Zakręt na drodze

road-curve,-road,-forest,-jungle-160624

Próbuję wam powiedzieć, że wcale nie jestem kuloodporna. Ponoć sprawiam wrażenie osoby o wrażliwości Riddicka**. Jest ono mylne. Potopiłam swoje liczne neurotyzmy. Nikogo nie przepraszam, że żyję i rzucam się do walki, ilekroć widzę niesprawiedliwość – albo rażącą głupotę. Ale mam też miękkie miejsca, mam swoje szare godziny, kiedy nie wiem, który koniec tego bajzlu ogarniać pierwej.

No to jestem. Z zapowiedzianego tygodnia przerwy zrobiły się cztery. Przepraszam. Nie przewidziałam tego.

Życie to jest to, co się zdarza, kiedy zajęci jesteśmy sporządzaniem planów, czy tak? Muszę się z wami czymś podzielić. Miałam Plany – i one właśnie poszły wpizdu.

Przez całe życie unikałam myślenia tzw. perspektywicznego. Może winna jest moja pamięć, podziurkowana młodzieńczą traumą (długotrwałe kondycjonowanie miękkiego jeszcze mózgu silnym stresem daje czasem takie efekty.) Może przyjmowane przewlekle leki na depresję. Może zwyczajna głupota.

Faktem jest, że od kiedy tylko pamiętam – żyję zanurzona w jednym wielkim Teraz. Co wprawdzie wybitnie wzmacnia tzw. mindfulness (cokolwiek czynię, czynię na sto procent) lecz ogólnie rzecz biorąc, nie pomaga w niczym. Dziś, wczoraj, jutro i tydzień temu zlewają mi się w jedno. Miesiąc wcześniej – to już zamierzchła przeszłość. Byłabym fatalnym świadkiem w jakiejkolwiek sprawie. Szczerze podziwiam osoby, potrafiące dać sensowną odpowiedź na pytanie: „Co pani robiła w czwartek, 17 czerwca?” Jeszcze bardziej – te, które są absolutnie pewne, co będą robiły w następny z czwartków. Ja nie mam pojęcia.

Faktem jest, iż jeśli chodzi o tzw. Cele –  jak żyję, nie zakładałam niczego. Po pierwsze z powodu wyjaśnionego powyżej, po drugie dlatego, że wygodnie umoszczony w mojej głowie głos twierdził: „Daruj sobie, i tak nic ci z tego nie przyjdzie.” Eksmitowanie głosu zajęło lata mentalnego sparingu z samą sobą. (Wyobraźcie sobie teraz Wuma jako Luke’a na Dagobah. W tym kombinezoniku żarówiastym. Zaś głos zakuty w lśniącą plastikową zbroję.) Chyba się udało. Chyba. Bo gdy mam kiepski dzień, zdarza mi się usłyszeć mamrotanie parszywca.

W wykopaniu głosu bardzo pomogła mi nagła konstatacja: ja też jestem człowiekiem, do cholery. A LUDZIOM przecież CZASEM coś się UDAJE. Tako rzecze statystyka. Nigdy się sądziłam, że udam się do oziębłych, suchych liczb z modlitwą o cokolwiek, ale słuchajcie – zadziałało.

Wracając. Uwierzyłam w siebie i zaczęłam snuć Plany. Rok temu spotkałam G., który bez ochachmęcania się w tańcu przygarnął mnie do piersi szerokiej. Tudzież ochoczo uczynił częścią swoich Planów. To było krzepiące.

Matryca, na której osnuta jest rzeczywistość pruje się gwałtownie od Gwatemali po Nowosybirsk, to prawda. Jednakże bliższa koszula ciału i w związku z tym jej rozplot widoczny tu, w Przenajświętszej Rrzeczypospolitej dolega mi jakby bardziej. Nigdy* nie czułam się szczególnie u siebie w państwie zakazującym aborcji na życzenie. Wszechobecność kościoła katolickiego w życiu społecznym i politycznym kraju jest mi wybitnie przykra. Uważam, że religia powinna być niszowym hobby, tyczącym tylko zainteresowanych. Zwłaszcza w finansowym zakresie. Tymczasem jest ona pałą do bejzbola, którą pierze się mnie i mi podobnych przy byle okazji.

Rząd nasz składa się z gromady osób, którzy podejmują wyłącznie decyzje złe, fatalne, wybitnie idiotyczne – oraz tę o 500+. Jestem całym sercem i obu nerkami za wydźwiganiem rzesz ludzi z nędzy. Znam nędzę. Zaś labidzenia rozmaitych januszów biznesu, którym nagle odpłynęła półniewolnicza siła robocza mam głęboko w pięcie. Pytanie brzmi: na jak długo państwu polskiemu wystarczy tej forsy? Oraz: co się stanie, kiedy jej zabraknie.

A propos januszów. Z przyjemnością #zauszyłabymfirme, jak mi radzą wszyscy ci wybitnie przedsiębiorczy piętnastolatkowie na fejzbuku. Z tym, że widzicie, istnieje taki byt jak ZUS. Już samo istnienie zusu powinno być wystarczającym powodem, dla którego czuję się tak, jak się czuję.

Konkluzja jest jasna. Postanowiliśmy emigrować, G. i ja. On pojechał pierwszy, przecierać szlaki. Ja miałam dołączyć niebawem.

Ale nie dołączę, gdyż wystąpiły Nieprzewidziane Czynniki. Plan upadł.

G. jest już teraz tu – tzn. chwilowo podróżuje po ojczyźnie. A ja układam rozsypane klocki na nowo. Przez ostatnie kilka miesięcy tylko myśl, że rychło opuszczę rodzimy pierdolnik trzymała mnie na powierzchni. Muszę sobie znaleźć jakąś nową myśl.

Osadzenie w suchym doku ma swoje zalety. Wartościowe relacje nie pomrą. Zyskałam nieco więcej czasu, żeby zbudować jakiś porządek. Drzewko priorytetów. Zawsze cienka w tym byłam jak barszcz, ale trzeba.

Próbuję wam powiedzieć, że wcale nie jestem kuloodporna. Ponoć sprawiam wrażenie osoby o wrażliwości Riddicka**. Jest ono mylne. Potopiłam swoje liczne neurotyzmy. Nikogo nie przepraszam, że żyję i rzucam się do walki, ilekroć widzę niesprawiedliwość – albo rażącą głupotę. Ale mam też miękkie miejsca, mam swoje szare godziny, kiedy nie wiem, który koniec tego bajzlu ogarniać pierwej.

Istnieje różnica między wrażliwością a słabością. Prędzej zjem własną nogę, niż zostanę więdnącą orchideą.

To wszystko nie oznacza, że zostaniemy w Przenajświętszej na zawsze. G. nie należy do tych, co poddają się łatwo. Znając go, jestem pewna, że wkrótce znajdzie inną drogę. Inne miejsce. Gdziekolwiek by to nie było, podążę za nim.

A póki co – czeka mnie rok, może dwa lata w kraju, który coraz częściej jest mi jak coś obrzydliwego, przyczepionego do podeszwy trampka. Czeka mnie wielkie ćwiczenie z pollyanizmu i cierpliwości.

W związku z tym mam pytanie – jak mogę sobie uprzyjemnić ten czas? Sprawić, żeby miał sens? Co takiego się w Polsce robi, czego nie da się zrobić gdzie indziej na świecie? Nie wygłupiam się. Pisze to osoba, która od dekady próbuje się zebrać i pójść w LARPy. A na ostatnich wakacjach w życiu byłam lata temu. Lata, nie rok albo dwa.

Szukam nowych pasji, nowych sposobów spędzania czasu, zapewne będę chciała wychodzić do ludzi. Pomożecie? Wszelkie sugestie mile widziane.

Zdjęć nie ma, bo wyglądam dziś trochę jak idź stąd. Naprawię to w bliskiej przyszłości.

 

 

* Od mniej więcej trzynastego roku życia, kiedy pojęłam, że mnie to dotyczy.

** Chłopak też nie był cały ze stali, BTW. Gdyby był, to byśmy go tak nie lubili.

13 thoughts on “Zakręt na drodze

  1. Pierwsza część wpisu zabrzmiała bardzo… Pomocnie. Z tą statystyką udawania się rzeczy i w ogóle. Także ten, chyba mogę podziękować za podniesienie nieco na duchu.

    W Polsce można jechać w Bieszczady. Albo na rajd konny po tychże i nie wydać na to oszczędności życia. Można iść na Noc Jazzu/Muzeów/Teatrów/Nauki. Albo jeździć prehistorycznymi tramwajami po równie prehistorycznych torach, skok adrenaliny (wyleci z torów czy nie?) gwarantowany.

  2. Oj tak, nasz kraj potrafi zmęczyć… Chociaż ja z uporem maniaka nie chcę wyjeżdżać, powstrzymuje mnie świadomość, że nagle byłabym jeszcze dalej od wielu świetnych ludzi.
    Właśnie, ludzie! mimo wszystko to oni sprawiają, że da się jeszcze jakoś tutaj żyć. Nie mam ich zbyt wielu (ok, po Nidzicy kilkoro zostało dopisanych do listy „ulubionych”), ale jednak są. Jeszcze tylko ogarnąć to wychodzenie do ludzi – z tym bywa różnie. jako człowiek kiedyś będący ciągle otoczony ludźmi, można by rzec: dusza towarzystwa, po latach wygnania zwanego samotnym macierzyństwem na nowo uczę się świata. Tylko cholernie trudno mi znaleźć motywator, który wyciągnie mnie z kocyka bezpieczeństwa. Ale da się, na pewno się da 🙂

    • Ludzie bywają wspaniali, to prawda. Ale najważniejsze więzi da się podtrzymać na odległość, a te mnie ważne – cóż, odległość zweryfikuje.
      Nawet najlepszy przyjaciel nie przeżyje życia za nas.

  3. Droga Nino, współczuję, serio tego konglomeratu przeżyć i nastrojów, przykro mi, że tak wyszło, że tak się rozpełzło to, na co liczyłaś, od porad się uchylę, bo i ja czuję się obecnie dość gówniano, więc nie chce się bawić w grę „ślepy prowadzi kulawego”; chwilowo maluję ściany na skowyczący pomarańczowy i sporo jem, ale nie wiem, czy to można uznać za jakieś kreatywne, ocalające hobby

  4. Wumie, alazliz bardzo dobra notke napisalas. Doskonala. W Polsce mmizna isc do miesnego poprosic sprzedawczynie o rade ktora kielbasa najlepsza na grilla, cieszyc sie roznorodnoscia jablek na rynku i marzyc, ze kiedys sie bedzie wiedzialo na co ligole a na co jonatany, mozna isc tanio do teatru, albo chociaz zyc mysla ze gdyby sie chcialo to Moznaby!, mozna tez cieszyc sie 4 porami roku i np. wjechac w nowy język z pomoca Supermemo. Mozna tez poogadac czeskie komedie i chodzic na festiwale dokumentow 🙂

  5. „Szukam nowych pasji, nowych sposobów spędzania czasu, zapewne będę chciała wychodzić do ludzi. Pomożecie? Wszelkie sugestie mile widziane.”

    Zapraszam.
    Pozdrawiam serdecznie
    Bruno

  6. Z tym Riddickiem jest coś na rzeczy – kiedy pierwszy raz zerknęłam na Twojego bloga, pomyślałam – ranyyy ta dziewczyna jest jak czołg. Dopiero po chwili przyszła refleksja, że to efekt doświadczeń. Raczej trudnych.

    Pojęcia nie mam co się robi, jak sie plany rozsypią – sama ich nie robię. Żyję tu i teraz. To, co mnie cieszy w Polsce, to język. Mamy przepiękny język. Choć sama jestem filologiem, to na żaden język nie umiałabym przetłumaczyć np. „dęba stają osełedce”. Cieszy mnie smak, jaki mam w ustach mówiąc po polsku. Ciebie chyba trochę też, bo pięknie władasz słowem.
    Kłaniam się

    • Chyba już nie zrozumiem, czemu siłę charakteru tak łatwo utożsamia się z brakiem wrażliwości. Winię dżęder. 😀
      A propos języka – mnie też, szalenie. Myśl, że nie umiem właściwie nic, oprócz splatania słów tak, żeby dobrze brzmiały – trzymała mnie tutaj bardzo długo. Mam niecałe trzydzieści trzy lata.
      Ale wystarczy już życia w miejscu, które psuje mi krew na wiele pomysłowych sposobów, każdego dnia. W kraju, za który regularnie się wstydzę. Chcę mieć porównanie.

      • To chyba nie tylko dżęder – siła charakteru przeważnie wiąże się z podejmowaniem trudnych decyzji i ponoszeniem konsekwencji. A to czasem cholernie boli. Pewnie dlatego kojarzy mi się to z jakimś pancerzem ochronnym. Zupełnie niezależnym od płci. Taktykę „na kraba” stosują obie płcie – miękkie w środku, twarde na zewnątrz.

        W sprawie kraju nie stać mnie na nic mądrego do powiedzenia. Sama się nie raz wstydziłam. Jednak mam jakąś potrzebę zawalczenia o to, co w Polsce wartościowe. Dlatego zostaję.

  7. Polska jeszcze czasem jest niezłym miejscem, żeby nauczyć się czegoś za co chętnie zapłacą w jakimś miłym, odległym kraju. Poważnie kursy kwalifkacjne organizowane przez CKU i podobne, oraganizacje rzemilślnicze, cech itp.

    BTW, trzeba być bardzo marnym ehhmmm sędzią charakterów by przypiać Ci o wyjątkową odporność.

  8. „Próbuję wam powiedzieć, że wcale nie jestem kuloodporna.”

    To pewnie nagłówek bloga wprowadza ludzi w błąd… 😉

  9. Mam kontrowersyjną sugestię, ale miś ze mną.

    Ostatnio życie skopało mnie wyjątkowo mocno – na tyle, że np. dowolne uwagi dotyczące miłości sprawiały mi przykrość, sztuka wydała mi się na tym etapie bezużyteczna (tak, tak, wszyscy cierpią, myślą dużo w tych samych słowach, wciąż dochodzą do tych samych odpowiedzi, a potem godzą się ze sobą, bo im się hormony na starość uspokajają, co nazywamy w tym kraju mądrością. Got it ) i nie chciało mi się z ludźmi gadać, bo mało mnie zaskakiwali. Aby przetrwać:

    1. Zaczytałam się w forum LessWrong, „Thinking Fast and Slow” Kahnemana oraz „Marshmallow Test” Mischela, co pozwoliło mi pozbyć się wielu zalegających pomysłów na nieżycie.
    2. Pogrążyłam się w anglojęzycznym tumblrze, żeby mieć więcej do czynienia z ludźmi po angielsku, a mniej z wyobrażeniami ludzi o ludziach po angielsku (żadna z opcji wyjątkowo seksowna, ale pierwsza lepsza od drugiej).
    3. I zaczęłam uczyć się matematyki.

    W szkole dostawałam z niej same dwóje, ale potem dowiedziałam się, że poprawność obliczeń to w matematyce rzecz najmniej ważna, co pomogło. Teraz nie wyobrażam sobie lepszego sposobu na relaks. Zajmuje dużo mocy przerobowej mózgu, więc idzie się po niej spać i potrafi wciągnąć, a przy tym nie truje mnie „chcesz to”, „kup tamto”, „tak masz wyglądać” czy „tak wyglądają związki”. Nie wypełnia mnie poczuciem omnipotencji czy beznadziei – ogółem otwiera oczy na świat bez sztuki, który zdaje mi się spokojniejszy, wcale nie ubogi* i stanowczo bardziej sprzyjający problem solvingowi. Uczę się z asystą matematyka, którego w zamian podszkalam z języków, więc wcale nie musi być sucho i samotnie. Języki znasz, moc przerobową masz masywną, przekonujesz się do liczb, ludzie się w Wawie znajdą – a nuż podpasuje?

    *Piękno wciąż tu niestety jest. Pracuję nad tym.**
    **Choć powiadają, że na którymś etapie zaawansowania człowiek zaczyna postrzegać wszechświat i świat naturalny jako piękny w swojej harmonii i kompleksowości, i Płacze Matematycznymi Łzami nad niemal nieprawdopodobnym szczęściem, które stało się jego udziałem: tym, że żyje, i tym, że zna na tyle matematyki, aby Płakać nad pięknem świata naturalnego Matematycznymi Łzami. Na razie jestem podejrzliwa.

Skomentuj Ded Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *