Życie wystawi rachunek, czyli czego nas uczą kryzysy finansowe

No właśnie, co?

No właśnie, co ja robię z moimi pieniędzmi?

Żywot freelancera jest jedną wielką improwizacją – pod względem organizacyjnym i finansowym także.Jak każda dobra improwizacja wymaga solidnych przygotowań.

Wymaga tego strasznego BUDŻETU. Oraz bezwzględnego trzymania się powziętych założeń. Poprawki i tak trzeba będzie wprowadzić, gdy zawiodą nas powzięte rachuby. Lepiej, żeby te poprawki dyktowała nieprzewidziana konieczność, nie zaś głupia zakupowa wpadka.

W dzisiejszym odcinku Szwedzki Kucharz przyrządzi stepującą krewetkę…a nie, to nie to pasmo.

Szanowni, dziś zajmiemy się tematem kontrowersyjnym, drażliwym i zapalnym jak jasna cholera. (Nie, nie seksem. Nie tym razem. Przykro mi.) PIENIĘDZMI.
Pieniądze budzą gniew. Piszę te słowa na wkurwie.

Dawno, dawno temu robiłam za najmniejszy trybik korporacyjnej machiny. Co polecam wyłącznie profesjonalnym szarym myszom oraz inszym masochistom.

Wynagrodzenie było jedyną zaletą całej sytuacji. Wpływało na konto mniej lub bardziej regularnie i – ważne! – zawsze w tej samej wysokości.

(Mniej lub bardziej. Pomińmy litosiernym* milczeniem te parę miesięcy, gdy spółka Szczoteks and Rureks Ynternaszional przeżywała trudności obiektywne na obecnym etapie. Pracownicy mieli wtedy do wyboru: przejść na dietę. Sukcesywnie zgryzać farbę ze ścian swych gustownych boksów. Albo też – zadzwonić z płaczem do mamusi. Pomińmy to milczeniem. Kapitalizm wymaga ofiar.)

Co miesiąc, jak w zegarku, na moim koncie rozbłyskała kojąco powtarzalna liczba zer. To gasi czujność. Czyni umysłowo leniwym.

Nigdy nie posunęłam się do robienia szczegółowych planów wydatkowych. Ani też – broń Thorze – budżetu na dany miesiąc. Budżety i planowanie kojarzyły mi się silnie z nudziarzami, względnie – z męczennicą perfekcjonizmu. Moja pani menedżer w Szczoteks and Rureks cierpiała na tę komiczną przypadłość. Wystarczyło, bym na moment opuściła biurko, a zakradała się za nie i przestawiała mi wszystkie biurowe bambetle z lewej strony blatu na prawą. (Jestem leworęczna. Podobna aberracja od kosmicznej normy zapewne nie dawała pani menedżer spać.) Nie pamiętam już, czy bardziej współczułam kobicie, czy też chciałam dać jej kopa w dupę. Żeby się opamiętała i niechała flekowania bliźnich swoją kompulsją.

Kto chciałby być podobny do pani menedżer? Żyłam zatem w duchu beztroski i czerpałam z tej postawy dumę. Forsę się brało z konta szeroką garścią i wsączało hojnie w przemijające przyjemności, błahe pokusy. Jak zabraknie na czynsz, to zabraknie. Po dziesiątym się go ureguluje.

Nie chwalę się bynajmniej. Zdaję relację. Tak było.

Po Szczoteksie z Rureksem zaliczyłam jeszcze wiele różnych biurek w rozmaitych siedzibach przestęp…ten, przedsiębiorczości zorganizowanej. A jeszcze później coś mi pękło w środku. Coś małego i kruchego, co niemniej narobiło bajzlu takiego, że pół roku cięgiem spędziłam zasadniczo między komputerem a łóżkiem. Często – w pidżamie. Mój eks owego rozpierdolu świadkiem, gdyż Był Tam i Widział. Pozdrawiam Cię ciepło, P.

A potem przyszedł czas dobrych zmian. Czekałam na to całe życie. Aż ktoś myślący, sympatyczny i nie będący ni w calu podobnym do prezesa Szczoteksu-Rureksu powie: Nina, daj mi tekst, a ja Ci za to dam pieniądze.

To zdarzyło się w kwietniu zeszłego roku. To dzieje się do dzisiaj. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem szczęśliwa z tego powodu. Mimo, że z przyczyn, nad którym w tekście o finansach próżno się rozwodzić – nie piszę tyle, ile bym mogła i chciała.

Zamiast jednego prezesa Burakiewicza, oflankowanego zestrachaną sekretarką –  mam kilku zleceniodawców. Zależnie od swych potrzeb udostępniających mi możliwość zarobku. Bywa tak, że wszyscy naraz chcą ode mnie Słów (co jest cholernie miłe, choć stresujące.) Bywa, że akurat nie chce ich nikt.

Wypłata odeszła do słownika anachronizmów. Wynagrodzenie wpływa na moje konto w kilkusetzłotowych odcinkach. Nieregularnie. Nie sposób przewidzieć, ile będę miała pieniędzy za tydzień. Czasem przelewy opóźniają się z winy banków. Czasem pani księgowa polegnie na grypę lub wyjedzie na kilkudniowe balety. Trzeba uzbroić się w cierpliwość.

Faktem jest, że jeszcze nikt nie próbował mnie tutaj ordynarnie orżnąć, twierdząc, że przelew wyszedł – podczas, gdy nie wyszedł. (W przedsiębiorczości zorganizowanej to się zdarzało.)

Żywot freelancera jest jedną wielką improwizacją – pod względem organizacyjnym i finansowym także.  Jak każda dobra improwizacja wymaga solidnych przygotowań.

Wymaga tego strasznego BUDŻETU. Oraz bezwzględnego trzymania się powziętych założeń. Poprawki i tak trzeba będzie wprowadzić, gdy zawiodą nas powzięte rachuby. Lepiej, żeby te poprawki dyktowała nieprzewidziana konieczność, nie zaś głupia zakupowa wpadka.

1. Jeżeli nie nauczę się regulować rachunków W PIERWSZEJ KOLEJNOŚCI, to jest wielce prawdopodobnym, iż nie zapłacę ich wcale. Bo później nie będzie z czego. Parę złotych na bułkę i mleko zawsze można wyczarować – choćby sprzedając coś na Allegro. Ale kilkaset peelenów na czynsz? Mniemam, iż wątpię.

2. Jeśli nie wbiję sobie do głowy mej ślicznej, że następne po rachunkach jest ŻYCIE (stosuję tu rozszerzoną definicję, oprócz żarła wliczam do puli także podstawowe środki czystości) to może się zdarzyć tak, że nie będę miała co do garnka włożyć. Zwyczajnie i po prostu. Byliście kiedyś naprawdę głodni? Tego się nie zapomina.

3. Niespodziewane przypływy gotówki (wynagrodzenie za recenzję, o której dawno zapomniałam) to nie jest okazja, żeby polecieć i kupić sobie zupełnie niepotrzebną, choć Taką Śliczną kieckę. To jest okazja, żeby uregulować jakiś dług. Względnie – zapłacić czynsz z górką. Kto wie, co się wydarzy w przyszłym miesiącu.

4.  A propos tej przysłowiowej kiecki. (panowie niech sobie pod nią podstawią audiofilskie słuchawki czy też co Wy tam chłopaki lubicie gromadzić.) Status freelancera jest znakomitą okazją, by wyzbyć się hodowanego przez lata zakupoholizmu.

Impulsywne czyszczenie konta jest w naszej sytuacji strategią samobójczą. Jeśli przepieprzacie ciężko zarobiony grosz na kolejny błyszczący manel, który będzie Wam zalegał w kurzu obok swoich poprzedników – to równie dobrze moglibyście się oblać napalmem i podpalić. Po co przewlekać agonię. Tylko zakupy poprawiają Wam nastrój? Bez krzty złośliwości proponuję wizytę u terapeuty oraz omówienie z nim tej kwestii. Naprawdę, taniej wyjdzie.

5. Freelancer to nie maszyna. Coś z życia też mieć musi. Rzecz w tym, by zamienić bezsensowne nabytki oraz szkodliwe nawyki na takie, z których wynika coś dobrego. Spacer po parku zamiast tabliczki czekolady. Odcinek serialu zamiast kolejnego piwska. Rozmowa z przyjacielem jako ekwiwalent taplania się w ponurych myślach.

