Coś optymistycznego


Dawno mnie tu nie było, a z czymś podnoszącym na duchu – jeszcze dawniej.

Chociaż wiecie, z tym na duchu podnoszeniem to jest tak, że każdemu jego kanoe. Pocieszenia jednych drugich wtrącają w lej z betonu. (Są jednostki, które cieszy hasło „i tak wszyscy umrzemy.” Są ludzie, co czerpią energię życiową oraz dobry humor z nienawiści do innych ludzi. Nie należę do żadnej z tych grup.)

Coś optymistycznego.

Zawsze dyndałam tuż-tuż na krawędzi ubóstwa, lecz w lutym tego roku przestąpiłam ową krawędź. W ciągu dwóch dni odłączono mi prąd i gaz. Podczas ostrych mrozów. Odzyskanie obu mediów zajęło tyle czasu i wysiłku, że nie uwierzylibyście. Zaś na sam koniec zarówno elektrownia, jak i pegieenigie przysłały mi po gustownej fakturze za usługę. Wiszą teraz na mojej lodówce, papierowe miecze katowskie.

Opłata za to, że jest się nierozsądnie biedną. Samuela Vimesa teoria obuwnicza.

Cóż było robić – pożyczyłam od dobrych ludzi pieniądze, dużo więcej pieniędzy, niż od lat widziałam na raz w jednym kawałku. I zaczęłam szukać pracy. Plan był taki, że najpierw się solennie wyterapiuję, a dopiero potem stawię czoło szorstkiej rzeczywistości poza freelancerskim kokonikiem, uprzędzonym z izolacji, długoterminowych zleceń i kiepskiej, choć mocnej czarnej herbaty.  Koniec terapii jeszcze – ho! ho! – jak daleko. O kształcie, jaki przybierze moja przyszłość zadecydowały rachunki.

Podobno na tym polega bycie dorosłą: żyje się po to, by je opłacać. Znacie mnie – jeśli odkryję jeszcze jakiś dodatkowy sens życia, nie omieszkam was o nim poinformować.

Ale miało być optymistycznie.

Zrobiłam coś, co parę miechów temu zdawalo mi sie awykonalne; zwróciłam się do wszechświata (reprezentowanego przez mych znajomych na fejsbuku) z pytaniem, czy kto nie wiedziałby o jakiej robocie. No i robota się znalazła.

Nie czuję się tak całkiem kompetentna, lecz dobrzy ludzie szepczą, że po drodze kompetencji nabędę. Czego mam na pewno dużo – to czasu i samozaparcia. Papiery podpisane. Zaczynam po tych jajecznych świętach.

Mój cykl życiowy wyznaczały dotąd większe i mniejsze tragedie, kryzysy, tąpnięcia; porzucenie przez kogoś, kogo bardzo kochałam, utrata przyjaźni, utrata pracy. Teraz, gdy przebiśniegi i inne krokusy z uporem godnym lepszej sprawy pstrzą trawniki, zaś wiatr nie sprawia już, że brwi bolą nas z zimna – wygląda na to, że znów wkraczam w nowy etap.

Etap rozpoczęty pozytywnie.

Dobrzy ludzie chwalą mój ogar. Nie czuję, żebym jakiś posiadała; zwyczajnie starałam się nie zamarznąć.

Trzymajcie za mnie kciuki, co? Mam tak niewiele wiary w siebie, że nie uwierzylibyście. Na szczęście ponoć jest ona dobrem odnawialnym.

7 thoughts on “Coś optymistycznego

  1. Czytałam niedawno, że mniej więcej co piąty 50-parolatek jest na utrzymaniu kogoś z rodziny, albo regularnie korzysta z pomocy kogoś z rodziny, żeby móc na czas opłacić rachunki. A nadają na młode pokolenie, że nie jest w stanie samo się utrzymać. Ja się wcale nie dziwię, przy tych warunkach, jakie mamy.
    Trzymam kciuki. Co to będzie za branża?

  2. Trzymam wszystkie palce, nawet u stóp! Zawsze można sobie pomyśleć: najwyżej będzie śmiesznie. (Sama sobie tak wmawiam, jak czekają mnie sprawy stresujące, CZASEM pomaga)

  3. Wspaniale, gratuluję Ci serdecznie i trzymam kciuki nieustająco.
    Będzie wiosna i na pewno będzie lepiej, ja też w to wierzę

  4. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę! 🙂 Trzymam kciuki z całego serca, wierzę, że nie tylko zapłacisz rachunki, ale i radość jakąś z nowego zajęcia będziesz miała- bo dlaczegóż by nie? 🙂 Będę Ci nieustająco kibicować na tym nowym etapie!

  5. Ninko, bardzo się cieszę, że coś ruszyło w temacie! 🙂 trzymam kciuki za Twoją pracę, niechby dała Ci trochę hajsu i jakiejś satysfakcji na przykład. Ps. Jeśli kiedyś napiszesz jakąś książkę, będę pierwsza w księgarni. Nie myślałaś o tym? 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *