Nie lubię zimy. A wiecie, czego w niej nie lubię najbardziej? Tego, że ciągle jestem spocona.
Cały kurwa czas. Za wyjątkiem krótkich przejść między domem a sklepem, domem a autobusem. Domem a miejscem udręki publicznej typu poczta. Pani pocztowa lampi się sennie na moją kopertę. Zagłębia w egzystencjonalny stupor. Podczas, gdy mnie struga potu cieknie po nerkach.
Nie lubię osiedlowych sklepików, zawsze zbyt małych na swoje ambicje. Nieodmiennie urządzonych podług doktryny „nawal więcej regałów, Stefan, najwyżej będom bokiem chodzić.”
Tego, że nie zauważyłam momentu, w którym słuchanie disco polo przestało być hańbą. Teraz dziarska ludowa nuta rozbrzmiewa w każdym z tych sklepików.
Faktu, że by naczerpać kapusty kiszonej z wiadra – zmuszona jestem kucnąć, tarasując sklepową alejkę. Oraz znosić potrącanie przechodzących. Względnie, nerwowe sapnięcia jakiejś starej szantrapy, co się koło mnie nie może przecisnąć. „Powiedz magiczne słowo, larwo” myślę sobie, napełniając woreczek. „No śmiało, babonie. To wcale nie boli.”
Nie lubię nawigowania między ścianą Produktów Ryżowych a ścianą Konserw Mięsnych na wciągniętym brzuchu. Niczym jakaś, kurwa, tego brzucha tancerka.
(A propos: Nie lubię tego, że choć tak się cieszyłam na zajęcia z belly dance – w praktyce wychodzi na to, że ja i sport nie będziemy przyjaciółmi. Dwa dni temu instruktorka (przepiękna kobieta o gibkości kobry) wprowadziła do rozgrzewki elementy sztuki nowoczesnej. Tzn. tak to dla mnie wyglądało. Grupa złożona z kościstych młodych dziewczyn milcząco zakładała sobie stopę na przeciwpołożne biodro. Robiły też cuda z klatkom piersiowom. Ja osmarkałam się z bezskutecznego wysiłku i z upokorzenia.)
Nie znoszę stać w dwuosobowej kolejce do tej oszklonej trumny z wędlinami. Gdy moim jedynym pragnieniem jest posiąść spłat kurzych zwłok i iść stąd w cholerę (ta struga potu, przypominam.) A typ przede mną nieśpiesznie zastanawia się w głos, czy lepsza będzie frankfurterka parzona, czy wędzona. Typie, myślę, wzmóż tempo procesu. Albo zajebię ci z koszyka plastikowego z kilogramem gruli w środku. I czekoladą na pocieszenie.
A już doprawdy nie cierpię zetknięcia z karteczką przy kasie, głoszącą beztrosko: AWARIA TERMINALU PŁATNOŚĆ TYLKO GOTÓWKĄ. Umrzyjcie wszyscy, międlę w takich przypadkach przez zęby. Ktoś, z kim ongiś byłam blisko rzucał tym powiedzonkiem na prawo i lewo. A ja się śmiałam, że brak mu cierpliwości.
Tym razem cierpliwości brak mnie. Gdy już wytoczę się z Marketu Słoneczko, szczęśliwie ocalona od klaustrofobii, napieprzającej biedanuty („ONA CIAŁO MIA-AŁA I SEKSOWNIE SIĘ RUSZA-ŁA, ULA-ULALA!!!”) i facetów, którym wybranie kabanosa zajmuje kwadrans (dude, seriously, are you retarded) – to muszę przecież jeszcze dojść do domu. Cztery piętra. Z siatami i w futerku, pod którym wszystko pływa.
Nie cierpię tego, że muszę je nosić. Ładne, bo ładne. Praktyczne? Ach, niewątpliwie. Co z tego, gdy ginie w nim i mój (pokaźny) biust i (wydatne) biodra i wszystko pomiędzy. Pozostaje za to niewielkie, wkurzone Yeti.
Cztery piętra bez windy. Nim będę mogła zrzucić wszystko oprócz portek i wytrzeć wreszcie te cholerne plecy.
Nie lubię faktu, że umarł Alan Rickman. Facet potrafił oddać bezmiar irytacji jak mało kto. Nie lubię; bo nie dość, że był wybitnym artystą, to jeszcze (sądząc z tego, co mówią ci, którzy go znali) uroczym, życzliwym światu człowiekiem. Z pewnością zasłużył na spokojną długą starość. Los mógł zamiast niego skosić jakąś mendę, co nic, tylko chleje i bije dzieci. To nie.
Nie znoszę, że rozmaici ludzie, na których jakoś tam mi zależy – świetnie sobie radzą beze mnie. Ale ileż można zagajać? Słać pogodne ikonki na fejsbuku?
Nie cierpię faktu, że z każdą kolejną stratą coś mi w środku twardnieje. Kiedyś opłakiwałam zakończenia znacznie rozpaczliwiej. Ostatnio głównie wzruszam ramionami. Jeszcze trochę, a będę jak ci zmrożeni emocjonalnie, co mnie o łzy przyprawiali.
Nie chcę tego.
Do kompletu – http://www.ninawum.com/nie-lubie-lata/
Kiedy byłem w Warszawie, brat sprzedał mi przeziębienie. Poszliśmy do apteki, przy okazji po plastry na moje zjebane plecy, stoję sobie, przy jednym okienku państwo czekają na aptekarkę co się na tyły udała, a przy drugim starsza pani, która – założę się – ZAWSZE siedzi na podorędziu i wyskakuje, gdy się zbliżam:
„pani mnie pokaże te witaminy… nie, nie te… pani mnie wszystkie pokaże, ja powiem… nie te… i nie te… takie brązowe… nie, nie brązowe, ale w torebce plastikowej…”
Do trzeciego okienka podchodzi aptekarka i mówi: – Zapraszam. – Po czym natychmiast oddala się na zaplecze. Maszeruję do okienka, stoję tam przez chwilę, bezradnie rzucam „proszę pani?”, wracam do kolejki. Po chwili aptekarka podchodzi ponownie i mówi: – Zapraszam. – Tym razem nie ucieka, kupuję plastry.
Już w Amsterdamie. Plecy jebią. Zakładam plastra. Grzeje, jest fajnie. Idę po zakupy. I przekonuję się, że plaster nie podgrzewa DO pewnej temperatury, tylko O pewną temperaturę i inaczej jest siedzieć w domu na kanapie, a inaczej spocić się w supermarkecie. Staję w kolejce, a przede mną pan kupuje papierosy.
– Poproszę… te cienkie… no… nie te… nie te… te takie cienkie… nie te… takie białe… nie ma pani? a jakie pani ma? tylko cienkie? nie, te nie…
KUUURWAAAAAAAAA. Umarłem tam, moje zwłoki zapłaciły za chleb i mleko, plaster zdarłem natychmiast po wyjściu ze sklepu i nie obchodziło mnie, kto patrzy na faceta wydłubującego sobie jakieś gluty spod kurtki, a potem to gówno chemiczne niosłem w ręku, bo kosza nie było, po pięciu minutach marszu, bólu pleców tym razem nie tylko z powodu kręgosłupa ale też oparzenia ORAZ siatki z zakupami (pro-tip: z uszkodzonym kręgosłupem noś zakupy w plecaku, nie w siatce) wyjebałem chemię w trawnik i teraz mnie Bozia skarze.
A potem umarł Bowie, Rickman, a cholerny Justin Bieber w świetnym zdrowiu.
Jak nam razem smutno, to się tulimy, a jak nas razem kurwa trzaska, to co robimy? Ja lubię podpalać samochody i rzucać koktajle Mołotowa.
Zapomniałem dodać, że wobec zimy mam uczucia znacznie silniejsze niż nielubienie 😛
Podpalmy zimę.
Jest rada na spocone plecy. Bieganie w wiosennym płaszczyku. Wprawdzie potem trzeba pół nocy odtajać przy farelce, ale za to plecy suche jak krakowska. Polecam!
Dudzi, Doceniam inicjatywę, ale wiesz – leczenie zapalenia oskrzeli drogo wychodzi. 🙂
W końcu ktoś to opisał (ja się wstydziłam). Ku twojej czci proponuję to nazwać Paradoksem Wum. Zima, zaraza!
To chyba jedyny sposób, bym zaistniała w nauce. 😀
ja to jeżdżę rowerem.w bluzie i cienkiej kurteczce…
Dobre. Że zacytuję klasyków: nie cierpię mówić niecierpię, ale muszem. Mam też za złe, że emerytów nie wyduszono w kołysce a tak zawsze są szybsi, mają większe Potrzeby i z lubością stosują szantaż emocjonalny.
Ach, ptam na to!
Siedzę w domu w tiszircie i w gaciach a zima (chwilowo bajkowa i piękna szaleje za oknem. I tam jej miejsce suczy oziębłej.
Kruk nad padliną.
O rany. Obym Cię nie spotkał, bo jeszcze urażę samym współistnieniem w jakimś miejscu.
Tylko, jeśli jesteś sapiącą staruszką. Albo masz zwyczaj hamletyzować nad wędlinami. 😀
U mnie też zimą wściek płytko i na podorędziu. Toteż żeby nie przegryzać ludziom niczego robię dwie rzeczy: zdejmuję kurtkę (zawsze, w każdym sklepie – choćby i na dwie minuty), łykam mój ukochany Seronil. Czy działa? Może w trzydziestu procentach. I cichcem sobie myślę, że może ci wszyscy ludzie też mnie nienawidzą. Otrzeźwia.
W dobre dni bywam fontanną uprzejmości. Bo tak ogólnie to lubię ludzi.
Chyba, że jest mi gorąco.
Albo jestem głodna. 😀
o to to, ja w sklepie/na poczcie to ten z kurtką pod pachą. wszędzie grzeją jak wściekli, a ja się ubieram odpowiednio do pogody i nie lubię zapocony wychodzić na mróz.