Jak przeżyć miesiąc za 1600 zł

poor

A więc stało się.  Opadły zwodnicze mgły korporacyjnego słodu. Zostaliśmy wydymani.

Nasz szef, uzbrojony w tabelkę w Excelu, z której  bezsprzecznie wynika, jak strasznie mnogo wiele można by przyoszczędzić na naszych składkach do ZUS-u, poszedł po rozum do głowy (bardzo się przy tym spocił) – i obciął nam pensję. Drastycznie.

Albo też przyjęliśmy ofertę pracy za obrażające ludzką godność pieniądze, gdyż byliśmy zdesperowani. Na koncie naszym widniał jedynie debet, zaś w lodówce – światło.

Tak czy siak, zarabiamy teraz 1600 złotych polskich na czysto. Jesteśmy w sytuacji, którą w armii amerykańskiej określa się akronimem FUBAR.*

Jednakże nie lękaj się, Czytelniku; ukażę Ci drogę wyjścia z tej matni. Za 1600 złociszy można przeżyć; przynajmniej dość długo, by znaleźć sobie lepszą pracę.

Pozwól, że podejdę do sprawy metodycznie. Podejście do sprawy metodycznie ma znany wpływ uspokajający, zwłaszcza w odniesieniu do spraw trudnych,  przerastających swym ciężarem gatunkowym odporność psychiczną przeciętnej jednostki. Działa to mniej więcej tak: kłopot wprawdzie się nie zmniejszył, lecz widząc go rozpisanym w formie schludnych podpunktów, jednostka żywi zbawienne złudzenie kontroli.

Dalejże zatem, oddajmy się złudzeniu. Nasz szef (liberalna jego twarz) zgnoił i poniżył nas dostatecznie; nie będziemy sobie dokładać.

Z góry uprzedzam, iż rozpatruję problem przede wszystkim z punktu widzenia osoby zamieszkałej w dużym (czyt. drogim) mieście Warszawie, niezamężnej, bezdzietnej oraz żeńskiej. Czyli z własnego. Właściwa mężczyźnie struktura wydatków jest mi mniej znana, co nie znaczy, iż nie spróbuję się do niej odnieść.

1. MUSIMY GDZIEŚ MIESZKAĆ

Wylegujący się na łonie tolerancyjnej rodziny mogą tego punktu nie czytać.  Słowa poniższe kieruję do młodych wilków prekariatu, które dom swego dzieciństwa opuściły przynajmniej przed trzydziestką.

My, te wilki mamy dwa wyjścia: albo kojfnie nam jakiś odległy, mało lubiany krewny, będący w posiadaniu zapyziałej kawalerki do remontu (mało prawdopodobne, ale można pomarzyć) albo coś sobie wynajmiemy.  Ceny najmu w stolicy mają to do siebie, że im mniejszy metraż, tym wyższy czynsz. Dziupla z wnęką na umywalkę, za to już bez pralki, ulokowana w samym Śródmieściu być może wzmocni nas wizerunkowo (przynajmniej dopóki świeżo poznana zdobycz nie zobaczy, jak mianowicie mieszkamy) ale za to wydryluje finansowo. Co z tego, że do klubów blisko, jak od połowy miesiąca trzeba będzie wpieprzać chleb z Kucharkiem. Kucharkowa woń też nam szczególnego sukcesu podrywczego nie zapewni.

Zalecam rozwagę; innymi słowy, zalecam Białołękę. Albo Ursus. Albo Włochy. Lub jakiś inny, dowolnie absurdalnie odległy od centrum miasta adres. Ceny są w takich miejscach bliższe rzeczywistości. I słusznie, bo kto by chciał mieszkać na kubikokształtnym osiedlu zamkniętym, za sąsiadów mając młode małżeństwa w różnych stadiach rozrodu? A więc wyrobimy się, zaś do pracy dojeżdżać będziemy najwyżej godzinkę. W jedną stronę. No może półtorej albo dwie, zależnie od tego, wiele śniegu właśnie nasypało. Stołeczne służby drogowe są wobec śniegu niczym dziecię – niezmiennie ufne (może w tym roku nie sypnie) oraz bezradne (ajajaj,  jednak nasypało!).

Codzienna pielgrzymka wyładowanymi do wypęku autobusami dostarczy nam mnóstwo zabawnego materiału do przemyśleń.  Swoje obserwacje możemy zacząć spisywać, tym samym dołączając do cnego grona blogerów. Radek Teklak tak zrobił, a dziś jest zasłużonym tuzem.

Mieszkanie na peryferiach ma zresztą same zalety. Nikt nam się spontanicznie nie zwali do domu z imprezą. Zaś jak się niemowlę rozskwierczy za ścianą, to wygłuszamy je utworem zespołu Lamb of God (mamy zestaw stereo, kupiony w lepszych czasach) i jest gitowo.

2. MUSIMY COŚ JEŚĆ

Niewątpliwie.

Kluczowe jest wyzbycie się frymuśnych przyzwyczajeń. Szynkę z prawdziwego mięsa tudzież warzywa będziemy szamali, jak nam się powiedzie w życiu. Witaminy to dyrdymały burżuja są. Makaron z Tesco (duża torba) plus parówki z Tesco (te najbardziej bezkształtne, nołnejmowe) plus koncentrat pomidorowy Dawtona 20% (z czego są pozostałe procenty – nie pytaj), plus przyprawa curry plus ser żółty z Tesco (dowolny, byleby był gumiasty) i mamy tani, pełnowartościowy, wielokrotnie odsmażalny posiłek.  O penetrującej, ehm, woni. Żeby była jasność; pisząca te słowa wielokrotnie takiego gnieciucha spożywała w czasach studenckich. Nadal go uwielbia.

Odżywianie się na mieście radzę sobie odpuścić. Te wszystkie gotowe kanapeczki, muffinki i hamburgery z psiego żarcia są dla hipsterów i snobów. My jesteśmy twardzi. Pakujemy naszą zapiekankę studencką w plastikowy pojemnik. Przynosimy ją do firmy i odgrzewamy w mikrofalówce, z perwersyjną uciechą rejestrując rozchodzące się w powietrzu fale niepowtarzalnej, ehm, woni. Spożywając, szepczemy pod adresem naszego szefa: „Żryj to!”

3. MUSIMY W COŚ SIĘ UBRAĆ

Znam blisko dwie osoby (płci różnej) które noszą swoje portki i koszulki tak długo, jak się da. Literalnie. W naszej sytuacji to najwłaściwsze podejście. Nigdy nie jest za późno, by posiąść kontrkulturową cnotę minimalizmu. Wywlekamy z szafy naszą odzież i dzielimy ją na dwie sterty: „zajeżdżona na wylot/uchrzaniona keczupem” oraz „jeszcze ujdzie”. Stertę pierwszą wywalamy przy śmietniku; może pan Mietek osiedlowy zbieracz się nią zainteresuje. Stertę drugą poddajemy wnikliwszym oględzinom, by eliminować artykuły bezpowrotnie zmechacone, takie, które przybrały w praniu dziwną barwę oraz za ciasne od 2010 r. To, co pozostaje, mężnie nosimy, w pogardzie mając efemeryczne trendy.  H&M omijamy z daleka, łkając przy tym z cicha. Przynajmniej przestaliśmy zawalać naszą szczupłą przestrzeń życiową produktami pracy niewolniczej. Blogaska szafiarskiego proponuję zawiesić – chyba, że mamy pomysł na rewolucyjną serię postów z cyklu „dwadzieścia cztery zestawy do pracy przy użyciu tych samych spodni.”

4. MUSIMY JAKOŚ WYGLĄDAĆ

Przygnębiająco niskie pobory to nie powód, by się zapuścić na kształt dziada borowego (względnie Rzepichy od Piasta.) Mamy cały czas na uwadze zdobycie innej, lepszej roboty, a takiej nie dostanie osobnik wyglądający jak fleja. W naszym skromnym budżecie blokujemy stałą sumkę na mydło, pastę do zębów, żel pod prysznic, dezodorant oraz golarki. Od razu informuję, że najtańsze tego typu produkty to te „marki własnej”, tak, te w brzydkich generycznych opakowaniach. Wysypka jest w zasadzie niegroźna i po kilku dniach schodzi.

Jeśli czujemy się kobietą – rezygnujemy z makijażu, poza tuszem do rzęs. Tak naprawdę całą różnicę w naszym wyglądzie robił właśnie tusz.  Ust korale podkreślamy wazeliną z apteki (jakieś 1,50 zł za opakowanie) i przestajemy się wygłupiać z wyskubywaniem brwi. W końcu odrosną i znów zaczniemy wyglądać jak Severus Snape, ale za to oszczędziliśmy na kosmetyczce. Do kosmetyczki to w ogóle nie warto chodzić. Nie wymyślono jeszcze takiego problemu z cerą, któremu nie podołałby spirytus salicylowy. Czego nie załagodzi, to wypali do gołej ziemi.

Prostownicę (względnie lokówkę) korzystnie opylamy na Allegro. Włosy proponuję najpierw ściąć a la Ripley w trzecim Obcym, a potem co miesiąc obsmyczać maszynką:

Obcy podziwia ponadczasowy styl porucznik Ripley.

Voila. Zyskaliśmy wygląd groźnie alternatywny, zaś sumy dotąd marnotrawione na fryzjera możemy przeznaczyć na jedzenie. Wierzcie mi,  pieniędzy na jedzenie w Warszawie nigdy za wiele.

Jeśli czujemy się mężczyzną – broń Teutatesie nie przestajemy się golić (względnie, podstrzygać brody) aby odegnać skojarzenia z dziadem borowym.  Lecz ponętną trzydniówkę perfekcjonisty radziłabym odpuścić. Primo, wiecznie podrażniona skóra wymaga ochlapywania wyszukanymi balsamami, które nie mieszczą nam się w budżecie; secundo, mamy teraz poważniejsze sprawy na głowie.

Soczewki kontaktowe zamieniamy na okulary. Taniej, a jak stylowo. Przy tym wyglądamy teraz inteligentniej. Przynajmniej nasza mama tak twierdzi.

5. CZASEM MUSIMY SIĘ LECZYĆ

Przede wszystkim staramy się nie zachorować.

Epidemię grypy odbębniamy za pomocą polskiej aspiryny i najtańszych syropków na kaszel. Nie forsujemy się, nie wychładzamy, nie odwiedzamy znajomej, która właśnie przechodzi wirusowe zapalenie oskrzeli. Trzęsiemy się nad sobą jak nad zgniłym jajem, a może uda nam się prześliznąć przez sezon bez poważnych wyrw w budżecie.

Jeżeli cierpimy na poważną chorobę – cóż, FUBAR.

6. MUSIMY UTRZYMYWAĆ KONTAKTY TOWARZYSKIE

Inni ludzie są niezbędni. Inaczej nasz znękany wyrzeczeniami mózg dostanie kręćka.

Jak powszechnie wiadomo**, kogo nie stać na piwo, ten zostaje w domu. Efektem jest erozja społecznych więzi, do której nie możemy dopuścić. Któż bowiem wysłucha wtedy naszego biadolenia tudzież solidarnie poświadczy, iż nasz szef to wuj?  Ale jak tu balangować, mając pustki w kiesie. Sposobów jest kilka:

Sposób pierwszy – za frajer. Obieramy sobie miejscówkę, która nie kasuje opłaty za wstęp (np. zaprzyjaźniony pub) i twardo przesiadujemy tam o suchym pysku, za to gardłując za dwóch. Dla nonkonformistów.

Sposób drugi – połowiczny. Obieramy sobie miejscówkę itd, j.w., nabywamy 1 (słownie: jedną) wodę mineralną w bardzo wysokiej szklance i sączymy ją  przez cały wieczór. Jeśli jesteśmy piękną kobietą, być może ktoś się zlituje i zaproponuje nam drinka. I tu przechodzimy do sposobu trzeciego, czyli:

na sępa. Spoglądamy na drinki znajomych tęsknie i znacząco. Jeśli znajomi mają wyjątkowo grube czaszki, możemy wspomnieć coś o naszych żałośnie niskich dochodach.

Ostatniego sposobu nie polecam, ponieważ jest niemoralny i zraża nam znajomych. Z drugiej strony, są jednostki, które na bezczelnym sępieniu i braniu na litość jadą od lat i dobrze im się dzieje. Więc może warto spróbować?

Inne aspekty życia społecznego podsumuję jednym zdaniem: używamy gumek. ZAPRAWDĘ, UŻYWAMY GUMEK.

Nie są tanie i nikt ich szczególnie nie lubi, ale jeżeli w towarzyskim ferworze powołamy na ten świat Cud Nowego Życia (TM), to niezależnie, jakiej jesteśmy płci – spadną na nas takie komplikacje, że zaczniemy się zastanawiać, dlaczego przedtem nam się zdawało, iż jesteśmy całkiem w dupie.

7. MUSIMY UCZESTNICZYĆ W KULTURZE

Na szczęście dzięki naszej przemyślnej polityce utrzymaliśmy znajomych. Pożyczamy od nich wszystko: książki, muzykę, filmy, gry na konsolę (kupioną w lepszych czasach.) Im częściej i dłużej będziemy oderwani od rzeczywistości, tym łatwiej przyjdzie nam to wszystko znieść.

8. OTHER

Polityka cięcia kosztów stosuje się do każdej dziedziny życia.  Kosztowne hobby ukrócamy. Paleniu i intensywnemu piciu mówimy „Żegnaj” (i tak mieliśmy to zrobić lata temu.) O narkotykach nawet nie wspomnę, one podobno sporo kosztują. Jeśli mamy bardzo wybredne bądź słabowite zwierzę – zaczynamy szukać mu dobrego domu. Nie żartuję. Zwierzę może się  rozchorować i będziemy mieli Dylemat Moralny, na który Krzysztof Zanussi rzuciłby się z nożem i widelcem.

Oczywistym jest, że nie przynosimy do domu żadnych nowych zwierząt – bezdomnych kotków, wzruszających piesków. Patrz uwaga powyżej o gumkach.

I tak zachowując rozwagę, kręgosłup ze stali tudzież odporność wobec pokus świata tego – przetrwaliśmy miesiąc za 1600 zł. A nawet co nieco nam zostało.

I dobrze. Szef może jeszcze dojść do wniosku, że najtaniej będzie nas zwolnić.

 

* Fucked Up Beyond All Reason (swobodne tłum.: przejebane po całości. Różne źródła podają rozwinięcie skrótu jako Fucked Up Beyond All Recognition bądź też Fucked Up Beyond All Repair. Moim zdaniem oznacza to mniej więcej to samo.)

** Uwielbiam to sformułowanie i chciałam go chociaż raz użyć.

 

 

19 thoughts on “Jak przeżyć miesiąc za 1600 zł

  1. Obcy wie, co to dobra stylówka.
    Odnośnie kulinariów – mój były współlokator udoskonalał makaron pod różnymi postaciami. Makaron z czosnkiem, makaron solo, makaron z czosnkiem i zwędzonym serem, a także makaron z czosnkiem.
    Pewnie dlatego nie chorował.

    • Saga Sachnik, witaj w moim zakątku.
      Ha, przypomniałaś mi o czosnku. Naturalnie, przy ograniczonym dostępie do leczenia czosnek to podstawa.

  2. Jak ja to rozumiem. Choć w mieście wojewódzkim nie mieszkam (tylko w nim pracuję), a dach nadal dzielę z rodzicami (15 km do pracy, więc jeszcze korzystam), ale problemy z kasą rozumiem – nawet nie obcięcie pensji, a jej niewypłacanie jest moim problemem. Brak fryzjera, nowych ubrań (przydałyby się), brak częstych wyjść – to mnie dotyczy. 😉 Smutne, ale liczę, że wkrótce się coś poprawi…

    P.S. Trafiłam przez tattwę, tak więc pozdrawiam.

    • Double N,
      witaj. (Tattwa rządzi i pomiata, czyż nie?:))

      Tak też sobie pomyslałam, tworząc notkę – że imię nasze jest Legion. Ale trzeba jakoś wytrzymać, a najlepszą bronią w walce z rzeczywistością jest śmiech.
      Również pozdrawiam!

  3. To powinno być w podstawie programowej w liceum – jak przeżyć miesiąc mieszkając samemu za 1600 czy nawet mniej. zajęcia teoretyczne, praktyczne, terenowe, rozmowy z ludźmi którym się udało – skończyłoby się szastanie pieniążkami rodziców i niedocenianie tego 🙂

  4. zostałam nowym mieszkancem stolicy od tygodnia 🙂 i jestem fubar bo dopiero szukam pracy, ale mam nadzieje ze dociagne do tych 1600 ;D pozdrawiam

  5. Tekst genialny. Ładnie kontrastuje z tym pseudoliberalnym bełkotem ludzi, oczekujących, że inni ludzie (szczególnie młode szczeniaki, 20+) będą pracować pełną parą za kasę, która po odjęciu kosztów wynajmu, biletu, opłacenia rachunków, starczy na miskę ryżu dziennie i to niekoniecznie z dodatkami. I jeszcze zapewnią zastępowalność pokoleń, bo jak nie to z emerytury nici. Wszak praca to nie świadczenie usługi, a doświadczenie łaski Pana Pracodawcy. A w stolicy sporo ludzi pracuje za najniższą krajową, chociażby w sieciówkach, na różnych wysepkach w galeriach handlowych, na stanowiskach sprzedażowych (które jednakże oferują nieograniczone możliwości zarobków na prowizjach od sprzedaży produktów, których klienci uparcie nie chcą).

  6. Utrzymuję się w Krakowie za tyle i stać mnie na kulturę, ale za to mieszkam w kołchozie i uprawiam seks niemal przy świadkach, więc nie odczuwam triumfu. Dojazd do pracy godzinę to przecież nic złego. Można dojechać rowerem lub dobiec i już jest jak Multisport, a godzinna jazda tramwajem w jedną stronę zapewnia wspaniały czas na lekturę. Dobrze, że jeszcze nikt nie wpadł na to, by biblioteki NIE BYŁY za darmo.

    Nino, święta prawda!

    • Misiael – to przecież zależy od tego, gdzie mieszkasz i jakie masz potrzeby. Piszę tylko osobie oraz osobach w podobnej sytuacji. Zarabiałam kiedyś 2500 na rękę i było to b. przyjemne. Ale sporo wychodziło mi na tzw. odzież reprezentacyjną (korpo z dress codem.) Nie tęsknię do tych czasów. Moja praca przyprawiała mnie o mdłości.

  7. Po taniości wychodzą jeszcze:
    1. ciuchy ze szmateksu (jeśli akurat kupka „jeszcze ujdzie” jest żałośnie nieadekwatna).
    2. ziemniaki to podstawa taniego żywienia. I kasza.
    3. długie włosy – kilka gumek i wsuwek na stanie a masz super fryz. Końcówki można ciąć samemu jak popadnie. To co, że krzywo – w koczkach i warkoczach nie widać. Wersja dla mężczyzny to maszynka do włosów. Raz kupisz w Lidlu cz Biedronie a spokój masz na lata.

  8. Uhm, trochę mnie przytkało. 1600? Ja się cieszę, jak dostanę połowę tego (studiuję poza miejscem zamieszkania, a z alimentami bywa różnie). 1600 dla samotnej, bezdzietnej osoby to kupa forsy.

    1. Przede wszystkim: wynająć pokój, a nie mieszkanie. Koszty od razu spadną na łeb, na szyję. W wersji ekstremalnej: przeprowadzić się do mniejszego miasta, tam wydamy mniej niż 1/3 tej kwoty.
    2. „Szynkę z prawdziwego mięsa tudzież warzywa będziemy szamali, jak nam się powiedzie w życiu. Witaminy to dyrdymały burżuja są.”
    Wat? Warzywa kosztują grosze. Dosłownie. Jedna marchewka kosztuje mniej więcej tyle, co paczka zapałek. W niektórych hipermarketach można znaleźć ser za 15zł/kilogram i jest to ser jak najbardziej jadalny, a nie wyrób seropodobny. Bycie łowcą promocji to bardzo zdrowy odruch, nawet jeśli zarabia się dwa razy więcej niż Ty.
    3. Dwa słowa: odzież używana. Bluzeczki H&M wynosiłam z ciuchlandów hurtowo, za żadną nie płacąc więcej niż piątaka.
    4. Obcinanie włosów przez brak lokówki/prostownicy? Śmiechłam. Chociaż przyznaję, sama raz zgoliłam się na łyso. Trochę przez brak ciepłej wody, trochę przez strach przed wywiezieniem z kołochozu wszy. Teraz dbam o włosy szamponem i grzebieniem i nie narzekam, chociaż rozumiem, że posiadaczkom gęstych, plątliwych loków może to przeszkadzać. Tak czy inaczej: lokówka/prostownica to nie jest droga impreza. Szampony i mydła dwa oczka lepsze od dyskontowego syfu – też nie.

    Weź się ze mną zamień. Daj pożyć za 1600 zł na miesiąc. Daj pożyć we własnym pokoju, z możliwością wyskoczenia ze znajomymi do knajpy i płacenia pieniędzmi, a nie robieniem smutnych oczu, i rozwijania hobby kosztującego więcej niż splatanie bransoletek z pieprzonych gumeczek. Przeżyłaś chociaż pół miesiąca z taką pensją, czy tylko wylewasz rozgoryczenie, bo Twój szef to nieuczciwa kanalia?

    • Ad. 1 – Życia w wynajętym pokoju, z obcymi ludźmi zostawiającymi swoje zepsute żarcie w lodówce oraz łoniaki w odpływie prysznicowym zaiste nie brałam pod uwagę. Ponadto uprawiam skomplikowany i hałaśliwy seks, którego mimowolnych świadków sobie nie życzę. Ale nawet gdybym zdecydowała się na życie na kupie, to przyjemność ta kosztuje w stolicy kilkaset złotych, zatem na życie niewiele nam zostaje. Przeprowadzka do innego miasta – – – Przewracać do góry nogami całe swoje życie z powodu niskich dochodów? Mowy nie ma.
      Ad.2 – Paczka malin kosztuje tu 9 zł. Torba warzyw na patelnię, wystarczających na jeden, dwa posiłki (jak się to wymiesza z jakimś zapychaczem, to na dłużej- od 3 do 5 zł. Jakiejkolwiek sensowne wędliny zaczynają się od 35 zł za kilo. Nie chce mi się wyliczać dalej.
      3. Jak bieda przyciśnie, to człowiek myśli: za tego piątaka będę mieć spódnicę albo obiad. Byłam w takiej sytuacji.
      4. To był żart. Widzę, że przydałaby się osobna czcionka, sygnalizująca „UWAGA, ŻART!”
      5. Przeżyłam w swoim czasie 8 miesięcy z taką pensją. Teraz jestem freelancem i zarabiam znacznie mniej. 😀 Gdybyś nie zauważyła, ten post pochodzi z 2013 roku.

      • 1. I widzisz, sama komplikujesz sobie życie i generujesz koszta. Mieszkając z jedną czy dwiema osobami na pewno da się ogarnąć tak, żeby w jednym momencie nie było ich w domu.
        I zaraz, ile to jest „kilkaset złotych”, skoro z 1600 niewiele zostaje na życie? Za 300-400 złotych spokojnie można się wyżywić. Nie jakoś szczególnie dobrze, ale też nie parówkami z tesco.
        2. Ponownie – gdzie przepadają Twoje pieniądze, skoro 3-5zł za paczkę warzyw to dla Ciebie dużo? Mrożone warzywa to podstawa taniej diety zimą (latem spokojnie można ganiać na bazarki po świeże, wychodzi jeszcze taniej).
        3. Tyle że taka bieda nie przyciśnie Cię, nawet jeśli będziesz musiała utrzymać się za tysiaka miesięcznie.
        4. Cóż, z przyczyny wymienionej w komentarzu mnie nie rozbawił. Wydał mi się za bardzo histeryczny.
        5. W takim razie rozumiem, że z po przeżyciu tych ośmiu miesięcy i pracy freelancera nie napisałabyś takiego tekstu ponownie. Prawdę powiedziawszy, przywabiły mnie tu świeże komcie.

        • 1. Umówmy się, że moje życie erotyczne to nie jest „komplikowanie sobie życia i generowanie kosztów”, tylko realizowanie się w jednej z najistotniejszych dla mnie życiowych kwestii. Jeśli Ty potrafisz zrezygnować z seksu w ludzkich warunkach – Twoja rzecz. Nie gratuluję ani nie osądzam.
          2. Za 300-400 zł nie można się wyżywić. Nie w Warszawie.
          3. Ależ owszem, to już się zdarzało. Wystarczyło niespodziewane zapalenie oskrzeli (lekarz, leki) oraz kwartalne rozliczenie kosztów utrzymania budynku od wspólnoty mieszkaniowej („Dzień dobry, jest nam Pani znienacka winna 1000 zł niedopłaty, właśnie to sobie wyliczyliśmy.”)
          4. Może nie masz poczucia humoru. To się zdarza.
          5. Cóż mogę rzec oprócz tego, że za bilety nie zwracam. 😀 😀

  9. 2 lata spóźniona na imprezę, no ale skoro ktoś odgrzebał temat, to skomentuję…

    Mając 10 złotych dziennie na jedzenie w Warszawie (wegetariańskie – o mięsnej diecie się nie wypowiadam, może jest łatwiej) masz do wyboru dwie opcje:
    a) jesz naprawdę mało (ale za to są w tym jakieś warzywa, i nie, pół paczki mrożonych warzyw nie zapewni Ci całodziennego zapotrzebowania na wszystko), a do tego tłamsisz odczuwanie głodu np. kofeiną (4 zł za rozpuszczalny energetyk z biedronki, 0.2 PLN za porcję, polecam) – można osiągnać spektakularne efekty w zakresie (chwilowej) utraty wagi w pakiecie z anemią i rozwalonym żołądkiem.
    b) dostajesz od rodziny lub masz zapasy z lepszych dni ryżu, makaronu, kaszy, itd, jak również przypraw (niekoniecznie Kucharek) i oleju (czy innych tłuszczy, tak aby te głupie witaminy jakoś przyswoić), i tylko kupujesz tanie warzywa wraz z najtańszym białkiem, tworząc smaczne i pełnowartościowe posiłki.

    A, nie, przepraszam – jeżeli jeszcze masz duuuużo czasu (i bilet kwartalny, raptem 280 złotych, jak za darmo właściwie), możesz poprawić jakość jedzenia polując na promocje w różnych częściach miasta (tu pomidorek, tu ogórek, tu cieciorka… bazarki są drogie, małe markety są drogie, duże markety też nie są tanie, a do tego są daleko). Ale to się nie wlicza do kosztów życia tylko przy założeniu, że Twój czas jest bezwartościowy.

    To wszystko pisane z punktu widzenia osoby z minimalnymi problemami zdrowotnymi (może być gorzej), które i tak już ograniczają jadłospis. Nie mam bladego pojęcia, co miałaby zrobić osoba na specjalnej diecie,

    ”10 zł dziennie spokojnie wystarczy”, no rany boskie.

    (Tak, wiem, ludzie mają gorzej i żyją)

    A żeby nie było, że tylko się bulwersuję jedna rada (oczywista niby, ale moje życie byłoby łatwiejsze gdybym wpadła na to mając 20 lat): potrzebę towarzystwa i jedzenia małym kosztem można załatwić organizując wspólne gotowanie (o ile lubi się gotować, ma się znajomych kompatybilnych żywieniowo oraz dostęp do kuchni). Każdy się składa na tyle, na ile może, jak znajomi rozsądni, to nie będą wymagać muli i szampana, więc za rozsądną kwotę można przyrządzić *wspólnie* dobry i ciekawy posiłek, przy okazji spędzając godziny na rozmowie. Coś taniego i pracochłonnego najlepiej. Dwie pieczenie przy jednym ogniu (pun intended).

    PS. Jako że to mój pierwszy komentarz, to chciałam się przywitać i wyznać, że bardzo lubię Twoje wpisy. Więcej! 🙂

    • Witaj, Falko,
      1) dziękuję, jak miło. 2) nie wpadłam na tą kooperatywę żywieniową, może zacznę stosować?…Z tym, że moi rozrzuceni po kraju i Europie. 3) Siła nabywcza dychy istotnie jest mizerna. Za 10 zł mogę sobie zrobić obiad (przez obiad rozumiemy węgle +białko +jakiś przysłowiowy liść, same kluchy wypadają taniej) jeśli baardzo pokombinuję. Może nawet starczy go na dwa razy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *