Depresja. Jak rozmawiać z czarnym psem

black-dog

Życie – a zwłaszcza praca – nie poczeka, aż zaczniemy czuć się trochę mniej gównianie. Szanse przepływają mimo jak obłoki. Podjęte w najlepszej wierze zobowiązania bezgłośnie stają się zaległościami. Wszystkie „obiecałaś”, „powinnaś” i „trzeba” piętrzą się w zastraszającym tempie – podczas, gdy ty, zgnieciona jak papierowy śmieć siedzisz w kącie, starając się nie być. Rozmiary tej wieżycy obowiązków zaczynają górować nad tobą nie mniej niż cień psa. Trzeba się bronić, kochani. Zanim ten cień nas pogrzebie.

Kiedy chodziłam do przedszkola, na czasie była taka oto piosenka: „Wy nie wiecie, a ja wiem, jak rozmawiać trzeba z psem…”

Niepopularne wyznanie: nigdy nie lubiłam gatunku canis domesticus. Od kiedy tylko pamiętam, Najlepszy Przyjaciel Człowieka jawił mi się stworzeniem tyleż ograniczonym umysłowo, co niebezpiecznym. Zbyt szybko i erratycznie jak na mój gust przemieszczająca się masa mięśni, zwieńczona wielkim, irytująco wścibskim ozorem. Oraz garniturem kłów. Które mogą mnie rozszarpać, jeśli ich wesołkowatemu właścicielowi coś się nagle przełączy w płaskim łbie.
Tak, mam traumatyczne wspomnienia. Cały bukiet. Nie, to mnie nie usprawiedliwia. Trzymajcie burka na zdrową odległość ode mnie i już.

Dlatego też nie mam problemu z tym, że czarny kundel stał się międzynarodowo rozpoznawalnym symbolem depresji. Depresja – podobnie jak wielki, natrętny pies – zostawia na wszystkim ślady łap. Dyszy ci do ucha, gdy usiłujesz skupić się na czymś ważnym. Tkwi na środku pomieszczenia i nieszczególnie pachnie.
Nocami zaś wyje wniebogłosy. Rano wstajesz zielonkawa i zmarnowana.

Zabieram się właśnie do napisania Wam, jak można tego śmierdzącego pchlarza odpędzić – choćby na odległość ręki. Nie jest to łatwe, gdy mimo codziennej medykacji mózg wydaje się najeżony odłamkami szkła, a serce jest jak balonik z wodą, na który ktoś nadepnął. Nie jest. Wiem. Słowa kapią dziś ze mnie jak z nieszczelnego kranu. Ale mimo to próbuję.

Życie – a zwłaszcza praca – nie poczeka, aż zaczniemy czuć się trochę mniej gównianie. Szanse przepływają mimo jak obłoki. Podjęte w najlepszej wierze zobowiązania bezgłośnie stają się zaległościami. Wszystkie „obiecałaś”, „powinnaś” i „trzeba” piętrzą się w zastraszającym tempie – podczas, gdy ty, zgnieciona jak papierowy śmieć siedzisz w kącie, starając się nie być. Rozmiary tej wieżycy obowiązków zaczynają górować nad tobą nie mniej niż cień psa.

Trzeba się bronić, kochani. Zanim ten cień nas pogrzebie.

10 (to ładna, okrągła liczba) SPOSOBÓW NA CZARNEGO PSA

1. Zjedz coś dobrego. Dietetycy polecają orzechy, awokado, łososia i tym podobne wykwintne obrzydlistwa. (No dobra, łosoś wcale nie jest obrzydliwy, wręcz przeciwnie.) Ja polecam czekoladę – im mocniejsza zawartość kakao w tabliczce, tym lepiej – oraz ser żółty. Ser żółty zawiera tryptofan, który jest źródłem serotoniny. Tej szczęściodajnej substancji, której zdrowi ludzie mają w sam raz, a depresanci – za mało, by nie czuć się jak coś przejechanego. Zatem przygotujcie sobie grzanki z tym specjałem, a jeżeli Wasze finanse na to pozwalają – zamówcie pizzę. Że tuczy? No tuczy. Wiecie co? Wódka tuczy znacznie bardziej. (A do tego czyni z cery orne pole, z wątroby siekankę, zaś z chyżego intelektu – śmiechu warte resztki tegoż intelektu. Nie tak zaraz. Powolutku. Tym trudniej to zauważyć.)

2. Porozmawiaj z przyjacielem. Nie zawsze łatwo ten punkt zrealizować. Nasi przyjaciele (o ile jakichś mamy) mogą być zapracowani albo zajęci swoim życiem osobistym. Wiecie – ludzie, którym czarny spaślak nie siedzi na karku spędzają życie, robiąc codziennie mnóstwo interesujących, energochłonnych i kreatywnych rzeczy. Niewyobrażalne dla mnie mnóstwo rzeczy. Czasem paraliżuje mnie lęk, że jeśli przyznam, iż do dzisiejszych osiągnięć mogę zaliczyć zrobienie sobie obiadu – zostanę obdarzona długim spojrzeniem z ukosa. Otóż prawdziwy przyjaciel nie będzie rzucał głupich spojrzeń, tylko nas wysłucha. Po umiejętności cierpliwego wysłuchania poznajemy, czy nasz przyjaciel jest prawdziwy. (Profit!) Jeśli nie możemy się spotkać z przyjacielem osobiście, warto zadzwonić. W ostateczności niechaj będzie czat.

3. O ile warunki pogodowe na to pozwalają – wyjdź na dwór. Łatwo mi gadać. Jest połowa lutego i mróz nawet nie zaczął jeszcze na dobre wkurwiać Polaków. Sukinsyn dopiero się rozgrzewa. Nic to: w godzinach późnoporannych słońce demonstruje – słabo, bo słabo – że jeszcze nie zdechło. Zatem. Naciągamy grubą czapę na oczy, omotujemy się szalikiem, oblekamy marne ciało w puchowca, na nogi zaś wdziewamy zimowe saboty. Już jako w pełni wyposażony zimnonauta wytaczamy się za próg. Najtrudniej zrobić ten pierwszy krok. Jeśli ogólna chujoza emocjonalna nie pozwala nam na podjęcie dłuższego spaceru, zróbmy pętlę dookoła naszego blokowiska. Albo willi. Czy w czym tam cierpimy. Ważne, żeby się poruszać. Chociaż trochę. 

WAŻNE: niech nas ręka Thora broni przed zawitaniem w progi jakiegokolwiek centrum handlowego. These are unholy places where netherwordly horrors dwell. Zmasowany atak na zmysły, którym te przybytki słyną – czyt.: skwiercząca w uszach gimbusiarska muzyczka, mrugające spastycznie światła, zmieszana woń rozmaitych fast i slow foodów tudzież tłum dziki, pędzący na złamanie karku we wszystkich naraz kierunkach – spokoju ducha nam nie przysporzą. W najlepszym razie oko nasze zawiesi się na szczęśliwej parze, gruchającej nad macchiatem w GREEN NERO CAFFE – co sprowokuje nasze wnętrze do mentalnego szlochu. W najgorszym, ochwacimy się kompletnie i zlegniemy otumanieni na ławeczce przed Carrefourem. Niemal na pewno wydamy jakieś pieniądze. Nie oto nam chodzi.

4. Policz swoje błogosławieństwa.  Ten podpunkt brzmi niczym słodzone ksylitolem lajfstajlowe pierdzenie, jakie można znaleźć na rozmaitych Pinterestach. (W towarzystwie inspirujących portretów czyichś trampek oraz podobizn żarcia tak kunsztownych, jakby trzaskał je sam Helmut Newton.)  Nic na to nie poradzę – ta rada jest skuteczna. Śmiało zatem, zrzućmy z karku wąskie myślenie, że tego typu akcje są tylko dla afektowanych hipsterów. A jeśli nawet – to i tak nas nikt nie widzi. Weźmy kartkę, jakieś pisadło i rzućmy na papier listę przyczyn, dla których jeszcze nie rozstaliśmy się z tym światem. Nie muszą być racjonalne. Ważne, by nas przekonywały. Akt ręcznego pisania jest tu istotny. Rzeczy powstałe na ekranie komputera łatwo unicestwić jednym kliknięciem.

Dla przykładu, oto moja dzisiejsza lista:

1. Jestem urodziwa. Co poniektórzy twierdzą, że nawet piękna. Jak nie prześpię 16 godzin (co czyni moją twarz bulwiastą) i się uczeszę, to jestem skłonna się z nimi zgodzić.

2. Mam pracę, którą zawsze chciałam mieć. Co prawda nie zawsze daję radę pracować – ostatnimi miesiącami częściej nie daję, niźli daję – ale mam. Jeszcze mnie z niej nikt nie wyprosił.

3. Mam przyjaciół. Prawdziwych. Sprawdzonych próbą ognia, wody i powietrza.

4. Bywają okresy, gdy cieszę się relatywnie wysokim zainteresowaniem płci przeciwnej. 

Nic więcej nie przychodzi mi dziś do głowy. Łapiecie zasadę, tak?

5. Obejrzyj głupi film. Nie mogę dostatecznie nachwalić się tego sposobu. Obiektywna głupota filmu jest sprawą trzeciorzędną. Kiedy myślę: głupi: tak naprawdę chodzi mi o: niewymagający. Lekki. Taki, który znamy, lubimy, widzieliśmy go więcej niż raz (śledzenie meandrów fabuły bywa wyzwaniem, gdy czarny pies nam spuchnie) oraz jesteśmy pewni, iż nas Rozerwie.

Moje typy: pierwszy Predator. Drugi Obcy. Drugi Terminator (dzięki, Ci, Jamesie Cameronie za rzemieślniczą rozrywkę, mistrzowsko przyciętą do gustów Mas.) „Ucieczka z Los Angeles” („Ucieczka z Nowego Jorku” jest lepsza, ale ciut zbyt mroczna dla naszych celów.) Niemal dowolny film Marvela z ostatnich lat (Iron Many nadadzą się tu lepiej niż Thory, a Thory lepiej niż Kapitany Ameryki – ale cokolwiek dmucha w Twój żagiel. Raczej nie polecam Hulka. Just sayin.’) Dowolny Hellboy. PACIFIC RIM.* Wasza lista może być z kompletnie innej parafii. Istotne jest, żeby działała. Na dwie godziny z hakiem zamykamy się w kokonie odrealnionej rozrywki, gdzie nic tak naprawdę nie boli, a każdy problem można rozwiązać w efektownym stylu.

P.S: Jeśli jesteście niewolnikami Dobrego Gustu i głupich filmów nie tolerujecie w ogóle, zawsze pozostaje Wam nieśmiertelny Buster Keaton. Albo Charlie Chaplin.  Charlie potrafi sprawić, że z oczu licencjonowanego ponuraka płyną ślozy rozbawienia. Wiem, bo byłam przy tym i widziałam.

6. Pogłaszcz kota. Generalnie, pogłaszcz jakieś zwierzę. Koty to znane ludzkości od niepamiętnych czasów odgromniki emocji. Uziemiają nadmierną nerwowość i łagodzą irracjonalny ból psyche. Po prostu skup się na aksamitnej miękkości futerka sierściucha i pozwól mu mruczeć. Wtulanie twarzy w puchaty koci kark działa równie dobrze. Jeśli nie masz kota, nie znasz nikogo, kto ma kota, zaś dotykać podwórzowców się boisz (irracjonalny to lęk, ale ludzie w depresji są takich lęków pełni) – pogłaszcz psa. (Pod warunkiem, że lubisz psy.)

7. Posprzątaj coś. Nie mówimy o wielkich porządkach. Te wymagają planu, zaś my czujemy się jak meduza na bałtyckim piasku i konstruowanie planów nas przerasta. Zrób coś małego i prostego. Umyj naczynia i wyszoruj zlew do połysku. Oskrob dno kabiny prysznicowej z kamienia. Poustawiaj buty parami. (Możesz je przy okazji wypastować.) Nie polecam mycia okien (niebezpieczne), majsterkowania (możemy sobie upuścić jakieś ostre narzędzie na stopę) ani z oczywistych względów – przeglądania i czyszczenia naszej kolekcji broni palnej. (Posiadasz kolekcję broni palnej ORAZ depresję? Zrób sobie przysługę i weź się jej pozbądź. Kolekcji, nie depresji. Ta cholera nie odejdzie tak łatwo.)

8. Zauważ kogoś, kto potrzebuje pomocy i pomóż mu.  Znajomy na fejsie ogłosił, że szuka noclegu na zaraz, a my dysponujemy wolnym pokojem? Koleżanka potrzebuje kilku zdań tłumaczenia z języka, który znasz? Leciwa sąsiadka dyszy spazmatycznie, targając na czwarte siatę zakupów? Zgłoś się na ochotnika. Jeśli Twoje relacje z ludźmi są na coś takiego zbyt strzaskane i wątłe, zawsze możesz wynieść podwórzowym kotom zawartość tych kilku konserw, których jakoś nie mogłaś zjeść. (Wyjmij je przedtem z puszek, bo koty poranią sobie pyszczki.) Drobiazg, tak. Ale przez chwilę myślisz o kimś/czymś innym, nie o sobie. To Ci dobrze zrobi. Zaś przy okazji ktoś uzyska potrzebne mu wsparcie.

9. Pochwal kogoś. Sypnij hojnie dobrym słowem. Brzmi dziwacznie, wiem. Czemu miałbym/miałabym wzmacniać czyjeś poczucie własnej wartości, gdy sam/a czuję się jak ścierka – zapytasz. Ano po to, że niemal na pewno spotkasz się z miłą reakcją. A miłe reakcje na Twoją osobę są jak balsam dla skopanej duszy. To po pierwsze. Po drugie – mimochodem inicjujesz przesył dobrej energii. Ona wróci. Zaufaj mi, zawsze wraca. (Chyba, że pochwaliliśmy notorycznego buca. Nie warto chwalić buców.)

10. WYBACZ SOBIE, ŻE CZUJESZ SIĘ TAK, JAK SIĘ CZUJESZ.  Tak, jesteśmy dziś rozlaźli, osowiali, nieogarnięci i skłonni do płaczu. Tak, wszystkie drobne i mniej drobne nieprzyjemności, jakich doznaliśmy przez ostatni miesiąc kumulują się w nas toksycznym osadem i wołają o uwagę. Nie, niespecjalnie efektywny z nas dziś pracownik.

To nie nasza wina. To nie oznacza, że jesteśmy niegodną, płaksiwą glizdą bez kręgosłupa. To znaczy tylko tyle, że jesteśmy chorzy – podobnie, jak cukrzyk jest chory. Albo sercowiec. Jutro będzie lepiej. Albo pojutrze. Jeśli po upływie tygodnia nie będzie ani trochę lepiej, warto zgłosić się do swojego lekarza. (Być może nasze medykamenty przestały działać albo wypąklowały złowrogie efekty uboczne.)

 

*PACIFIC RIM rozwiązuje każdy problem.

16 thoughts on “Depresja. Jak rozmawiać z czarnym psem

  1. Punkt 10 najważniejszy, zdecydowanie. Depresja to choroba. Kiedy mamy grypę, nie biegniemy maratonu, prawda? Więc kiedy mamy napad depresji, też nie biegniemy. Robimy tyle, na ile mamy siłę. Jeśli mamy siłę założyć jedną skarpetkę, ale drugiej już nie, to też jest sukces. Drugą założymy po południu. Choroba ma swoje prawa, a świat się nie zawali, jeśli śmieci wyrzucimy jutro.

    A co do centrów handlowych, to takich typu Galeria Młotków nie polecam z wymienionych powyżej powodów, ale zwykły supermarket tak. W supermarketach montuje się lampy naśladujące światło dzienne, mające na celu poprawienie nastroju klientów i dodanie im energii. Kiedyś zamieniono mnie z rozlazłego gluta w pełnego energii człowieka za pomocą zaciągnięcia mnie do Tesco 24h. Działa zwłaszcza w zimie, kiedy światło dzienne jest koloru szarego i powoduje, że wszyscy ludzie wyglądają, jakby mieli choroby skórne. Na wszelki wypadek wybierając się do supermarketu (o ile mamy siłę!) nie bierzemy ze sobą pieniędzy i problem ewentualnych wydatków znika.

    Pozdrawiam, ściskam i życzę rychłej poprawy nastroju :-*

    • Ray, ze mnie supermarketowe jarzeniówki robią śniętego karpia, ale OK, przyjmuję, że komuś innemu mogą pomóc. Dzięki i ściskam też.

  2. Co do pkt. 4:
    1. Nie czuję się urodziwy.
    2. Nie mam pracy, za to chodzę do liceum na mat-fiza, gdzie ilość zadania z matematyki przy mojej prokrastynacji przewyższa moje zdolności produkcyjne.
    3. Kolegów mam, ale czy przyjaciół?
    4. Tego zainteresowania za bardzo nie czuję. Zresztą kultura to mnie nakazuje okazywać zainteresowanie…
    Icoteras?

    • Marcinie, to były przykłady tego, za co ja osobiście czuję się losowi wdzięczna. Skoro chodzisz jeszcze do szkoły to i Twoja sytuacja życiowa jest kompletnie odmienna od mojej. A zatem i rzeczy, za które możesz być życiu wdzięczny będą zupełnie inne. Np. (strzelam w ciemno, to nadal tylko przykłady): „Mam dobrych rodziców”, albo: „Mam pasję, którą wciąż rozwijam.”
      Wylicz je, zapisz i przeczytaj. To teras. 🙂

  3. Dzień dobry Nino

    Dziękuję Ci za ten wpis. Trafiłaś nim w mój nawrót depresji trwający już miesiąc. Dziękuję za przypomnienie potencjalnych sposobów wspomagania siebie w wydobywaniu się z tego stanu. Większość tego znam i praktykuję z różnym natężeniem. Wreszcie zrozumiałam dlaczego nawet pomimo osłabienia apetytu ser żółty tak bardzo mi smakuje.

    Życzę Ci naładowania akumulatorów energią przeciwdepresyjną.

    Pozdrawiam

  4. Do filmów dodałabym Piratów z Karaibów. Zaś do sposobów dopisałabym jeszcze jeden – kupienie pudełka plakatówek, włożenie na uszy słuchawek (tylko takich dobrze odcinających od dźwięków z otoczenia) ze ścieżką dźwiękową z jakiegoś filmu, np. Misja, albo Park Jurajski i wyżycie się artystyczne.

    • To Ty chyba o chandrze mówisz, a nie o depresji. Depresja i twórczość artystyczna? Nie wiem, czy to pierwsze zawsze kasuje drugie, ale chyba zazwyczaj tak. W każdym razie u mnie skasowało. A filmy mnie męczą.

      • Mnie twórczość prawie dosłownie uratowała życie w najbardziej dodupnym momencie żywota. Nie wiem, czy to była „prawdziwa” depresja, ale w nieprawdziwej człowiek chyba nie płacze co wieczór przez wiele miesięcy z rzędu, nie głodzi się i nie ma napadów lęku na widok nieznanego mydła do rąk w łazience. Na pewno nie była ciężka, bo nadal funkcjonowałam (i właśnie pisarstwo mnie wydłubywało do poziomu funkcjonowania). Powrót do „obniżonego nastroju” zajął mniej więcej dwa lata. W tym stanie właśnie wykasowało mi twórczość, bo nie musiałam już ratować życia, ale meh. Teraz od wielu lat jest tylko okazjonalna chandra. Uczyłam się pisać na nowo, bez przymusu „piszesz albo giniesz”, z chęci dowiedzenia się co dalej 🙂

        • U mnie różnie. Są takie chwile, kiedy mam problem z napisaniem jednego zdania (przez co wszystko mnie frustruje, chce mi się wyć i czuję się do niczego), a są takie, gdzie piszę jak powalona bez snu i jedzenia, przez co ludzie tym bardziej nie zauważają, że coś ze mną nie tak, bo przecież oddaję wszystko przed deadline’em. Ale jeśli się pogorszy, kończy się opcją pierwszą.

  5. Głupi film jest fantastyczny 😀
    Wszystkie sposoby są dobre – przynajmniej ja próbowałam i próbuję sobie radzić podobnie.
    Od siebie dodałabym jeszcze: pomódl się. No nie wiem, jak to w wypadku zupełnie niewierzących w jakąkolwiek siłę wyższą osób, ale może wtedy: pomedytuj? Obejmij drzewo, czy jak? (obejmowanie drzew swoją drogą też jest miłe, można sobie pomyśleć, że z tego drzewa, z ziemi, z korzeni, płynie coś dobrego, do człowieka :)) Medytacja zresztą jest uniwersalna. Na mnie dobrze działa posiedzenie w kościele – ale w takim, który znam i lubię – nie usiłuję na siłę czegoś paplać, po prostu sobie jestem. Wierzący mają fart – o ile jesteś w stanie wykrzesać z siebie trochę siły, żeby pomyśleć, że Ktoś chce Ciebie i przyjmuje Cię, nawet w stanie zupełnej rozpierduchy – to taka świadomość działa cuda.
    Trzymam kciuki za poprawę nastroju 🙂
    PS. Do listy możesz śmiało dopisać: „mam talent do tworzenia fantastycznych tekstów”

  6. Myślę, że dla każdego „huśtawkowca” ta lista będzie trochę inna, zależnie od temperamentu. Ważne, żeby znaleźć sposób na siebie. A zupełnie na marginesie – ja też nie przepadam za psami 🙂

  7. Pingback: Trzeba mieć fantazję i pieniądze, synku czyli „Secondhand Lions” | Nina Wum

  8. Dzięki, myślę, że może i mnie się przydać. Szczególnie, że nastrój znowu zaczął oklapywać sobie. Być może zadanie na psychoterapię pt. „wypisz swoje zalety” i rychły powrót do roboty mają na całość niebagatelny wpływ. Ale przetrwać trzeba. Dopełźniemy jakoś dalej!

  9. 1. Z posiłków u mnie najbardziej doraźnym są płatki z mlekiem i rodzynkami. Kiedyś preferowałam pizzę, no ale w tym kraju nie zamówi się pizzy dla celiakia, a żeby zagnieść własną, to trzeba nie mieć załamania nerwowego. Mleko (zwłaszcza bez laktozy) i rodzynki są słodkie. O ile jestem w stanie jeść. Czasem przyswajam tylko czarną gorzką herbatę i cieszę się, że aż tyle.

    2. Problem podstawowy – w fazie depresyjnej namiętnie wkręcam sobie, że nie jestem warta czasu moich przyjaciół i zamiast wyciągać do nich łapkę, to się odcinam. Jakikolwiek kontakt wchodzi w grę wyłącznie via czat, bo nie chcę nikogo oglądać ani słuchać. Rozmowy rozłączam, drzwi nie otwieram, jak mam kogoś w pokoju, chcę schować łeb pod poduszkę. Blisko siebie akceptuję koty i ew. komputer. A jak w końcu się przemogę i np. o 4 w nocy napiszę do kogoś, kto kompletnie nieświadom mojego stanu nie odpisze w 30 sekund (bo śpi jak zabity), to jeszcze bardziej się zamykam w skorupie. W sumie większość terapeutycznych rozmów z przyjaciółmi odbywała się po wstępie: „Kurwa, Tesska, od miesiąca nie dajesz znaku życia, martwię się, odezwij się natychmiast!!!”.

    3. Jeśli mogę wyjść na dwór, to jeszcze nie jest źle 😉 Bo owszem, pomaga bardzo. Ale te najgorsze fazy u mnie oznaczają, że z łóżka wypełzam tylko do toalety i to jak najrzadziej, a jem tylko to, do czego sięgnę ręką z łóżka (dlatego zawsze blisko mam parę kartonów mleka).

    4. Pisanie, aaaa! Tzn. listy mi pomagają, ale muszą być komputerowe, tak alergicznie nie znoszę ręcznego pisania, że w wypadku kiepskiego stanu zacznę wyć, rzucać papierem i długopisem i będę się czuła beznadziejna. Przy okazji – nie wypisywanie zalet (kiedy czuję się źle, nie widzę żadnej i kropka, a jak ktoś podpowie, to zaprzeczę), ale tego, co zrobiłam. Najmniejszej pierdoły. Kiedy zobaczę, że jest tego dużo. to czuję się mniej bezużyteczna.

    5. Tak! Choć u mnie mogą być też nowości. Ogólnie wyjątkowo dobrze mi robią kryminalne i prawnicze procedurale, a jeśli film, to boleśnie typowo – Lejdis i Bridget etc. A gapienie się w sufit staram się zastąpić gapieniem się w serial, czasem coś się przebije do podświadomości i wyciągnie mnie z zamroczenia (np. durnie przetłumaczone pirackie napisy).

    6. Tak! Koty są dobre. Psy są dobre. Kiedy nie mam pod ręką nic żywego, bo poszło spać gdzie indziej, tulę maskotki, czyli pluszowego psa imieniem Tofik i pluszowego kotka imieniem Miau (który ma prawie tyle lat co ja). Ale zwykle jakieś żywe futro na mnie lub przy mnie leży i wtedy mam ochotę go nie wypuszczać. Przy okazji odpowiedzialność za zwierzę potrafi mnie wyciągnąć z barłogu.

    7. Jak z wychodzeniem – działa, ale muszę się czuć dość dobrze, żeby zacząć. Jeśli przegapię moment, to już tylko wegetuję.

    8. Bardzo tak. W sumie najbardziej wyrywa mnie z odrętwienia, kiedy odezwie się ktoś, kto potrzebuje pomocy bardziej. Im mam gorszy miesiąc, tym więcej pieniędzy wysyłam na charity (z jednej strony – czuję się choć chwilę lepiej, że komuś pomogłam, szczególnie, jeśli ten ktoś ciepło i miło odpisze, z drugiej – mniejsza odporność = większa podatność na cudze krzywdy i rozrywa mi serducho od wszystkiego). A już myśl o tym, że biedny kotek w krzakach płacze z głodu potrafi zmusić do zawiązania butów.

    9. Staram się, o ile nie jestem już całkiem schowana pod kołdrą. Ostatnimi czasy w wersji minimum wysyłam premie ludziom w grze. 90% oleje, ale 10% ciepło podziękuje.

    10. Trudne. Chyba najtrudniejsze. I zajmuje czasem tygodnie, brrr.

  10. Dziekuję . Warto było czekać na taki wpis. Każdy musi wypracować swój sposób na oswojenie tego wielkiego, czarnego psa. Punkty 8 i 9 -spełniane małymi kroczkami, gdzie nie potrzeba żadnej dyskusji intelektualnej, bardzo do mnie przemawiają, ponieważ sama tak zaczęłam, od zwykłego, małego przelewu na fundację. Pomaganie -pomaga również nam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *