Jakiś pseudocoach od związków pisze właśnie tekst o tym, że kobiece „nie” znaczy w istocie „tak, tylko się bardziej postaraj” i ze trzeba prześladować…przepraszam: próbować aż do skutku.
Pamiętacie zapewne, iż popełniłam kiedyś taki tekst.
Do dziś zbiera on najwięcej komentarzy ze wszystkich, z czego wnioskuję, iż temat jest nośny.
Nie tylko u nas. Na tzw. świecie też. Problem friendzone osiągnął właśnie swą logiczną konkluzję. W Stanach osobnicy nazywający się incelami mordują przypadkowe osoby, ponieważ ktoś tam kiedyś tam nie dał im zaruchać. Najwyraźniej ból niezaruchania ważniejszy jest niż cudze życie. Niż całkiem sporo cudzych żyć.
Czasami owi cierpiący na niezaruchanie mordują też osoby całkiem konkretne. Na przykład niejaki Dimitrios Pagourtzis z Santa Fe zastrzelił w zeszłym tygodniu parę osób, w tym dziewczynę nazwiskiem Shana Fisher, którą wcześniej miesiącami stalkował. To znaczy: nachodził i nękał, domagając się, by poszła z nim na randkę. Nie zwracał uwagi na wielokrotne odmowy. Ofiara nie miała na zażyłość z Pagourtzisem najmniejszej ochoty; w końcu sfrustrowana namolnością typa skonfrontowała się z nim przed całą klasą, domagając się, by zostawił ją w spokoju. Urażone uczucia Pagourtzisa przybrały kształt karabinu.
Jestem pewna, iż właśnie teraz ktoś w tej chwili pisze tekst o całej sprawie, kładąc nacisk na dotkliwe przykrości i upokorzenia, jakich morderca doznał ze strony swej ofiary. Taki wydźwięk nosi nawet zalinkowany przeze mnie artykuł z czcigodnego źródła, jakim jest Reuters. A przecież Shana mogła po prostu iść na tą randkę z osobnikiem, który jej się wcale nie podobał, który jej nie interesował, a w końcu zaczął szczerze przerażać. Wszyscy (no, poza nią) byliby zadowoleni.
Zapewne ktoś inny, jakiś pseudocoach od związków – pisze właśnie tekst o tym, że kobiece „nie” znaczy w istocie „tak, tylko się bardziej postaraj” i ze trzeba prześladować…przepraszam: próbować aż do skutku.
Komentarze pod moim poprzednim tekstem dowodzą, iż potrzeba posiadania wyjaśniającej wszystko Teorii Spiskowej liczy się mocniej niż rzeczywistość. Zaprzestałam dyskusji z młodymi ludźmi, objawiającymi się pod tym postem. Zanoszę po prostu ateistyczne modły, by dziewczęta miały dość zdrowego instynktu samozachowawczego, by trzymać się od wyznawców groźnego bóstwa Friendzone’a z daleka.
Na koniec zapodam tylko, co o friendzone ma do powiedzenia pewien facet. Wiecie, chłopcy, FACET. Z brodą. Ma siusiaka, więc się zna.
O rany, great minds think alike! 🙂 Całkiem niedawno sama dociekałam, O CO CHODZI z tymi friendzonem, na niwie własnych doświadczeń (long story short, kolega zawinął focha, bo ja żyłam we frajerskim przeświadczeniu, że się po prostu lubimy.) Konsekwencje, o których piszesz, są rzeczywiście przerażające, nigdy o tym nie pomyślałam wcześniej… Natomiast od jakiegoś czasu przeraża mnie, jak bardzo to jest wpisane w naszą kulturę- w sensie to już nie tylko kolesie uważają, że coś jest „nie tak” w relacji dwojga wolnych osób płci przeciwnej, która nie kończy się seksem albo związkiem (jeżeli akurat koleś chce związku). U mnie wypowiadały się dziewczyny, że w sumie to „wiadomo”, że przecież „czego koleś może chcieć, jak widzi ładną dziewczynę, to przecież OCZYWISTE”, że „dziewczyny też się DZIWIĄ, jak koleś by na nią nie leciał”, i że tak wygląda już ten świat. Ja mam wrażenie, że „ten świat” wyrządza mężczyznom bardzo dużą krzywdę, o której rzeczywiście niewiele się mówi. Dobrze, że Dr Nerd przywraca wiarę w ludzkość! <3