
Nie znalazłam dobrego, ostrego ujęcia Amsterdamu nocą. To jest bodajże Los Angeles (nic w Europie nie mogłoby być tak kwadratowe.)
Polecam: skoro musicie, latajcie po zmroku. Miasta w dole są jak układy scalone, jak fluorescencyjne krajobrazy z filmu Tron.
Amsterdam przez trzy i pół dnia. Z tego się nie sklei przekonującego reportażu. Nawet mój wierny Nikon okazał się być w zmowie z nieopisywalną rzeczywistością. Gdy sfotografowałam ostatnią z haftowanych torebek autorstwa męża R.,(ma sklep na etsy), bateria padła.
A zatem mam jedną foć. Taką ze skórką rysia na głowie.* Ogon zwierza obscenicznie dynda mi koło ust. Nie upublicznię tej foci.**
Latanie jest okropne teoretycznie, czyli jak się o nim pomyśli, oraz z powodu Procedur. Procedury potrafią człowieka doprowadzić do ataku najprawdziwszej histerii (może kiedyś o tym opowiem, jak Zyskam Dystans.) Natomiast samo ono nie posiada ciemnych stron. Samolot robi to swoje dup-dup, a potem przez dwie godziny jest tak, jakby umieścili cię razem z fotelem w dłoni nadzwyczaj ostrożnego olbrzyma. Suniesz jak masło po rozgrzanej patelni. Za oknem mrugające światełko na skrzydle i czarna wata chmur.
Polecam: skoro musicie, latajcie po zmroku. Miasta w dole są jak układy scalone, jak fluorescencyjne krajobrazy z filmu Tron. Bezkresna ciemność pocięta neonowymi arteriami, którymi pełzną, opalizując, mikre bąbelki samodzielnego blasku. To samochody. Niektóre z nich pewnie wyciągają stówę, a ty patrzysz przez wymacany bulaj i śmiejesz się serdecznie, olśniony bóg. Zbudowaliśmy te drogi wąskie jak włos, te domeczki z zapałek i wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu oczekujemy, że to przetrwa.
Siedziałam na skórze renifera (patrz punkt *), usiłując uzyskać ostre ujęcie którejś z kolei torebki. Muzyka grała – R. i J. mają głośniki tak gracko pochowane, że ta sama nuta równie klarownie rozbrzmiewa w każdym pomieszczeniu. Lista ze Spotify komponuje się ponoć sama (roboty wybierają ścieżkę dźwiękową dla naszych dni.)
I tam w tym holenderskim salonie, pełnym światła mętnego jak topaz, pośród odlewów i kolczug męża R. dopadł mnie King Dude. Głosem niczym wieko od trumny przestrzegł: „If you wanna be free, don’t think about me, don’t you look in my eyes, don’t you hang around me no more.” ***Chelsea Wolfe odpowiedziała mu tym swoim tembrem jak pęknięty dzban. A potem wziut – znów wskoczył jakiś przyjemny, bezosobowy pop. To było jak drgnienie powieki, które cię zdradza.
W Amsterdamie mają polski sklep. Polski sklep nazywa się COSTA, ponieważ tak zdecydował właściciel, obywatel Turcji. W środku wszystko jest jak u mnie na osiedlu. Nawet oszklona trumna z wędlinami i ta pani z koafiurą i podmalowanym na turkus okiem, która wzdychając, kroi.
Nabyliśmy z R. dwa kilo karkówki. Karkówkę tę macerowaliśmy w ziołach godzin trzy. Piekliśmy ją również godzin trzy. Pod koniec szóstej godziny odechciało nam się pierdolić z haute cuisine polonaise i zamówiliśmy pizzę.
J., mąż R., uszył mi pokrowiec na Nikona z wyhaftowanym od ręki motylem. On taki jest: siada do maszyny i czyni Rzeczy Dobre.
Jesteś nieswoja, powiada R., nachylając się ku mnie z troską. Nie jesteś Niną, którą pamiętam. Myślę, że ma rację. Muszę coś ze sobą zrobić, kłopot tylko w tym, że powinnam jednocześnie zrobić ze sobą wszystko.
Brodzę w szarym pyle, takim bardzo drobniutkim, jak po katastrofie atomowej. Grzęzną w nim pewniki.
Zakochałabym się. Nie wiem jeszcze w kim.
*R. z mężem mają w salonie różne bardzo dziwne rzeczy. Skórka rysia jest relatywnie najmniej dziwną z nich.
** Nie, nie brałam żadnych dragów w tym Amsterdamie. Jak się codziennie od lat łyka pigułki, to zmieniacze rzeczywistości jakoś tracą swój pokątny czar.
***Gdybym miała lat szesnaście, plakat z Kingiem wisiałby nad moim dziewiczym łóżkiem. Ale nie mam.
„Muszę coś ze sobą zrobić, kłopot tylko w tym, że powinnam jednocześnie zrobić ze sobą wszystko.” Ech…Jak ja dobrze to znam…
Pozdrawiam Cię Nino ciepło
Tak jakos mi sie rzewnie zrobilo po tym twoim poscie. Czasami tak jest, ze czlowiek potrzebuje wziac sie w garsc, ale energii brak. A nadmiar problemow przytlacza. Trzymam z Toba.
J.
Jak ja czekam na Twoją książkę….Pulsującą i pachnąca miastem i światem, który tak znam :)!
Ja miewam Coś w podobnym stylu:) Budzę się rano i nie wiem, czy w moim organiźmie brakuje kawy, czy w moim życiu miłości…:)
To ostatnie zdanie jest zajebistym zdaniem. 🙂
Książka – nie wiem, czy z nią w ogóle zdążę. U nas dobra zmiana, tam Trump, alt-prawicowcy Wszędzie (czytaj: rasizm, ciemnota, mizoginia i generalnie bycie tępym chujem wracają na całym świecie do mainstreamu). Ciemności kryją ziemię i nie jest to przelotna chmurka. Żałuję okropnie, że nie zajęłam się twórczością w swoich latach dwudziestych. No ale nie mogłam.