Myśli niepozczepiane*

Dwoje ludzi w podobnej sytuacji wyjściowej. Np. kiepskie dzieciństwo, nienajciekawsze dorastanie, garb z kompleksów wielki jak Matterhorn. Każde z nich może skręcić w kompletnie odmienne ścieżki. Jedno zostanie silnie dokochane i zakarmione emocjonalnie jak należy, a drugie – nie. Nie ma w tym niczyjej winy. Nie ma kogo obarczyć odpowiedzialnością.
Los rzucił te swoje kostki, niedbale, w dupie mając, jak to on. Niektóre spadły mu pod stół.

Continue reading

Moje ciało to moja własność. Gap się, skoro musisz, ale nie komentuj i nie dotykaj.

Catcalling

Miał już czternaście albo piętnaście lat, gdy w ostatnim wagonie zatłoczonego metra osaczyła go banda dziewczyn. Osiem czy dziesięć dorodnych sztuk. Gabriel pamięta te rozradowane gęby i potężne, wyższe odeń o głowę ciała, blokujące mu każdą drogę ucieczki. Przez trwające całą wieczność dwadzieścia minut trasy obmacywały go wzrokiem, wymieniając bez krępacji dowcipne uwagi w rodzaju: „Ładny, no. Ale kutasa to na pewno ma krótkiego jeszcze.” „Weź się uśmiechnij, mała kurwo.” „Czego ryczysz, mała kurwo?” „Ja pierdolę, jaki śmieszny.”
Pozostali pasażerowie gorliwie studiowali własne sznurowadła.

Continue reading

Coś się kończy. Co za ulga.

Umieszczenie tej ilustracji w tym miejscu ma sens. Zobaczycie.

Umieszczenie tej ilustracji w tym miejscu ma sens. Zobaczycie.

Tuż po obiedzie polazłam do lodówki (like Wum does) i znalazłam w niej wielki kawał apetycznie przypieczonej wieprzowiny w ziołach.
– Czy ja mogę to zjeść?
– No nie wiem – zafrasował się J. – To mięcho przyniosła D. Wiesz, ta z firmy. Robiliśmy razem projekt, a potem ja robiłem ją. Nie jestem pewien, czy masz moralne prawo do tej pieczeni.
Ja (żując niefrasobliwie) – What did you say?
On (po dojrzałym namyśle): – W sumie to D. wypiła wino, którą przywiozła mi M. A co tam, żryj.

Continue reading

Czego nas uczą pierwsze miłości

Najsłynniejsza młodociana "para, której nie było" w całych internetach. Małoletni Snape wygląda tu trochę jak małoletni Fisz. Co moim zdaniem stanowi cuteness overload.

Najsłynniejsza młodociana „para, której nie było” w całych internetach. Nieletni Snape wygląda tu trochę jak nieletni Fisz. Co moim zdaniem stanowi cuteness overload.

Nikodem miał złote włosy i złoty puch na policzkach. Patrzyłam nań kiedy się dało, ukradkiem. Do dziś pamiętam drobinki kurzu – parkiet w sali mat-fiz był drewniany i pylił – osiadające na tych nieprawdopodobnych rzęsach. Spojrzenie miał jasnobłękitne, spokojne jak woda i nie znające lęku. Na opalonych szczupłych nadgarstkach nosił wiecznie jakieś bransoletki, rzemyki, chujwieca. Był niewielki, ale zwrotny jak błyskawica. Wszyscy chcieli grać z nim w nogę. Potrafił podjechać na swych adiszonach do najpiękniejszej dziewczyny w klasie (miała prawdziwy, w pełni uformowany biust tudzież ślepia jak sarna) i zapodać coś tak błyskotliwego, tak bezwstydnego, że dziewczę oblewało się radosnym pąsem.

Do mnie nigdy tak nie podjechał. Byłam mała, ubrana bez gustu i obsmyczona á la Piast Kołodziej. No i te okulary.

Continue reading

Jakub Żulczyk „Ślepnąc od świateł”. Recenzja

ślepnąc

Ta lektura złapała mnie za kark i powlokła gołą dupą po betonie. Tekst ukazał się na portalu Dzika Banda, ale jako że jestem z niego bardzo zadowolona, to zapodaję i tu. Smacznego.

Koka jest krwią Warszawy, matką boską i przebaczeniem grzechów, powiada nam bohater. Jest też symbolem luksusu, społeczną kompulsją. Raczą się nią ci, którzy osiągnęli sukces i ci, którzy wciąż starają się cokolwiek osiągnąć. Ci, których stać i ci, których nie stać też. W Warszawie Żulczyka nikt nie będzie bezpieczny.

Continue reading

Nie będziesz walczył sam

seven samurai

Kikuchiyo, bohater „Siedmiu Samurajów” jest chodzącą przypowieścią o skutecznym przekroczeniu własnej kondycji. Kondycja człowiecza to w Japonii ówczesnej (a także w Japonii z epoki pana Kurosawy) wyrok boski, z którym się nie dyskutuje.

W Polsce czasów najnowszych to także jest wyrok. Jak się przyszło na świat w rodzinie tak zwanej patologicznej, to nie mierz dziecię zbyt wysoko. Nie przegrzewaj sobie główki. Najwyżej kioskarzem zostać możesz, albo magazynierem w Tesco. Nie, nie dlatego, żeś tępy. Ale inne dzieciaczki miały w domu rodzinnym zaciszny pokój, czyste biurko do nauki oraz Atmosferę. Gdy ty miałeś: przemoc, wulgarność i ciemną kulę strachu w wątpiach.

Continue reading

O dobrym pożegnaniu

jesień

Wierzę, że bliskość jest darem nieoszacowanym.  Że trzeba ją szanować i o nią dbać, jak o ten zbawczy płomień w środku lodowatej nocnej kniei. Dla T. priorytetem nie jest bliskość, lecz autarkia. Chce, by mu dano święty spokój. Ścieżki, którymi chadza wykute w kamieniu.
Znam tylko jeden rodzaj dobrego pożegnania: gdy obu stronom zależy tak mało, że nikt nie czuje się zraniony.

Continue reading

Krótki tekst o samotności

Kiedyś Em się buntowała. Nie spędzę życia w próżni społecznej, co to, to nie, przecież takie życie to nie życie, to wyrok. Pierdolone zesłanie do kamieniołomu. Bez paczki znajomych, z którymi można by osuszyć kufelek, bez gromadki roześmianych koleżanek, które zaciągną na tańce. (Tylko jeden znany Em mężczyzna w całym jej życiu próbował zaciągnąć ją na tańce. Tamta ścieżka zarosła trawą po kolana. Za to kilku innych aktywnie opierało się byciu zaciągniętym. Słowem, czynem, wykrętami. Jeden nawet potrafił na zawołanie symulować ostry rozstrój żołądka.)
Wszyscy inni ludzie mają innych ludzi. Mnóstwo. Em odkąd pamięta miała tylko siebie.

Continue reading

Żywy płomień

tea_lights

W przedostatnim dniu starego roku też można się czegoś nauczyć.

– Wiesz, co robiłam, gdy było mi źle?  – mówi Florencja i zawiesza głos.

(Naprawdę wcale nie ma na imię jak dostojnej urody włoskie miasto czy też ta pani o rysach godnych pędzla prerafaelity, która tak przejmująco śpiewa. Ale trzeba chronić swych informatorów. Każdy donosiciel wam to powie.)

– Co takiego? – pytam. Patrzę na Florencję uważnie. Na jej wyblakłe włosy, czerwony pożar domagający się podmalowania. Na liliowe sińce na powiekach. Na dłoń, w której trzyma szluga. Śmiesznie to wygląda, gdy ktoś trzy razy pod rząd nie może utrafić końcem peta w drgający na wietrze płomyk z zapalniczki. Ale taka właśnie jest Florencja. Niezdara.

– Nic – odpowiada, na przekór swoim palcom bardzo spokojna. Głos ma zmatowiały, płaski. – Zupełnie nic. Bo nie wierzyłam, że to w ogóle minie, wiesz? Otwierałam internet i lały mi się na głowę wszystkie te mądrości, jak to nie można się skupiać na swoim nieszczęściu, nie wolno ruminować, sraty taty. Czytałam o tym, że warto zjeść coś dobrego albo iść na spacer, pogłaskać czyjegoś psa, cokolwiek. Żeby się rozproszyć. I nie myśleć. Czy wy ludzie z internetu poważnie powaleni jesteście, myślałam sobie. Jak można nie myśleć? Jak u chuja Wacława mogłabym zapomnieć o tym, co mnie boli?

– No i? – drążę.

–  Nic. Kładłam się zwinięta w embrion, w taki rogalik i zanosiłam płaczem. Godzinami.

Wydmuchuje dym i patrząc na mnie z wyzwaniem w dużych, przejrzystych oczach dorzuca: – Dopóki mi się nos kompletnie nie zatkał, bo wtedy musiałam wstać i szukać chusteczki. Szlag trafiał taką piękną żałobę. Ale wracałam do łóżka i mężnie płakałam dalej. Aż się nie zmęczyłam.

– I to pomagało?

– Chuja tam – Florencja zaciąga się beznamiętnie, unosząc podbródek. – To jak grzebać patykiem w ranie. Grzebałaś kiedyś patykiem w ranie? Parszywie się paprze. A potem zrozumiałam, że na wszystko jest wyłącznik. Na ból zęba, na ból macicy i na ból skopanego poczucia własnej wartości też.

Milczę zachęcająco.

– Robisz tak – ożywia się, ale tylko trochę. – Kupujesz zgrzewkę świeczek, tych takich płaskich – – –

-Podgrzewaczy – podpowiadam.

– Podgrzewaczy. Mogą być najzwyklejsze białe z Ikei albo jakiś perfumowany badziew, nie mnie w to wnikać. Jeśli reprezentujesz nieogar i nie masz w domu porządnego świecznika, nabywasz jeden. Jeden wystarczy. Istotne, żeby był ładny. Mój jest z mrożonego szkła i światło wydaje się w nim takie jakby mgliste, wiesz? Zapalasz świeczkę, stawiasz nad łóżkiem czy gdzieś tam, patrzysz w ogień i myślisz o tej jednej, jedynej osobie, która jest w twoim życiu i która nigdy cię nie skrzywdziła. Kaman, nawet największa ofiara losu ma taką jedną. Skupiasz się na żywym płomieniu i przywołujesz ją myślami. Intensywnie. Możesz wziąć ten świecznik do ręki albo przesuwać nią nad płomykiem, żeby poczuć ciepło.

– I to pomaga?

– Jeszcze jak. Trochę to trwa, ale ból po prostu – kurczy się, wiesz? Roztapia, robi coraz mniejszy, aż w końcu wcale go nie ma. Jak po Ibupromie. I wtedy wreszcie możesz zasnąć.

Papieros się skończył. Florencja z gracją upuszcza niedopałek i go przydeptuje.

– A o kim myślałaś? – próbuję zwieńczyć naszą rozmowę jakąś Ważką Puentą.

– On wie – odpowiada. Nie patrzy na mnie, patrzy w przestrzeń, subtelny uśmiech igra na tych wąskich wargach i wiem, że już nic więcej z niej nie wyciągnę.