Dziwny człowiek – to dla mnie określenie wytrych na osobę zdrową psychicznie, jak najbardziej orientującą się w czasie i przestrzeni, a jednak mocno od rzeczywistości odklejoną. Taką, której z najróżniejszych, często bolesnych przyczyn osobowość splątała się w supełek i że zasunę klasykiem: „ferszlus trzeba roztrajbować, bo droselklapa źle zabindowana i ryksztosuje.” Neurotyk nie uczy się, jak działa świat, ale próbuje przyginać świat do siebie. Z marnym skutkiem.
Niemal wszyscy znamy jakichś dziwnych ludzi.
Piszę „niemal” – bo być może, trafiają się na tym padole szczęśliwcy, których los styka wyłącznie z jednostkami zrównoważonymi, empatycznymi, tchnącymi zajebistością przez wielkie zet. Może. Ja do szczęśliwców nie należę. Więcej – kto zetknie się ze mną w moim kiepskim dniu, ten prędko przestanie być szczęśliwcem.
Doprecyzujmy pojęcie. Kiedy piszę „dziwny” nie mam bynajmniej na myśli:
1) osoby wybujale i ekscentrycznie oryginalnej w wyglądzie i zachowaniu (coś a la Bjork);
ani też
2) osoby, o której wiadomo, że cierpi na jakieś zaburzenie psychiczne, powodujące u niej poważny rozbrat z rzeczywistością.
Tej pierwszej już od dawna nie nazwałabym dziwną, ale właśnie – oryginalną. Odświeżająco inną. Uroczą. Z serca uwielbiam pozytywnie zakręconych, zwłaszcza, gdy afirmują kicz. Nie o nich jest ta notka.
Ta druga na swój przykry stan niewiele może poradzić, w żaden sposób nie jest mu winna i w związku z tym zasługuje na wyrozumiałość i wsparcie, nie zaś na obrabiaństwo tyłka w jakichś tam internetach. Temat zresztą wysoce wrażliwy i chyba zbyt stromy, jak na mojego raczkującego blogaska. Zostawmy go.
„Dziwny człowiek” to dla mnie określenie wytrych na osobę zdrową, jak najbardziej orientującą się w czasie i przestrzeni – a jednak od rzeczywistości odklejoną. Taką, której z najróżniejszych, często bolesnych przyczyn osobowość splątała się w supełek i że zasunę klasykiem: „ferszlus trzeba roztrajbować, bo droselklapa źle zabindowana i ryksztosuje.”
Mówiąc po ludzku: odklejony to taki, który w swoich zachowaniach i decyzjach na co dzień nie kieruje się powszechni dostępnymi danymi (typu: „deszcz pada”, autobus się spóźnia”, „Zenon nie dzwoni trzeci dzień”) ale swymi skłębionymi emocjami odnośnie tematu. Emocje skutecznie utrudniają mu dostrzeżenie faktów w całej ich zgrzebnej krasie. Zamiast względnie obiektywnego (umówmy się – któż jest obiektywny?) oglądu rzeczywistości formują się jakieś często groteskowe baśnie, które neurotyk sam sobie opowiada bez końca na dobranoc.
Neurotyk to jest ładne słowo. Obrazowe. Ilekroć je słyszę, przed oczami duszy mojej pojawia się Woody Allen w jakimś swoim wczesnym filmie, przedkładający policjantowi, który go złapał na przekroczeniu prędkości: „Miałem dzisiaj przykry dzień, trzeba być dla mnie delikatnym.”
Albo babcia pewnej koleżanki, która namiętnie i natrętnie domaga się z nią kontaktu – a gdy umęczona dziewczyna z grzeczności odwiedzi przodkinię, jest obrzucana krytyką od stóp do głów, jak błotem z wiadra.
Albo ten anonim w internecie. Ten z wymyślnym nickiem, który wrzuca jakiś wysoce grafomański bełkot na ogólnodostępne forum. Gdy skonsternowani współforumowicze sugerują mu, by nieco uszczuplił słoniową objętość swoich postów, albo chociaż edytował ortografy, nim pokaże dzieło światu – osobnik wystrzeliwuje niczym chiński fajerwerk i szeroko miota inwektywy.
Lub ta kobieta w autobusie. Spotykam ją regularnie. Już na przystanku odpala telefon i przez następne czterdzieści pięć minut ględzi doń, monotonnie, szybko i niezmordowanie. Bez dłuższej przerwy chociażby na wydech. Czy jej rozmówca jest niemy? Czy jest z zawodu spowiednikiem? Czy zamiast niego po drugiej stronie znajduje się włączony dyktafon? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi, jak by powiedział Raoul Duke.
Dziwni ludzie występują w rozmaitych odmianach, lecz jedną cechę mają wspólną: są cholernie irytujący. Wkurzają. Ich odklejenie powoduje u nas, tak rozsądnych i absolutnie nieneurotycznych (od czasu do czasu lubię tak o sobie myśleć) trzaski na łączach. Zaburza porządek świata, w którym „dorośli ludzie przecież tak się nie zachowują.”
Zetknięcie z bujnym wewnętrznym światem schizofrenika może wywołać chorobliwą fascynację; natomiast kontakt nos w nos z czyimś płaczliwym, marudnym, nieznośnie egocentrycznym bądź agresywnym neurotyzmem budzi nerwowy śmiech, konsternację, niedowierzanie, wreszcie wkurw.
Tym większy, im bardziej napotkany dziwak przypomina nas samych.
Wtedy jest dobry moment, by iść do domu i poczytać sobie Karen Horney.
Karen Horney była psychoanalityczką, specjalistką od nerwic. Swą „Neurotyczną osobowość naszych czasów” napisała niemalże w epoce przedlodowcowej, bo w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Nic nie szkodzi; fryzury pacjentów ździebko się od tamtej pory zmieniły, lecz kształt cierpienia pozostał nienaruszony.
Dobra, stara Karen pomaga na mordercze zamiary, jakie lęgną się w niejednej duszy po zetknięciu z człowiekiem odklejonym. Mnie w każdym razie nieco pomogła.
(Nie chciałabym wywalać sążnistego wykładu – zainteresowani teorią mogą sobie zerknąć np.tu: http://www.harpreetkhara.com/archives/8347 zaś zainteresowani praktyką – tu: http://www.psychologytoday.com/blog/theory-knowledge/201211/when-are-you-neurotic)
Ja tylko pokrótce. Psycholog ze mnie całkowicie chałupniczy, więc jeśli gdzieś się rąbnę, byłabym wdzięczna osobom bardziej zorientowanym za korekcję kursu:
1) Bycie odklejonym nie bierze się z głupoty ani z paskudnego charakteru, lecz z lęku. Neurotyzm jest cechą osobowości, oznaczającą chwiejność i wrażliwość emocjonalną. Ergo – drobne niedogodności życia, na które ktoś zrównoważony emocjonalnie nie zwróci większej uwagi, dla neurotyka są źródłem dotkliwego dyskomfortu.
2) Ten lęk bierze się z traumatycznych, lub przynajmniej przykrych doświadczeń z dzieciństwa (A co się NIE bierze, pytam.) Np. z uczucia osamotnienia. Z braku poczucia bezpieczeństwa. braku poszanowania osoby dziecka i jego i potrzeb, poniżania, braku serdeczności, braku (lub nadmiernej ilości) podziwu oraz obojętności lub dominacji. Do rozwoju odklejenia przyczynia się także nadmierna (lub za mała) ilość obowiązków, nadmierna opiekuńczość, izolacja dziecka od rówieśników, wroga atmosfera w domu czy też zmuszanie potomka do stawania po którejś stronie w konflikcie między rodzicami.
(Podaję za portalem http://psycholog.msp.info.pl/tematy-ogolne/14-osobowosc-neurotyczna.html)
Jak widać, osobnik lub -nica, psująca innym krew swoim nieracjonalnym, często wręcz idiotycznym zachowaniem, dawno, dawno temu przyjął na klatkę olbrzymią ilość gnoju. Gnój ten sprokurowali rodzice – lub inne tego typu ciała – swoją bezmyślnością i brakiem empatiii. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy ta informacja rozgrzesza neurotyka w moich oczach, czy nie. W każdym razie patrzę teraz np. na wykłócającą się na poczcie panią wyrozumialszym okiem.
Targany irracjonalnymi lękami i nurtującym zwątpieniem odnośnie wartościowości własnej, odklejony człowiek radzi sobie z tym wszystkim, jak umie. Więksi od niego szczęściarze adaptują się do otoczenia i panujących w nim zasad. Nieszczęsny neurotyk tkwi sztywno w ramach, wyznaczonych dla czasu i miejsca, kiedy był bezbronnym dzieckiem. Innymi słowy – nie uczy się, jak działa świat, ale próbuje przyginać świat do siebie. Nazywa się to po anglosasku maladaptive copying i oznacza takie strategie dążenia do celu, które nie tylko cel oddalają, ale też przynoszą więcej szkody, niż pożytku.
W zalinkowanym powyżej artykule z Psychology Today widnieje świetny przykład. Dziewczyna – nazwijmy ją Zuza – umówiła się z chłopakiem i czeka na niego. Wybranek spóźnia się jakieś 10 minut, więc sfrustrowana chwyta za telefon i pyta: – Gdzie jesteś? To przyjdziesz czy nie?!
Chłopak ugrzązł w korku albo po prostu zaspał, oczywiście, że ma zamiar się zjawić. Zapewnia ją o tym, nieco zdziwiony, być może – lekko zirytowany.
Zuza tak bardzo się boi, że miłość ją opuści. Nie ma o sobie najlepszego zdania i jest zdumiona, że ktoś w ogóle zechciał się z nią związać. Wciąż wypatruje sygnałów porzucenia. Kiedy taki sygnał znajdzie – rzuca się nań jak rozżarta harpia. To oczywiście boli, ale zawsze można sobie powiedzieć: „A nie mówiłam”?
Za szóstym razem chłopakowi puszczą nerwy i powie jej coś przykrego. Być może nerwowa zaborczość Zuzy doje mu do żywego i odejdzie. Dziewczyna swoim lękowym zachowaniem spowoduje właśnie to, czego chciała najbardziej uniknąć.
Nie wiem jak Wy, ale mnie jest jej cholernie żal.
Wszystko to zrozumiałe, psychologiczne i naukowe. I pewno masz rację.
Ale.
Ale nie bierzesz pod uwagę osób, które o swojego dziwnego imidża dbają świadomie. Bo im się to opłaca. I ich dziwność jest wynikiem świadomie wykalkulowanej strategii marketingowej.
Rodzinne pasożyty – ach, jakie wrażliwe, ach, jakie chore. To dziwne, ale choroby (ach, jakie straszne choroby!!!) nigdy nie przeszkodziły im brać udziału w całonocnych imprezach, wyjazdach, tego rodzaju rzeczach.
Podstarzałe nastolatki czy inne słit dzidzie piernik, starające się nie myśleć o tym, że czas płynie także i dla nich, a właściwie to ich czas już minął.
Pomniki mieszczańskiej nuuuudy, którym się wydaje, że założenie czarnej bluzki i butów z ćwiekami oraz ufarbowanie włosów na malinowo zrobi z nich godne uwagi niegrzeczne dziewczynki (taaa, jasne…).
Babscy utrzymankowie – ach, jacy uroczy, jacy słodcy… podajcie mi strzelbę.
I tak dalej.
Witaj, Nimfo, jak miło Cię tu widzieć.
Rzeczywiście, osób stosujących, jak piszesz, przemyślane strategie marketingowe (choć polemizowałabym, czy klasyczna dzidzia piernik to jest przemyślana strategia, wszak czas działa na jej niekorzyść) nie wzięłam pod uwagę. Skupiłam się na ludziach, którzy z racji złego traktowania w przeszłości stali się dysfunkcyjni i nic nie mogą na to poradzić; zachowują się bezsensownie czy wręcz toksycznie, bo na racjonalne działania emocjonalny klincz, w jakim tkwią, im nie pozwala. I nie dość, że odstręczają od siebie bliźnich, to jeszcze cierpią przez to.
Pasożyt z zasady nie cierpi. Cierpią sponsorzy pasożyta. Natomiast cudze ćwieki czy malinowe włosy nigdy mi nie przeszkadzały – nie wnikam, jakie intencje ma nosząca je jednostka. Ważne, że nasza bura polska ulica wygląda trochę weselej. Pozdrawiam!
Niby racja, ale czasem tak się trafi, że los zetknie nas znacznie bliżej z takim osobnikiem (np. w pracy albo na uczelni) i wtedy świadomość, że jego zachowania wzięły się z lęku i traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa, niewiele pomaga (przynajmniej mi, choć muszę przyznać, że nie uważam się za szczególnie empatyczną osobę)…
Impos, jak się miewasz. 😉
Jasne, że niewiele pomaga. Wkurwu wszak nie zmniejsza. Ale pozwala nie nienawidzić. Przynajmniej mnie. (Też specjalnie empatyczna nie jestem.)
Pozdrawiam.
Może być też sytuacja mieszana, tzn. osoba, która ma prawdziwe problemy, ale zamiast starać się je zwalczać/leczyć, kultywuje sytuację. Dość blisko kumpluję się z kobietą mającą silną nerwicę natręctw (jeżeli długopis spadnie jej na ziemię, to go podnosi dwoma palcami i chowa do foliowego woreczka, te sprawy) i coś, co sama określa „ogólną nadwrażliwością”. Jest za wrażliwa, żeby pracować, ale jakoś zwykle ma siły, żeby iść na koncert… Z drugiej strony, sama widziałam, jak przyszła na spotkanie zapłakana i rozdygotana, bo w autobusie była świadkiem kłótni pasażera z kontrolerem, więc te problemy nie są tylko wyimaginowane.
” Jest za wrażliwa, żeby pracować, ale jakoś zwykle ma siły, żeby iść na koncert…”
Ja nie widzę w tym nic dziwnego, w pracy człowiek jest narażony na większy stres niż na koncercie (Chyba że jest mną i źle znosi zbyt głośną muzykę).
Nie na każdym koncercie jest głośna muzyka. 🙂
(podpowiedź: festiwal poezji śpiewanej to też koncert…)
Poza tym: dziwne to nie jest, ale nie do końca dobrze tolerowane przez otoczenie.
Problem z takimi ludźmi polega na tym, że choć to oni są nieprzystosowani, pretensje mają do całego świata i wszystkich wokoło. Dlatego przede wszystkim są irytujący czy trudni do wytrzymania. Ile to cierpliwości może mieć taki chłopak Zuzy? Przede wszystkim oni kompletnie nie szukają winy za nieporozumienia po swojej stronie. Ten przykład „grafomana” też jest tu trafny – taki „grafoman” uważa, że wszyscy dookoła urządzili na niego nagonkę, ale absolutnie nie przyjmuje do wiadomości, że właściwie to mógłby przełamać lenistwo i chociaż te ortografy poprawić, i że tak naprawdę nikt nie chce go zlinczować, tylko po prostu jego tekst jest męczący. Powiedziałbym, że to dziwactwo, to półświadome (w jakiś sposób przecież muszą to zauważać i zdawać sobie z tego sprawę, nie przyjmują tylko tego do wiadomości, nie godzą się z tym) naginanie rzeczywistości w taki sposób, żeby udowodnić samym sobie, że ta otaczająca nas rzeczywistość nas próbuje cały czas atakować, tylko po to, żeby móc sobie przyznać rację, nawet kosztem niszczenia własnego życia. Jeżeli ma się taką osobę w bliskim otoczeniu to czasami naprawdę ręce opadają. To dziwactwo to jest jakiegoś rodzaju masochizm.
„To dziwactwo to jest jakiegoś rodzaju masochizm” – Ketyow, trafna uwaga. Z tego zaplątania trzeba naprawdę mocno chcieć wyjść, żeby jakiś efekt był. Albo przynajmniej aktywnie pracować nad zmniejszeniem collateral damage. Tymczasem zdarza się i tak, że wszyscy w rodzinie i w dalszych kręgach już się przyzwyczaili do wyskoków naszego nerwicanta. Obudowali nienormalną, uciążliwą sytuację taki reakcjami obronnymi, na jakie ich było stać. W efekcie lokalny dziwak nie ma ani grama motywacji, by pchnąć coś w sobie do przodu.
Żal mi go nadal. Nawet, jeśli (gdy) potwornie mnie wkurwia i minimalizuję kontakty dla własnego dobrostanu psychicznego.
Neurotyzm ma różne barwy i odcienie. Można z tym problemem kiepsko funkcjonować społecznie (permanentny brak pracy, brak stałego związku i chroniczne kłopoty w relacjach z ludźmi), ale można też być osobą bardzo sprawnie radzącą sobie w pracy, robić błyskotliwą karierę, założyć rodzinę i odreagowywać swoje wewnętrzne roztrzęsienie, lęki i bałagan emocjonalny w domu, na najbliższych. Mam taki egzemplarz w swoim bezpośrednim otoczeniu i nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, jaki potencjał świrowania lękowego oraz histerycznej potrzeby kontroli może drzemać w starszej, dostojnej pani profesor.