Śmierć zakupoholiczki

Kto zgadnie, z jakiego to serialu?

Kto zgadnie, z jakiego to serialu?

Przez całe lata odpowiedź na wszystkie moje prośby brzmiała: nie, nie i nie. Bo nie. Dziwnym nie jest, że gdy wreszcie dostałam do rąk pierwszą pensję – odjebało mi na całego. Drogie matki, teraźniejsze i przyszłe. Odmawiając dzieciowi swemu WSZYSTKIEGO hodujecie nie niezłomnego ascetę, a przyszłego zakupoholika. Mówię jak jest. Mariusz Wum Kolonko.

Continue reading

Coś się kończy. Co za ulga.

Umieszczenie tej ilustracji w tym miejscu ma sens. Zobaczycie.

Umieszczenie tej ilustracji w tym miejscu ma sens. Zobaczycie.

Tuż po obiedzie polazłam do lodówki (like Wum does) i znalazłam w niej wielki kawał apetycznie przypieczonej wieprzowiny w ziołach.
– Czy ja mogę to zjeść?
– No nie wiem – zafrasował się J. – To mięcho przyniosła D. Wiesz, ta z firmy. Robiliśmy razem projekt, a potem ja robiłem ją. Nie jestem pewien, czy masz moralne prawo do tej pieczeni.
Ja (żując niefrasobliwie) – What did you say?
On (po dojrzałym namyśle): – W sumie to D. wypiła wino, którą przywiozła mi M. A co tam, żryj.

Continue reading

Życie wystawi rachunek, czyli czego nas uczą kryzysy finansowe

No właśnie, co?

No właśnie, co ja robię z moimi pieniędzmi?

Żywot freelancera jest jedną wielką improwizacją – pod względem organizacyjnym i finansowym także.Jak każda dobra improwizacja wymaga solidnych przygotowań.

Wymaga tego strasznego BUDŻETU. Oraz bezwzględnego trzymania się powziętych założeń. Poprawki i tak trzeba będzie wprowadzić, gdy zawiodą nas powzięte rachuby. Lepiej, żeby te poprawki dyktowała nieprzewidziana konieczność, nie zaś głupia zakupowa wpadka.

Continue reading

Nie będziesz walczył sam

seven samurai

Kikuchiyo, bohater „Siedmiu Samurajów” jest chodzącą przypowieścią o skutecznym przekroczeniu własnej kondycji. Kondycja człowiecza to w Japonii ówczesnej (a także w Japonii z epoki pana Kurosawy) wyrok boski, z którym się nie dyskutuje.

W Polsce czasów najnowszych to także jest wyrok. Jak się przyszło na świat w rodzinie tak zwanej patologicznej, to nie mierz dziecię zbyt wysoko. Nie przegrzewaj sobie główki. Najwyżej kioskarzem zostać możesz, albo magazynierem w Tesco. Nie, nie dlatego, żeś tępy. Ale inne dzieciaczki miały w domu rodzinnym zaciszny pokój, czyste biurko do nauki oraz Atmosferę. Gdy ty miałeś: przemoc, wulgarność i ciemną kulę strachu w wątpiach.

Continue reading

Jestem za stara. I kocham ten stan.

Za stara by wciskać się w buty, w których moje stopy płaczą z bólu. By obnosić fryzurę, która wcale mi się nie podoba, bo misiu zawsze marzył o naturalnej hipisce z konwaliami w niefarbowanych splotach. Za stara, by słuchać opinii odnośnie własnej osoby, o którą nie prosiłam.
Lecz nade wszystko – za stara, by choć na moment pomylić czyjeś roszczenia z własnym obowiązkiem. To wspaniały stan, który zalecam każdemu.

Continue reading

31.

Yippee-ki-yay, jak zwykł mawiać Niezapomniany John McClane. (Mój patron zresztą, jeśli idzie o wiele spraw.) Dożyłam.

Dwa dni temu przekroczyłam magiczną granicę, jaka oddziela kobietę Wciąż Młodą i Mającą Przed Sobą Wszelkie Perspektywy od takiej, Która Już Nie. A przynajmniej tak pouczają nas wszelkie filmy i seriale z których, jak wiadomo czerpię wiedzę o otaczającym mnie świecie. Wyłącznie. Popkultura ma do trzydziestkijedynki stosunek zaiste rozczulający. Taki jak na filmiku powyżej.

Continue reading

Każdy ma prawo do autokreacji

 

Miała tak bardzo w dupie, co jej wolno a czego nie, że przestała być człowiekiem w ogóle. jest to postawa ekstremalna, którą jednakowoż podziwiam za nonkonformizm.

Motoko Kusanagi miała tak bardzo w dupie, kim jej wolno być, a kim nie –  że przestała być człowiekiem w ogóle. Jest to postawa ekstremalna, którą jednakowoż podziwiam za nonkonformizm.

Może by tak zaprojektować się samemu? Materiał niedoskonały, za to inwencji twórczej aż nadto.

Owszem, posiadam takie a nie inne pochodzenie, dzieciństwo, szczupły plik papierów na potwierdzenie tych mało ekscytujących zdarzeń. Mogłabym aczkolwiek papiery wepchnąć do pieca, przefarbować włos na rewolucyjną czerń (wszelkich innych wariantów już próbowałam) i wyjechać gdzieś daleko. Czy dalej byłabym sobą w pokoiku hotelowym gdzieś w Oceanii, gdzie nikt mnie nie zna – nikt nie daje faka?

Continue reading

Tadaima.

tadaima-screen

Japończycy wchodzący do własnego domu mają zwyczaj fakt ten głośno anonsować, mówiąc „Tadaima” (Wróciłem/łam”) właśnie.

Tak przynajmniej rzecz wygląda w filmach. Jak  jest naprawdę, nie mam pojęcia. Moja wiedza o świecie jest wiedzą zapożyczoną. Filtrowaną przez grube sita popkultury; mieloną drobno, prawdopodobnie niewiele wartą i pełną złowrogich Tłuszczów Trans.*

Drodzy moi, jeżeli jeszcze tu zaglądacie – jestem z powrotem. Przytrafiło mi się w tak zwanym międzyczasie kilka rzeczy, głównie dobrych i bardzo dobrych. Doświadczyłam kapryśnej rozrzutności losu, który czasem kopie, a czasami obdarza tak hojnie, że oczy wychodzą na wierzch ze zdumienia. Krótko rzecz ujmując: dalej nie wierzę zbytnio w ludzką rasę, lecz wierzę w konkretnych ludzi. W jednostki. Są wykurwiści. Jesteście wspaniali i wiecie o tym, którzy to czytacie.

Jest środek nocy. Obudzona przez atak kaszlu brzmiący, jakby znęcano się nad wiekowym prześcieradłem ślęczę nad klawą owinięta w podbity futrem sweter i dziobię kunsztownie pozwijane japońskie przysmaki. Przez spuchnięty od kataru łeb przemyka myśl, iż skoro najprawdopodobniej i tak nie zasnę, warto byłoby zająć się zleconą pracą.

Ani swetra, ani żarcia, ani tego zlecenia nie byłoby, gdyby nie przyjaciele.

Miłość to jest furda. Przeszacowana wydmuszka. Przychodzi, odchodzi, jest z nami nagle jej nie ma – jakoś tak to szło. Natomiast przyjaźń, o! przyjaźń jest skałą. Opoką. Złotem tej ziemi.

Będę wracać z dłuższymi tekstami, obiecuję.

 

* Czy istnieją cis-tłuszcze? Zagadnienie fascynuje mnie, a z chemii jestem noga. Drewniana i z kornikami.

Wymiatanie

Za moim oknem coś jakby wiosna. W każdym razie niebo wygląda ostatnio jak niebo, a nie jak odbarwiona w praniu ścierka.

Moja chęć życia jest wprost proporcjonalna do ilości światła w krajobrazie. Ostatnio czerpię ją haustami.

Tak wiele się zmieniło i zmienia wciąż. Przeważnie na dobre. Posiadłam w końcu upragnioną cnotę nie oglądania się za siebie (albo tak mi się wydaje.) Rozpierają mnie energia i poczucie sprawczości – nader egzotyczne przyprawy w cokolwiek mdłej dotąd zupce mego bytowania. Zdążyłam już polubić ich smak. Pamiętacie tę opowieść Tove Jansson o śmiertelnie chorej Filifionce, która wyzdrowiała, gdy oczekując końca rozdała wszystkie swoje (liczne, kłopotliwe i kosztowne) bambetle? Już dzieckiem podejrzewałam, iż tkwi tam głęboka mądrość. Jako dziewczę dorastające W Ferworze Sprzątalniczym wywalałam precz, co się da – puste półki uskrzydlają! – a moja skrzętna, śmiertelnie przestraszona życiem mama nieodmiennie wyławiała to, tamto z kosza i przynosiła mi z powrotem.

Tym razem nikt mnie nie powstrzyma.

Wczoraj spakowałam trzy opasłe torby ubrań, których nie noszę. Razem jakieś dwadzieścia kilo dóbr. Wiele z tych rzeczy miałam na sobie raz. Innych – nigdy; poupychane w zakamarach szafy (a szafsko mam gargantuiczne – trzydrzwiowe, całościenne, można by tam kilka sztuk dorodnego chłopa schować) czekały na dzień, gdy będzie mi się chciało np. wymienić guziki na bardziej frymuśne. Otóż nigdy nie będzie mi się chciało.

Przewiozłam ten majdan przez pół miasta, sapiąc niczym nosorożec. Oddałam w ręce organizatorom wydarzenia pt. Ciuchowisko. Zasadnicza idea była taka, że odzież przyniesioną zsypuje się na sterty, zaś następnie każdy obecny może sobie z tej kupy coś wybrać. W praktyce zwyciężyło przenoszone genetycznie (boć przecie nie drogą doświadczeń własnych; widziałam na miejscu osoby młodsze ode mnie o dychę i więcej) w narodzie nastawienie pt. „dają, to trza brać!” Rzuciwszy okiem tu i tam (jakoś nic z oferty nie wydało mi się dostatecznie ponętne, by się po to schylić) klapnęłam sobie na komfortowej skóropodobnej pufce i z przyjaznym zainteresowaniem obserwowałam tłum płci żeńskiej, który kłębił się namiętnie wokół stosów darmowej garderoby. Widziałam szkliste, rozbiegane oczy i ręce atakujące błyskawicznie niczym węże. Moje zdecydowanie nie pierwszej młodości łachy chyżo poznajdowały sobie nowe właścicielki, tulące je do łona niczym drogi skarb. Gdybym miała cygaro (i umiała palić cygaro) to właśnie wtedy, właśnie tam bym je zapaliła. Z drugiej strony  – zjawisko zasługuje na coś więcej niźli podlana poczuciem lepszości własnej żartobliwość. Czemu właściwie pozwalamy, żeby naszymi emocjami władały zmięte szmaty? Piszę „my”, gdyż jestem przekonana, że tak samo śmiesznie wyglądam, trawersując wypchane do niemożliwości wieszaki w lumpeksie w dzień dostawy.  Toż wiele owoców moich wypraw do szmatolandu wylądowało najpierw w ciemnym zakątku szafy, a potem na tej kupie. Nieraz wyszukiwałam te nieszczęsne łaszki z wypiekami na twarzy – by w końcu pozbyć się ich bez mikrona żalu. Daje do myślenia, prawda?

Nadal mam w szafie kupę rzeczy. Ale jest to kupa zasadniczo mniejsza i wkrótce całkiem się z nią rozprawię. Mam także pełne szafki, których zawartości nie sprawdzałam od dawna. Mam bambetle, których jedyną funkcją jest zbieranie kurzu. Oraz książki, których już nie czytam i czytać nie będę.

Nadszedł czas na wymiatanie.