Bycie dzieckiem jest do bani

Prestiżowe wnętrza kuchni. Na szyi mam zielony agat owinięty miedzianym drutem (produkcja własna.)

Moje pierwsze skojarzenia ze słowem „rodzina” to: „nieporozumienie” i „samotność”.
Tak a propos święta, które nastało i minęło.
Nigdy nie lubiłam być dzieckiem. Czułam się w tej roli tragicznie źle obsadzona.

Bodaj w „Córce Łupieżcy” Dukaja jest wątek tak zwanych przedurodzonych. Ludzi, którzy pełnię świadomości i wiedzy o świecie zyskują na długo przed przyjściem na ten świat. Można z takim mędrym płodem pogawędzić o życiu i całej reszcie (przez specjalną aparaturę, oczywiście.) Potem typ się rodzi i zaczyna doznawać koszmarnego dysonansu między swoją już uformowaną, dorosłą osobowością – a niezdarnym organizmem ciamkacza. Który robi pod siebie, pełza na czworakach i nie trafia łyżką do ust.

Mniej więcej tak się czułam jako dzieć kilkuletni i starszy. Nie znaczy to, iż byłam jakimś młodocianym geniuszem – wręcz przeciwnie. Jedyne, co mnie w szkole interesowało, to polski i angielski. Z matmy inkasowałam pałę za pałą (nie znano wtedy słowa „dyskalkulia”). A potem rozpaczliwie łkałam nauczycielce w mankiet. Wiedząc, iż każde przyniesione do domu ndst. oznacza godzinny seans wrzasków i gróźb. Nauczenie się tabliczki mnożenia zajęło mi trzy lata. Doprawdy nie wiem, jakiegoż magicznego przełomu mój stary oczekiwał.

Możliwości muskowe miałam zatem jak na swój wiek przeciętne – z wielkim tapnięciem tam, gdzie u innych bajtli mieszczą się przedmioty ścisłe. Natomiast posiadałam starą duszę. Wyschniętą, skuloną nieufnie, bladą z braku zdrowego słońca. Taki karzełek z progerią. Wszystko mnie martwiło, stresowało i wpędzało w rozpacz. Niczym nie potrafiłam się cieszyć. Dziś wiem, że prawdopodobnie cierpiałam na ostrą odmianę dziecięcej depresji. Mać poprzestała na konstatacji: „co ty taka ciągle skrzywiona jesteś.” Nikt mojej szarpaniny nie traktował poważnie.

Wyobraźcie sobie małego, niezdarnego gówniarza w okularach. Wystarczy nań spojrzeć trochę krzywo, żeby zalał się łzami. To byłam ja w podstawówce. Nikt nie chciał się ze mną zadawać i w sumie to się nie dziwię. Dzieciaki są jak stado. Jednostki cherlawe, nieudane się ostracyzuje. Pluje im się na plecy, tornistry wypełnia śmieciem. Przykleja do włosów zmiędloną gumę do żucia. Nadaje zabawne przezwiska, związane tematycznie z fekaliami. Zamyka w ciemnym kiblu. Spycha ze schodów.

Najbardziej przenikliwą książką o młodzieży, jaką kiedykolwiek przeczytałam jest „Władca much”. Myślę, że gdyby nie obecność kadry nauczycielskiej, rówieśnicy radośnie wbiliby mnie na pal.

Zrobiłam sobie zdjęcie w publicznej toalecie. To całe szafiarstwo wydobywa dzieciaka z człowieka.

Zrobiłam sobie zdjęcie w publicznej toalecie. To całe szafiarstwo wydobywa dzieciaka z człowieka. Cały ansambl (kiecka plus pasek) pochodzi z ciuchaczy. Sandały z CCC.

Nauczycielki stawiły czoło problemowi. Te wykształcone pedagogicznie osoby urządziły nade mną sąd. Pewnego dnia klasę zamknięto w sali i zadano jej pytanie: – Za co nie lubicie Niny?

Och, iluż ciekawych i pouczających rzeczy się o sobie dowiedziałam. Konkluzja była jasna: wszystko, co mi się przytrafia jest moją winą. Prowokuję sympatyczną dziatwę swą nieśmiałością, śmieszną fryzurą i używaniem długich słów. Powinnam przestać istnieć.

