Kiedy kobieta nie ma pracy

Dzień dobry. Porozmawiajmy o rzeczach istotnych.*

Dorosłość objawia się miedzy innymi tym, iż zaczynamy dogłębnie zdawać sobie sprawę, iż nie da się mieć rybki z pipką.

Albo, albo. Przedtem być może żyliśmy w złudzeniu, iż życie jest dobrotliwym rogiem obfitości, bez opamiętania sypiącym nam na głowę przysługi i szanse.

Koniec końców dotarło do nas, że niekoniecznie.

Osobiście wierzę, że całe spektrum wyborów, jakich możemy dokonać, rozpina się pomiędzy dwoma wektorami. Imiona ich: Bezpieczeństwo oraz Wolność. (To nie będzie o polityce, obiecuję. W kości zadniej mam politykę.)

Im bardziej bezpieczne (stabilne, przewidywalne) jest nasze życie, tym mniejszy mamy wpływ na jego kształt. Młodsze dzieci, te kochane przez rodziców żyją sobie w takich przytulnych kokonach. Ktoś inny decyduje o wszystkim, ale też wszystkiego, co potrzebne dostarcza. W tzw. „starych, dobrych czasach”z założenia tak właśnie miało wyglądać małżeństwo – wszechwładny, troszczący się on i wdzięczna, bierna, absolutnie nie pyskująca ona. Niektórych taka perspektywa nadal kusi i zawieszają się, na kim popadnie. Na małżonku. Na rodzicach.

Im wolniejsi się czujemy, tym większe prawdopodobieństwo, że w razie kosmicznego niefartu (typu: nasz pies dostał dengi, bank umknął z całą forsą, pierdolnął nam Niewypał w Rurze Odpływowej w Łazience) sami będziemy zmuszeni sobie radzić ze skutkami powstałych zniszczeń. Co może się okazać ekscytujące. Albo nas wykończyć.

Życie bezpieczne to życie uładzone, błogo monotonne. Okrojone cudzymi arbitralnymi decyzjami jak płotkiem (kto płaci, ten z reguły wymaga.) Nic strasznego prawdopodobnie nam się w nim nie przydarzy. Nic znaczącego – także nie. Kąt do spania, pełna miska i lśniąca sierść to wprawdzie szczyt ambicji przeciętnego kota spaślaka, ale raczej nie istoty ludzkiej.

"W tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem".

„W tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem”.

Życie wolne obiecuje nam, że doświadczymy absolutnie wszystkiego.  W tym także – ciężkiej choroby w chwili, gdy nie przysługuje nam ubezpieczenie, gdyż zaniedbaliśmy drogi, luby ZUS. Autentycznego strachu, gdy nie będzie już co włożyć do garnka. Desperacji. Bezsilności.

Tak właściwie to miałam napisać o dwóch rodzajach ludzi: tych, którzy pozwalają, żeby ktoś dbał o nich, i tych, co dbają o siebie sami.

Jeszcze niedawno miałam zwyczaj z rozpędu wartościować te postawy. Przychylnością – i podziwem – obdarzałam tych samostanowiących. Z kobiet bluszczów i starych synusiów mamusi darłam łacha ile wlezie.

Not anymore. Obie filozofie (słowo okrutnie na wyrost, ale cóż, gdy brak innego) mają bezsprzeczne zalety. Za każdą się płaci.

Jak Powszechnie Wiadomo**, ludzie rodzą się różni. A nawet, jeśli rodzą się mniej więcej podobni (jak dla mnie to w ogóle wszystkie noworodki są wymienne – czym się różni jeden nieduży, różowy, hałasujący flak pasztetowej od drugiego, hę?) to wychowywani są rozmaicie i do czego innego.

Jedni w pocie czoła do wielkości dochodzą, gdyż posiadali byli rozsądnych rodziców, którzy wpoili im zdrową wiarę we własne siły. Pompowany tąże wiarą, dzieciak naturalnie i bezboleśnie uczy się odpowiedzialności. Podejmuje kolejne wyzwania na miarę swoich sił: od przewodniczącego klasy IIIB po szefa uniwersyteckiego koła naukowego, po kierownika działu. Zapierdala tak dziarsko i efektywnie, iż w wieku sześćdziesięciu lat korkuje szczęśliwy na serce, w słabnącej dłoni ściskając pochwalny dyplom od Szefa Wszystkich Szefów, którego nigdy nie widział. Okej, poniosło mnie. Ale widzicie, do czego zmierzam, prawda? Ten przedsiębiorczy człowiek z pewnością nie sępił drobnych na piwo od mamusi, mając lat dwadzieścia i sześć. Ze swego kąta za regałem wyprowadził się na pierwszym roku albo i wcześniej – i w głowie by mu nie postało, żeby wracać, bo recesja.

Innych wielkość szuka sama, przybierając nieraz kształt buta, wymierzonego w miękkie i nieosłonięte części ciała. Nikt się z nimi specjalnie nie cackał, nikt ich nie karmił miłością rodzicielską. Dom był niszczącym miejscem albo nie było go w ogóle. Ci, o których myślę, wzięli swoje sponiewierane dupy w troki, wykazali się niezwykłym hartem ducha i wybili na niepodległość. Zacisnąwszy zęby, znieśli trudne i niepewne warunki życia oraz niewdzięczną harówkę w często bardzo młodym wieku. Koło trzydziestki zazwyczaj są już ustawieni – własną ciężką pracą. Zazdroszczę im nastawienia i szczerze ich podziwiam.

Rozsądnych rodziców nie każdy może mieć. Obowiązuje tu niestety loteria. Nie każdy też miał to przewrotne szczęście, by doznane krzywdy wcześnie skatalizowały w nim chęć walki. Istnieją ludzie, którzy czerpią osobliwszą przyjemność z upupiania potomka tak długo, aż wyuczona bezradność weźmie górę nad zdrową ciekawością świata. Dezawuują, wyśmiewają wszelkie niemrawe próby usamodzielnienia się. Robią swemu dziecku kaszę z mózgu opowieściami o tym, jak strasznie niebezpiecznie jest Na Zewnątrz.

W rezultacie hodują sobie hubę na łonie.

Wio, sponsorze!

Wio, sponsorze!

Huba to taki ktoś, kto nie ma żadnego absolutnie pomysłu na swoje życie ani żadnych oczekiwań, prócz jednego: żeby mu wszyscy dali święty spokój. Huba nie potrafi planować bardziej dalekosiężnie, niż do następnego piąteczku i nie ma zamiaru się nauczyć. Poczucie spełnienia zapewniają jej/mu doraźne rozrywki w rodzaju koncertu (na bilet huba będzie odkładać miesiącami, każdego wysępionego groszaka) czy piwka ze znajomymi.

Jeśli huba jest mężczyzną, niemal na pewno wyhoduje sobie amorficzny zarost, zapewniający absolutny brak sukcesu na rynku pracy, oraz będzie ubierać się jak menel. Piwo, papierochy i pizza z tektury to okrzepli w bojach towarzysze jego. Osobnik taki może latami wegetować cicho za wspomnianym regałem, by po śmierci głównych właścicieli bezszmerowo przejąć lokal.

Huby płci żeńskiej ewoluują w dwóch kierunkach: Huba Tatusia (HT) z reguły się zapuszcza, choć nie tak spektakularnie jak huba męska. Jej znak rozpoznawczy to rozciągnięty bury sweter, sięgający kolan. HT mówią cienkim, przenikliwym głosikiem małej dziewczynki, zaś ich wiedza o życiu na zewnątrz klosza jest śladowa. Wysłane z drobnymi po sprawunki, prawdopodobnie zgubią monetę po drodze i rozpłaczą się w warzywniaku. Bywają sympatycznymi rozmówcami, o ile nie przeszkadza nam, że konferujemy z kimś o światopoglądzie przedszkolaka.

Trudniejsze do zniesienia są Huby Mężusia (podgrupa Hub Zalotnych.) To te huby, na które znalazł się jakiś amator. Z założenia nie parają się pracą zarobkową, o której zresztą nie mają najmniejszego pojęcia. Leżą i pachną. Znają dwadzieścia sześć sposobów efektywnego farbowania włosów i drugie tyle patentów na malowanie paznokci. O ile głęboko interesują nas te zagadnienia, z HM idzie wytrzymać. Jeśli nie – trzeba spieprzać. Wiem, co mówię; każdy potrzebuje się jakoś dowartościować. Zamężna huba czyni to, dopytując się z fałszywą troską –  i bardzo głośno –  o Twoje życie uczuciowe.  „A ty nie masz męża, biedulko ty. Jak ty sobie radzisz z tą straszną samotnością?”

Natomiast klasyczna Huba Zalotna to jest kombo killer. Połączenie najwybitniejszych cech Huby Tatusia (infantylność do granic zidiocenia) i Huby Mężusia (obłuda, narcyzm.) Huba Zalotna również nie pracuje. Zresztą, kiedy miałaby to robić? Pielęgnowanie urody, o której HZ ma nader wybujałe mniemanie, zajmuje jej większość wolnego czasu. Resztę pochłaniają piwne posiadówki ze znajomymi, na których HZ – jako będąca permamentnie na Wydaniu – pojawia się sążniście odstrzelona. Następnie przez 3 godziny siedzi nieruchomo za stołem i niemal nic nie mówi. Czeka na oznaki zachwytu i uznania. Wiem, bo ją obserwowałam.

Nie warto nawiązywać pogawędki z Hubą Zalotną, jeśli się nie ma w zanadrzu komplementu. A lepiej trzech. Innych niż pochlebne informacji HZ nie potrzebuje ani nie rejestruje.

Kiedy taktyka na visual nie odnosi spodziewanych efektów, Huba Zalotna zdobywa zainteresowanie otoczenia, opowiadając w dosadnych szczegółach o straszliwej, przewlekłej chorobie, na którą jakoby cierpi. Szczegóły zmieniają się w zależności od rozmówcy, ale jedno jest stałe: schorzenie owo wyklucza całkowicie zarabianie na siebie, lecz nie uniemożliwia piwnych biesiad.

Straszliwie długi zrobił się ten wpis. Spróbuję go jakoś podsumować.

Jak jasno wynika z powyższych paragrafów, nie znoszę hub. Działają mi na nerwy. Uważam, że mają w życiu za dobrze.

Ale czy na pewno? Czy chciałabym w wieku lat 30 pomieszkiwać u rodzicieli za firanką? Prosić ich o pieniądze na tampony czy nowy biustonosz? Meldować się, gdy w środku nocy wracam z upojnej imprezy?

Albo znosić fumy wszechwładnego męża? Z drżeniem w sercu zastanawiać się, czy będzie miał dziś dobry nastrój? A może znów mnie uderzy?

No więc właśnie. A tak w ogóle to jestem dłuższy czas bez pracy i sama staję się hubą.

 

* Opener by Witkacy. Zna ktoś coś lepszego w tej kategorii?

** Uwielbiam to sformułowanie i chciałam go Choć Raz Użyć.

35 thoughts on “Kiedy kobieta nie ma pracy

  1. Troszkę polemizowałabym z tym, że wszystkie wybory w życiu da się sprowadzić do Bezpieczeństwo vs. Wolność, bo ludzie nierzadko decydują się na zależność finansową (całkowitą lub częściową) od innych po to, żeby zrealizować konkretny cel, po prostu coś innego ma wyższy priorytet. Np. skończyć studia doktoranckie, gdzie marne stypendium nie pozwala na niezależność, a czasochłonność studiów na podjęcie pracy (jeśli nie obronisz doktoratu w terminie, to stypendium musisz zwrócić, więc lepiej nie ryzykować). Albo podchować malutkie dziecko (są matki, które wolą zrezygnować na 3 lata z pracy zawodowej, żeby poświęcić dziecku i domowi maksymalną ilość czasu, i to niekoniecznie musi być układ patriarchalny, gdzie mąż trzyma kasę i rządzi). Bardzo protestuję przeciwko wrzucaniu ich do jednego worka z hubami. Nie zapominajmy też, że niejedna „żona na utrzymaniu męża” ciężko pracuje, tyle że jest to praca w domu, na rzecz rodziny. Znam pewną babcię, która była taką ciężko pracującą panią domu przez ponad 50 lat – dziadek nie chciał, żeby podejmowała pracę poza domem, bo zależało mu na tym, żeby dom był prowadzony idealnie, plus żona pracująca zarobkowo godziłaby w jego męski honor jako żywiciela rodziny (a że przez niego babcia nie miała potem własnej emerytury, to insza inszość).

  2. Mi zaś wydaje się, że dorosłość to powolne uświadamianie sobie, że wyboru nie mamy. Jesteśmy wrzuceni w sieć zależności, kulturowych i genetycznych, rodzimy się w określonej klasie społecznej (tak, tak, one istnieją) i każda jednostka, któa spróbuje się z owej sieci wyrwać poczuje bardzo boleśnie tego koneskwencje.

    Dziś w Polsce naprawdę dużo ludzi nie ma żadnego wyboru bezpieczeństwo-wolność. Są pozbawiani bezpieczeństwa w zamian za odbieranie wolności. M ówię tutaj oczywście o warunkacj pracy znacznej części społeczeństwa.

    • Witaj, Dzejes.
      Sytuacja na rynku pracy, jaka jest, każdy widzi (a w każdym razie – czuje – jedzie łajnem z daleka.)Pomarudziłam trochę na ten temat we wcześniejszych postach, ale akurat ten od polityki trzyma się na duuuży dystans. Pozdrawiam!

      • Dla ciebie to jest polityka? To jest rzeczywistość.
        A problem właśnie w tym, że w Polsce ludzie trzymają się z dala jej – rzeczywistości 😉

        • Dzejes,
          tak, polityka – dlatego, że jak dotąd każda taka dyskusja, jakiej byłam świadkiem, nieodparcie lawirowała w kierunku „czyja to wina, że jest tak źle” (#winatuska.)
          Jeśli obiecasz, że będziemy się trzymali na zdrowy dystans od #winytuska, to ja chętnie podyskutuję.

          • Znaczy ja uważam, że nie temat, a poziom rozmowy jest istotny 😉 Ale rozumiem, o co ci chodzi. O Tusku nie mam zamiaru rozmawiać, bo to nie jest wina poszczególnych polityków, tylko ustroju, jakim żyjemy. Który ma swoje plusy i minusy. Ja jestem z tych, którzy dostrzegają minusy i chcą je jakoś niwelować. W EU jestem socjaldemokratą, w Polsce lewakiem.

      • Uściślając (ech, nie powinnam komentować cudzych komentarzy po nocy) – nie chodzi mi o złą sytuację na rynku pracy w Polsce, tylko o sieć zależności i uwarunkowań, z których nie da się wyrwać. Twarde i ambitne (względnie po prostu cwane) jednostki w prawie każdej epoce i każdych warunkach potrafią wystrzelić do góry, aż się kurzy – inna sprawa, że nie każdy to umie, może i chce.

        • No oczywiście, że masz rację. Psychoogia, socjologia, ekonomia to nauki społeczne, nie ścisłe.

          W angielskim masz pojęcie „social climber” – człowieka, który jest właśnie taki sprytny, cwany, ma szczęście i do tego jest pracowity. Tylko że choćby zarobił wywrotkę pieniędzy, i tak ludzie z jego nowego otoczenia będą kręcili nosami, bo nie będzie wiedział jak jeść bezę, wybuduje sobie willę Soplicowo meets Prowansja meets żółta blachodachówka i nie ma w szafie smokingu.
          Tego dotyczy polskie przysłowie „Smoking dobrze leży w trzecim pokoleniu”.

          A czemu o tym piszę? Bo wystarczy zerknąć do statystyk – a były przeprowadzane gigantyczne badania, obejmujące dziesiątki tysięcy przypadków na przestrzeni dziesiątek lat – by zobaczyć jak bardzo zarobki rodziców przekładają się na zarobki dzieci. I te jednostki, o których mówiłaś są właśnie jednostkami.

  3. Ja uwielbiam huby. Mam na myśli prawdziwe huby, te, które nie widzą świata poza sobą, a cała reszta świata istnieje, by służyć. Są absolutnie nieświadomymi dostawcami rozrywki. Małej i płytkiej, jak one same, ale jednakowoż rozrywki.

    Agnieszko H., myślę, że mylisz pojęcia. Huba to ktoś, kto znajduje się (w swoim mniemaniu) w centrum świata i wyłącznie bierze, nie dając światu nic. Nie zna innych tematów, niż on sam, nie ma pojęcia o świecie, umościł się wewnątrz pudełeczka wyściełanego różową watą i tak mu dobrze, że dobrze mu tak:D A na sugestię, że może by jednak wyszedł, strzela focha, zalewa się łzami i skreśla sugerującego z listy słit znajomych na fejsbuczku:D
    Ani kobieta wychowująca dzieci, ani człowiek pogłębiający wykształcenie nie łapią się do tej kategorii. Oni coś dają. Coś od siebie.

    • Tak, tak. Może niejasno się wyraziłam – chciałam właśnie podkreślić, że nie każda osoba zależna finansowo od rodziny i nie każde dorosłe dziecko, które długo się nie wyprowadza z domu, jest hubą. Taka decyzja w przypadku pracującego młodego singla może być jeszcze spowodowana, banalnie, astronomicznymi cenami wynajmu mieszkań.

      • No właśnie. A Nina pisze o hubach – programowo wysysających ku samozadowoleniu, mających na względzie siebie, siebie i tylko siebie, od innych wymagających nakładów czasu, energii i pieniędzy, a od siebie kompletnie nic.
        Zresztą, jak tak się bliżej przyjrzeć, każdy związek to pewnego rodzaju zależność, również finansowa. Czy to małżeństwo, czy partnerstwo, czy układ rodzic-dziecko. O to chodzi, by nie przekroczyć cienkiej czerwonej linii, która dzieli współistnienie od pasożytnictwa.
        Podejrzewam jednakowoż, że żadna huba nie uważa, że takową przekroczyła. Bo przecież ona daje. Swoją wypielęgnowaną buzię, swój słodki szczebiot, swój uśmiech wytrenowany przed lustrem.

  4. Nimfo, tak, ale w takim razie wpis blogowy, który zaczyna się od opozycji wolność/bezpieczeństwo, a dryfuje na huby, jest tak naprawdę na dwa różne tematy, z których pierwszy nie został rozwinięty – np. właśnie w stronę, o której pisze Agnieszka, wspominając o babci-która-nie-ma-emerytury (czyli cena, którą się płaci za POZORNE bezpieczeństwo). Oba tematy są bardzo ciekawe i warte rozwinięcia (zwłaszcza właśnie wolność/bezpieczeństwo, bo nie został zakończony) – Nino, naród zachęca i czeka 😀

    • Coś w tym jest. Ale kto policzy, ile wśród nas jest beztroskich koników polnych, a ile mrówków, którym się nie udało?

      I jeszcze jedno – kategorycznie nie zgadzam się ze stwierdzeniem: „Im bardziej bezpieczne (stabilne, przewidywalne) jest nasze życie, tym mniejszy mamy wpływ na jego kształt. ”
      Moje życie, na przykład, jest stabilne i bezpieczne oraz baaaardzo przewidywalne. A to dlatego, że mam stuprocentowy wpływ na jego kształt.
      Być może ukazywanie siebie jako przykładu jest w złym guście, ale jakoś nic innego nie przychodzi mi do głowy.

        • Tak, stuprocentowy. Wszystko, co w życiu mam, zawdzięczam sobie. Mamusia nie uczyła mnie zaradności, tylko siedzenia cicho. Nikt mi niczego nie dał, a kiedy potrzebowałam pomocy, widziałam tylko plecy „przyjaciół”. Miałam w domu hubę. Potrafiłam się od niej uwolnić i żyć dalej, posuwać się powolutku, schodek po schodku. Żyję na tym samym świecie co rzesza niedowartościowanych i niezadowolonych, wygłaszających pretensje pod adresem TEGO KRAJU, który nie daje im perspektyw, SYSTEMU, który ich tłamsi, RODZINY, która ich skastrowała, i RYNKU PRACY, który, jaki jest, każdy widzi. Nie mam szczęścia w życiu, wujka prezesa ani cioci w Ameryce. Ani dzianego faceta, jak sama dobrze wiesz.
          I jestem wściekle zadowolona z życia. Mam to, co chciałam, na co pracowałam od (hmmm, to już tyle?) dwudziestu lat. Może dlatego, że zamiast obwiniać układ gwiazd o porażkę, po wiem, co chcę mieć, i konsekwentnie robię swoje?

          • Nimfo,
            samozwańczo – i jednorazowo – reprezentując wszystkich tych, co słabo sobie radzą z krajem, systemem, rodziną i rynkiem pracy – składam Ci przepastny krasnoludzki pokłon.:D

          • Pozwolę sobie napisać o tym całą notkę, ale nie, Nimfo, nie masz stuprocentowego wpływu — 1) ponieważ istnieją choroby i wypadki losowe, 2) ponieważ istnieją warunki startowe oraz 3) ponieważ istnieją warunki brzegowe. Ale oczywiście gratuluję serdecznie spełnienia wszystkich marzeń. 🙂

        • Odpowiadam tu, bo pod twoim „pokłonem” miejsca nie ma.
          Twój pokłon mi niepotrzebny. I kryjąca się pod nim ironia również.
          Dziękuję za uwagę.

          • Nimfo, nie zrozumiałyśmy się. Ja Cię szczerze podziwiam. A że Twój przykład sprawia, że czuję się bardzo, bardzo mała, to inna sprawa.

  5. Powiedziałabym, że ten wpis łączy dwie kwestie, które nie są ze sobą tożsame: zagadnienie „Bezpieczeństwo vs. Wolność” i zagadnienie hub. W psychologii istnieje pojęcie narcyza oraz zaburzenie osobowości zależnej, to dwie różne rzeczy. Za Wikipedią:

    Zaburzenie osobowości zależnej to zaburzenie, w którym występuje przesadna potrzeba bycia pod opieką, prowadząca do zachowań nacechowanych uległością oraz strachem przed opuszczeniem. Osoba dotknięta tym problemem zdrowotnym charakteryzuje się unikaniem podejmowania ważnych decyzji dotyczących swojego życia, wykazuje chęć przekazania odpowiedzialności za nie swojemu otoczeniu. Towarzyszy temu ciągła obawa przed popełnieniem błędu i związana z nią bierność.

    Taka klasyczna, pasożytnicza, wyrachowana huba, która oprócz opieki wymaga wyrazów uwielbienia, to chyba bardziej narcyz, natomiast ktoś, kto czuje się słaby i sparaliżowany lękiem przed strasznym światem (nierzadko lęk ten zaszczepili w nim rodzice), to osobowość zależna. Tak sobie myślę.

    • I właśnie dlatego, że istnieje podobne rozgraniczenie, huby się plenią. Te prawdziwe, narcystyczne. Bo skąd, one by bardzo chciały, och, tak bardzo… Ale są takie wrażliwe, takie delikatne, nie, nie są pasożytami. One mają Problemy Psychiczne.
      Pewnie, że są ludzie, którzy powinni się leczyć. Ale to tak jak z dysleksją. Na jednego prawdziwego dyslektyka przypada stu leniwych tumanów.

  6. Jak się macie.
    Zaiste, wpis jest z dwóch części do się nie przystających, niczym jakiś kundel Frankensteina. Temat bezpieczeństwo vs wolność ześlizgnął mi się z szyn. Trza było pisać z planem.
    (Ale ja nie znoszę pisać z planem. To prawie jak PRACA.;))
    Postaram się dzisiaj temat rozwinąć i z jakimś tam sensem podsumować.
    Dziękuję za zaangażowanie w dyskusję. To niespodziewane – i szalenie miłe. 🙂 Pozdrawiam!

  7. Ciekawe. Mam wrażenie, że nie poznałam żadnych hub, albo może szybko je wyparłam z pamięci, bo Twoje opisy nie łączą się nijak z ludźmi, których poznałam… A w kwestii wolność czy bezpieczeństwo, chyba już nie wierzę ani w jedno, ani w drugie 😛 Za to przemawia do mnie to, co napisał dzejes.

    A tak w ogóle to trafiłam tu dzięki Rayowi i ciekawie tu u Ciebie 🙂

    • Witaj, Czereśnio,
      Nie jesteś stratna, niewielka to przyjemność. (W nic nie wierzyć – do tego jeszcze nie doszłam.)
      A tak w ogóle to dziękuję, miło mi – nowe treści będą przyrastały stopniowo, więc stay tuned!

  8. Zajrzałam po pewnym czasie. I żałuję.
    Tak, dzejesie. Utrzymywać się sama zaczęłam, zanim skończyłam siedemnaście lat. Za szkołę, za mieszkanie, za męża pasożyta, za kolejne mieszkanie, za jeszcze kolejne za 22 przeprowadzki w życiu (policzyłam), za urządzanie życia od nowa płacę sama.

    I bardzo bym chciała, żeby ktoś zabrał głos w imieniu drugiej strony. Małżonków/rodziców/partnerów, których przecież można doić, od tego są, pozbawiać ich tego, co sobie wypracowali, swobody, marzeń, odpoczynku i planów na przyszłość, bo przecież dojącym się NALEŻY i jest im tak WYGODNIE.
    Ale raczej nie powinnam na to liczyć.

  9. „Im bardziej bezpieczne (stabilne, przewidywalne) jest nasze życie, tym mniejszy mamy wpływ na jego kształt.”

    Uproszczenie aż do absurdu. A jeżeli ktoś ma stabilne i bezpieczne życie, bo po prostu ma dobrze płatną pracę ze świadczeniami socjalnymi? Przychodzi mi do głowy moja znajoma z poprzedniej pracy, obecnie wicedyrektorka departamentu w jednym z ministerstw. Dobrze zarabia, jest cenionym fachowcem, ma opłacone ubezpieczenie i pewność, że w razie czego stać ją także na leczenie prywatne. Gdzie tu brak wpływu na kształt życia?

    • Okej, przyłapałaś mnie na złym ujęciu problemu. Zamiast: „Im bardziej bezpieczne (stabilne, przewidywalne) jest nasze życie, tym mniejszy mamy wpływ na jego kształt” powinno być: „Im bardziej bezpieczne (stabilne, przewidywalne) jest nasze życie, tym mniejsze perspektywy na to, iż wydarzy się w nim coś ciekawego.”

      • No to jeszcze musimy uzgodnić, jak rozumiemy „coś ciekawego”? Czy w Twoim rozumieniu łapie się na to np.:
        – wycieczka do Kambodży;
        – udział w międzynarodowej wystawie plastycznej;
        – wystawienie z przyjaciółmi sztuki poetycko-teatralnej na wolnym powietrzu;
        – publikacja książki w przyzwoitym wydawnictwie;
        – zdobycie niezłych umiejętności w walce tzw. mieczem długim.
        Wszystkie te rzeczy przydarzyły się różnym osobom (w tym mnie) o jak najbardziej bezpiecznym i ustabilizowanym życiu. Dla mnie są ciekawe. Oczywiście możemy brnąć w definicje dalej i zastanawiać się, czym właściwie jest ustabilizowane życie.

        • Jeszcze doprecyzuję: naprawdę jestem ciekawa, co dla Ciebie (oraz czytelników bloga, jeśli zechce im się komciać) jest wydarzeniem się czegoś ciekawego. Bo dla jednej osoby będzie to wyjazd na wycieczkę do Włoch, dla drugiej – wyjazd do Włoch, ale autostopem, a dla trzeciej – wyjazd do Włoch autostopem, ale wyłącznie wtedy, kiedy została okradziona i musiała się zatrudnić w pizzerii, żeby mieć pieniądze na powrót, a pizzeria okazała się pralnią brudnych pieniędzy mafii.

          No bo co to właściwie znaczy „coś ciekawego”, nie? Na pewno zależy od doświadczeń życiowych danej osoby, zainteresowań i, bo ja wiem, oczekiwań? Chyba.

          • Widzę, że Cię to naprawdę nurtuje. Odpowiem krótko: wszystkie wymienione przez Ciebie aktywności wydają mi się ciekawe, choć nierównomiernie. Nie wszystkie IMHO nadają się, by dołączyć do zbioru anegdot zatytułowanego: „Moje ekscytujące życie.” Opcja z pizzerią, która była pralnią – owszem. Przedstawienie teatralne – raczej tylko wtedy, gdy któryś z aktorów zemdlał albo zaplątał się w strój i przewrócił przedni rząd krzeseł, padając na murawę. Albo w ogóle nie dojechał i ktoś postronny musiał go „na dzikiego” zastąpić. Wycieczka na kraj świata – wtedy, gdy wydarzyło się podczas niej coś, co wykracza poza ramy „przyzwoicie spędzonego czasu w dalekich stronach.” I tak dalej. Jak w dobrej literaturze; muszą być w tej historii jakieś przeciwności, jakieś napięcie.

  10. A tak w ogóle, to każdy z nas sprzedaje jakiś wycinek swojej wolności w zamian za doraźne lub przyszłe korzyści (w tym również rozmaicie pojęte bezpieczeństwo, szczególnie finansowe). Ja na przykład nie mam wolności pójścia jutro na spacer w samo południe, choćby nie wiem, jak piękna była pogoda, ponieważ jutro w samo południe będę w pracy. Za to dzięki temu ograniczeniu wolności mam wolność wyboru, czy chce mi się gotować obiad, czy wolę zjeść coś na mieście. To tylko jeden z przykładów.

  11. „Ci, o których myślę, wzięli swoje sponiewierane dupy w troki, wykazali się niezwykłym hartem ducha i wybili na niepodległość. Zacisnąwszy zęby, znieśli trudne i niepewne warunki życia oraz niewdzięczną harówkę w często bardzo młodym wieku. Koło trzydziestki zazwyczaj są już ustawieni – własną ciężką pracą. Zazdroszczę im nastawienia i szczerze ich podziwiam.”

    Mhm. Tyle, że większość z tych własna-pracą-ustawionych jest w stanie zdeptać psychicznie własne dziecko, jeżeli przejawia zainteresowania czymkolwiek poza trójcą „prawo, ekonomia, medycyna”.

  12. A, to wiele wyjaśnia, dzięki (chciałam odpowiedzieć pod właściwym postem, ale chyba system nie przewiduje tak rozbudowanego drzewka, bo nie ma tam przycisku „odpowiedz”).

Skomentuj nimfa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *