(Następny tekst o poliamorii będzie dziś jeszcze. Tym razem o zazdrości. Ale póki co – Musiałam.)
Bogowie, jak on chodzi.*
Wielu mężczyznom kończyny są ruchomą męką. Ból patrzeć na takiego, kiedy się porusza. Łokcie tu i tam, kolana na kolizyjnej, kręgosłup między tym wszystkim niepewny jak los Polski.
Nie on. Continue reading →
Mój dobry przyjaciel K. potrafi być miły dla ludzi. Nie wyuczył się tego na żadnych kursach. Nie wstawał przez lata o świcie, ćwicząc z coraz większymi obciążnikami do wtóru „Eye of the Tiger.” Trudna umiejętność bycia miłym przychodzi mu naturalnie.
K. przyszedł na świat obdarzony ogromną empatią i jeszcze większym altruizmem. Nalegam, by ostro rozgraniczać te dwie sprawy. Empatia to umiejętność doświadczania emocji innych. Altruizm – to taki sposób myślenia, w którym owe emocje uznaje się za interesujące, cenne i godne ochrony.
Obrazek Człeka-Nietoperza, sprzedającego wiernemu Robinowi liścia rozplenił się w internecie w tysiącu wariantów. Najwyraźniej mnóstwo ludzi uważa, że jest bardzo zabawny.
Zgwałcono kobietę? „Mogła tam nie iść, mogła się tak nie ubierać.” Rzesze ludzi patrzą w oczy biedzie za sprawą pochopnie zaciągniętego kredytu we frankach? „Było myśleć, za głupotę się płaci.” Osoby, którym tego typu wypowiedzi przychodzą najłatwiej – to właśnie owi mityczni normalni. Jak dotąd w życiu szło im świetnie. Nie dopuszczają myśli, że mogłoby nagle pójść nie tak. Okrutne wypadki losowe? Bankructwo? Nieuleczalne choroby, niweczące prężną karierę zawodową? Takie rzeczy przytrafiają się tylko osobom nieodpowiedzialnym i lekkomyślnym, ale nie mnie! Na pewno nie mnie!
Z B. leczyłam się długo i boleśnie. Być może coś mi zadał, jak ujmowali rzecz bohaterowie Sienkiewicza. Pachniał nie jak człowiek, lecz jak stworzenie z pogańskich mitologii. Wrotycz i nasięźrał. Ślepia miał kpiące, czułe i tęskne (nie dla mnie.) Psychiczny woal – z gatunku niepenetrowalnych. Palił (co ja mam z tym paleniem!) świadomie efektownie, bez pośpiechu, delektując się każdym dymkiem. Siadałam mu na kolanach naga, z petem w zębach, a on nieśpiesznie przerzucał niekończącą się bibliotekę klasycznych metalowych kawałków. Uwielbiałam chłód jego rozsypanych włosów. Oraz gdy mi śpiewał.
Obrazek ze strony: biblioklept.org. Kopirajty należą zapewne do twórcy Fistaszków.
Warto.
Nawet gdy tak się akurat składa, że obiektywnie nie bardzo jest za co.
Mamy święta, nieprawdaż. Tym razem te jajeczne. Pozwólcie zatem, iż zaserwuję Wam dziś banał obły jak jajko.
Warto być swoim własnym przyjacielem. Jak rozumiem przyjaźń? Do przyjaciół naszych nie stosujemy tej samej bezwzględnej miary, co do reszty populacji. Jeśli nieznana mi bliżej Gryzelda Lewoskrętna z Bytomia wda się z relację z zamożnym hurtownikiem mrożonego drobiu, wyłudzi zeń hasła do spęczniałych forsą kont, następnie zaś udusi nieszczęśnika swem biustem obfitem w trakcie gry wstępnej – powiem „Well, to nie było zbyt mądre.”
Jeśli podobnego czynu dokonałaby E., spytam tylko, czy wybrała już hurtownikowi zaciszny skwerek. Oraz czy mam przynieść własny szpadel.
Ludzie tak strasznie boją się samotności. Gorączkowo przędą więzi rodzinne. Szyją sobie spadochrony z małżeństw, z dzieci. Żeby tylko nie zostać samemu. Żeby tylko nie być samej.
To wszystko nie jest niezawodne. Można czuć się otulonym bliskością, czuć się bezpiecznym. Zamożnym w emocjonalne lokaty, powierzone rozmaitym bankom. Wiecie, jak to bywa z bankami, prawda?
Nie wierzę w te wszystkie pierdoły rodem z pokupnej pop-psychology: że mężczyźni są z Marsa, zaś kobiety ze Snickersa. Że niby chłop to konkretne jest stworzenie, wicie, z natury małomówne i jak już paszczę otwiera, to w jakimś praktycznym celu. Zaś my, nieszczęsne nosicielki żeńskich gonad – świergolimy jak nakręcone od świtu do zmierzchu, o wszystkim i o niczym zgoła. Bez miłosierdzia i bez chwili przerwy. Po prostu aby myśleć, musimy jednocześnie kłapać różanymi usty. Nie. Nie. Zbyt wielu spotkałam panów tkniętych przez tzw. goniosłowomatyzm*, żeby dać wiarę tym prymitywnym rozróżnieniom.
Wierzę, że bliskość jest darem nieoszacowanym. Że trzeba ją szanować i o nią dbać, jak o ten zbawczy płomień w środku lodowatej nocnej kniei. Dla T. priorytetem nie jest bliskość, lecz autarkia. Chce, by mu dano święty spokój. Ścieżki, którymi chadza wykute w kamieniu. Znam tylko jeden rodzaj dobrego pożegnania: gdy obu stronom zależy tak mało, że nikt nie czuje się zraniony.