Każdy ma prawo do autokreacji

 

Miała tak bardzo w dupie, co jej wolno a czego nie, że przestała być człowiekiem w ogóle. jest to postawa ekstremalna, którą jednakowoż podziwiam za nonkonformizm.

Motoko Kusanagi miała tak bardzo w dupie, kim jej wolno być, a kim nie –  że przestała być człowiekiem w ogóle. Jest to postawa ekstremalna, którą jednakowoż podziwiam za nonkonformizm.

Może by tak zaprojektować się samemu? Materiał niedoskonały, za to inwencji twórczej aż nadto.

Owszem, posiadam takie a nie inne pochodzenie, dzieciństwo, szczupły plik papierów na potwierdzenie tych mało ekscytujących zdarzeń. Mogłabym aczkolwiek papiery wepchnąć do pieca, przefarbować włos na rewolucyjną czerń (wszelkich innych wariantów już próbowałam) i wyjechać gdzieś daleko. Czy dalej byłabym sobą w pokoiku hotelowym gdzieś w Oceanii, gdzie nikt mnie nie zna – nikt nie daje faka?

Człowiek skomplikowane stworzenie.  Życie to – najprawdopodobniej – łańcuszek faktów, nanizanych na zbyt krótki kawałek wstążki między dwiema datami. Od – do.  Ale kto to tak widzi?  Nasze postrzeganie tychże przynależy do migotliwego jak powierzchnia jeziora świata odczuć. Odczucia to nielogiczne sukinkoty.

Znałam takiego, który dotkliwie i przewlekle krzywdził innych, zmuszonych znosić jego towarzystwo. Kogo tylko mógł dosięgnąć. Oblewał ich zatęchłym mułem swego popaprania, jak z wiadra. Rzecz jasna, to on czuł się najbardziej nieszczęśliwy tudzież, jak to wdzięcznie ujmował „ruchany przez wszystkich.”

Znałam innego, który nie potrafił postawić się, odmówić, gdy jego granice przyzwoitości i ludzkiego pojęcia były przekraczane. Roszczeniowcy, narcyzi, wiedzione nadmiarem tupetu okazy ludzkie miały przy nim swój złoty dzień. Z gruntu dobry, szlachetny ten człowiek dosłownie żyły sobie wypruwał, by zadowolić ich wszystkich. Z siebie nigdy nie był kontent. Powiedział mi, że stale czuje się niegodny. Świnia. Bydlę. Najgorszy ze wszystkich.

Odczucia. Daleko na nich nie zajedziemy.

Tak naprawdę nie ma prawie nic stałego, nic na pewno, gdy oglądamy siebie w lustrze. Albo w cudzych oczach (ryzykowny rodzaj lustra.) Twarde dane tracą swą kategoryczność, gdy rozpuścimy je w roztrzęsionej, niezbornej galarecie zwanej mózgiem.

To, kim jesteśmy też się w niej rozpływa.

Tu znów odzywa się parszywe, kulturowo ustanowione zróżnicowanie płci. Widziałam to nieraz i jeszcze mi się nie znudziło: Mężczyzna, którego los uczęstował atrakcyjnością po prostu to wie. Bywa wiedzą wypchany aż po dziurki w nosie, że strach podejść. Gdy porównywalnie ponętna kobieta co dzień rano bieży do lustra. W popłochu sprawdza, czy aby na pewno. Czy nic jej nie ubyło.

Skoro wszystko płynie, może by tak zaprojektować się samemu? Materiał niedoskonały, za to inwencji twórczej aż nadto.

Owszem, posiadam takie a nie inne pochodzenie, dzieciństwo, szczupły plik papierów na potwierdzenie tych mało ekscytujących zdarzeń. Mogłabym aczkolwiek papiery wepchnąć do pieca, przefarbować włos na rewolucyjną czerń (wszelkich innych wariantów już próbowałam) i wyjechać gdzieś daleko. Czy dalej byłabym sobą w pokoiku hotelowym gdzieś w Oceanii, gdzie nikt mnie nie zna – nikt nie daje faka?

Istnieją sposoby pomniejsze. Zamiast imienia które nas mierzi, którego dźwięk kojarzy nam się z basem wąsatej nauczycielki, przywołującej do szeregu – wybieramy sobie inne. Po pewnym czasie to inne, jako bardziej kochane rośnie w siłę i ściśle do nas przylega. (Pewnego dnia zapomnę, jak mi dali na chrzcie. Po prostu zapomnę.)

Twarzy nie możemy sobie wybrać. (Tj. możemy, lecz operacje trwają. Kosztują. Zostawiają zapewne siatkę blizn – a nie jestem tak zaprzysięgłą fanką makijażu, by doradzać komukolwiek zaprzyjaźnienie się z nim dożywotnio i na co dzień.) Czasem można. Istnieją jednostki, które bez namalowania sobie drugiej twarzy na tej poprzedniej nie wyjdą z domu. Trochę podziwiam żelazną konsekwencję w kształtowaniu wizerunku, a trochę mi ich żal. Zwłaszcza w upale.

Takimi sławnymi ludźmi są (ongiś stanowiący parę) Dita Von Teese i niejaki Marylin Manson. Myślę, że to ich – śliczną dziewczynę i faceta z wypukłym czołem – połączyło najbardziej. Kategoryczna niezgoda na siebie.

Gdy  jest się mężczyzną w Polsce makijaż lepiej sobie odpuścić, bo potem możemy wprawiać się w tuszowaniu siniaków. Szkoda to wielka. Uważam, iż płeć męska powinna mieć równouprawniony dostęp do kreski pod okiem. Odkąd ujrzałam Fassbendera z taką kreską – a damy wiedzą, iż ma on spojrzenie przepiękne, nacechowane melancholijną wzgardą –  to i owo mi się w środku przetasowało.

Pozostaje kombinować z fryzurą. Psychologiczna moc tejże jest nie do przecenienia. Inny kolor, inny kształt szopy, inny zestaw konotacji na pierwszy rzut oka. Inny człowiek.

Stroje. Temat jest szeroki niczym delta Nilu i rozgałęziony jak coś bardzo rozgałęzionego. Istnieją grube  tomy, dysertacje naukowe oraz blogi, jemu tylko poświęcone.  Zestaw łachów, które widzimy na współpasażerze z autobusu determinuje nasze widzenie współpasażera. Jakże niesłusznie. Ów zakuty w nudny garniak człek może po wejściu do domu przebrać się w pozbawioną rękawów koszulkę Motorhead, czarne dżiny i oddać ze swą towarzyszką/towarzyszem malowniczym harcom. Takim z użyciem sznura i żyrandola.

Ongiś korzystałam z tej społecznej dźwigni, ubiegając się o etat w rozmaitych biurach. Z jakiegoś powodu surowy kok i ściskająca biodra spódnica w nobliwej czerni czyniły ze mnie osobę godną zaufania. Wrażenie to nigdy nie trwało zbyt długo.

Zachęcam: ubierajmy się nie jak osoby, którymi we własnym przekonaniu jesteśmy (owo bywa złudne) ale jak ludzie, którymi chcielibyśmy być. To naprawdę działa. A jak już się przyzwyczaimy, nikt nie zauważy różnicy.

Nie żartuję. Pół życia lat temu myśl o włożeniu bluzki z dekoltem wzbudzała we mnie pąs i popłoch. Stopniowo zwiększałam dawkę tegoż. Od paru lat działam podług zasady „dolne pół cyca zasłaniamy jednakowoż, w tramwaju mogą być dzieci”. A kilka rzeczy, do których tęskniłam, lecz których się przeokropnie bałam – dziś jest w zasięgu ręki.

Zachowujmy się jak osoby, którymi chcielibyśmy być. To nic, że prędzej czy później przylezie jakaś złośliwa menda i nas obśmieje. Śmiech należy z siebie strząsnąć, pamiętając, że owszem, tak, chłopiec o posturze wierzbowej gałązki może posiąść imponującą muskulaturę. Kilka lat odpowiedniego odżywiania i regularnych treningów później. Może nie zostanie półbogiem przesady w rodzaju Szwarca (kto chciałby żreć jakieś końskie odżywki wiadrami?) lecz w procesie pewność siebie tak mu wzrośnie, że dziewczęta nie zauważą różnicy.

Przekształcanie siebie samego ma cenę. Dla wielu zbyt wysoką. Jak powiedział nieśmiertelny kapitan Jack Sparrow: są na tym świecie dwa rodzaje rzeczy. Te, które możesz zrobić, i te, których zrobić nie możesz. Gdybym nie lubiła jeść składałabym się wyłącznie z mięśni, niczym Motoko Kusanagi. Teraz za to mam miłe miękkie krzywizny, przyjazne dla ręki oraz oka. Zaś wspólne fedrowanie w kubełku tłustych lodów truflowych posiada urok, niewątpliwy.

Warto trzeźwo wycenić swe zamiary, rozmiar determinacji i jej przewidywane skutki. Coby nie przeinwestować na tym samoprzekształcaniu. Kostki powykręcane w butach na ekstrawagancko wysokich obcasach nie uczynią z nas bogini seksu, jeśli nie przepadamy za seksem i zasadniczo boimy się mężczyzn. Przemeblowanie warto zacząć nie od szafy, lecz od mózgu.

Są rzecz jasna na tym świecie rzecznicy surowej jak drewno naturalności. Tacy wzruszą ramionami na nasze starania. Pozostaje im pogratulować, że urodzili się dokładnie tym, kim chcieli być. Bo to jest dar. A potem wrócić do swoich baranów. Proces przemiany może być tak powolny, że niezauważalny od zewnątrz. Ważne, żebyśmy my go dostrzegali.

Za fidrygałkami w rodzaju odzienia, fryzury, sposobu bycia pójdą Rzeczy tak zwane Istotne. Kariera (cokolwiek pod tym słowem rozumiemy.) Relacje z ludźmi. Trudno mi wyjaśnić, jakim cudem tak się dzieje, ale to fakt.

Żadna wymówka nie jest dość dobra by żyć, nie lubiąc siebie.

P.S: Ktoś trafił na mojego bloga, kierując się hasłem „krwawa defloracja”. Nie będę kłamać – to mi uczyniło dzień.

7 thoughts on “Każdy ma prawo do autokreacji

  1. Ciekawie się czyta posty o zagadnieniach, których nawet nie rozważam na trzeźwo 😀
    Otóż nie jestem osobą, która się chętnie bawi stylami – potrafię i nawet czasem chcę „ubrać się ładnie” (wychowanie domowe) i to tyle. Jedyne, co trzeba było w domu przewalczać, ale też nie z jakimś większym problemem, to buty, bo lubię wygodne, a tata zawsze się denerwował, że noszę męskie (nigdy nie są rzeczywiście męskie, nie ma męskiego rozmiaru 37). Uważam, że buty na szpilkach wymyślili faceci zamiast łamania stópek, żeby nie można było szybko uciekać (to na pewno nieprawda, ale darzę pogardą to narzędzie tortur :D) Z dumą pozbyłam się potrzeby makijażu – bo to oznacza, że problemowa cera się wykurowała na tyle, że się już nie muszę jej wstydzić, ale także, że przestałam się wstydzić jej niedoskonałości. No i taka jestem, jak drzewo surowa właśnie. Jak trzeba iść do ludzi, to się wypicuję i nawet dość elegancko wyglądam. Autokreacja – effort.

  2. Cholera, no świetnie napisane i do tego pewnie słuszne. Ale jak się przełamać i zacząć się zmieniać? Dla mnie największą zmianą ostatnio była przeprowadzka do nowego mieszkania w którym jest tylko jedno lustro, do tego małe, więc z łatwością mogę unikać patrzenia na siebie i przypominania jak nie lubię swojego widoku. Tak, taka zmiana jest prosta. Ale jak na miłość bogów znaleźć w środku siłę żeby samego siebie zmieniać?! :/

    • Gronkowcu,

      nad tym pytaniem się wypada krzynę zastanowić.
      Z wyglądem zewnętrznym miałam jebutny problem dawno temu. Bardzo pomogło mi chirurgiczne wycięcie z życia osoby, która upatrzyła sobie za szczytny cel póty mnie szturchać i karać demonstracyjną dezaprobatą, aż się wezmę i przepoczwarzę dokładnie w to, czego osoba sobie życzy. Pomogło takoż kategoryczne oświadczenie rodzinie bliższej i dalszej: począwszy od dziś nie życzę sobie żadnych uwag, odsmerfujcie się od mojego wyglądu. Oraz egzekwowanie tegoż.
      Ale nie będę Ci kłamać, najbardziej pomogło przejrzenie się w oczach dobrych ludzi, którzy moją fizyczność nie to, że akceptowali (dziw nad dziwy), lecz nawet im się ona szalenie podobała. Do dziś miewam momenty, gdy czuję się ze sobą bardzo źle, lecz – chwalić Cthulhu – coraz rzadsze.
      Podejrzewam jednakowoż, że Twoje „nie lubię się” tkwi głębiej niźli poziom twarzuchny. Myślę – bo nie wiem na pewno – że warto przyjąć do wiadomości, iż nie jesteśmy żadnym defektem. Jesteśmy sobą. Nie – nieudanym dwumetrowym blondynem o uśmiechu Bradzia Picia, ale – sobą. I my jako my posiadamy wrodzony potencjał, by stać się możliwie najlepszą wersją samych siebie. Możemy ten potencjał wydobyć, traktując się tak, jak traktowalibyśmy najlepszego przyjaciela. Z uwagą i czułością. Kształtując ciało ćwiczeniami albo dopieszczając jej smakołykami, wedle potrzeb. Rozwijając wnętrze – czytaniem, oglądaniem, przetwarzaniem tych obszarów kultury, od których nam w duszy gra. Wychodzeniem do ludzi (to ostatnie jest nieludzko trudne, wiem, bo nie zawsze ma się skąd tych ludzi wziąć.) Rozwijając pasję – każdy ma jakąś, nawet, jeśli nieco przykurzoną. Wierzę głęboko, że nic tak nie podbija poczucia wartości własnej jak świadomość, iż jesteśmy w czymś diablo dobrzy. To nie musi być od razu Wielka i Ambitna Sztuka – hodowanie orchidei na poziomie master też tu podpada.

      Oczywiście żadnym terapeutą nie jestem (nawet koło takowego nie stałam.)
      Mam mądrego przyjaciela, który powiada, że na bolesny rozbrat z samym sobą pomaga fachowa terapia. Tej nie próbowałam, ale mu wierzę.

  3. Pieknie ujęłaś to, co właśnie ze sobą robię od kilku miesięcy.
    Bo zawsze chciałam być gibka i wysportowana, mieć kondycję i móc biec pół godziny bez przerwy. Ale nie byłam i przy każdej próbie to było śmieszno-straszne, więc rezygnowałam bo nie pasowałam do swojego własnego obrazu gibkiej, wysportowanej z kondycją i biegającej. Aż nagle zrozumiałam, że trzeba sobie na to zapracować. Tak jak na dobrą pracę doświadczeniem w mniej dobrych pracach, na znajomość języka obcego dukaniem przez kilka miesięcy podstaw i banałów, na płaski brzuch, zgrabną figurę i kondycję – poceniem się na trenningach i zmianą nawyków żywieniowych, na fajny związek – uczeniem się drugiej osoby, kompromisami itd.
    I jeszcze to wszystko na przekór bólowi dupy tych wszystkich ludzi, którzy mają inny obraz Ciebie i przeszkadza im, że z niego wychodzisz.

    • Mat, to fakt. Ponoć istnieje taka prawidłowość, że gdy tylko tak zwana najgrubsza osoba w rodzinie zaczyna efektywnie chudnąć, pozostali robią, co mogą (dezawuują wysiłki, ciasta pieką, wyrażają przesadną troskę o zdrowie nadszarpnięte odchudzaniem itp.) żeby do tego nie dopuścić. Nawet – a zwłaszcza! – wtedy, gdy sami przez lata bezlitośnie ową osobę najgrubszą strofowali/wyśmiewali. Nie robią tego świadomie, po prostu constans im się sypie, a to wywołuje panikę. WTF, naturo ludzka?

  4. Kiedyś chyba napiszę buntowniczy wpis o dziewczynach, które nie chcą i nie potrafią wyglądać „kobieco”, bo zasadniczo uważają to za niesprawiedliwość i stratę czasu, skoro faceci nie muszą się malować, lakierować pazurów, zakładać podatnych na zaciąganie rajstop i niewygodnego obuwia – wystarczy, że noszą czyste, w miarę gustowne ciuchy i już jest ok 😀 A jak trzeba czasem walczyć, żeby mamusia – jeśli sama jest Elegancką Kobietą – zaakceptowała taki image córki-wiecznie-w-spodniach! Moja po 17 latach wreszcie dała za wygraną (choć jeszcze czasem pomrukuje). Ale na pewno byłabym szczęśliwsza jeszcze dziesięć lat temu, gdybym umiała po prostu zaakceptować fakt, że NIE UMIEM „na pstryk” przemienić się w kobiecą kobietę, czerpiącą radość z kobiecych ciuszków, źle się czuję w sukienkach, a mama i dowolne inne osoby, które mają z tym problem, powinny się odkróliczkować od moich bojówek… I gdybym wpadła na to, że zamiast nosić męskie, za duże ciuchy, które mi wizualnie dodają 15 kg, mogę kupować swój rozmiar… w dziale dziecięcym – ubrania dla nastoletnich chłopców rządzą. Innymi słowy – autoakceptacja wykształcająca się z wiekiem może przybierać bardzo różne kształty i odcienie 😉 Pozdrawiam ciepło!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *