
Wrzucam najbanalniejszy z dostępnych materiałów promocyjnych. Nie chce mi się szukać nic lepszego. JUDGE ME.
Jeśli miałabym proponować alternatywny tagline dla tego filmu, to byłoby nim: „Dobre serce jest przereklamowane.”
Idę śladem cnej Riennahery i zamiast porządnej recenzji wrzucam przygarść luźnych opinii. Może dlatego, że film – choć ubawiłam się proporcjonalnie do ceny biletu (dzięki, E.!) – jakoś dziwnie mało mnie obchodzi. Od seansu upłynęło nieco ponad tydzień, myślę więc, że refleksje dojrzały do tego, by nadać im kształt słów.
Cały ten tekst to jeden wielki spoiler. Mistrz Yoda mówi: Jeśli wciąż przed Tobą film ów i nie lubisz, jak ci kto wyjada z paczki najprzedniejsze żelki – lektury zaniechaj.
Lecimy (zazwyczaj pisałabym: jedziemy, ale tu jest Kosmos) z tym koksem. Kolejność uwag przypadkowa.
- Jestem całkowicie odporna na czar tzw. Śmiesznych Zwierzątek. Zasadniczo to zawsze byłam, nawet w czasach, gdy te wszystkie gadające ryby i inne czajniki imć Disneya kierowano właśnie do mojej grupy wiekowej. Należę do ludzi, których Uroczość spreparowana jak bulionowa kostka rusza tyle, co nic. (Pamiętacie fragment Pulp Fiction, w którym Bruce Willis rozmawia z tą swoją dziewczyną o twarzy Kolargola o jakichś pierdołach? Regularnie go przewijałam, bo wywrócone z zażenowania gałki oczne zaczynały mi skrobać wnętrze czaszki.) Niestety dożyliśmy czasów, gdy Disney wykupił większość liczących się światowo fabryk popkultury, dzięki czemu ciętą z metra słodycz leją z chochli tam, gdzie nie powinni. Film zawiera 3 (słownie: trzy) odmiany słitaśnych stworzeń do ukochania, z czego jedne stanowią koloryt lokalny (ujdzie), wokół drugich zbudowano cały wątek filmu (meh), a trzecie moim zdaniem wnoszą do fabuły wielkie Nic. Choć ładnie się prezentują. Do szczęścia wystarczyłyby mi tylko te mordy pierzaste. Choć prawdziwe maskonury i tak są o wiele bardziej interesujące. (Wiedzieliście, że kopią nory i wychowują w nich pisklęta?)
- Jak się skrzyżuje baśniową opowieść o gromieniu Zła z (choćby umownymi) realiami wojennej rozgrywki, to efekt może być przygnębiający. Przez większość filmu rebelianci dostają bęcki od sił nowego Imperium; rozpaczliwie usiłują się obronić, po czym zbierają jeszcze dotkliwszy wpierdol. Przyglądanie się temu nie jest przyjemne, zwłaszcza, że autorem największego z fakapów jest złoty chłopak tej serii i ulubieniec licznych pań. Wrócimy jeszcze do niego. Przyznaję, w pewnym momencie złapałam się na maleńkiej frustracji: „Niech im się coś wreszcie w końcu uda!” Z drugiej strony The Highest Order ma ludzi, ma infrastrukturę, ma po swojej stronie znakomitą większość galaktyki. Czego innego można się było spodziewać? Tylko Leia z kamratami jeszcze tego nie zrozumiała i miotają się jak żywy homar w garnku. Rebelianci niczym Polacy od powstań, tak bardzo.
- Jeszcze a propos tego Zła. Nie każdy złombol hoduje złamane serce i tylko czeka, żeby mu je ktoś poczciwy skleił. Niektórzy poszli w branżę „Morduj-Pal” ponieważ im to żywą frajdę sprawia. Po prostu. Taki wydaje się być casus Kylo Rena, typka o uroku rury od piecyka. Przynajmniej jeśli o mnie chodzi. Moment, w którym lekko stwierdza „Nie nienawidziłem swojego ojca” przelatuje trochę bez echa, a szkoda, bo można by tak wdzięcznie pociągnąć wątek bycia bezinteresownym chujem. Cieszy mnie bardzo, że kędzierzawy histrionik nie nawrócił się na stronę dobra pod wpływem atletycznych kształtów Rey. Aczkolwiek to, że biedna, naiwna dziewczyna uwierzyła w dobre serce osobnika, którego zasadniczo poznała jako zimnokrwistego mordercę – nie dziwi zanadto ani też nie mam wrażenia, by film ją za to jakoś mocno potępiał. Doceniam natomiast ten prztyczek wymierzony w oczekiwania widza.
To ci dwaj powinni zostać parą. Chłopaki pasują do siebie.
- Holdo była postacią Dziejowo Konieczną. To rzekłszy nie będę kłamać: gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, moja reakcja była właśnie taka, jak Poego. Czyli „Yyyyy?…” Co za okropna, postarzająca fryzura. Nie poznałam w niej Laury Dern. Co za koszmarna kiecka. Cały ten ansambl skojarzył mi się silnie z licealną panią od angielskiego, afektowaną osobą o silnych skłonnościach histerycznych. Być może tak właśnie miało być; być może jest to kolejny prztyczek, bo przecież pani admirał okazała się biegunowo daleka od histerii i afektowania. W przeciwieństwie do naszego przystojniaka. Nie wiem, czy bym ją polubiła, ale ją niezmiernie szanuję.
Nie wzbudziła we mnie Zaufania. Byłam w błędzie.
- Starą gwardię wyprowadzono z wdziękiem. Możliwe, iż zjem te słowa; w końcu scenarzyści The Last Jedi nie mieli pojęcia, że Carrie Fisher zabraknie z przyczyn naturalnych. Być może będąc w posiadaniu tej wiedzy nie pozbyliby się Marka Hamilla tak lekko. Koniec Luke’a jest taki właśnie: lekki. Poprzedzony sceną pojedynku-nie pojedynku, w której to scenie wskaźniki zajebistości przekroczyły bezpieczne stężenia. „Odszedł spełniony” wymądrza się Rey (co taka smarkula może wiedzieć o życiowym spełnieniu?) ale zmuszona jestem się z nią zgodzić. Tak to wygląda.
- A propos Starego Luke’a. Przewijają mi się na fejsowej ścianie głosy zszokowane czy też rozżalone jego skrajną odmianą. Ja chłopa rozumiem. Pełen energii idealista miał dwadzieścia parę lat; zmęczony cynik, pod grubą skorupą hodujący dobre serce jest wpół do siedemdziesiony. Doświadczył upadku sił Niewyobrażalnego Zła, a potem ich niemal bezszmerowego powrotu do koryta. Tragicznej śmierci młodych ludzi, których powierzono mu na wychowanie. Najzdolniejszy uczeń okazał się być (przykro mi, póki co tak to wygląda) socjopatą. No to jaki ten Luke ma być? Entuzjastyczny?
„Do dupy z tą rebelią.”
- A propos Carrie. Każda scena z jej udziałem to dar; i nie mówię tego tylko dlatego, że więcej już nie będzie. Stara Leia emanuje mądrością i humorem, czyli cechami, które ponad wszelką wątpliwość stanowiły przymioty artystki. Gdy żegna się z Holdo, wysyłając ją na straceńczą misję na mostku. Gdy opieprza Poego. Gdy Moc bierze ją w dłoń jak lalkę. Gdy – obandażowana niczym bałwanek – jednym celnym strzałem zbija chłopaka z nóg. Jest cudowna. Bezbłędna.
Ten piękny portret w godnych Caravaggia barwach trzasnęła Annie Leibowitz. (Czy tylko ja się zastanawiam, ile lat ma właściwie Annie Leibowitz? Ze sto? Nie?)
- Poe to dobry chłopak, ale gdyby nie Sytuacja, czekałby go sąd wojenny. I rozstrzelanie. Czasami jedno małe „ale” ma wielką wagę. Nasz as lotnictwa uległ seksistowskim stereotypom (patrz: Holdo) i zachował się jak ostatni kretyn. Przy okazji skutecznie pogrążając rebelię. Rozumiem doskonale, że nie mogą go obwiesić; nie teraz, gdy zostało ich tylu, że cały ruch oporu bez problemu mieści się na pokładzie Sokoła Millenium. Ale spieprzyłeś, Poe. Jesteś nad wyraz urodziwym okazem męskim, lecz spieprzyłeś tak, że patrzeć hadko. Mam nadzieję, że w następnym odcinku się zrehabilitujesz.
- Nie nienawidzę Rose, ale wolałabym, żeby miała coś do powiedzenia poza Wzniosłymi Banałami. Poza tym chemii między nią a Finnem co się zowie brak.
- Motyw z Poznanym W Potrzebie Rzezimieszkiem O Dobrym W Gruncie Rzeczy Sercu to prztyczek koronny – i chyba najlepszy ze wszystkich prztyczków. Benicio del Toro robi to, co potrafi znakomicie, czyli – jest podejrzany i obleśny, a dwoje małolatów radośnie zawierza mu przyszłość rebelii. Jeśli miałabym proponować alternatywny tagline dla tego filmu, to byłoby nim: „Dobre serce jest przereklamowane.”
A jakie są Wasze refleksje? 🙂
Filmu nie oglądałam (może kiedyś obejrzę z DVD), ale mój znajomy tak podsumował nowy imidż Luke’a: Tylko czekałem, kiedy ten gość z brodą wyciągnie rękę i powie „Szefuniu, sześćdziesiąt groszy…” 😉
Życie nie było dla niego łaskawe. 😀
Główny Zły wygląda jak żołw ninja. Tylko gdzie pizza? Socjopata stanowi nędzną wersję wspaniałego Lorda V. Mieliśmy z nureczką wielką ochotę: kopnąć go w dupę, (ja), podać mu chusteczkę do nosa (nureczka). Źli ogólnie rzec biorąc są marni w każdym względzie. Poza oczywiście wspomnianym przez Ciebie Wlamywaczem Ekstraordynaryjnym. Ten był dobry i chętnie go znowu zobaczę. Leia i Luke są w porządku, ich filmowe i życiowe pozegnanie nie wróży dobrze następnej części. Zostaną tylko Plastikowi i Żałośni (z niewielkimi wyjątkami) bohaterowie.
Film mnie znużył, zwierzątka (poza liskami) wkooorwiły. Nie ma co się szczypać z diagnozą: panie B pora umierać. To jest kino już dla zupełnie innego pokolenia.
Przykro mi, że film nie dał Ci frajdy. Odnośnie socjopaty – ja to cały czas mam ochotę podać mu chusteczkę, a potem kopnąć go w de. 😀
„Główny Zły wygląda jak żołw ninja. Tylko gdzie pizza?”
Palpatine sam wyglądał jak pizza, więc powiedzmy, że to się wyrównuje.
„Socjopata stanowi nędzną wersję wspaniałego Lorda V.”
I przecież właśnie o to chodzi.
„Zostaną tylko Plastikowi i Żałośni (z niewielkimi wyjątkami) bohaterowie.”
Bohaterowie we wszystkich poprzednich częściach nie byli plastikowi i mieli głębię postaci Kieślowskiego.
Co do „zabawnych” zwierzaczków w pełni się zgadzam.
Och, Nino, jakżeś pięknie podsumowała większość moich wrażeń! 100% zgodności, jak rzadko pod wszystkim mam ochotę się podpisać.
1. Porgi – hype na porgi słyszałam z lewa i z prawa przed seansem; moje odczucia w temacie da się streścić jako „zwierzątka są słodkie, ale w naturalnym habitacie – zjeżdżać mi z kokpitu, gremliny skrzydlate, bo przerobię na potrawkę” -.-
2. Edgar Allan Dameron – noszkurważ. Jak bardzo lubiłam i kibicowałam w TFA (duh), tak tutaj zawyłam. Ja wiem, że pewnie myślał trybem „to ma szansę się udać, a zwycięzców się nie sądzi”, tyle, że peszek, milordzie, nie udało się, a że na sąd wojenny nie ma warunków, a i brygu pewnie brak, to na miejscu Holdo wsadziłabym go przymusowo do kapsuły ewakuacyjnej i odstrzeliła na najbliższą planetę, żeby był sobie rebeliantem gdzieś, gdzie nie narobi tyle szkody.
3. Wiceadmirał Holdo – ja wiem, że Rebelia to nie regularna formacja wojskowa, ale anielska (no bo co ona miała na głowie jak nie aureolę, kamon) stylówa najstarszej stopniem osoby w tym grajdole pasowałaby bardziej do robienia polityki na jakimś Coruscancie, nie dowodzenia statkiem. Ale jechał to sęk – pani admirał jednak pokazała jakieś jaja i miałam miłe powidoki np. z admirał Heleny Caine z „Battlestar Galactiki” (małe, bo małe, trochę nie ta liga, ale jakaś woda po kisielu jednak).
4. Rey jest typową przedstawicielką alignmentu Lawful Stupid, po jednych pieniądzach z Nedem Starkiem. Czekam, aż zmądrzeje, bo w sumie szkoda dziewczyny. Also, czy możemy W KOŃCU zaciukać i zakopać trop „there’s still good in you, I can feel it”? Bo to było tolerowalne w oryginalnej trylogii, ale tutaj wywoływało jęk frustru.
5. Kylo może i został pokazany tutaj jako mający legitne podstawy swojego żalu do Luke’a i rodziny, ktora oddała go pod jego opiekę, ale dalej prezentuje dojrzałość emocjonalną rozpuszczonego nastolatka – „Lord Snooker skrytykował moje wiadro na łbie – rozpierdykam owo o windę, a co!”.
Co do oceny kompetencji Rebelii i jej dowódców, to mnie już finalnie witki opadły, gdy ocaleńcy zapakowali się do hangaru/jaskini bez sprawdzenia czy i gdzie są z niego/niej wyjścia ewakuacyjne tudzież zostawiły to droidom, które nie poznałyby geologii, choćby ta kopnęła je w płytę główną >___<. Ok, presja czasu, ale jednak… no nic dziwnego, że ich tam wystrzelano jak kaczki…
„Edgar Allan Dameron” – chyba Cię trochę kocham. BTW, kojarzysz takie filmidło „Con Air”? Tam główny bohater grany przed Nicholasa Gębę Z Gumy Cage’a nazywa się Cameron Poe. Cały czas się zastanawiam, czy to miało być nawiązanie, a jeśli to jakie (panowie różnią się od siebie WSZYSTKIM.)
Aww :3. Con Air kojarzę, to się po polsku nazywało bodajże „Lot skazańców”? Najbardziej pamiętam stamtąd tego Meksykańca z zakazaną facjatą, ale tak, Cage’a też tam kojarzę.
@ „Odszedł spełniony” wymądrza się Rey (co taka smarkula może wiedzieć o życiowym spełnieniu?)
W oryginale było, że wyczuła spokój i „poczucie celu” (co może sugerować, że Luke faktycznie powróci jako duch).