Mój osobisty początek roku

Podobno w języku chińskim słówko „kryzys” zapisuje się znakami czytanymi jako wei chi, czyli „niebezpieczeństwo” plus „szansa.”

Nigdy nie byłam osobą sylwestrową.
Nawet, gdy miałam lat kilkanaście i desperacko, rozpaczliwie potrzebowałam się Bawić, by choć raz nie myśleć o tym, że prawdziwe życie dzieje się gdzie indziej. Nawet wtedy w najlepszym razie kończyło się na lampce Igristoja, wychylonej w śniegu przed domem koleżanki.
Później, gdy brnęłam przez młodość – wielka, huczna niczym w filmie, godnie spinająca koniec i początek roku impreza jakoś wciąż nie mogła mi się przytrafić. Za czasów pierwszego chłopaka na pewno nie; właściwie już nie pamiętam, czemu. Zapewne wiedział, że mi na tym sylwestrze zależało, a zatem mi go odmawiał. Figlarz był z niego.

Z drugim mężczyzną mego życia pojechaliśmy kiedyś do Pragi. Na miejscu okazało się, że do wyboru mamy tkwienie w grubo okutanym, nietrzeźwym już tłumku na Moście Karola – lub wąski jak kiszka zaskrońca pokój w hotelu Ibis tudzież laptop z pełną serią filmów „Transporter.” Oglądałam więc Transportera, spowita w aksamitną kreację do ziemi i zła jak osa.

W pewnym momencie dałam sobie spokój z sylwestrami.

FOMO odpuściło z wiekiem; od paru dobrych lat nie mam już wrażenia, że żyję na niby, drepcząc w przedpokoju zdarzeń. Między 29 a 34 rokiem życia przytrafiło mi się dość przygód, by ukręcić z tego godzinny seans zabawnych anegdotek. Te najzabawniejsze (czy jak mawia młodzież: najgrubsze) i tak musiałabym przeredagować.

Przestałam się zmuszać do rzeczy, których tak naprawdę nie lubię. Co kiedyś kojarzyło mi się z Pełnią Życia – dziś sprawia, że zaczynam myśleć o piwnym dechu współimprezowiczów, cenach za nocną taryfę tudzież bólu zmaltretowanych pantoflami stóp.

Okazało się, że to nie sylwestrowej biby tak mocno potrzebowałam. Potrzebowałam krawędzi. Cezury.

Granica między odchodzącym a świeżym rokiem została wyznaczona nienajpomyślniej. Noc z grudnia na styczeń. W warstwie astronomicznej to na pewno zmienia wiele, ale w symbolicznej – nic zgoła. Ot, jeden ciemny, paskudnie wietrzny, coraz rzadziej mroźny dzień zamienia się w inny o identycznych parametrach. Ulice nadal kryte burą śmietaną, ukręconą ze śniegu i błocka. Przed świeżo przebudzonym w nowym roku, osłabłym od kaca przeciętnym obywatelem RP jeszcze co najmniej dwa miesiące zimy. Jak mawia mój ulubiony filozof Deadpool: codzienna chujówka.
Nie wiem jak wy, ale ja nie potrafię w takich warunkach odczuć, że cokolwiek się zmieniło. Że przyszło Nowe.
Zimę znoszę z każdym rokiem ciężej. Początek lutego to dla mnie czarny tunel, przez który czołgam się w desperacji, zaciskając zęby. Dwukrotnie zdarzyło się, że odłączono mi prąd w domu i oba przypadki miały miejsce w lutym. Za pierwszym razem do kompletu dostałam zapalenie oskrzeli. W tym roku w ciągu dwóch dni wyłączono mi również gaz. Jakie temperatury panowały w Polsce w tamtym czasie – nie będę wam przypominać, toż sami aż za dobrze pamiętacie.

Fun fact: odzyskanie gazu raz zakręconego trwa dwa tygodnie, w porywach do trzech. Zatem: jeśli nie macie przyjaciół gotowych hodować was na wersalce w salonie przez tak długi czas (ja mam – dzięki, G. i K.!) to nie wkurwiajcie Włodzimierza Putina.

Podobno w języku chińskim słówko „kryzys” zapisuje się znakami czytanymi jako wei chi, czyli „niebezpieczeństwo” plus „szansa.” Faktoid ten wywlokłam z prasy kolorowej, więc się przy nim nie upieram (czy na sali jest sinolog?) Ale przyznajcie, że to dobrze brzmi.
Cokolwiek rozdrażniona tym wszystkim uznałam, iż biedafrilancerka jednak nie spełnia pokładanych w niej nadziei.
Zrobiłam rzecz dla samej siebie niewyobrażalną: poprosiłam obcych ludzi o pomoc.
I ta pomoc nadeszła. Mam robotę.

Wykonywaną zdalnie, czyli w moich prywatnych T-shirtach, z moją ukochaną herbatą ciągniętą litrami. Nie będę musiała pilnować wyrazu twarzy. Nie będę musiała wstawać o szóstej. Lecz godziny pracy są regularne, jak i (miejmy nadzieję) zarobki. Branża to tłumaczenia techniczne. Dotąd zajmowałam się powieściami dla młodzieży, zatem z pewnością dowiem się tu wielu nowych, zdumiewających rzeczy.
Połączyłam to, co najlepsze z dwóch światów.
Za mną trzeci dzień zdalnego szkolenia. Mózg mam spuchnięty od Wiedzy, lecz w jego zakątku popiskuje duma; dobrze sobie radzę. Po raz pierwszy od bardzo dawna.
Po raz pierwszy od bardzo dawna wyszłam z domu z gołymi nogami w szmacianych trampkach. Na dzielnicy kwitną różne rzeczy (nie znam się na drzewach). Dziatwa ugania się z wrzaskiem pod moimi oknami nawet teraz, gdy piszę te słowa. Ciepły wiatr jest jak przyjazna dłoń na policzku. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna naprawdę nie mam czasu się martwić, czy ułożę sobie kiedykolwiek życie osobiste, a jeśli, to kiedy.

Być może wcale. Dopóki mam perspektywy na utrzymanie się przy życiu jako takim, dopóki mam przyjaciół, na których można liczyć, skoro drżą na wietrze młode, seledynowe listki – mam to w pompie.
Wiem, że na jesieni zmienię zdanie. Ale jeśli o mnie chodzi, to początek roku powinien wypadać w środku kwietnia. Gdy słońca, błękitu i nadziei w sercu jest najwięcej.

Może już zawsze będę go wtedy świętować? To jest myśl.

7 thoughts on “Mój osobisty początek roku

  1. Jako dziecko wiosny i klasyczny Baranek polecam równonoc wiosenną jako początek wszystkiego :3 W tym roku spędziłam sylwestra samotnie we własnym wynajmowanym mieszkaniu, obejrzałam na balkonie trochę wystrzałów i o godzinie 00:10 wróciłam pod kołdrę. Z kim nie rozmawiałam, każdy na wieść o moich sylwestrowych planach zaczynał mi się zwierzać z nagłym przypływem poczucia bliskości, że on/ona też nie znosi sylwestra i ma gdzieś ten koniec roku. Świętujmy w marcu koniec lutego. Świętujmy te cudowne seledynowe listki! Wszyscy wiedzą, że lepiej się żyje, jak jest wciąż jasno o 18:00, a przypomnijcie sobie teraz, jak wygląda 18:00 w grudniu. Niech żyje wiosna!
    PS. Bardzo, bardzo, bardzo się cieszę, że jest lepiej <3

  2. Sylwestra zaniechalam jakies 15 lat temu, jesi nawet nie wczesniej. Co tu niby swietowac? Kartke w kalendarzu?
    Oraz z lutym mam podobnie. To zdecydowanie najgorszy miesiac roku. I z roku na rok coraz dluzszy.

    Gratuluje domowej pracy w t-shircie i kapciach (czy tam w czymkolwiek ulubionym 😉 To jest wielki plus nie musiec codziennie jechac do roboty, kolegów oraz „kolegów” z pracy.

  3. Do Sylwestra mam bardzo podobny stosunek, przez luty też co roku przeczołguję się resztkami sił… Wiosna jest spoko (zwłaszcza, że w kwietniu mam urodziny), wiosna jest dobra… 🙂

    Cieszę się, że jest lepiej i trzymam kciuki za pracę! I wiesz, tak sobie myślę, że jeśli przyciągasz takich dobrych ludzi, jak piszesz, to masz znacznie bardziej poukładane życie osobiste, niż większość Szczęśliwych Mężatek (figura zaczerpnięta z „Bridget Jones” ;))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *