Wykwintne, b. drogie dania w Luksusowej Restauracji – wiecie może, jak wyglądają?
Dostajesz talerz dziwnego kształtu. Ogromny.
Na nim napierdolone sałaty i innych niejadalnych liści. A na tym poszyciu leśnym trzy (słownie: trzy) raczej małe przegrzebki. Leżą i łypią na ciebie niechętnie.
Wciągasz je na raz, dwa i czujesz się jak krasnoludy na wycieczce w Lorien. („I don’t like green food!”)
Opowiem dziś historię. Z życia wziętą.
Przydługą, ale ufam, że mój nerw gawędziarski wam to wynagrodzi.
Z zawodu jestem różnymi dziwnymi rzeczami – m.in. recenzentką muzyczną. Nie jest to takie znowuż skomplikowane zajęcie, jak by się wydawało. Ot, przesłuchuję rozmaite płyty, a potem staram się swoje wrażenia ująć w słowa. Bardzo to lubię.
Pewnego pięknego dnia zadzwonił do mnie szef. – Słysz, Wumie, co ci rzekę – powiedział. – W mieście Łodzi jest koncert, Fisz Emade alias Tworzywo, taka sytuacja. Agencja koncertowa zapewnia dojazd, hotel, papu i może nawet jakiś wywiad będzie można zrobić. Are you in?
Jak już przestałam podskakiwać i piszczeć, to potwierdziłam, iż a jakże.
Przewijamy o tydzień do przodu. Mknie drogą srebrny bus marki Mercedes. W busie zaś dziennikarze, panie z agencji no i ja. Farciara.
Przed samym koncertem byliśmy (państwo dziennikarstwo, SPONSOR, który tę radosną eskapadę ufundował, panie z agencji, no i ja) umówieni z Artystami w Niesłychanie Luksusowej Restauracji.
Spóźniliśmy się haniebnie, ponieważ Korki w Łodzi. Oraz ponieważ Jedna Taka Dama, raczej zamaszysta głosem i obejściem spóźniła się na wyjazd z Warszawy dobre 45 minut i nie raczyła nikogo przeprosić, bo przecie po co.
Ale ok. Pani z agencji dzwoni do przedstawiciela Artystów z powiadomem, dość nerwowo dzwoni już, bo Godzina Umówiona minęła przecz, a my nadal tkwimy w korku. A gęsty ów jak kisiel.
Facet, busik prowadzący w pewnym momencie powiada tak: tak: – Do tej knajpy jest 50 metrów, może państwo sobie przejdą? Szybciej będzie.
Dyrdamy tedy. Pani z agencji przodem, ja za nią, bo wszak chcę mieć Dobre Miejsce przy tym stole.
Wchodzim.
Restauracja w hotelu zrobionym z byłej przędzalni.
ŁÓDŹ. Więc wszystko wielgie, ceglane. Korytarze bez końca. Dwa krańce stołu w dwóch strefach czasowych. Toaleta w jeszcze w innej strefie.
A szatnia to już w ogóle – krasnoludy od pokoleń sobie opowiadają, że ona gdzieś tam jest.
Wchodzimy do sali z tym długaśnym stołem.
Siedzą panowie Fisz i Emade, obaj świetne chłopaki. Fisz kanciasty, czarniawy, z ciepłym błyskiem w ciemnym oku. Emade w skórze, przedramiona w dziarach, włos orzechowy zapuścił i na twarz mu on figlarnie spada. Zaprawdę – jakbym tak chodziła z nimi do liceum, jak nic bujałabym się w obu.
Siedzi też agent ich, dżentelmen o fizjonomii profesora Moriarty’ego z tych filmów z Downeyem. Wiecie – rudość, demoniczny intelekt, te rzeczy.
Skołowaciała widokiem Artystów chciałam zająć miejsce jak najbliżej ich (Wum jest bezpośredni like that) i dopiero Pani z agencji delikatnie poleciła mi zająć krzesło dalej, gdyż SPONSOR.
No w istocie, SPONSOR. Przybył w bezpretensjonalnym dresiku, bardzo au courant, a jak znam życie dresik ów kosztował więcej, niźli niejeden garniak do ślubu.
Siadamy. A widelców, noży i kieliszków jest przy każdym nakryciu tyle, że mnie się w oczach mrowi. Jak na kolacji u królowej angielskiej, kurwa mać.
Państwo dziennikarstwo zajmuje się swobodną rozmową między sobą. Nie zwracają uwagi na Artystów przesadnie. W głowie mej kiełkuje nieśmiała myśl, że chyba tylko ja mam tu kręćka na punkcie twórczości Fisza i Emade.
Pani agencyjna ze SPONSOREM i prof. Moriartym prowadzą uprzejmą wymianę zdań.
Myślę: „This is so very wrong. Chłopaki się przecie zanudzą.”
Alkohole podano za to. Jedzenia niestety jeszcze nie podano. Byliśmy już spóźnieni 40 minut, a wszak wykonawcy musieli o określonej godzinie wstać i iść, bo tak jakby koncert wieczorem. Zatem napięcie, zegar tyka.
Kelner miał wściekle różowy krawat i nienawidził nas.
Życzył nam wszystkim powolnej śmierci w męczarniach. To się dawało odczuć.
Niemniej podał wino białe, czerwone, prosecco. Nabombiłam się jeszcze przed przystawkami, bom przecie była z drogi, na czczo.
Jedzenia ten kelner nie mógł wyczarować przez następne 40 minut.
Tick tock, goes the clock.
Finalnie z wielką pompą wniesiono koszyczki z pokrojoną BUŁKĄ. Tudzież jakieś mazidła zielonkawe do niej.
Wszyscy głodni jak psy. SPONSOR w końcu ze wstrętem zaczął żryć te bułki.
Ale – nareszcie! Karta, zamawianie z karty, co pani szanowna sobie zażyczy?
Widzicie, w karcie były same brzydkie słowa:
beouf bourgoignon
bouillabasse
i tym podobne inwektywy.
Patrzę i nic nie rozumiem.
W sytuacjach kryzysowych zwykłam salwować się dowcipem. Mówię więc scenicznym szeptem do koleżanki obok: – Boleśnie odczuwam swą proletariackość.
Artyści parskają dyskretnie.
W końcu dostrzegam w tym grymuarze słowo, które rozumiem, czyli „krewetki.” Czepiam się tego jak tonący brzytwy i mówię temu kelneru: – To ja krewetki poproszę.
Kelner Nienawiści: – Tylko? Ja: – Tak, bo widzi pan, nie sądzę, byśmy coś jeszcze zdążyli zjeść w tych okolicznościach.
Kelner Nienawiści: – Ale wszyscy zamawiają po dwa dania, WIĘC.
I robi znaczącą pauzę, nadąsany. Niemalże paznokciami w stół postukuje.
Najwyraźniej kelner jest tu panem sytuacji. No to zamawiam jeszcze przegrzebki.
Nie wiem, co to są przegrzebki, ale przynajmniej były napisane po polsku.*
I CZEKAMY.
Aha, jest też cyrk z kurtkami.
Zima, wszyscy więc grubo odziani, gdyż mróz, piździ, chujnia.
Zwaliliśmy te okrycia na kupę pod ścianą, na ławie takiej.
Oprócz nas nikt w tej sali akurat nie jadł, zatem uznaliśmy, iż nie będzie nikomu krzywda.
Przychodzi ten skurwysyn w różowym krawacie i powiada: – Ależ proszę natychmiast to zabrać, tu jest restauracja! Szatnia – o, o tam, trzy strefy czasowe dalej.
Nie daje sobie wytłumaczyć. Serce ma z kamienia. A knajpa taka wypasiona że to, co tam zjadłam i wypiłam kosztowało zapewne parę setek.
Cóż robić. Artyści jak niepyszni biorą więc swe kurtki, biorę i ja. Ruszamy na poszukiwanie szatni.
Artysta Emade powiada: – A jak będę chciał iść na fajka, to co ja wtedy zrobię z kurtką? Ten facet mnie zabije!
A ja na to, głośno, bom bardzo głodna i mam już wszystkiego dość: – Powiesz mu: panie, ja jestem artycha! Mnie wolno!
Artysta Fisz się śmieje. Uroczy ma uśmiech.
Prosecco w głowie szumi. CZEKAMY. Nie dają jeść.
Pani z agencji ma pomysła, jak czas zagospodarować. Zrywa się i proponuje fajka.
Idziemy na fajka: pani, profesor Moriarty, Artyści i ja. Tylko ja, boż ciało dziennikarskie nie przejawia inklinacji.
Ok, będzie więcej dla mnie, myślę sobie.
Palimy zatem. Powiadam do Fisza: – Ty słuchasz Fantomasa, prawda?
Fisz – No, tak.
Okazuje się, że Fisz też jest fanem Faith No More tak jak ja. Zaczynam mu gorączkowo prawić o Mike’u Pattonie. Mike Patton to mój konik i obsesja. Fisz jest chyba cokolwiek zdetonowany mą ekstrawersją.
Ale nic to, idziemy z powrotem.
A tam – bęc lala, podano zupę! Ale tylko tej wrzaskliwej damie, co się spóźniła. Tylko jej. Wszyscy siedzą i umierają z niedożywienia, a babsko mlaszcze i opowiada głośno, jaka ta zupa zajebiście smaczna.
Na szczęście w końcu przychodzą też i inne potrawy (po półtorej godziny czekania, ja nic nie zmyślam.)No, jakaś komedia. Brytyjska.
Wykwintne, b. drogie dania w Luksusowej Restauracji – wiecie może, jak wyglądają?
Dostajesz talerz dziwnego kształtu. Ogromny.
Na nim napierdolone sałaty i innych niejadalnych liści. A na tym poszyciu leśnym trzy (słownie: trzy) raczej małe przegrzebki. Leżą i łypią na ciebie niechętnie.
Wciągasz je na raz, dwa i czujesz się jak krasnoludy na wycieczce w Lorien. („I don’t like green food!”)
Jestem nadal pijana. Więc kiedy pani z agencji i prof. Moriarty zniknęli gdzieś, idę i sadzam się dokładnie naprzeciw Fisza.
I mówię w tę słowa: – Ty się okropnie nudzisz, prawda? Ludzie cię męczą.
Fisz trochę zdziwion, uśmiecha się i rzecze cichutko – Nie, nie, skąd…
Albo trafiłam w punkt, albo pierdolnęłam od czapy bardzo.
WE SHALL NEVER KNOW.
A zatem mówię jeszcze: to jest przepiękna płyta, można jej słuchać na różne sposoby, bo wiesz, zwykle z MUZYKĄ to jest tak, że –
Na hasło MUZYKA chłopak przestaje omijać mnie wzrokiem. Nagle mam jego uwagę!
Więc walę dalej jak pijany rolnik na polepę:
– Bo muzyka dzieli się na taką, do której trzeba usiąść i oddać się jej, albo nic z tego nie będzie. I na taką do tła. A wasza sprawdza sie w obu wypadkach!
Fisz niewzruszony mym wyznaniem raczej, ale mówi: – No fajnie, to miło.
A teraz opowiem Wam o mej wielkiej Gafie. Kobitka naprzeciw mnie, dziennikarka, niezła szprycha zresztą tłumaczy komuś, że ma troje dzieci.
Ja na to, autentycznie zszokowana (babeczka jest jak wiśnia, nic, tylko brać, jak kto orientacji odpowiedniej) – Ty masz troje dzieci?!
Ona: – Indeed.
I nagle prosecco przemówiło. Jak nie rąbnę: – JAK DO TEGO DOSZŁO?!
I nagle widzę, że oni obaj się na mnie Patrzą. Fisz oraz Emade.
Nie, że – omietli wzrokiem, tylko patrzą naprawdę, w takim dość złowieszczym skupieniu.
I sobie przypomniałam, że obaj posiadają po kilka rozkosznych maleństw. Więc myślę gorączkowo: „Wum, nie jest dobrze. Musisz to zatrzeć. Albo nigdy nie będziesz się mogła Fiszu na oczy pokazać, już nigdy!”(a myśli moje w bullet-time. Wiecie, ułamek sekundy.)
Kobitka, słusznie dźgnięta mą bucerą unosi brew podmalowaną i mówi: – Ty się do macierzyństwa nie palisz, czy tak?
Wołam na pomoc cały posiadany intelekt i rzekę:
– Wiesz, wychodzę z założenia, że to zbyt poważna sprawa (Emade patrzy na mnie jak lord Vetinari, jak boniedydy, nic nie kłamię)…żeby zabierać się do tego z nastawieniem na poziomie 0.3 procent. W najlepszym razie byłabym kiepską matką (akcentuję to „kiepską”) – więc może nie.
I cud się stał. Ich twarze się rozpogodziły, wrócili do talerzy.
Wybrnęłam. Ale, uff, jak mało brakowało!…
Sam koncert był zajebiaszczy. Energia, moc. Trzeba to po prostu zobaczyć, żeby pojąć.
Mieliśmy ponoć zarezerwowane miejsca dla VIP-ów.
Pozwólcie, że Wam opowiem, jak wygląda miejsce dla VIP-ów w pewnym łódzkim klubie.
Kojarzycie te najtańsze bilety do opery, takie najbardziej z boku, pod kątem 90 stopni do sceny i wysoko, że hen, gdyż balkony?
Tak wyglądały te miejsca dla VIP-ów. Ktoś tego wyraźnie nie przemyślał. Głośnik masz niemal w ryju, połowy sceny nie widać, Emadego wcale nie widać, Fisza – jak się przewiesisz przez barierkę do połowy, to i owszem, widać, co też uczyniłam.
Sufit niski nad tobą tuż, toteż dźwięk jest jakości typu chuj powitał.
Aha – wywiadu żadnego oczywiście nie było.
Po występie Fisz ponoć powiedział, że jest wydrenowany i oddalił się do hotelu, zaś Emade z malowniczo mokrymi włosami (chłopak natężał się na garach) przyszedł do nas i jął się realizować towarzysko.
Potem poszliśmy całą bandą do innego klubu. Tańczyć, czy jakoś tak.
Klub speluna. Podłoga zarzygana, w kiblu okrutnie śmierdzi, muzyka wali po korze mózgowej, wszędzie jakaś paskudna apłciowa młódż w okularach wayfarerach.
Nic tam nie było dla mnie do roboty, toteż zaczęłam rączo walić wódę.
I niestety już wiem, czemu NIE WOLNO pić alkoholu przy moich lekach.
Gdyż nastąpiła jakaś osobliwsza reakcja mózgowa – i wyobraźcie sobie, znienacka zaczęłam rozpaczliwie płakać.
Wyszłam na dwór, żeby nikt z dziennikarzy tego zanadto nie oglądał.
I nagle widzę, że szlocham w marynarkę gitarzyście Fisza i Emadego. Który to gitarzysta ma urodę trochę jak Mikołaj, ostatni car Rosji – tudzież blond brodę w warkoczyk.
Wiecie, na tym etapie rzeczywistość utraciła linearną narrację. Następstwo faktów poszło się jebać i już. Nagłe cięcie i ja szlocham, i chłopak ten, skąd on, co on, jak to, kiedy —
A ów kompletnie wszakże obcy człek, on mnie tuli i mówi: – Ale ty przecież jesteś zajebista! Jakbyśmy robili muzykę razem, to ona też by była zajebista!
– Kiedy ja na niczym nie gram. (szloch, szloch, smark)
On: – Ale to nic nie szkodzi!
Miejsce akcji: ja pijana w trzy dupy, płacząca przed klubem. Czas akcji: trzecia nad ranem, Łódź.
Osoby dramatu: Gitarzysta pełen empatii. Tudzież prof. Moriarty. Oraz nie-wiadomo-skąd pojawion stażysta z agencji koncertowej, chłopiec młody, lecz o etyce pracy godnej pozazdroszczenia tudzież kręgosłupie z żelaza, bowiem wcale się nie upił.
I obaj (ten stażysta i arcywróg Holmesa) sugerują mi uprzejmie, żebym z nimi wsiadła do taksówki, gdyż widać Potrzebuję. Nagle jestem w taksówce. Jeszcze zdążyłam uściskać przemiłego gitarzystę, przytuliłam także Emade (zbyt zdębiał, żeby protestować) i powiedziałam: – Kocham Cię, stary. Czy jakoś tak.
Porządne chłopy, zawieźli mnie pod hotel. Do dziś nie wiem, czemu ten agent chciał się upewnić, że ja tam trafię. Musiałam stanowić widok niezwykły a godzien pożałowania.
Wypuścić Wuma do ludzi.
* Przegrzebek zwyczajny, przegrzebek wielki – jadalny gatunek małża nitkoskrzelnego z rodziny przegrzebkowatych (Pectinidae). Żyje w piaszczystym, żwirowym lub mulistym dnie. Jest obojnakiem (hermafrodytą). Larwy planktoniczne.**
** Chryste, w którego nie wierzę, i ja to coś zjadłam.
Nino, relacja przecudna, uśmiałam się jak norka, zwłaszcza z dwóch krańców stołu w dwóch strefach czasowych i z szatni, co od pokoleń krasnoludy sobie opowiadają, że gdzieś tam jest 😀
że tak powiem: jebłam i leżę 😀 ubawiłam się setnie – następną razą wal do pewnej czeskiej knajpki niedaleko tej, w której byłaś, i żądaj obsługi pana Tomka 😀
Mała Mi, jesteś z Łodzi?:D
Nie, ale mam przyjaciółkę z Łodzi i bywam czasami 🙂 Polecam na zwiedzanie – letni Księży Młyn na ten przykład, albo przejmujące Radegast, albo cerkiew Aleksandra Newskiego koniecznie, kirkut i stary cmentarz trójwyznaniowy, i spacerek Pietryną, i no w ogóle Łódź piękna jest!
Dzieki Wumie, uczyniłaś mi dzień 🙂
muszę się na wszelki wypadek trzymac z dala od alkoholu w najbliższym czasie bo ni chybi będę komus płakać w tors, że nie umiem ładnie pisać
„Nic tam nie było dla mnie do roboty”
To po co tam siedziałaś?
„toteż zaczęłam rączo walić wódę.”
Ciesz się, że Ziemkiewicza tan nie było. 😛
https://naimaonline.wordpress.com/2014/09/22/dziewczyny-nie-pijcie-z-ziemkiewiczem/ – dla tych, co nie wiedzą (o ile są tu tacy).
Stare to o Ziemkiewiczu. Suchar.
Siedziałam, bo Emade siedział. Proste? Proste. Ile ma się w życiu okazji, by zamienić bezpretensjonalne słówko z lubianym artystą?
Aha, widocznie przeoczyłam informację, że rozmawiałaś. My bad, zawsze byłam nieuważnym czytaczem.
**) Myślę, że małż był równie zaskoczony jak ty.
Poza tym ciekawy opis moich starych śmieci 🙂 Uć, k*wa jak się mawiało w środowisku Wielkiej Emigracji Na Wschód. Ale nie słyszałom o miejscach o których opowiadasz, z resztą nawet w okolicy w której dorastałom pieprznęli ostatnio jakiś apartamentowiec który wygląda jakby ktoś go komuś w d* wetknął.
Zachwytów nad artystami nie kumam, jakoś miłość do tworzywa nigdy mi się nie przenosiła na twórcę, ale zdaję sobie sprawy z tego że jestem inne…
Mam wrażenie, że moja myszka (ta komputerowa) była tam z Tobą, bo jej wali na dekiel. Ganiam ją, zamiast ona mnie.
Tennnn, w każdym razie dziękuję za przezabawną lekturę przy akompaniamencie wymienionego wyżej towarzystwa. A teraz muszę oddalić się do toalety, otrzeć łzy, majtki zmienić i takie tam 😀
Elżbieto, rumienię się. Zażyłaś mnie tymi majtkami 😀
Yebłam … !!!!! ;)))) rozwaliłaś mnie na łopatki
Nosz…. Usmarkalam tableta ze smiechu 🙂
🙂 Moja droga, wyidealizowalam sobie Emadziaka prawie jak Kirka Douglasa kibicuje mu od poczatku jego kariery. a tu czytam ze sie lajdaczy po koncertach o nieeee !!! Bylam pewna, ze Waglewscy to nie typ Munka ! Tobie gratuluje lekkiego piora, jestes fantastyczna trzymam kciuki za Ciebie 🙂
Idealizowanie artystów jest b. daremne. Wiem to, odkąd ujrzałam legendarnego Mike’a Pattona zalanego w trzy dupy i powłóczącego nogą niczym zombie. 😀 Oraz – dziękuję, każda para kciuków się przyda!
Mike Mistrz jemu jestem w stanie wszystko wybaczyc a temu lujowi nie !!! Jednak wierze ze jest w porzadku ! Powiem Ci ze jestem od 10 lat w Londynie i dopiero ostatnio natkenlam sie na Twojego bloga i jestem zachwycona 🙂
Witam, Nina Wum swietny blog 🙂 Melassa, Widywalem ich po koncertach nie wydaje mi sei, ze by sie lajdaczyl ( bo chyba chodzi Ci o fanki ) ma fajna zone, jak na niego toi zbyt ladna i blizniaki , ale jesli tak to faktycznie frajer tymbardziej, ze obnosi sie z obraczka a w wywiadach pieprzy, ze takie zachowania sa mu obce 🙂 Pozdrawiam szanowne panie
:)))
Heh, o to mi chodzi wlasnie. Nie mam nic przeciwko piciu i innym uzywkom, ale jesli zdradza ta swoja zone, z kotra sie tak wielce obnosi to frajer masz racje !!! Nina Wum mozliwe ze Cie widzialam na Meskim Graniu w Breslau?
Ej, zarazzaraz. Jakie znowu ŁAJDACZENIE? gdzie ja napisałam, że Emade się ŁAJDACZY? Zwrot „realizować się towarzysko” oznacza ni mniej, ni więcej, niż: spożywać alkohol w wesołym towarzystwie. Proszę mię tu nie imputować, iż szargam dobre imię muzyka!
Witam, Nina Wum swietny blog 🙂 Melassa, Widywalem ich po koncertach nie wydaje mi sei, ze by sie lajdaczyl ( bo chyba chodzi Ci o fanki ) ma fajna zone, jak na niego toi zbyt ladna i blizniaki , ale jesli tak to faktycznie frajer tymbardziej, ze obnosi sie z obraczka a w wywiadach pieprzy, ze takie zachowania sa mu obce 🙂 Pozdrawiam szanowne panie
:)))
Mnie również jest miło, lecz: uwaga o „łajdaczeniu się” jak wyżej.
Siema, Panowie zrobili sie popularni to ludzka zwykla ciekawosc 🙂 Ja widzialam jedna sytuacje po koncercie w Gdyni jak jedna dziecwzyna prawie sie masturbowala paleczkami, ktore dostala od Pana Em a on ja olal totalnie, a nie brzydka byla heh Pija i dobrze, bo co to za muzyk co nie pije 🙂 Nina tez mialam wrazenie, ze Cie widzialam we Wrocku na MG , pozdrowienia ze Slowacji !!!
Pozdrawiam. P.S To nie byłam ja.
Płaczę 🙂
Absolutnie cudowna historia i powinni Cię częściej do ludzi wypuszczać, ja chcę o tym czytać 😀
Oraz kelner i szatnia w innej strefie czasowej <3 (To coś jak toalety w centrach handlowych – oni je specjalnie tak projektują, że po jednej stronie rzeki sklepy, a tam hen daleko, za lasami, za górami, za rzeką i siedmioma pagórkami jest podobno taki korytarzyk i tam na końcu ktoś ponoć widział kibelek.)
Wieczór jak z koszmaru 😀
Jadłam przegrzebki własnej roboty i doszłam do wniosku, że tego typu glutauże niech się ode mnie trzymają z daleka. Sałatę bym wtrząchnęła gdyby (a lubią to robić w tych drogich miejscach) spryskali ją octem balsamicznym, najlepiej malinowym.
Nic nie piszesz o reakcji przyjętego jadła na spotkanie z %, więc mniemam, że dobrze było. Może to zasługa wykwintności spożywanych dóbr 😉
Rozpisałam się o żarciu, a o zacnych artystach nic. Lubię chłopców, choć raczej wyrywkowo. Nie śledzę kariery, choć pamiętam jej początki. Nie znam wszystkich płyt, to co znam miłuję i szanuję.
Podobnie mam z Fantomasem i Faith No More. Mam dwa ukochane albumy i może pojedyncze utwory z innych.