Mój dobry przyjaciel K. potrafi być miły dla ludzi. Nie wyuczył się tego na żadnych kursach. Nie wstawał przez lata o świcie, ćwicząc z coraz większymi obciążnikami do wtóru „Eye of the Tiger.” Trudna umiejętność bycia miłym przychodzi mu naturalnie.
K. przyszedł na świat obdarzony ogromną empatią i jeszcze większym altruizmem. Nalegam, by ostro rozgraniczać te dwie sprawy. Empatia to umiejętność doświadczania emocji innych. Altruizm – to taki sposób myślenia, w którym owe emocje uznaje się za interesujące, cenne i godne ochrony.
Różnimy się mocno z K. On – jako się rzekło – nie dość, że bezbłędnie odczytuje splątane ścieżki ludzkich uczuć, to jeszcze go one żywo interesują. Ja jestem jak radio. Odbieram z otaczającego mnie świata megabajty skłębionych sygnałów. O ile nadawcą komunikatu nie jest osoba mi bliska (lub przynajmniej jakoś tam oswojona) – nie daję zań faka.
Wiecie, wstydliwa prawda jest taka, że bardziej skłonni jesteśmy polubić tych, którzy już nas lubią. To sprzężenie zwrotne. Być może pochlebstwo nie zaprowadzi Cię wszędzie, ale szczere zainteresowanie drugim człowiekiem? Prawdopodobnie tak.
K. to istny diament wśród licznych tombaków. Świadomych architektów social networking (czy jak się ta wyrachowana potworność nazywa.) Jego zainteresowanie drugim dwunogiem jest szczere.
Gdybyście tylko mogli zobaczyć K. w akcji. Potrafi żonglować kilkoma dyskusjami jednocześnie, nie tracąc przy tym żadnego wątku. W potrzebie zaoferuje pomocną dłoń. Wspierające po dżentelmeńsku ramię czy karton chusteczek do otarcia łez. Można do niego zadzwonić o trzeciej rano. I ludzie to robią. K. wysłucha nieskładnego monologu, nie oferując w zamian niechcianych pouczeń.
– Słuchaj, nie męczy Cię to? – spytałam raz. – Bycie ścianą, na którą ktoś wylewa swoje frustracje? Ona i tak nie posłucha żadnej rady. Pójdzie i wpierdoli się jeszcze raz w to samo gówno, o które Ci tu płakała.
K. stwierdził, iż to nic nie szkodzi. Wszak od tego są przyjaciele.
Chłopak naprawdę lubi ludzi. Ma dziesięć razy więcej znajomych niż ja będę miała kiedykolwiek. Bezbłędnie pamięta wszystkie imiona. Nawet, gdy w tym samym towarzystwie występuje siedem różnych Mart. Kojarzy ścieżki kariery tych Mart, imiona i wiek ich potomstwa oraz psów. Pod pewnymi względami jest jak sierżant Marchewa. Gdzie składuje te wszystkie mnemoniczne duperele? Nie wiem.
K. jest miły dla ludzi. A oni mu się odwdzięczają. Osoby, które ja uważam za – delikatnie rzecz ujmując – antypatyczne, pod jego przyjazną ręką miękną jakoś. To chyba jest zaraźliwe.
A jeśli kto nie zmięknie i opluje przyjazną dłoń, K. pogodnie ociera ją chusteczką i idzie dalej. Jak gdyby nigdy nic. Słuchajcie, bo dla mnie to jest niepojęte; jakaś kreatura obraziła go na fejsbuku, używając Grubych Wyrazów. A K. nawet nie wyciepał tej osoby ze znajomych. (Myślicie, że kiedyś ktoś kiedyś napisze o nim ewangelię?)
Chciałabym tak. Naprawdę. Chciałabym mieć mentalność psa pasterskiego, z czujną czułością dbającego o dobrostan każdej owcy. Także tej, która z zapałem godnym lepszej sprawy co i raz pakuje się w ogrodzenie pod napięciem. Tej, co potrafi przez sześć godzin opowiadać Ci o swoim wuju (nieszczęśnik miał kurzajki i leczył je octem.) Tej, która nienajlepiej pachnie.
Nie potrafię. Wiem, bo próbowałam. Egocentryzm i niecierpliwość za każdym razem wyłażą ze mnie jak szydło z worka.
Bywam dobrym człowiekiem. Bo nawet jeśli odruch we mnie słaby, to imperatyw moralny – mocny jak stal. Niedostatki w altruiźmie zalepiłam klajstrem świadomej pracy nad sobą i już jest ze mną nieźle. Nienajgorzej, naprawdę. W swe dobre dni bywam ciepła, sympatyczna, wręcz urocza. Ale nie umiem być miła.
Nie umiem milczeć, gdy należałoby trzymać dziób na kłódkę. Gdyż mój rozmówca i tak już wyłożył się koncertowo i po co mu dokładać? Nie potrafię uprzejmie kiwać głową, gdy kto z zacięciem pieprzy kocopały. Albo bezczelnie kłamie. K. pozwoliłby temu komuś paskudzić powietrze i tylko by się przy tym uśmiechał. A mnie zawsze diabeł skusi.
Wiecie, najgorsze jest to, że empatia bez tej miłosiernej podszewki, którą cechuje się K. – to jak słuch absolutny. U człowieka uwięzionego przed polskim odbiornikiem radiowym. Puśćcie takiemu Vox czy inną Eskę, a uszy spłyną mu krwią.
Widzę rzeczy, których nie widzieć byłoby lepiej. Znacznie przyjemniej. Wielu ludzi, z którymi się w tym życiu mijałam i mijam wciąż – wybrało sobie różne role. Trzymają się ich mimo rażącej sprzeczności z własnym emploi. To czasem uwiera tylko troszkę. A czasem jest śmieszne, wręcz tragikomiczne. Jakby Roman Kłosowski postanowił zagrać Hamleta.
Oto facet o mentalności „przerucham nawet drzewo, byleby miało dziuplę” obnoszący się na forum publicznym z wielkim uczuciem do baardzo zaborczej małżonki. Oto kobieta sukcesu, niezależna, rzutka i silna jak stal. Nienawidzi, naprawdę nienawidzi kobiet słabych i trzpiotowatych za to, że…nie może być nimi? Chyba tak. W każdym razie złość wyłazi z niej wszystkimi porami.
A tu mamy człowieka Renesansu. Artysta interdyscyplinarny. Dba o to, by wszyscy wokół widzieli, jakie ma interesujące, głębokie wnętrze. Tyle że to jego rzeźbienie, granie na tybetańskich dzwonkach i co tam jeszcze – jest płaskie jak spodek. Idealnie przeciętne. Ani dobre, ani całkiem do dupy.
Osoby skrajnie próżne i złaknione poklasku (znam się na takich, gdyż do nich należę) pozują na Bezinteresowne i Dobrotliwe.
Skwaszony, samolubny do szpiku kości facet robi się na Bohatera Tragicznego.
Osoba polotna niczym wiadro smalcu twierdzi, iż jest intelektualistką.
Nie mogę brać tego marnego cyrku za dobrą monetę. Fałsz sytuacji wzbiera mi w gardle niczym nieświeży posiłek. To nie jest tylko złośliwość. Wywyższanie się. Choć niewątpliwie też.
To kompletnie irracjonalna pretensja do bliźnich, że nie dobrali sobie ról sensowniej. Skoro już nie chcą, nie mogą być sobą. Albo że chociaż nie grają z większym smakiem. Szczerego skurwysyna powitam szacunkiem. Lecz znajdźcie mi skurwysyna, co nie pudruje się co rano złudzeniami na własny temat.
Dłoń mu uścisnę i postawię piwo.
K. głaszcze mnie po ręce i mówi, że maski, którymi się zasłaniamy, najwięcej mówią o naszych potrzebach i słabościach. Że źródłem obłudy i kabotyństwa jest lęk. Widzicie, on wie o ludziach to wszystko, co i ja. Ale on ich z takich powodów nie skreśla.
Mówi, że nie powinnam być dla innych taka bezwzględna.
Szkopuł w tym, iż tę samą drakońską miarę stosuję do siebie. Ktoś chce mnie uczęstować przemową pt. „Why You Suck?” Proszę bardzo. Przyjmę ją z uniesioną przyłbicą. Najwyżej się potem popłaczę.*
Ciekawa jestem bardzo, co mi powie.
Pytanie brzmi: czy ktoś taki jak ja zasługuje na przyjaciół. Tego nie wiem. Faktem jest, iż przez całe swoje życie (32 l.) zawarłam cztery relacje, o których mówię per „przyjaźnie”. Tylko lub aż. Tych czworo ludzi różni niemal wszystko, lecz jedną cechę mają wspólną. Są szczerzy. Pozbawieni pretensji i póz. Naturalni jak woda i wiatr.
K. jest bardzo kochany z wielu, wielu stron. Zasłużenie.
Ja nigdy tak kochana nie będę. Jak wyżej.
Wolicie być mili czy szczerzy?
* Obelgi można zostawiać w komentarzach.
Napisałaś: „Są szczerzy. Naturalni jak woda i wiatr.” Ty tak samo. Nie wydaje mi się, żeby to była wada 🙂 Jesteś sobą, co jest warte tony złota. Po co komu ludzie, którzy grają inną rolę w zależności od otoczenia i pory dnia?
Cmok 🙂
Liebe, dziękuję pięknie. Żeby tak jeszcze dało się zmonetyzować te góry.
O wiele bliżej mi do Ciebie niż K. Co prawda mam – tak przynajmniej sądzę – i imperatyw, i odruch – ale empatia połączona z introwertyczną naturą i niekoniecznie stabilnym poczuciem własnej wartości sprawia, że najlepiej życzyć dobrze na odległość. I w ogóle, jak jest jakiś konkretny problem do rozwiązania, to się na pomoc rzucę, ale do tych małego kalibru mi cierpliwości nie starcza. I mam chyba nawet takiego swojego K. Prawda jest taka, że też bym cholernie chciała tak umieć. I zazdroszczę, że jemu ludzie sami z siebie przychodzą opowiadać o sobie, pytać o zdanie i szukać uznania. Taka jaka jestem nawet nie umiałabym i nie chciałabym być punktem odniesienia i centrum uwagi. Ale jakoś tak trochę… nie wiem, zazdrość, smutek, że czegoś nie mam i nie umiem, złość na siebie za brak cierpliwości i nieumiejętność bycia miłą, w takim dokładnie znaczeniu, w jakim to piszesz? Toteż kiedy czyjeś zachowanie lub wypowiedź mi się nie spodoba, a w jakiś sposób jest związana z czymś, co robię ja albo moi bliscy znajomi – to układam słowa w głowie, aż temat rozmowy zmieni się trzy razy, albo piszę trzy wersje komentarza/wiadomości i żadnej nie publikuję (ewentualnie wysyłam i potem mi głupio, ale to nigdy do nieznajomych) – bo kiedy trzeba kogoś opieprzyć, to nie umiem zrobić tego tak delikatnie i uprzejmie, jak niektórzy. Najbardziej to bym chciała być szczera i miła. A przy tym sprawiać wrażenie tak przebojowej, jak zdarza się to Tobie. (Wiem, że pewnie to tylko wrażenie, przynajmniej w wielu momentach. Czytam Cię od dawna, zawsze siedzę cicho. Aż ostatnio pomyślałam, że takie coś nie ma sensu, że może zakładając, że komentarze i lajki anonimowej dziewczyny nikomu nie są potrzebne, nie mam wcale racji. Sama bym chciała dostawać przecież komentarze i lajki od nieznajomych).
Pani od Kotów, (urocza ksywa, BTW): cieszę się, że mimo swego introwertyzmu jednak zostawiłaś mi komentarz. Z każdego komentarza się cieszę. Tak się jakoś składa, iż piszą je tu niemal wyłącznie ludzie niegłupi. 🙂
Wydaje mi się, że z byciem takim K., Jezusem w cywilu – jest jak z byciem olśniewającą długonogą blondynką. Można zazdrościć, ale to nic nie da. Z tym się zwyczajnie trzeba urodzić. Reszcie śmiertelników pozostaje pogodna rezygnacja. Raczej nie będziemy jednocześnie szczerzy i mili. To niemożliwe, o ile się nie kocha ludzi całym sercem. Nie wiem jak Ty, ale ja nie kocham. Zbyt wiele razy, zbyt mocno mnie zawiedli.
Co nie znaczy, że nie warto pracować nad swoim altruizmem! Jak nad mięśniem. Małe kroczki lepsze są niż nic.
P.S: Jestem przebojowa. Ponoć wręcz przytłaczająco. Za wyjątkiem tych dni, kiedy leżę pod kołdrą, jem pierniki Katarzynki i serdecznie pierdolę wszechświat.
Bycie szczerym wymaga wysiłku, odwagi, znoszenia nieprzyjemności. Pytanie tylko — w imię czego? Czy na prawdę to takie istotne? Warto narażać się na to wszystko? Z kolei bycie miłym jest łatwym, wygodnym sposobem na zapewnienie sobie świętego spokoju. A spokój to obecnie towar deficytowy.
Tak, czasem chce mi się rzygać. Od nadmiaru cukru lub na widok własnej twarzy w lustrze.
Pozdrawiam!
a
Nie zwsze warto byc szczerym. Ale nie zawsze da sie byc milym. Mowie to ja, cierpiaca na nadszczerosc mistrzyni gaf i pogromca dyplomacji.
Ha, mam dokładnie ten sam problem.:D
Nadszczerość #stoserc 🙂
ATK, doceniam brutalną zwięzłość tej konstatacji. 🙂
Jestem stety i niestety jak K. Ma to plusy i minusy. Łatwo nie jest, bo silniejsi widząc moją słabość do ludzi, gdy chcą, atakują wiedząc, że się nie obronię z jakiegoś dziwnego szacunku, tolerancji dla drugiego człowieka i jego słabości.
Jest niestety jeszcze trzecia droga – taki K. zmodyfikowany o niechęć/nieumiejętność/potwornego pecha do dbania o własny emocjonalny dobrostan. Taki doskonały „Plan B” – randka, o której każdy przypomni sobie za każdym rozpadem każdego kolejnego związku. Rękaw o 3 nad ranem. Interwencyjny transport, kompan do kieliszka, nocleg i lepiszcze na dziury w wyobraźni i umiejętności przewidywania konsekwencji. Taki, którego po użyciu odkłada się z powrotem na półkę rzeczy w gospodarstwie potrzebnych ale wyłącznie okazjonalnie – jak nie przymierzając Eierschalensollbruchstellenverursacher*
Tym, bycie miłym opłaca się mniej, a w zasadzie jest nawet przeciwwskazane 😉
* nie, to nie kot po klawiaturze. To faktyczny artykuł gospodarstwa domowego, nieodzowny w szanującym się domu 😛
Lasair,
witaj. Genialny wynalazek ten Eierschalensollbruchcośtam – chcę taki! ^_^
A wracając do tematu: tak, osoby o sercu wielkim jak przedwojenna wanna i cierpliwości niezmierzonej często ponoć borykają się z tym problemem. Są takie dwa cyniczne powiedzonka: „pomóż komuś, a następnym razem uzna to za twój pieprzony obowiązek” oraz bardziej dobitne mojej babci: „daj komu palec, weźmie rękę.” Myślę, że warto dać potrzebującej sierotce okazję, by mogła się nam odwdzięczyć. W takiej monecie, jaką dysponuje. Jeśli bardzo przemyślnie tego unika (raz, drugi) to może lepiej wycofać aktywa? (Ale bierz poprawkę na to, że jestem istotą o cierpliwości krótkiej jak drucik w żarówce.)
Aha – to co napisałam powyżej absolutnie nie odnosi się do sytuacji, gdy Dobro-Czyniący się w sierotce latami podkochuje i liczy beznadziejnie, że ona za którymś razem doceni jego potencjał i wybierze jako partnera na życie. Nie wybierze. A oczekiwanie faworów emocjonalnej natury oraz/lub seksu w zamian za Dobre Uczynki jest drogą błędną. Z takiego układu trzeba spierdalać, aż się kurzy.
Jest Twój. Jak wpłyniesz na dobór ofert z którymi boryka się G. tak żeby miał interesy w Berlinie to nawet szybciej niż byś się spodziewała 😛
oh nie, nie mówimy o sytuacji kiedy ktoś próbuje zrobić z empatii środek podrywu (o celu dowolnym). To nie działa z definicji, gdyż empatia jest jednak mało podniecająca 😛
to raczej obserwacja z którą się borykam od pewnego czasu, podpunkt w moich deliberacjach na temat Dobrego Faceta. Miałem taką fazę, przyznaję, ale skutecznie (chyba) z niej wyrosłem. Nie wiem czy zamiana na dobroduszny cynizm jest „dobrą zmianą” ale nie kłócę się ze stanem rzeczy 🙂
problem jest z sądzeniem po intencjach czy po czynach – jeśli, jak proponujesz, będziesz sierotkę rozliczać tylko po faktycznym działaniu to, rzeczywiście, sprawa jest dość prosta. Tyle że ja zawracam sobie zazwyczaj głowę Powodami, Motywacjami i Okolicznościami. A wiesz że usprawiedliwić można wszystko jak się ktoś choć nieco postara 😉
Podobno można. Ale to niemal na pewno prowadzi do strat.
Dobroduszny cynizm – o, to to. Zwany także zdrowym egoizmem.
(re: Berlin – Jak ja mam niby na to wpłynąć, hę? :D)
Tylko tak długo jak overthinking zapisujesz po stronie strat. Ja dorabiam do tego ideologię, że niby rozwija fantazję i pomaga w podziemiomistrzowaniu bo twoi npc mają „głębię”. A de facto i tak bazuje na pragmatycznym rachunku.
[miasto na B.] Ja tam nie wiem, mało jestem kompetentny w zakresie, ale słyszałem że przedstawicielki płci odmiennej mają Sposoby. 😀