6. Zdrowie jest absolutnym priorytetem. Szczególnie dla tych, którym nie przysługują niebiańskie luksusy oferowane przez NFZ. Nauczona własnym ponurym doświadczeniem nawołuję: jedzcie te cholerne warzywa i owoce choć ze dwa razy dziennie. Pijcie wodę. Tak, ja też tego nienawidzę. Ale dieta złożona z pizzy, hambaksów tudzież mocnej czarnej herbaty zaprowadziła mnie do miejsca, w którym po raz czwarty tej zimy kaszlę niczym stary gruźlik oraz topię się we własnych smarkach. Ot, brak odporności. Dziadek w tramwaju nachrychał na mnie i już, pozamiatane.

7. Przydałoby się uprawiać w miarę regularnie jakiś ruch. Oprócz tego związanego z pościelą. Jakkolwiek byłby on przyjemny, kondycji nam zauważalnie nie podniesie. Przynajmniej ja niczego takiego nie stwierdziłam. Jakie takie wygimnastykowanie jest nam potrzebne do tego, żeby uniknąć np. nagłego pierdolnięcia kręgosłupa na odcinku lędźwiowym. Bardzo to bolesne i wymaga interwencji lekarskiej, która – czyż muszę o tym wspominać? – słono kosztuje.

8. Na przyszły rok dajmy sobie na wstrzymanie w dziedzinie prezentów świątecznych oraz wszelkich zakupów tzw. wizerunkowych. Nasi bliscy nie będą się dąsać, że dostali domowe ciasto zamiast firmowego łacha. A jeśli będą – to nie są tacy znowu nam bliscy i nie warto się ich fochami przejmować.

Świeżo poznany, ponętny przedstawiciel płci przeciwnej ma wylane na to, czy odwiedzamy go w biustonoszu z najnowszej kolekcji, czy w tym zeszłorocznym (byle by był czysty.) Z mego doświadczenia jasno wynika, że panowie nie zwracają żadnej uwagi na tzw. seksowną bieliznę. Zbyt są zajęci aktywnym dostawaniem się do tego, co pod nią.

9. Pamiętajmy – po obfitym grudniu przyjdzie cienki, chudy styczeń. Właśnie przyszedł. A ja mam minus na koncie, grypę na karku i wielką złość do siebie, że się do wymienionych wyżej porad nie stosowałam.

Nie popełnijcie mego błędu.

 

 

* litościwy + miłosierny = litosierny. To przecież oczywiste.

9 thoughts on “Życie wystawi rachunek, czyli czego nas uczą kryzysy finansowe

  1. Bycie freelancerem, chociaż zalet ma dużo – zauważalnie wiele ma minusów, a ten wspomniany przez Ciebie jest chyba największym. Wiem, co mówię. Sama tak zarabiam, ale oprócz tego dorabiam sobie jako korepetytor i korektor prac. I jeszcze inne rzeczy robię dorywczo w taki sposób. Więc jestem wolnym strzelcem pełną parą 🙂
    Tak, mnie też życie nauczyło oszczędności. W pierwszej kolejności czynsz, w drugiej żarcie, w trzeciej papierosy, cała reszta wtedy, gdy mam na to grosz. Czyli dostaję w prezencie hajs i mogę go przepieprzyć na dowolny temat, ale zazwyczaj dręczą mnie wtedy wyrzuty sumienia i jednak tego nie przepieprzam. Dowodem są buty na wszystkie sezony (glany) za stówkę, którą dostałam w prezencie od chrzestnej, spodnie za prezent gwiazdkowy od kogoś tam. Zero rozpusty.
    Wcześniej zdarzało mi się nie mieć ani grosza i nie mieć skąd go wziąć. Głód dobrze znam, nie polecam, wyłączony prąd bardziej mnie przeraził niż brak żarcia, wszak bez prądu nie ma internetów, a bez internetów nie ma zarobku…
    Co zaś się ubezpieczenia tyczy – ja to tam się w UP zarejestrowałam, szukam pracy, nie mają dla mnie żadnej póki co, co trzy miechy chadzam spacerowo na wizyty… i mam ubezpieczenie zdrowotne. Polecam coś takiego, co prawda, trochę to smutne, że nie mam nic ponad to, ale przynajmniej nie muszę się dygać, że jak mnie co potrąci na pasach to zabulę potem za hospitalizację jak za zboże pieniędzmi, których nie mam.
    Od niedawna założyłam sobie skarbonkę pod tytułem „na emeryturę, której nie dożyję” i tam składuję reszty z zakupów lub pomniejsze kwoty. To fundusz na właśnie kieckę czy coś, ale zakupoholikiem nigdy nie byłam i jakoś nie mam do tego predyspozycji chyba. Fundusz spokojnie sobie rośnie, za jakiś czas pewnie wysypię go radośnie i spróbuję wydać na coś, co może mi się przydać, czyli np. za pół roku uzbieram na nowego laptopa albo coś 😉
    Zdrowiej, Nina!

  2. Nie ma co tak całkiem rezygnować z przyodziewku. Dobrze sobie czasem kupić jakieś estetyczne szarawary, czy inne leginsy, żeby się godnie prezentować na stanowisku wydajnej pracy. Podnosi morale, wiem z doświadczenia.

  3. Problem nieregularnych wpłat na konto to zdecydowanie duży minus freelancerstwa – a jeszcze gorzej jest się martwić, czy wydawnictwo, dla którego pracowało się w pocie czoła, na pewno okaże się wypłacalne… Zdecydowanie popieram dbanie o zdrowie, również w sensie nie przeholowywania z pracą (nadgarstki, mięśnie pleców tudzież oczy nie są ze stali i szkła pancernego, niestety doświadczyłam już tego na własnej skórze). Ściskam ciepło!

    P.S. Co to są hambaksy? 🙂

  4. Nino, przybij pionę! 😀 Po Twoim pouczającym tekście, od następnego miesiąca planuję budżet. Co prawda rachunki opłacam zawsze, ale zdarzało mi się przepieprzyć kasę na papu, i jeść bułkę z masłem. Tudzież zapomniany w zamrażarce szpinak, z makaronem, którego mam zapasy zazwyczaj. Rób zapasy makaronu i szpinaku 😀
    Zdrowiej szybko i trzzymam kciuki za dopływ gotówki!

  5. Wychodzi na to, że dobrze też przypomnieć sobie wszystkie przepisy typu „kuchnia biednych ludzi” oraz zawarte w „Kobiecie i Życiu” w latach 70 i 80.

  6. Polecam bloga A girl called Jack, fajne biedaprzepisy (blog powstał pisany na telefonie gdy autorka była przez 18 miesięcy bezrobotna i dosłownie przymierała głodem – warto zacząc od pierwszego postu – Hunger hurts, można się przekonać że UK może nie być mitycznym rajem dla miłośników życia na socjalu)

    Sama bym chciała przejść na taki system pracy, choćby z tego względu, że mogłabym zdobywać doświadczenie w tym co chciałabym robić, a nie wykonywać jakąkolwiek pracę. Niestety mam rodzicelkę, która wpada w histerię gdy tylko jestem choćby 1 dzień bez ubezpieczenia i zatruwa mi tym życie. Oczywiście mogłabym ukryć przed nią ten fakt, ale przenosi na mnie swoje schizy i potem sama się boję, że faktycznie mi się coś stanie, trafię do szpitala i utonę w długach. Damn.

    • Omułku, bloga znam, ale jakoś mnie nie uwiódł. Może jest to złudzenie wywołane czasem, jaki upłynął od lektury, ale mam wrażenie, iż autorka często budowała przepis wokół konkretnych produktów typu „Tesco Value’ – których jednakowoż w naszych Teskach nie ma. Ale zainspirowałaś mnie. Może podam do wiadomości własne przepisy typu „przeżyj dzień za 5 zł”. Tak więc dzięki za głos!

  7. Z tego co slyszalam, to jest mozliwosc osobistego oplacania skladek ubezpieczenia zdrowotnego w ZUSie. Niestety nie wiem w jakiej wysokosci, ale moze warto?
    Pozdrawiam. p.

Skomentuj zagubiony omułek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *