Jak sobie radzić z rozczarowaniem?

Ten duży, tłusty znak zapytania lśni w tytule posta nie bez powodu. Dzień dobry, mam na imię Nina, mam niemalże 30 lat i jak dotąd nie wypracowałam rozwiązania dla tej palącej kwestii. Poniżej dzielić się zamierzam nader subiektywnymi, niedopieczonymi, być może iż błędnymi wnioskami. Za oświecające mnie na tej trudnej drodze komentarze wdzięczna będę.

A zatem – jak sobie radzić z rozczarowaniem?  Zakładając oczywiście, że poradzić sobie z nim można. (Mnie to jakoś nigdy nie wychodziło. W ogóle.)

Ja tę panią czasami aż za dobrze rozumiem.

Ja tę panią czasami aż za dobrze rozumiem.

Wejrzyj w swoją duszę i zapytaj: Skąd się wzięło to przygnębiające poczucie pustki w dołku? Ten żal, cicho filujący gdzieś na dnie żołądka? Ten tępy abszmak w ustach, to obezwładniające niczym zarzucona na głowę ciężka, szara płachta wrażenie, że (po raz kolejny) zostaliśmy wyautowani przez los? Co właściwie sprawia, że jestem tak rozczarowana/y?

Technicznie rzecz biorąc, rozczarowanie następuje wtedy, gdy moje (zapewne ogólnie nasze, ale dla ułatwienia piszę: moje) oczekiwania tyczące przyszłości rozmijają się z faktami. Im drastyczniej, tym siła ciosu większa, zaś obrażenia bardziej rozległe.

Przykład z życia pięcioletniej Rózi: Rózia, wieziona w rodzicielskim samochodzie, przez szybę dostrzegła świeżo rozłożone na murawie wesołe miasteczko, łyskające rozrzutnie barwnymi światełkami. Odtąd jej gorącym marzeniem stało się znalezienie tam, gdzie marzenia się spełniają. Prosiła i prosiła, dni mijały, rodziciele nie mieli czasu/ochoty/było im wybitnie nie po drodze spełniać Rózine zachcianki. W końcu – po dwóch tygodniach! – nadeszła taka niedziela, gdy zabrakło im wymówek. Dziecko, skwierczące od podniecenia na tylnym siedzeniu fiata nie od razu dostrzegło, iż tata w geście protestu przeciw tak idiotycznemu marnowaniu czasu jeszcze przed podróżą solidnie się zaprawił. Na miejscu całkiem zniknął rodzinie swej z pola widzenia, pozostawiając zestresowaną (bo wiedziała, jak to się skończy) matkę Rózi samą z dziecięciem. Dziecko, cokolwiek zdziwione, potem coraz bardziej rozżalone, że macierz taka opryskliwa, spięta, duchem nieobecna, usta ma zaciśnięte w najwęższą z kresek, pogania i w ogóle się nie wczuwa w cud jazdy na karuzeli. Do domu wracają wkrótce. We dwie, autobusem. Matka – wściekła, Rózia – zdezorientowana i zalękniona do szpiku kości, z wielką łzą żalu wiszącą u nosa. Miało być magicznie, a wyszło chujowo.

Przykład z życia szesnastoletniej Różyczki. W szkole organizowana jest potańcówka. Wiecie – sala gimnastyczna, baloniki, pełen obciach. Nasza bohaterka dźwiga podwójny garb. Po pierwsze, ma lekką nadwagę i w związku z tym czuje się najbardziej odrażającym pasztetem, jaki kiedykolwiek miał zaszczyt odbierać edukację w tych szacownych murach. Po drugie – od miesięcy jest dotkliwie zakochana w chłopcu, który ma koszulkę z logo Sepultury i lśniące, kasztanowe loki do samego pasa. Chłopiec co prawda jak dotąd ignorował jej istnienie, no ale to jest SZKOLNA IMPREZA, tak? Noc cudów, kiedy marzenia się spełniają. Różyczka przywdziewa coś, w czym nie czuje się tak całkiem ohydną, paćka twarz nadmiarem makijażu i półprzytomna od gorączkowych nadziei wkracza na salę. Muzyka gra, lecz bujnowłosy amator ciężkich brzmień jakoś nie prosi jej do tańca. W ogóle nikt jej owego wieczoru do tańca nie poprosi.

Różyczka do domu wraca wkrótce, autobusem. Z sercem przeszytym na wylot i łzami rozżalenia, rujnującymi przesadny makijaż. Miało być magicznie, a wyszło chujowo.

Przykład z życia trzydziestoletniej Róży. Do Polski przyjeżdża z zespołem muzyk. Wybitny artysta, którego czciła, proch spod nóg jego by zdmuchiwała. Dostępne na jutubie zapisy koncertów poświadczają – człowiek ów ma moc spełniania marzeń. Śpiewa jak szatan, wygląda jeszcze lepiej. Róża wysupłuje pieniądze, które mogłaby zainwestować rozsądniej. Tłucze się sześć godzin Tanimi Liniami. Wystaje w upale, co by jako jedna z pierwszych dobić do barierki.

Idol Róży wkracza na scenę urżnięty w drebiezgi. Fałszuje, myli teksty piosenek –  i cały wieczór niestrudzenie obraża słuchających go ludzi.

Róża patrzy na to ze skurczem wstrętu i ze ściśniętym sercem, gdyż przypomniał jej się nieświętej pamięci tata. Gdyby nie solidne wsparcie koleżanek fanek, znów poczuła by w ustach smak prochu. Niemniej, miało być magicznie, a wyszło (z grubsza) jak zwykle.

Czy widzimy już powtarzający się wzorzec?

Rozczarowanie następuje wtedy, gdy ponosi mnie wyobraźnia. Gdy oddaję zestrojowi okoliczności, leżącemu poza moją jurysdykcją (jak miejsce akcji, okazja lub osoba, na której określonym zachowaniu szczególnie mi zależy) władzę nad swoim dobrym humorem i ogólnym dobrostanem. Gdy wysuwam sprecyzowanie oczekiwania wobec rzeczywistości, która z natury swej jest wysoce losowa, w związku z tym amorficzna oraz – powiedzmy to sobie raz szczerze – jest dziwką. Osławione prawa Murphy’ego działają całą dobę, w pełnej krasie. Jeżeli istnieje coś, co może się spieprzyć, spieprzy się na pewno.

Przez wiele lat nie zdawałam sobie z tego sprawy, lecz takie sprecyzowane – często aż do bólu, jako, że mam narracyjnie zorientowaną wyobraźnię, która odruchowo płodzi scenariusze – oczekiwania wysuwam wobec niemal wszystkiego i wszystkich. Im goręcej mi na czymś (kimś?) zależy, tym wyżej winduję poprzeczkę. Konkretny, nijak moich knowań (bo skąd?) nieświadomy, nordyckim bóstwom ducha winny człowiek ma zachować się tak i tak, powiedzieć to i to. Opcje ma wąskie. Jeżeli mnie zaskoczy – nie lubię być zaskakiwana, boję się sytuacji, których scenariusza nie przemiędliłam przedtem w głowie fafnaście razy –  lub nie daj buk zawiedzie na całej linii, będę cierpiała. Tygodniami.

Nie magazynuję jadu, płynącego z urazy. Rozrzutnie przebaczam tym, co mnie rozczarowali. W zamian obracam ostrze we własnym sercu. Wiecie, jakie myśli się wtedy budzą? Ta najgorsza: „No jasne, mnie to się NIGDY nic dobrego w życiu nie przydarzy.” Ta tylko nieco mniej zła: „Czego się idiotko spodziewałaś. Czemu niby świat miałby spełniać nadzieje czegoś tak nieudacznego jak ty? Po prostu NIE ZASŁUGUJESZ.”

Inna sprawa, że mam niestety bujnie rozrośniętą wyobraźnię i za Chiny Ludowe nie potrafię przestać marzyć. Wciągam marzenia jak narkoman kompot. Szczerze zazdroszczę ludziom, którzy w nowe doświadczenia wchodzą niczym w wodę – po prostu pozwalając im się ponieść. Bez oczekiwań. Z oczami i sercem otwartym na to, co dzień przyniesie. Cokolwiek by to nie było.

Dla mnie wybranie się w podróż, poznanie nowej osoby, nawet taki nieszczęsny koncert – to są okazje do tworzenia skomplikowanych scenariuszy Tego, Co Powinno Się Wydarzyć. Nie mam pojęcia, jak z tego zrezygnować. Odruchowo wróżę z fusów, zatruwając umysł miazmatami przebogatej swej fantazji.

Być może przeczytałam w życiu za dużo książek. Być może podświadomie oczekuję od mojego żyćka, które leniwie sobie pełznie od urodzenia aż do grobu (i to jest jedyny pewny kierunek) żeby było Opowieścią. Taką nakreśloną przez rasowego opowiadacza. Dobrego pisarza. Wiecie, Opowieści mają punkty zwrotne. Coś niesamowitego się w nich nagminnie zdarza, po czym bohater już nigdy nie będzie taki, jak przedtem.

Być może podświadomie czuję się Uprawniona do życia pełnego Wydarzeń Cudownych oraz W Pełni Satysfakcjonujących. Uprawniona z racji – bo ja wiem? Cierpień przeszłych? Ależ to śmieszne jest. Mnogość ludzi codziennie doznaje kopniaków w części miękkie, wymierzanych przez los i warunki. I nigdzie, ale to nigdzie nie zapisano, że życie im to w jakikolwiek sposób wynagrodzi.

(Zabawnym znajduję fakt, iż robienie planów – konkretnych planów, takich list do zrobienia, gdzie dla odmiany to moja (nie)skromna osoba znajduje się w centrum dowodzenia i Ma Realny Wpływ – idzie mi niesporo. Bardzo niesporo. Wypisuję szesnaście absolutnie istotnych punktów, po czym udaje mi się odhaczyć całe dwa. Załamuję się i przez długi czas nie wracam już do sprawy.)

A tu rzeczywistość skrzypi jak drzwi od wychodka; wonieje zresztą podobnie.

Oczywistym rozwiązaniem byłoby stoczenie się w cynizm.

Cynizm zrobił szaloną karierę. Od zawsze był postawą uzasadnioną, rozsądną i poręczną. Dzięki holiłódowi i jego grubo szytym snom awansował do rangi zjawiska o uwodzicielskim potencjale. Coś, jak dyskretnie dodająca męskości blizna na nieogolonym policzku filmowego twardziela. No więc kiedy w cynizmie tapla się Sam Spade czy inny detektyw Marlowe, owszem, jest to urzekające:

Ten pan potrafi wątpić we wszystko z zasady i nie traci przy tym sex-appealu.

Ten pan potrafi wątpić we wszystko z zasady i nie traci przy tym sex-appealu.

Natomiast kiedy czynią to żywi ludzie, ja natychmiast zaczynam się zastanawiać, kto daną osobę tak ciężko pokrzywdził, że aż stała się marudnym, wszystkiemu niedowierzającym frustratem. I miast iskry zainteresowania czuję współczucie. Współczucie i iskra zainteresowania tkwią u mnie na przeciwnych krańcach skali.

Współczucie to w ogóle paskudna sprawa. Chyba nie chciałabym, by ktoś patrzył, jak rzygam żółcią i czuł je dla mnie. Inna sprawa, że mimo iż potrafię w warunkach towarzyskich całkiem nieźle pozorować cynizm (zna się te wszystkie cierpkie teksty z filmów) w istocie jest mi on organicznie obcy. Mimo pewnego zmęczenia materiału mam serce z masła. Zachwycić mnie potrafią dość płoche zjawiska: przeszywająco dobra muzyka, barwa letniego nieba o zmierzchu (kiczowe, wiem) czy też niewymuszony wdzięk, z jakim bliżej mi nieznany, diablo pociągający dwumetrowy drągal odpala swoje Marlboro. Zakochuję się dość rzadko, ale jak już, to szaleńczo. I co gorsza, gdzieś w głębi jestem z tej swojej nieszczęsnej frajerowatości dumna.

Komentujcie, proszę. Cudzy punkt widzenia chętnie przyjmę, bo mój raczej nie zda się już na nic.

26 thoughts on “Jak sobie radzić z rozczarowaniem?

  1. Witaj, Nino:) Czytam twoje przemyślenia już od jakiegoś czasu, ale dopiero dziś nie mogłam się oprzeć pokusie skomentowania, bo temat jest mi wyjątkowo wręcz bliski. Rozumiem, że twoje podejście do rozczarowań ci się nie podoba. Ja jednak, szczerze powiedziawszy, trochę ci go zazdroszczę. Chciałabym wrócić do czasów, kiedy jeszcze miałam serce jak z masła (jesteśmy, żeby nie było niedomówień, w zbliżonym wieku:). O ile takie czasy kiedykolwiek były, bo szaleńczego zakochania jakoś sobie nie przypominam. Niemniej, po entym przykładzie praktycznego zastosowania Praw Murphy’ego z rzędu w sprawach dość dla mnie ważnych, może nie tyle przestałam mieć wobec rzeczywistości, osób i zdarzeń oczekiwania, ile drastycznie zredukowałam ich poziom. Chyba nie tryskam jadem i nie budzę współczucia postronnych – przynajmniej taką mam nadzieję – ale szczytem marzeń jest dla mnie święty spokój. Tylko od czasu do czasu o tym zapominam, a wtedy realizuję opisany schemat i na długo mi przechodzi. Ale wolałabym się z tobą zamienić, choć to pewnie mało pomocne.

    • Witaj, Cintryjko. Cieszę się, że sprowokowałam Cię do wypowiedzi. Ot, widzisz – żeby było symetrycznie, ja oddałabym wiele (nie rękę i nogę, bo ich potrzebuję, ale WIELE) za porządny pancerz z tzw. wyjebki oraz za zminimalizowanie oczekiwań do poziomu Zen. Całe dorosłe życie marzę, żeby być jak Clint Eastwood w „Dobrym, złym i brzydkim” czy inny samuraj znikąd. 😀

  2. Wiele myśli i słów ciśnie mi się na klawiaturę po przeczytaniu tego wpisu, ale spróbuję się streszczać i nie wchodzić w dywagacje autobiograficzne (tytułem różnych paraleli). Oraz uniknąć domowej roboty psychoanalizy.

    Wygląda na to, że Różyczka właśnie przechodzi ważny proces, a może wręcz kluczowy. Nie jest żadną tajemnicą, jaki wpływ na rozwój emocjonalny wywiera dorastanie z osobą uzależnioną od alkoholu w tle. A przede wszystkim co to robi z samooceną i poczuciem własnej wartości. Mówiąc krótko – redukuje omalże do zera. Myślę, że zbliża się powoli etap świadomości, że nie oznacza to wyroku na całe życie, bo zważywszy na inteligencję i wrażliwość, jaką często charakteryzują się DDA, na szczęście można, będąc dorosłym, ten proces chociaż w części odwrócić. A może całkowicie. Zależy od przypadku.

    Przekonanie, że nie zasługuje się na nic dobrego w życiu działa jak samospełniająca się przepowiednia. Jeśli uwierzy się w to, i tak nie będzie się w stanie zauważyć ani docenić spraw dobrych i magicznych, nawet jeśli usiądą rzeczonej osobie na głowie. Bądź ze strachu i niedowierzania oraz poczucia, że przecież nie jest się tego wartym, szybciutko i wręcz nieświadomie zrobi się wszystko co możliwe, żeby owe sprawy dobre, piękne i magiczne z hukiem i przytupem spieprzyć (wiem, co mówię – wtręt autobiograficzny, byłam w tym mistrzynią).
    Jak z tego śmierdzącego jak wychodek impasu się wygrzebać? Ha, otóż pytanie!
    Pracą u podstaw. Zrozumieć, że ludzie są tylko, niestety i na szczęście, ludźmi. Z natury słabi, ułomni i czasem naprawdę beznadziejni, ale również zdolni do rzeczy pięknych i wielkich. Czasem nawet jedni i ci sami.
    Ćwiczyć brak oczekiwań na co dzień, za to docenić urok pozytywnego rozczarowania. Im mniej się od ludzi oczekuje, tym przyjemniej potrafią zaskoczyć. Bo jednak nie są tacy zupełnie beznadziejni.
    Świadomość ułomności cudzej i własnej natury nie musi wcale przeszkadzać w czuciu się uprawnionym do życia pełnego wydarzeń magicznych i wzniosłych będącego barwną opowieścią pisaną tęczowym atramentem. Z tym, że poczucie tego uprawnienia należy również w sobie pielęgnować, uporczywie i z całą świadomością.
    I pracować nad odhaczaniem punktów na wspomnianej liście istotnych punktów, na które ma się wpływ, nie załamując się ewentualnymi niepowodzeniami (patrz pkt pierwszy: niedoskonałość ludzkiej natury). Przecież samą siebie też można „pozytywnie rozczarować”, nieprawdaż?

    • Ajko,
      niestety Różyczka/Róża ma już swoje lata na karku i wciąż się boryka z tym całym chłamem nawarstwionym. Cała nadzieja, że to borykanie dokądś ją w końcu zaprowadzi. Że „znałem człowieka, który był jeden – występny i cnotliwy” niby się wie (kto tego dobitniej nie ilustruje niż bezsprzecznie wybitni artyści?) ale się tej obosiecznej prawdy jakoś nie może przegryźć.
      Masz bezsprzecznie rację odnośnie umacniania na froncie punktów, na które ma się. Wpływ. Kto całe życie odżegnywał się od sportu, ten i mięśnie ma jak budyń, niewyrobione. Ale przecież wyrabialne. Dziękuję i pozdrawiam! 🙂

      • Doprowadzi, doprowadzi 🙂 Czas życiowy jak najbardziej odpowiedni. Doświadczenie już jest, całkowitego zgorzknienia jeszcze nie ma, umiejętność dostrzegania piękna świata zachowana. Będzie dobrze, wierzę w to z pełnym przekonaniem, popartym obserwacjami rozmaitymi…

  3. Ja również często zatracam się w swoich marzeniach, snuję plany, zupełnie niepotrzebnie, bo potem nic nie jest tak, jak sobie obmyśliłam. Taka moja strata czasu i życia, że więcej myslę niż robię czy doświadczam. Dzieje się tak dlatego, że ja sama uważam, że moje życie powinno być wyjątkowe. Bo ja jestem wyjątkowa. Patrzę na nie tylko swoimi oczami, więc mam wrażenie, że to ja jestem głównym bohaterem tej opowieści. Niestety tak nie jest. Dlatego uczę się akceptować życie takim, jakie jest. Przyjmować z pokorą to, co mi daje. Na wszystko trzeba ciężko zapracować, reszta jest dziełem przypadku. Uczę się tego, aby nie porównywać się z innymi ludźmi. Nie zazdrościć im życia np. pełnego doświadczeń. Bo to tylko i wyłącznie moja wina, że nie spróbowałam nawet żyć tak jak oni. Jest mi dobrze w moim małym światku. Uczę się także myślenia od ludzi, którzy twardo stąpają po ziemi, ale są optymistami. Wstają rano i nie wyobrażają sobie, co to będzie, jeśli spotkam się z tą i tą osobą albo tam pojadę itd. Tylko jadą i spotykają się. Żyją swoim życiem i tak należy robić. Z drugiej strony takie osoby mogą też mi zazdrościć bogatej wyobraźni, zmysłu planowania, przewidywania faktów i podejmowania przemyslanych, mądrych decyzji. I choć też czasami łapię doły, kiedy życie kolejny raz mnie czymś rozczarowuje, to i tak cieszę się , że jestem, jaka jestem, bo staram się akceptować to, co mi daje, wykorzystywać wszystkie okazje i uczyć się na swoich błędach. Złe doświadzcenia to też doświadczenia, które mogą czegoś mądrego nauczyć. Mogę się wściekać dzisiaj, ale jutro jest nowy dzień. Toteż głowa do góry i do przodu 😉

    • Justyno,
      o to, to! Gdy widziane z pępkocentrycznej perspektywy życie ma wręcz obowiązek karmić Nas (domyślnego Podmiota Lirycznego wszystkich sytuacji) wyjątkowościami, czyż nie? A tu klapa i np. najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego spotkałyśmy w życiu zgarnia koleżanka, gdyż on akurat wolał rude. 😀 A temat zazdrości o doświadczenia, po które się nigdy dotąd (z braku okazji, z braku możliwości czy ze strachu) samemu nie sięgało to ocean. Dzięki za zaczyn do rozmyślań.

  4. Pytanie retoryczne, które mi przyszło do głowy pod wpływem tego, co napisała Ajka: kiedy patrzysz wstecz, czy nie masz czasem skłonności do tego, żeby bardziej rozpamiętywać sytuacje, kiedy coś poszło źle, niż kiedy poszło super? I czy nie jest tak, że te sytuacje bardziej bolą dlatego, że wzmacniają Ci wewnętrzny komunikat: nic dobrego mnie nie spotyka, mnie się zawsze wszystko musi spieprzyć, itp.?

    A offtopowo w kwestii dyskoteki: ojej, przypomniałam sobie własne doświadczenia w wieku 14-15 lat z dyskotekami szkolnymi, na których nikt nie prosi do tańca i człowiekowi później smutno… Nigdy, zaprawdę powiadam: NIGDY żaden kolega nie poprosił mnie na dyskotece do tańca 🙂 Ale u mnie to przeszło dość szybko w nastawienie „dyskoteki są bez sensu”.

    • Agnieszko,
      właśnie tak jest. Rozczarowania przechowuję z pietyzmem. Każde następne to appendix do poprzedniego. Szczerze mówiąc, kiedy mam „z biegu” przypomnieć sobie sytuację, w której moje oczekiwania dla odmiany zostały zaspokojone, to jestem w kłopocie. A przecież żyję już dość długo i to musiało się zdarzyć więcej niż raz.
      Dyskoteki – w przedziale wiekowym 12-17 trauma i koszmar. 😀

  5. Ooo, ooo, też czasem mi się w głowie kołace, że za dużo książek przeczytanych, za dużo historii obejrzanych – a życie ni hu hu nie chce przystawać.
    Rada jest głupia i banalna, niczym teksty Pawła Królika – starać się zobaczyć szklankę do połowy pełną. I ja to stosuję, przynajmniej się staram. Wyjazd majowy spędziłam bardziej w samochodzie, niż nad wodą, a z rowerów nic nie wyszło? Przynajmniej się opaliłam, a wacha była za darmo i wydałam mniej, niż bym mogła. Po przeglądzie portfolio nie okazałam się nagłym odkryciem i nie zrobiłam błyskawicznej fotograficznej kariery? W sumie słusznie, ani jeden projekt nie był skończony, a ja mam feedback jak moje zdjęcia są odbierane – wcale nie zawsze negatywnie, w większości pozytywnie. Poza tym to jest ZAWSZE cenne doświadczenie – usłyszeć, co inni sądzą o Twoich pracach. Technika sitodruku nie jest tak łatwa i banalna, jak się przypuszczało? Tym lepiej! Więcej się nauczę, lepiej zapamiętam.
    Czasem muszę trzymać wyobraźnię w cuglach, bo wyrywa się do wyobrażania sobie, co inni o mnie myślą, albo – co gorsza – co robi mój chłopak, gdy go nie ma w domu (tu – zaznaczyć warto – dochodzą jeszcze kulturowe stereotypy, którym podlegają Latynosi, koszmarnie ciężko jest się z tego wyrwać..) I to trzymanie też wyczerpuje, ale z czasem ten mięsień się ćwiczy i jest lepiej.
    Zdecydowanie też pomaga działanie: wtedy, gdy się coś udaje, to niezadowolenie z powodu czynników zewnętrznych jest łagodzone zadowoleniem z tego, co się samemu zrobiło.
    Te koszulki, które mi się do tej pory udało wydrukować, są absolutnie ZAJEBISTE 😀

  6. My bipolary 😉 mamy taką tendencję, żeby widzieć świat intensywniejszym, niż jest w rzeczywistości. Tak więc budujemy wielkie oczekiwania, które potem upadają z mniejszym, lub większym trzaskiem. Czasami z pierdnięciem. Oczekiwania mogą być pozytywne (on będzie bogiem!) albo negatywne (on mnie znienawidzi!). Tymczasem na ogół kończy się na tym, że jest po prostu człowiekiem, sympatycznym, albo nudnym, albo wypitym, albo mu z gęby śledziem daje.

    Jedyny znany mi na to lek — mówię cały czas o sobie — to unikać budowania wielopiętrowych konstrukcji oczekiwań. Nie jest to łatwe, ale w końcu się udaje; trzeba je burzyć kopniakiem w momencie, kiedy zaczniesz odnotowywać zarys konstrukcji parteru. Na randkę iść beztrosko w podartych butach, na telefon nie czekać wcale, a co do koncertu mieć nadzieję, że artysta dojedzie na czas, co w przypadku polskiego transportu nie jest do końca pewne. Rozczarowanie artystą pijanym świetnie rozumiem i możliwe, że domagałbym się zwrotu kosztów biletu od organizatora. Ale to jednak tylko koncert, nie pierwszy w karierze muzyka i nie ostatni.

    Czyli w sumie nie mam nic mądrego do powiedzenia, bo sama wszystko w słitnoci napisałaś. Ale ściskam i żywię nadzieję, że przy następnej okazji zdmuchnie Cię raczej siła Sztuki, niż alkoholowy oddech wokalisty :-*

    • Ray kochany,
      jestę bipolarę, czy co?
      Zwrot kasy za bilety – na to bym nie wpadła. Z drugiej strony, pozostałe 3/4 zespołu grało na najwyższym światowym poziomie, jeno frontman im trochę przeszkadzał. 😀

      • Za dużo książek przeczytanych #mamto. A nie czekać? Jak się czeka, to jest się samym czekaniem, nie czekać, znaczy przestać istnieć :(. Fajnie poczytać, że jest nas ciut więcej…

  7. Dopraszasz się „nowego punktu widzenia”, tymczasem z zapartym tchem czytając tę historyjkę, jak urzeczona odkrywałam kolejne podobieństwa. Ta z potańcówki zaś opisuje mnie najlepiej. Potwierdzam Twe przypuszczenia: to przez tę ilość przeczytanych książek! Zdecydowanie i ponad wszelaką wątpliwość. Lecz tak, jak sugerujesz, kto wie, może i z tego wyjdzie dobry pisarz. Wszak sama w czymś takim pokładam nadzieje.

    • Może wyjdzie. Ale nie da się pisać samych fantazji kompensacyjnych typu „bohaterka, choć nienachalnej urody, miała dzikie wprost powodzenie”. Najciekawsze historie to te, w których komuś coś się nie udaje (na początku lub na końcu.)

  8. Cześć Nino, ja również Ciebie doskonale rozumiem, chyba wielu z nas ma tendencję do tworzenia sobie w głowie idealnych scenariuszy naszego życia. Sam mam w domu taką panią, która potrafi wręcz wykreować sobie całkowicie alternatywną rzeczywistość i niemal całkowicie w nią uwierzyć, wręcz w niej momentami mentalnie „zamieszkać”- zwłaszcza kiedy ta prawdziwa niestety baaaaaardzo odbiega od jej oczekiwań. Rozwiązania tego problemu oczywiście nie ma- przynajmniej takiego jedynie słusznego. Ja najbardziej przychyliłbym się do tego, co napisał Ray- może nie od razu rezygnować z budowania w głowie tych konstrukcji (to czasem silniejsze od nas, no i nie ukrywajmy- przyjemne!), ale mieć świadomość, że może stać się tak, jak sobie wymarzyliśmy, ale też i zupełnie na odwrót. Albo i jeszcze inaczej, tak, że nam samym nigdy by do głowy nie przyszedł taki obrót sprawy. Tak czy inaczej, zdawać sobie sprawę, że może być różnie. I że to „różnie” niekoniecznie musi uderzać w nas personalnie, to nie jest żaden atak na nas. Życie po prostu RÓŻNIE się układa. Nie przestawajmy marzyć! Ale miejmy świadomość, że marzenia, nawet jeśli się spełniają, nie zawsze przybierają taką formę, o jaką nam chodziło… A czasami się nie spełniają. Albo nie od razu. Sztuką jest nauczyć się nie rozpaczać, tylko przyglądać się z ciekawością temu co nas spotyka i uśmiechnąć się czasem do siebie, doceniając to, jak pokręconą wyobraźnię ma ten ktoś, kto istotnie pisze scenariusz naszego życia. Niewykonalne? Na pewno trudne, ale myślę, że warto podjąć ten trud.
    Pozdrawiam Cię serdecznie, Nino, i nawet nie wiesz jak bardzo Cię rozumiem…

    • Dżejmsie,

      Przyznaję – w co poniektóre wydarzenia z mego żyćka nikt przytomny na umyśle by nie uwierzył. Również pozdrawiam serdecznie, także panią, która potrafi. Zamieszkać. Ostatnio z takiego Błękitnego Zamku się wyprowadziłam – i to nawet nie bolało zanadto, co za ulga!

  9. Jakbym czytała o sobie. A trafiłam do Ciebie, ponieważ właśnie dziś od kilku godzin ciągnie się za mną woń rozczarowania.. w sumie za mną i przede mną i wokół mnie.. jest wszędzie.. a to wszystko przez tą wywindowaną poprzeczkę i nadprzeciętną skłonność do oddawania pod rękę fantazji..
    Powiem tak, nie jesteś jedna z takim podejściem. 🙂

  10. Fajny tekst 🙂 I treściowo, i stylistycznie – poziom ekstra klasa 😉

    Chciałabym równie łatwo zdiagnozować moje rozczarowanie…
    Rozczarowanie jako zbyt wysokie oczekiwania wobec rzeczywistości?
    Cóż, tu pomaga sceptycyzm, i wyobrażanie sobie obok tego najbardziej różowego scenariusza tego najbardziej czarnego. Też lubię mieć nieoczekiwane przygody i czasami spotykają mnie fajne, niespodziewane i miłe rzeczy, ale czasem też ludzie zaskakują mnie swoją gburowatością i chamstwem. Uwzględnienie w myślach chociaż jednego czarnego scenariusza obok (najlepiej kilku, by nie przywiązywać się za bardzo do jednej wizji) różowych scenariuszy pomaga mi zazwyczaj unikać rozczarowań lub je minimalizować, a także cieszyć się tym, co jest, zamiast żałować tego, co być mogło.

    Wczoraj spotkała mnie jednak coś, czego nawet w najczarniejszym scenariuszu nie przewidziałam… „Mój” promotor zaklepał temat, który miał być przeznaczony dla mnie, innemu studentowi 🙁 Muszę teraz szukać innego tematu i pewnie – innego promotora… w takich chwilach trudno mi nie myśleć, że momentami mam jednak wyjątkowego pecha, i to mimo ponadprzeciętnie dobrych chęci czy dużych starań. Fakt faktem – momentami mam też wyjątkowego farta, i na ogół rachunek na szczęście generalnie się wyrównuje. Na chwilę obecną jest mi jednak po prostu mega przykro, i jedyne, co mogę zrobić to chyba – poczekać, aż mi przejdzie.

    • Witaj, Madix,

      promotor kalosz. Swoją drogą, identyczna historia przytrafiła się kiedyś mojej przyjaciółce. Co oni, ci promotorzy, I can’t even, no. Mam nadzieję, że względnie łatwo znajdziesz sobie inny temat. A póki co – może zjedz coś dobrego? Obejrzyj jakiś głupi film? Spróbuj się choć odrobinkę rozproszyć.
      Tworzenie czarnych scenariuszy dla przeciwwagi w moim przypadku słabo się sprawdza. Gdyż mam skłonność, by rozdmuchiwać wyobrażony dramat do operowych proporcji (kolega nie przyjdzie na randkę, bo przejedzie go samochód ze skutkiem śmiertelnym itp.)
      Swoją drogą – uświadomiłaś mi swoim komentarzem, jak bardzo się zmieniłam od czasu, gdy ten wpis powstał. Dziś (dwa i pół roku później) nie tworzę już scenariuszy, a falstarty przyjmuję pogodnym wzruszeniem ramion. Jest nadzieja dla nas, notorycznych marzycieli. Musimy tylko dostać w pysk sto pięćdziesiąty raz. 🙂 Serio – wyuczony brak oczekiwań w stosunku do Tego, Co Będzie – to najcenniejsza zdobycz całej mojej dorosłości. Pozdrawiam Cię serdecznie!

  11. Pingback: Jak sobie radzić z rozczarowaniem? (2). Konkluzja | Nina Wum

  12. Witam. 🙂 Nie wiem czy jeszcze czytasz komentarze do swoich jakże odległych w czasie tekstów, ale jeśli tak to serdecznie chciałem Ci podziękować za ten konkretny wpis. Jakoś lżej mi się zrobiło gdy uświadomiłem sobie że gdzieś tam jest ktoś to czuje się identycznie jak ja. Planowanie, oczekiwanie, nadzieja na odwrócenie złej karty (bo skoro było źle to MUSI być dobrze) – z jednej strony są jakimś motorem napędowym, a z drugiej tak często pakują nas w jakże częste i jakże przykre oraz ogromne rozczarowanie. Mam nadzieję że w ciągu tych kilku lat coś zmieniło się u Ciebie na lepsze, a jeśli nie to szczerze Ci tego życzę i jeszcze raz dziękuję za tekst. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *