Parę myśli przed zaśnięciem

Łyknęłam precyzyjnie odkrojone pół malutkiej tabletki na sen i czekam właśnie, aż wejdzie.

Procesu nie da się przyśpieszyć. Mam zatem nieco czasu, który mogę spożytkować na głupstewka. No to daję wam znać, że nie wymarłam jak dinozaur.

W sumie cały ten blog jest takim głupstewkiem, ale nikt nie powiedział, że wszystko, co robimy w życiu ma Mieć Wagę, wręcz przeciwnie, pewne bibeloty powinny li i jedynie cieszyć właściciela. Blog cieszy. Czasami. Bo innym razem czytam, co napisała do mnie druga, żywa, sądząc z faktu iż opanowała alfabet – jakoś tam myśląca istota ludzka i mam chęć wydłubać sobie oko łyżką.

Niewiele mam przestrzeni na głupstewka; moja doba jest podzielona na sen i na pracę, czyli jak doba większości ludzi w sumie. Nie mam za grosz umiejętności organizacyjnych, więc czasem udaje się wciskać między jedno a drugie jakieś cieszące mnie zajęcia, a czasem nie. Ostatnio udaje się to jakby częściej.

Nie mam pieniędzy i jeszcze bardzo długo nie będę ich mieć.

Nie mam też zdrowia. Jutro zwlekam się o niemiłosiernej ósmej rano, bo czeka mnie fizjoterapia; ma pani ogólne przeciążenie WSZYSTKIEGO, rzekła raźno specjalistka i przystąpiła do naprostowywania mego organizmu drewnianym wałkiem. Tak to odczuwałam, leżąc z twarzą w cipokształtnej dziurze (każdy stół do fizjoterapii ma cipokształtną dziurę na nos ofiary pacjenta.) Dawno nie czułam się tak pobita.

Mam przeciążenie, ponieważ nienawidzę sportu i unikam go przez całe dorosłe życie. Nienawidzę; adidasów, plam potu na plecach i pod pachami, końskich odorów, twarzy zniekształconej wysiłkiem. To wszystko jest mi wstrętne. Ale trzeba będzie.

Zupełnie inny lekarz zalecił mi odstawić Cukier. To co ja będę teraz jadła, spytałabym, gdybym była w nastroju bojowym, lecz alas! działo się to Rano. Porady zasięgnęłam już w swoim bąbelku, to nie jest pytanie o to, czym mam się żywić, jakby co.

Próbuję wam powiedzieć, że chcąc nie chcąc zmieniam w swoim życiu trzy rzeczy naraz. W związku z powyższym czuję się trochę jak hobbit na karuzeli.

Terapia sunęła śmiało i owocnie, aż natrafiła na kamień. Jestem zdania, że najmądrzejszy specjalista nie pomoże na bardzo konkretny życiowy niedobór, na którego zalepienie nie ma szans z przyczyn tzw. niezależnych. Terapeutka uważa co innego, co mianowicie to w sumie nie wiem, bo nie do końca rozumiem, co do mnie w tej sprawie mówi.
Jakoś to rozkminimy.

Miewam takie momenty, że myślę sobie, iż jest mi pisana pojedyńczość aż do śmierci. Nie pałam ku tej myśli entuzjazmem, bo nie tak miało być, ale – czyje życie bywa zgodne z zamówieniem? Tzn. z mojego punktu widzenia to wygląda tak, że WSZYSCY mają się sensacyjnie lepiej ode mnie, a potem koleżanka mnie dyskretnie w bok trąca i mówi: ej, ale wiesz, że mąż tej-tam to w sumie przykry typek jest. Nie, nie wiedziałam.

Coraz częściej godzę się z rzeczami, na które nie mogę nic poradzić. Z tymi pomniejszymi rzeczami.

Coraz częściej skonfrontowana z problemem z dziedziny, którą znam mówię sobie: dasz radę, Wumie. Coś wymyślisz. Zawsze coś wymyślasz.
Co nie znaczy, iż nie zdarzyło mi się ostatnio spanikować.

Coraz częściej poddaję w wątpliwość swoją diagnozę (choroba dwubiegunowa afektywna, w skrócie podstarzały biały Amerykanin, znaczy ChAD.) Nie pamiętam już, kiedy odczuwałam cokolwiek poza depresją albo jaką-taką równowagą. Porywy ekscentryzmu należą do przeszłości tak odległej, że z trudem ją przywołuję.

Jest we mnie bardzo dużo gniewnej pretensji w stosunku do ludzi, którzy przez jakiś czas zajmowali ważne pozycje w moim życiu, a potem się zeń, że tak powiem kulinarnie, wymiksowali. Wolałabym chyba nie spotkać tych ludzi w ogóle. Czuję się…ograbiona.

Zastanawiam się, czy przypadkiem nie z tego właśnie składa się życie? Z niedokończonych kompozycji, urwanych akordów, dźwięków zawisłych w próżni, tomów, z których ktoś wydarł ostatnie kartki? Czy to tylko ja mam poczucie, że cała ta pula doświadczeń i wzruszeń nie składa się w żaden sens? W żadną opowieść?

A może zakończenia wybrzmiały, a ja nie przyjęłam ich do wiadomości, ponieważ były zbyt mało efektowne?

12 thoughts on “Parę myśli przed zaśnięciem

  1. Wumie, jesteś dzielnym Wumem i ściskam Cię nieustająco w temacie terapii (patrząc z zewnątrz mam pozytywne podejrzenie, że terapia dodała sił w paru kwestiach), pracy tudzież zdrowia! Rozkręciłaś bardzo konstruktywną karuzelę 🙂 i będzie lepiej!

  2. Wumie, ale co też Wum… Znaczy, jak mało kto rozumiem i smętek na wiadomym odcinku, i zwątpienie, i bolączki, ale popatrz – przetrwałaś rzeczy ewidentnie hardkorowe (ostatnio ten koszmarny luty, brrr) i dalej idziesz przez życie, jak sama mówisz, nawet czasem mając z tego umiarkowaną frajdę. Zmiany na trzech odcinkach naraz – praca, ruch, dieta – to jak słusznie zauważasz, nie w kij pierdział, więc to raczej normalne, żeś przybita, rozbita, zagubiona i ogólnie na nie. Ale coś tak czuję, że z czasem, jak ci organizm i umysł się trochę przestawią/przyzwyczają, to może jednak ci to doda energii zamiast z niej wyżymać. Trzymam też kciuki za postępy terapii i działanie leków. A tymczasem na zakończenie: przy całym sproblemowaniu jesteś jednostką totalnie zajebistą, więc suń przez wody życia majestatycznie jak liniowiec, spychając płotki i inny flotsam & jetsam w głębiny, gdzie ich miejsce. Tulam!

  3. Co do ostatniego akapitu – ja tak mam ze sferą tzw. „zawodową”. Już parę razy tak było, że byłam o włos, o krok od rozpoczęcia tego, do czego się w oczach swoich i otoczenia najbardziej nadaję – i zawsze ostatecznie nic z tego nie wychodziło – albo nieuczciwi niedoszli pracodawcy, albo ktoś miał lepszy bajer na rozmowie kwalifikacyjnej, albo wystąpiły czynniki niezależne ani ode mnie, ani od tej drugiej strony. Z drugiej strony, zajęcia do których mam predyspozycji, zwyczajnie nie wychodzą mi, mimo najszczerszych starań.
    I jest sobie taki człowiek – zdolny, ale trochę bezużyteczny. Z drugiej strony, niebezpiecznie jest budować swoje poczucie własnej wartości od powodzenia na rynku pracy i karierze zawodowej. Ja wiem, że tego (nieświadomie, ale jednak) uczą od najmłodszych lat, ale konsekwencje tego bywają zgubne.
    Z drugiej strony – od niespełnienia zawodowego się nie umiera :). Już lepiej się nie spełnić, niż się wypalić, moim zdaniem.
    Co do sytuacji związkowej – pisałaś, że się zakochujesz rzadko, ale do głębi. Więc wiesz, że do uczuć nie można się zmusić – albo coś „kliknie” między ludźmi, albo nie. Zresztą swego czasu przestawiłaś się na poliamorię – chyba, że już nie praktykujesz?

    • Boże, jakbyś o mnie pisała- mam dokładnie tak samo z pracą! Identycznie! I ja wiem, że od niespełnienia zawodowego się nie umiera, ale moje życie prywatne rozpadło mi się równocześnie z zawodowym, i prawda jest taka, że od kilku lat nie mam absolutnie niczego, ani nikogo, na czym mogłabym się oprzeć. Plus jeszcze nie mam pieniędzy, bo moje obecne zajęcie nie tylko zabija mnie od środka po kawałku, ale też jest jeszcze głodowo płatne…
      Niemniej jednak, mam siebie i desperacko trzymam się tego, że to też jest jakaś wartość… Często zadaję sobie dokładnie te same pytania, które stawia Nina, ale jednocześnie nie potrafię i nie chcę zaakceptować, że to wszystko miałoby nie mieć żadnego sensu. Póki starczy mi sił, będę się podnosić i tego sensu szukać…

      • Zmieniłaś adres mailowy do komci może? Ten wpadł mi do tych do zatwierdzenia.
        Słuchaj, wiem, że to najpewniej niepotrzebna uwaga, ale – na życiu zawodowym oprzeć się nie mogę, na ludziach się zawiodłam, jedynym constansem pozostaje hobby. Czy jak to górnolotnie nazywają: pasja. Może tędy droga? Nie do jakiegoś Szczęścia, przebuk – nie wiem, gdzie się go szuka. Ale do zadowolenia.

        • Nie, nie zmieniałam maila, ale tak się chyba dzieje czasem, nie ogarniam czemu 😉 Jeśli chodzi o pasję, to ja chyba nie mam takiej jednej, co by mi życie ustawiała, ale oczywiście, próbuję szukać radości w rzeczach, które lubię robić (czytanie, pisanie, słuchanie muzyki) i to na pewno pomaga. Niemniej jednak, ja nie chcę się poddać ani w temacie pracy, ani ludzi… mimo, że od kilku lat jestem chodzącym dowodem na teorię, że niektórym osobom po prostu się na tych polach nie udaje… ale ja autentycznie NIE CHCĘ tego przyjąć do wiadomości. Sama nie wiem, czy to dobrze, czy źle…

      • STARAPANNAZKOTEM – a na rodzinę nie możesz liczyć?
        Wiem, jak to zabrzmi, ale zawsze mi jakoś jednak lżej, kiedy widzę, że nie jestem sama z moimi rozkminami dotyczącymi tzw. „kariery zawodowej”.
        Czym się wcześniej zajmowałaś?
        Ty, Wumie, z jakimi branżami jesteś/byłaś związana?

        • Nie wiem, w jakim kontekście pytasz o rodzinę- mam rodziców i siostry, którzy bardzo się o mnie martwią. Ale jestem dorosłą osobą i oni nie są w stanie mi pomóc ani za mnie rozwiązać moich problemów… Oczywiście doceniam fakt, że mam bliskie osoby, które się o mnie troszczą- to więcej, niż wiele osób może o sobie powiedzieć. Z drugiej strony, mam jakieś irracjonalne poczucie, że ich zawodzę, bo oni tak by chcieli, żeby mi się „wreszcie ułożyło”, a tymczasem status quo się nie zmienia… I bynajmniej nie dlatego, że ja nie próbuję…

          • Tak, pytałam o tzw. „nuklearną rodzinę”, na ile możesz na nią liczyć, choćby w sensie wsparcia finansowego.
            Uczucie, że „kogoś zawodzę” u mnie pojawia się z kolei tylko wtedy, kiedy faktycznie kogoś zawiodłam w sensie np. obiecałam pomoc i nie wywiązałam się z obietnicy. A te wszystkie oczekiwania typu: „w takim i owakim wieku (społeczeństwo to w ogóle wyznaje kult wieku i wszystko chce mu podporządkowywać) musisz mieć to i to, być na tym i na owym szczeblu kariery, to ci wypada, a tamto już ci nie wypada” to mam z grubsza rzecz ujmując, w niepoważaniu 🙂 Nie składałam w końcu nikomu przysięgi, jak sobie „ułożę” własne życie 🙂

  4. Chociaż teraz myślę, że nie powinno się o sobie myśleć w kategorii „użyteczny” bądź „bezużyteczny”. Człowiek to nie sprzęt AGD czy mebel.

  5. Nino, trzymam kciuki.
    znam to, o czym piszesz. Nie znam recept. wiem, że jeśli ciało się ma lepiej, to dusza trochę się wzmacnia, więc pewnie to dobra, choć niewdzięczna i najeżona przeszkodami droga. trzymaj się. Bardzo Ci kibicuję, wierząc, że może ktoś na świecie kibicuje także mi.

  6. Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że pula moich doświadczeń nie ma żadnego sensu, o ile ja sama jej jakiegoś sensu nie nadam. Różnie mi to wychodzi. Przeszło mi za to myślenie, że wszyscy mają lepiej. Nie mają. Czasem tylko lepiej się maskują, albo lepiej wykadrują swój obrazek.
    Kłaniam się.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *