Jako mała dziewczynka lubiłam sobie wyobrażać własny pogrzeb. Gdy ból pęczniał jak trujące ciasto, wycyzelowane wizje przynosiły ulgę. Elegancki kondukt, wlokący się – jak należy – noga za nogą. Rozpacz wszystkich tych, którzy na co dzień mnie nie dostrzegali, odpychali, skrzywdzili.
Jako nastolatka nie umiałam już znaleźć pociechy w tych tandetnych rojeniach. Czarny kluch w głowie szeptał, że moje ewentualne zejście lata wszystkim koło chuja. Że matka się trochę zdenerwuje – nie lubiła niespodzianek – a potem jej przejdzie i tyle.
Obrazek ze strony: biblioklept.org. Kopirajty należą zapewne do twórcy Fistaszków.
Warto.
Nawet gdy tak się akurat składa, że obiektywnie nie bardzo jest za co.
Mamy święta, nieprawdaż. Tym razem te jajeczne. Pozwólcie zatem, iż zaserwuję Wam dziś banał obły jak jajko.
Warto być swoim własnym przyjacielem. Jak rozumiem przyjaźń? Do przyjaciół naszych nie stosujemy tej samej bezwzględnej miary, co do reszty populacji. Jeśli nieznana mi bliżej Gryzelda Lewoskrętna z Bytomia wda się z relację z zamożnym hurtownikiem mrożonego drobiu, wyłudzi zeń hasła do spęczniałych forsą kont, następnie zaś udusi nieszczęśnika swem biustem obfitem w trakcie gry wstępnej – powiem „Well, to nie było zbyt mądre.”
Jeśli podobnego czynu dokonałaby E., spytam tylko, czy wybrała już hurtownikowi zaciszny skwerek. Oraz czy mam przynieść własny szpadel.
Ludzie tak strasznie boją się samotności. Gorączkowo przędą więzi rodzinne. Szyją sobie spadochrony z małżeństw, z dzieci. Żeby tylko nie zostać samemu. Żeby tylko nie być samej.
To wszystko nie jest niezawodne. Można czuć się otulonym bliskością, czuć się bezpiecznym. Zamożnym w emocjonalne lokaty, powierzone rozmaitym bankom. Wiecie, jak to bywa z bankami, prawda?
Życie – a zwłaszcza praca – nie poczeka, aż zaczniemy czuć się trochę mniej gównianie. Szanse przepływają mimo jak obłoki. Podjęte w najlepszej wierze zobowiązania bezgłośnie stają się zaległościami. Wszystkie „obiecałaś”, „powinnaś” i „trzeba” piętrzą się w zastraszającym tempie – podczas, gdy ty, zgnieciona jak papierowy śmieć siedzisz w kącie, starając się nie być. Rozmiary tej wieżycy obowiązków zaczynają górować nad tobą nie mniej niż cień psa. Trzeba się bronić, kochani. Zanim ten cień nas pogrzebie.
Co takiego złego jest w byciu starającym się średniakiem? Nie będziemy wszyscy Cioranami czy innymi Johnami von Neumannami, co odmienili oblicze ziemi (tej ziemi). Na opuszczających rokrocznie posępne szkolne mury czekają (w najlepszym razie): posady księgowych, budowlańców, pracowników rozmaitych usług, właścicieli małych i średnich biznesów. To nie są zawody, w których fantazja ułańska tudzież skłonność do bycia Wbrew Regułom przydaje się nadmiernie.
Najsłynniejsza młodociana „para, której nie było” w całych internetach. Nieletni Snape wygląda tu trochę jak nieletni Fisz. Co moim zdaniem stanowi cuteness overload.
Nikodem miał złote włosy i złoty puch na policzkach. Patrzyłam nań kiedy się dało, ukradkiem. Do dziś pamiętam drobinki kurzu – parkiet w sali mat-fiz był drewniany i pylił – osiadające na tych nieprawdopodobnych rzęsach. Spojrzenie miał jasnobłękitne, spokojne jak woda i nie znające lęku. Na opalonych szczupłych nadgarstkach nosił wiecznie jakieś bransoletki, rzemyki, chujwieca. Był niewielki, ale zwrotny jak błyskawica. Wszyscy chcieli grać z nim w nogę. Potrafił podjechać na swych adiszonach do najpiękniejszej dziewczyny w klasie (miała prawdziwy, w pełni uformowany biust tudzież ślepia jak sarna) i zapodać coś tak błyskotliwego, tak bezwstydnego, że dziewczę oblewało się radosnym pąsem.
Do mnie nigdy tak nie podjechał. Byłam mała, ubrana bez gustu i obsmyczona á la Piast Kołodziej. No i te okulary.
Za stara by wciskać się w buty, w których moje stopy płaczą z bólu. By obnosić fryzurę, która wcale mi się nie podoba, bo misiu zawsze marzył o naturalnej hipisce z konwaliami w niefarbowanych splotach. Za stara, by słuchać opinii odnośnie własnej osoby, o którą nie prosiłam.
Lecz nade wszystko – za stara, by choć na moment pomylić czyjeś roszczenia z własnym obowiązkiem. To wspaniały stan, który zalecam każdemu.
A co, jeśli Wybraniec przepędził ostatnie 30 lat życia na rozszalałym hedonizmie, ze szczególnym uwzględnieniem orgii wieloosobowych obupłciowych? Miałyście cichą nadzieję, że zaprosi Was na taką orgię. Teraz jednak chłop czuje, iż nadszedł czas, by się Ustatkować. Chciałby spróbować swych sił w ze wszech miar tradycyjnym związku monogamicznym, takim z trzymaniem się za rączkę i patrzeniem na księżyc. Ma nadzieję, że Wy mu w tym pomożecie.
Motoko Kusanagi miała tak bardzo w dupie, kim jej wolno być, a kim nie – że przestała być człowiekiem w ogóle. Jest to postawa ekstremalna, którą jednakowoż podziwiam za nonkonformizm.
Może by tak zaprojektować się samemu? Materiał niedoskonały, za to inwencji twórczej aż nadto.
Owszem, posiadam takie a nie inne pochodzenie, dzieciństwo, szczupły plik papierów na potwierdzenie tych mało ekscytujących zdarzeń. Mogłabym aczkolwiek papiery wepchnąć do pieca, przefarbować włos na rewolucyjną czerń (wszelkich innych wariantów już próbowałam) i wyjechać gdzieś daleko. Czy dalej byłabym sobą w pokoiku hotelowym gdzieś w Oceanii, gdzie nikt mnie nie zna – nikt nie daje faka?
Internet – prócz tego, że dostarcza nam tysiąca znakomitych powodów, by nic produktywnego nie robić – promuje pewne ideały i postawy. Robi to na taką skalę, z tak epickim dupnięciem, że chyba tylko ktoś żyjący w pasterskim szałasie w Bieszczadach ma szansę uniknąć jego wpływów.
Z zasady nie sypiam tam, gdzie występuje ryzyko wilgoci, a poza tym mam szybkie łącze. Należę więc do nieszczęśników, codziennie walcowanych przez sieciowe vox populi.
Lubię przeglądać blogi tzw. szafiarskie. Takie mam hobby. W pewnym momencie zdałam sobie jednak sprawę, że jeśli będę dalej połykać starannie odrealnione podobizny bujnowłosych, gładkoskórych, niezwykle szczupłych, młodszych ode mnie kobiet w znakomicie dobranej odzieży – to rzecz zakończy się ciężką depresją. Mało odkrywczy wniosek. Ale doszłam doń całkiem sama, więc proszę mi nie odbierać satysfakcji.
Autorka jednego z blogów szafiarskich, który swego czasu śledziłam regularnie: Jean Greige.
W sieci można znaleźć wszystko, czy tak? Nawet strony, gdzie istota żeńska o rozmiarze garderoby bliskim mojemu zasługuje na coś więcej, aniżeli zwięzłą konstatację „ale pasztet”, czyż nie? Wypuściłam się na suchego przestwór oceanu, za drogowskaz mając hasło „beautiful curvy ladies.”
Znalazłam staranie odrealnione podobizny bujnowłosych, ponętnie rozłożystych, młodszych ode mnie kobiet w znakomicie dobranej odzieży. Mnóstwo.
Wiecie co? Żadnej z tych bogiń krągłości koronkowe majty nie wcinały się brutalnie w miękkie jak masło biodra, tworząc fałdę. Żadna nie toczyła zaciekłej walki z okrucieństwem grawitacji. Nawet najbardziej pupiasta z nich nie miała grama cellulitu.
Jeśli bycie „curvy lady” polega tylko i wyłącznie na tym, że nasze uda w ponętnych pończoszkach z kokardkami zajmują w obiektywie fotografa nieco więcej miejsca, to ja pilnie poproszę.
Najpierw pośmiałam się trochę. Potem poszłam po rozum do głowy, gdyż przypomniała mi się Matylda.
Matylda (z domu: Ćwik, primo voto Dusiołek, w trakcie rozwodu) była całkiem atrakcyjną, choć bynajmniej nie szczupłą dziewczyną. Zupełnie nie miała szczęścia do facetów.
– Oni wszyscy mi mówią, że powinnam schudnąć! – łkała Matylda nad swoim cherry frostito.
– To po co w ogóle się z takimi wdajesz? – indagowałam, szczerze zaintrygowana. Matylda dysponowała figurą klepsydry, coś, jak Marylin w swoich najpełniejszych czasach. Ponadto posiadała twarz zauważalnej urody – regularne rysy, duże, błękitne oczęta. Kto rozsądny by się do tego przyczepił?
– Kiedy żaden nie mówi tego na początku. Na początku zawsze jest: „O, jak ja lubię takie kobiece dziewczyny.” „Ale ty masz fajny tyłek.” – Matylda pociągnęła różowej zmrożonej mazi i spojrzała na mnie z boleścią. – A zanim się rozstaniemy, zawsze słyszę: „Te twoje fałdziochy na brzuchu odebrały mi chęć na seks!” Albo: ” Czy ty się musisz zawsze tak głupio ubierać? Wyglądasz w tym jak wielka beza!”
Milczałam i piłam kawę, gdyż mię przytkało.
– Powiem ci coś – Matylda Ćwik-Dusiołek (w trakcie rozwodu) ściszyła głos do nasączonego jadem szeptu. – Mężczyźni to kłamcy, co do jednego. Nie chodzi im o ciebie, chodzi im o dziurę! Kiedy cię poznają, są cholernie wdzięczni, że ktoś w ogóle chce z nimi uprawiać ten ich niezbędny do życia seks. Ale z czasem…
-…urok nowości płowieje… – mruknęłam znad kawy.
– Otóż to! Wdzięczność się kończy, zaczynają się roszczenia!
Przyznaję – nie znalazłam pocieszenia dla rozgoryczonej Matyldy. Co powiedzieć kobiecie, która otrzymuje skrajnie sprzeczne sygnały? Czym zalepić wyrwę w poczuciu wartości własnej, uczynioną beztroskim wyznaniem pana Dusiołka (na pytanie żony: „Po coś się ze mną hajtał, baranie, skoro wcale ci się nie podobam?” ów odrzekł: „Bo myślałem, że schudniesz.”)
Myślę, że możliwym jest, że wkrótce były już mąż Matyldy szczerze lubi curvy ladies. Po prostu, zanim ją poznał, trwał w dziewictwie, otoczony przez sterylne internetowe fantasmagorie z tego samego gatunku, na jaki ja trafiłam. Zero fałdek, zero kompromitujących oznak życia. Skóra gładka, śliska i lśniąca niczym cerata.