Gdybym miała wtedy poczucie wartości własnej, choćby maleńkie jak naparstek! Wróciłabym do domu i oznajmiła, że więcej do tej szkoły nie pójdę. Ale nie wierzyłam, że zasługuję choćby na tyle.

Nie rozumiem ludzi, którzy o dzieciństwie mówią z łezką w oku. Że było tak pięknie, byli tacy beztroscy itp. Z mojego punktu widzenia są to opowieści z orbity. Nigdy później w życiu nie miałam tylu przygniatających, niezależnych ode mnie trosk, co w wieku lat dwunastu. Co prawda na etapie liceum ojcu do reszty odskoczyła klapka (lata dwubiegunówki zalewanej alkoholem will do that to ya). Ale przynajmniej w szkole już nikt mnie nie dręczył.

W reminiscencjach tych tęskniących padają często słowa: miłość, troska. Wspomina się szczególne chwile, spędzone z mamą czy babcią na pieczeniu ciasta. Z ojcem przy naprawie roweru.

Moja matka żyła w kloszu, tkanym ze strachu i licznych neuroz. Przepychała mnie z poniedziałku we wtorek, z wtorku w środę. Letargicznie podkładając czyste majtki i śniadanie do szkoły. Nie miałam z nią głębszej więzi. Thor mi świadkiem, próbowałam. W końcu dałam sobie spokój.

Stary miewał erratyczne przypływy rodzicielstwa. Chciał na gwałt uczyć mnie pływania, biegania, karate (tja…) i wpadał w gniew, gdy nie potrafiłam sprostać tym wyzwaniom. Bałam się go wtedy bardziej, niż zwykle. Wycieczka do lasu mogła mieć w programie atak szału.

Być może przesadzam. Maluję na czarno krajobrazy pamięci. Dwóch rzeczy jestem absolutnie pewna. Do piętnastego roku życia nie miałam nikogo, ale to zupełnie nikogo, żeby doń gębę otworzyć. Być może dlatego jestem bardzo oczytana.

Słit focia z przebieralni. Jest nas Dwie. Cały ansambl (kiecka+pasek) pochodzi z ciuchacza. Widoczne połowicznie sandały z CCC.

Słit focia z przebieralni. Jest nas Dwie.

Po drugie – moje pierwsze skojarzenia ze słowem „rodzina” to „nieporozumienie” i „samotność”.

Wiem, że nie jestem sama z taką usmoloną biografią. Zwracam się do was – dzieci alkoholików, depresantów, a także osób apatycznych, nieobecnych, niekompetentnych; osób, które poddały sprawę walkowerem lub były zbyt głupie, żeby podejść do niej jak należy. Osób, które nie powinny się rozmnożyć. Jednakże zrobiły to i oto bum! – jesteśmy. Kilkanaście(?) lat życia w plecy. Kilkadziesiąt (?) godzin terapii później.

Chodzimy po świecie ze słownikiem ludzko-naszym. Łykamy swoje pigułki, bo znamy alternatywę.

Co za szczęście, że jesteśmy już dorośli. Kocham dorosłość. Dosłownie zachłystuję się tym szczęściem każdego dnia. Moje decyzje nie podlegają dywagacjom ni ocenom. Moje błędy są tylko moje. Kiedy ktoś mnie krzywdzi – mogę go wykopać ze swojego życia w pięć minut.

To ja decyduję o tym, ile dostanę kulek lodów.

Jesteście kurewsko silni, że trwacie. Wszystkiego wam dobrego.

4

Prestiżowe wnętrza kuchni. Na szyi mam zielony agat owinięty miedzianym drutem (produkcja własna.)

 

Przepraszam za marną jakość tych zdjęć. Robię je sama, bywa, że w niedostatku światła, często w pośpiechu. Wprawa przyjdzie z czasem.

46 thoughts on “Bycie dzieckiem jest do bani

  1. „Kocham dorosłość. Dosłownie zachłystuję się tym szczęściem każdego dnia. Moje decyzje nie podlegają dywagacjom ni ocenom. Moje błędy są tylko moje. Kiedy ktoś mnie krzywdzi – mogę go wykopać ze swojego życia w pięć minut.”

    Zazdraszczam ZEN. Cholera, jak bardzo bym chciał, żeby właśnie umieć wywalić na wszystko i nie rozmyślać o konsekwencjach własnych wtop, nie kombinować i nie rozpamiętywać…

    • Harkonnen,
      w ucięciu wiecznych rozdrapów („po co ja to powiedziałam?”, „wygłupiłam się, nikt mnie nie będzie lubić”) pomogły mi dwie rzeczy.
      Pierwsza: uświadomienie sobie, że inni ludzie zwracają na nas – na nasze błędy, wpadki, ale także np. wygląd – o wiele mniej uwagi, niż nam się zdaje. Tak naprawdę każdy jest zajęty kręceniem się wokół własnego pępka. 🙂
      Druga: zaczęłam patrzeć na siebie jak na najbliższą przyjaciółkę. Mam najbliższą przyjaciółkę, osobę niezwykle wyrazistą, niepowtarzalną, ekscentryczną, nie wolną od dziwactw. Jest ona absolutnie w pytkę. Kocham ją całym sercem.
      No więc – kiedy patrzysz na siebie tak właśnie, z prawdziwą dumą z zalet i marginalizując wady (nikt się tymi wadami tak nie przejmuje, jak ty, pamiętaj!) – to lżej jest żyć.

  2. Dziękuję i nawzajem, kurewsko silna blogerko niestrudzenie niosąca swymi słowami zrozumienie i wsparcie.
    Czyżbyś wiedziała co siedzi w mej głowie? Znaczna większość tego co dziś napisałaś brzmi jakby było o mnie.

  3. Przez dłuuugi czas moim skojarzeniem ze słowem „rodzina” było „silne kobiety i uciekający od nich mężczyźni”. Jak i pozostali, sam uciekłem jak najdalej, dopóki drogą telefoniczną nie udało się nieco przemeblować kontaktów z mamą.

    A dzieciństwo miałem potworne i nadal walczę z pozostawionymi przez nie ranami. Znaczy, wspomnieniami.

    Tulam, Nino.

  4. Tak nie na temat całej notki – wyrwałam jedno zdanie.

    „Nauczenie się tabliczki mnożenia zajęło mi trzy lata. ”
    Mi też, a z matematyki byłam dobra, nawet bardzo. Akurat niemożność nauczenia się na pamięć wyników działań nie świadczy o indolencji matematycznej. Może świadczyć ogólnie o braku umiejętności rycia na pałę.

    • Ann_gelica, tylko, że ja w ogóle z matematyki nie rozumiem nic. NIC. A liczyć nie umiem do tego stopnia, że kiedy pani w kasie wydaje resztę, przyjmuję te monety na wiarę. Przeliczanie ich trwałoby tyle, że kolejka za mną podniosłaby rejwach. 😀

    • Hej. Ja tabliczki mnozenia nie nauczylam sie (o wstydzie) do dzisiaj. A z matmy bylam jedna z najlepszych w klasie. Tak jak mowisz, uczenie sie na pamiec jest do luftu.

    • Ja machnęłam ręką po kilku tygodniach, nauczyłam się kilku kluczowych kawałków, a resztę mnożyłam w pamięci. Zamiast pamiętać, obliczałam po prostu. Teraz jest mnóstwo fajnych przykładów w sieci, jak można sobie pomagać palcami, albo rysując kreski (metoda japońska). 🙂

  5. Miałam dobre dzieciństwo, ale wcale nie sielsko-anielskie. Zostało mi po nim kilka demonów, z którymi ciągle walczę.
    Irytuje mnie, gdy ludzie jojczą, że chcą wrócić do dzieciństwa, bo było tak fajnie, żadnych zmartwień i poważnych obowiązków – taa, te zmartwienia były, tylko dźwigał je pewnie ktoś inny. Ja swoje taszczyłam sama, chciałam czy nie, i nie było innych opcji. Teraz, jako dorosła, mam te opcje. Mam obowiązki, ale też znacznie więcej praw. Mogę się sprzeciwiać, mogę odmawiać, nie muszę ulegać, mogę mieć bałagan w mieszkaniu i nikomu nie wolno mi o to zrobić awantury 🙂 I z rodzicami dogadujemy się teraz lepiej niż wtedy.
    Dorosłość jest dość trudna, owszem. Ale mnie się podoba. Wewnętrzne dziecko we mnie i tak zostało, tylko teraz może więcej, niż to prawdziwe, którym byłam.

    • „Wewnętrzne dziecko we mnie i tak zostało, tylko teraz może więcej, niż to prawdziwe, którym byłam” – o to, to.
      Chociaż ja nauczyłam się być jak dziecko (w sensie: nie bać, nie martwić, nie wstydzić, w nieskrępowany sposób czerpać z chwili radość) jakoś tak, jak wiem? Przed trzydziestką?…

      • Nie pamiętam, czy kiedykolwiek tak umiałam… Byłam dzieckiem nieśmiałym, niepewnym siebie, strasznie przeżywającym krytykę i niezadowolenie innych, bawiącym się raczej samotnie niż z innymi, i chyba dopiero teraz powoli się z tego wyzwalam. A, i teraz mam więcej odwagi, żeby się powygłupiać 😉

  6. Hej, dziś trafiłam na Twojego bloga, przeczytałam ten post i przejrzałam z grubsza kilka innych. I mam do Ciebie pytanie – czy Ty czasem nie masz CHAD? Z tego co wiem, jest on w jakimś stopniu dziedziczny.

  7. Większość ludzi nie pamięta swojego dzieciństwa, wspomina swoje urojenia na jego temat. Wydaje mi się, że dzieci teraz są lepsze niż kiedyś. Sytuacje, które opisujesz, to rzadkość i na ogół problem siedlisk patologii, gdzie panuje przemoc i alkohol w domach (dzieci kryminalistów). Dla odmiany w mediach mówi się o przemocy w szkole bardzo głośno, więc wydaje się, że problem narasta, a jest dokładnie na odwrót. Ktoś go po prostu dopiero zauważył.

    • Patologia? Dzieci kryminalistów?
      Obawiam się, że stosujesz myślenie życzeniowe. Najzwyklejsi ludzie z tzw. dobrych rodzin są zdolni do wyrafinowanych okrucieństw, jeśli tylko poczują, że grupa stoi za nimi murem.
      U dzieci widać to z całą ostrością, bo jeszcze się nie nauczyły dbać o pozory.

      • I bez muru ludzie z tzw. dobrych rodzin są zdolni do przemocy psychicznej czy fizycznej wobec dzieci, szczególnie jeśli mają silne moralne przekonania o „dobrze“ swojego postępowania i uczucie, że nie należą do żadnych patologii. I robią to właśnie dlatego, że uważają siebie za tzw. „dobrą“ rodzinę , która z racji swojego dobra nie popełnia błędów i spogląda z największą pogardą i obrzydzeniem na różnorodne patologiczne siedliska, a własne smrody wypiera z tego względu głęboko w podświadomość, bo refleksyjność i świadomość bolą jak się uważa, że patologia to już nie ludzie tylko coś gorszego. Są to ludzie, dla których wszystko jest jakby oczywiste a już najbardziej ich własna normalność. Te „normalne“ rodziny z przemocą psychiczną (upokarzanie wprost lub ukryte, zawstydzanie dzieci, poniżanie, ignorowanie potrzeb duchowych dzieci i traktowanie tak jakby były własnością rodziców to wielka szara strefa, którą trudno zweryfikować naukowo bo te rodziny robią wszystko żeby upozorować na zewnątrz swoją normalność. Jak ktoś podkreśla w ogóle, że jest normalny i robi to zbyt często to mnie to zaczyna nawet zastanawiać.

        • Dla mnie to też jest sygnał, że należy brać dupę w troki. 😀 Udzielam się na portalach randkowych. Ilekroć dostaję maila zawierającego zdanie „jestem normalnym facetem” po pobieżnym wglądnięciu w temat pan okazuje się być a) pijanicą; b) homofobem i wogle, wszelkim fobem; d) kompletnym idiotą. Czasem nawet wszystkimi trzema naraz 😀

        • O to to… Normalne rodziny.

          Normalne rodziny, dobre domy z pianinem, rodzice z tytułami naukowymi. Rodzice przekonani o tym, że skoro są wykształceni i chcą dobrze, to wszystko jest dobrze. I dziecku, bywa, zabiera kilkanaście lat zrozumienie, że może jednak nie był to taki normalny i dobry dom. Przykładami mogę sypać tak szeroko, że już prawie starczyło na książkę.

          Tak, niektórzy nie powinni się rozmnażać, efektami jesteśmy my… jesteśmy silni, że wciąż żyjemy. I bądźmy szczęśliwi ze wszystkich sił, po swojemu. Na pohybel głupcom i kanaliom.

    • Dzieci może teraz są lepsze niż kiedyś, ale z pewnością dużo głupsze, gdyż zasadniczo poza korzystaniem z fb i aplikacji w telefonach wiele więcej nie robią 🙂

      • Krzywdzący stereotyp. Kiedyś bezmyślnie gapiły się w mecz lub niewolnicę Isaurę z rodzicami, teraz uczą się czytać i liczyć w wieku dwóch lat. Moja trzylatka umie już liczyć do 30. Kiedyś mało który pięciolatek umiał do pięciu, tylko te zdolniejsze. Skakanie w gumę kojarzę jako najmniej rozwijające na świecie i poza oczywistym plusem z racji ruchu nie wnosiło nic do mego życia. Aplikacje i gry są różne, to już kwestia rodziców, jakie zaproponują dziecku. Można włączyć dziecku telewizor, można kupić płytę z fajnym filmem czy piosenkami. Media to media, zawsze będą człowieka ciągnęły w dół. Tak jak rynek czytelniczy promujący słabą książkę, na dodatek puszczaną do druku z błędami ortograficznymi. I nie mam tu na myśli cyfrowych piratów, ale normalne, papierowe książki. O książkach dla dzieci i wędrujących przecinkach czy pisaniu „z sobą” zamiast „ze sobą” nie wspomnę. Gdzieś dojrzałam nawet „dziewczynka ubrała swetr”.

  8. Nino, trafiasz w punkt. Zwłaszcza z charakterystyką matki. Nigdy nie umiałam określić mojej – a była właśnie taka, tylko jeszcze histerycznie zakochana w ojcu. Ojcu, który był panem życia, ale jak wpadał w szał, to należało modlić się o pomoc. Tylko i wyłącznie. Co ciekawe, ojciec lał tylko mnie. Matki i siostry nie ruszał.
    Potem szkoła jako miejsce opresyjne. Też nie miałam nikogo, za to wszyscy lali z kujona, który po otrzymaniu czwórki zalewał się łzami. Nikt nie wiedział, że za ocenę poniżej 5 dostanę taki wpierdol, że aż słabo. Do szkoły zdarzało mi się przychodzić ze śladami pobicia na twarzy – ale jestem starsza od Ciebie, wtedy nikogo to nie interesowało.
    Moja matka nie żyje, kontakty miałyśmy słabe. Najgorzej wspominam sytuacje, kiedy jeździłam na studia. Zwlekała się wtedy z łóżka, stała przy drzwiach i nadstawiała policzek. Ona zawsze nadstawiała policzek. Nigdy mnie nie pocałowała, nigdy nie przytuliła. Pamiętam z dzieciństwa, jak chciałam jej usiąść na kolanach, to zrzucała mnie, bo byłam za gruba.
    Nino, dziękuję Ci za ten tekst.

  9. Dzięki za ten tekst. Pozwala nie czuć się samej, kiedy wokół sielskość-anielskość i do wyrzygu słodkie brednie o niewinności dzieciństwa.
    Nie, nie miałam złego dzieciństwa. Miałam – chyba jak ogromna większość osób, mimo że się do tego nie przyznają – potłuczone: rzeczy paskudne, rzeczy przepiękne i te pomiędzy. Można by z niego złożyć kilka oddzielnych opowieści – i koszmar, i złotą legendę, i błyskotliwą anegdotkę.
    Nie chcę znów być dzieckiem. Więcej, choć na studiach było mi genialnie, nie chcę znów mieć dwudziestu lat. To, co było, zbudowało mnie, ale nie jest już mną. I nie powinno być.

  10. To byl bardzo trudny wpis. Gratuluje, Nino, odwagi.

    Tak, jest nas legion. Choc ja nie lubie swojego dziecinstwa z innych powodow. Ciagle choroby, moje, mlodszych braci. Bieda. Szkola. Nie bylam gruba, nie mialam okularow, bylam calkiem ladnym dzieckiem ale w podstawowce i gimnazjum bylam niemal zjedzona zywcem. Szczerze nie znosilam tez nauczycieli, mimo bycia kujonka. Najbardziej nie chcialabym wrocic do okresu nastolectwa. To byl hardcore mode. Malo dobrych momentow, duzo angstowania, niezrealizowane libido, zjebana psychicznie rodzicielka-nauczycielka, bieda, jeszcze wiecej angstu, bunt, drazniacy zjebana psychike rodzicielki, szkola jak wyzej. Dobrze, ze ojciec pil gdzie indziej.

    Jedyne, z czego sie ciesze, to wola walki i upor, ktora te czasy we mnie wyszkolily. Mniej ciesze sie z depresji, ale kto sie z chujstwa cieszy.

  11. „Nie rozumiem ludzi, którzy o dzieciństwie mówią z łezką w oku. Że było tak pięknie, byli tacy beztroscy itp.”

    Ja też ich nie rozumiem. A nawet czuję złość, bo wiem, że w większości to są osoby, które jako dzieci wydawały wyrok, kto w danej klasie ma być odrzutkiem. Osądzały go, gnoiły, a potem były szczęśliwe dalej, zupełnie nieświadome krzywdy, jaką wyrządzały. Często są tego nieświadome do dziś.

    • Pala, akurat byłych beneficjentów mentalności stada łatwo rozpoznać. To bez pudła ci, co pierwsi ci zarzucą, że „przesadzasz” i że „na pewno nie było aż tak źle.”

  12. Cześć, Nino. Skoro inni mówią, to i ja dorzucę coś swojego. Moi rodzice byli (i nadal są) w porządku. Za to okres podstawówki i gimnazjum był grą na poziomie hard (nightmare mieli inni). Z perspektywy czasu (kiedy próbuję sobie przypomnieć – a nie bardzo chcę, szczerze mówiąc) mam wrażenie, że moje życie w szkole nie było dokumentalnie przesrane. Tylko trochę, na tyle, aby wychodzić bokiem i kilkanaście lat później nadal mieć kompleksy. Nikt mnie nie pobił – wyzywali mnie tylko (tylko?). Z racji posiadania zepsutych hormonów, były to głównie wyzwiska dotyczące mojej ówczesnej tuszy. Kilkanaście lat później, nosząc rozmiar 34/36, uważam, że wyglądam za grubo, a spotykając nowych ludzi, zastanawiam się, czy oni przypadkiem nie byli w moim gimnazjum. A jeśli nawet nie byli, to czy przypadkiem nie byli w tej kaście dosrywającej innym. Moim kolegom i koleżankom z gimnazjum oraz podstawówki życzę obecnie wszystkiego najgorszego z wyrazami szczerej nienawiści. Jakoś nigdy nie szło mi całkowite zapominanie i jakiekolwiek wybaczanie.

    Jest jeszcze coś. Życie w szkole nie było do końca do bani, dzięki jednej koleżance. Koleżanka, nazwijmy ją Weroniką, także była wyzywana – mam wrażenie, że nawet w większym stopniu, niż ja. Nie wiem, dlaczego. Być może dlatego, że miała lekką wadę wymowy, nie była bogata, a jej starszy brat (uczący się w tej samej szkole) także jej dowalał? Tak czy inaczej – dobrze było mieć kogoś o wspólnych zainteresowaniach, nawet jeśli jedynie w sąsiedniej klasie.
    Po gimnazjum nasze drogi się rozeszły – kontakt się urwał. Mnie się udało odbić – prywatna szkoła zapewniała mniejsze klasy (co nie znaczy, że i tam nie zdarzały się patologiczne czy antypatyczne jednostki), pojawili się nowi znajomi, a leki przywróciły normalny metabolizm, a co za tym idzie, mniejszą wagę.
    W klasie maturalnej okazało się, że Weronika nie żyje. Skoczyła przez okno. Te gnoje z gimnazjum i podstawówki były na pogrzebie. W internecie jej koledzy i koleżanki pisali w komentarzach pod artykułem o jej śmierci 'dlaczego się na nas wyżywacie?’. Ktoś mi robił zdjęcia z autobusu, już później po pogrzebie.
    Pierdol się, drogie koleżeństwo. Pier-dol-się. Wszystkiego najgorszego.

    Przepraszam, że wylał się tutaj taki ponury esej, ale wiele lat to siedziało. Niektóre paskudztwa siedzą i wychodzą, jak kamienie nerkowe.

    • Nona,
      wcale się nie dziwię, że nie masz ochoty wybaczać czegokolwiek. Ale ja w ogóle uważam, że wybaczenie to luksus, na który trzeba aktywnie zasłużyć, nie zaś nasz psi obowiązek względem dręczyciela.
      Dobrze jest móc coś takiego z siebie wyrzucić. Zachęciłabym Cię do terapii, ale sama nie chodzę – bo mnie nie stać. 😀

      • Tyle dobrego, że można [wolno, bo wolno, niekoniecznie do końca, ale jednak w jakimś stopniu] jakoś się wygrzebać z tego wszystkiego.
        Dodając jeszcze – przykro mi, że w domu było u Ciebie kłopotliwie – kiedy nawala zarówno dom, jak i szkoła, to robi się mocno nieprzyjemnie.

        A tak z innych tematów – czy jest miejsce, w którym można czytać Twoje recenzje? Przyznam, że bloga czytam od dłuższego czasu (bardzo dobrze się czyta) i mignęło mi, że zawodowo recenzujesz książki – nie wyłapałam jednak, dokąd lecą te recenzje.

        Pozdrawiam!

        • Pisuję recenzje wewnętrzne dla wydawnictw. Kiedyś pisałam teksty o popkulturalnym mydle i powidle dla portalu Dzika Banda, ale to już dość dawno temu. Jeśli coś nowego gdzieś opublikuję, nie zawaham się tu pochwalić. 😀

  13. Nie miałam bardzo złego dzieciństwa i wiele rzeczy wspominam dobrze. Moi rodzice byli całkiem w porządku jako mama i tata, ale niestety nie wyszło im małżeństwo, a to się zawsze odbija na dzieciach. Przez wiele lat zazdrościłam dzieciakom, których rodzice się rozwiedli, zamiast prowadzić zimną wojnę. Teraz jest lepiej, kontakty są ograniczone, a ja mam ojca i matkę. To dużo.

    Zawsze natomiast mnie zastanawia to określenie, że dzieci są wolne od odpowiedzialności – ja się czułam odpowiedzialna na wszystko, głównie za rzeczy, na które nie miałam wpływu. 100% odpowiedzialności, a zero możliwości zmiany. I ciągłe poczucie, że zawalam sprawę, skoro nie mogę nic poprawić. Lepiej jest być dorosłym po terapii.

    • Mnie obciążano odpowiedzialnością za sprawy, na które nie miałam wpływu. Non stop. Także za to, że „są ze mną problemy.” („Dlaczego nikt cię nie lubi? Dlaczego ty nie masz przyjaciół? Ja w twoim wieku miałam mnóstwo przyjaciół!”)
      Już nie wspominając o takim drobiazgu, jak fakt, że nie wolno mi było być złą. Nigdy i na nic. Cały rodzinny kapitał złości zużywał pan domu.
      Czuć gniew nauczyłam się jako dorosła osoba. Przedtem przerabiałam go na depresję.

      • „Ja w twoim wieku miałam mnóstwo przyjaciół” Dżizz… Jaka szkoda, że dzieci nie zdają sobie sprawy, że mogłyby odpowiedzieć w takim wypadku np. A ja bym wolał/a żebyście byli tacy jak rodzice Zosi: wykształceni. Albo niepalący. Albo niepijący. Albo zarabiający tyle co np. rodzice Marka. Ja z czasem nauczyłam się tak matce odpowiadać, ale z takim raczej długim czasem 😛

        • Ja byłam takim dzieckiem, paląca mama miała ze mną ciężko, ciągłe awantury, że sobie niszczy zdrowie i życie. Imaginuj taki obrazek: idzie mama z pięcioletnim berbeciem, który jej prawi kazania i tłumaczy, że nie powinna robić awantur w kolejkach, że jest źle wychowana i że powinna naśladować innych ludzi oraz wreszcie rzucić palenie. 😉

  14. Wszystko prawda. Miałam takie dzieciństwo (choć rodzina nie z tych patologicznych, rodzice wykształceni, dziadkowie przodownicy pracy), że do tej pory uważam ten okres za kompletną stratę czasu, czarną dziurę, do której nie chcę wracać. A najciekawsze jest to, że uważam teraz każde dzieciństwo za jakieś kuriozum i sama dzieci mieć nie chcę. Nie tylko z obawy, że swoimi lękami i uprzedzeniami skrzywię im psychę tak, jak mnie skrzywiono.
    Pozdrawiam!

  15. „Irytuje mnie, gdy ludzie jojczą, że chcą wrócić do dzieciństwa, bo było tak fajnie, żadnych zmartwień i poważnych obowiązków – taa, te zmartwienia były, tylko dźwigał je pewnie ktoś inny.”

    A powinien ten ktoś inny omawiać z siedmiolatkiem problemy z kredytem hipotecznym albo z mięśniakami macicy? (czy inne w tym stylu)

  16. Przed chwilą trafiłam na tego bloga. Jak dobrze Ciebie rozumiem… Mam 16 lat, jednak przeżyłam więcej przykrości niż przeciętny dorosły. Mieszkanie pod jednym dachem z matką z nieleczoną schizofrenią paranoidalną odcisnęło ogromne piętno i zrujnowało mi całe życie. Nie wierzę że będzie już lepiej ze mną, mimo że mama zniknęła.
    Nie jest to problem patologii, kryminalistów jak jeden komentujący śmiał pomyśleć. U mnie nawet babcia czy reszta rodziny nie wpadła na to, co matka ze mną wyrabia.
    Do dzisiaj nie mam koleżanek, zresztą nie ma się co dziwić. W podstawówce byłam tępiona nawet przez nauczycieli, albo przynajmniej ignorowana, a moi oprawcy wychwalani.
    W gimnazjum sytuacja wyglądała lepiej. No ale i tak nie potrafię z nikim rozmawiać. Teraz idę do liceum. Czarno to widzę.
    Dziękuję bardzo za ten post, muszę go zapisać sobie aby mnie podtrzymywał na duchu. Przepraszam za chaotycznie napisany komentarz.

    • Słuchaj, może być z Tobą lepiej. Oczywiście, że jesteś poraniona wzdłuż i w poprzek – kto by nie był na Twoim miejscu? Ale Twoje życie dopiero się zaczyna i istnieją narzędzia, które pomogą uczynić je lepszym. Jako uczennica masz dostęp do usług NFZ. Proszę, zrób to, czego ja w Twoim wieku nie zrobiłam, bo uwierzyłam, że mi nie wolno („tylko świry latają po psychologach”.) Idź do terapeuty. Opowiedz mu o wszystkim. Wyrzuć z siebie tę truciznę.
      Terapia to sposób na to, by ludzie dorastający w destrukcyjnych warunkach, w chaosie, często w biedzie, przemocy, bez wzorców – mogli nauczyć się, jak normalnie żyć. To naturalne, że teraz nie umiesz z nikim rozmawiać. Kto miał Ci pokazać, jak się zawiera znajomości? Matka?
      Ale to wszystko da się nadrobić. Naprawdę. Trochę to potrwa i łatwo ani przyjemnie nie będzie, ale warto jak cholera.

  17. Przeżywałam to samo. Lata znęcania, alkoholowe agresje ojca. W pewnym momencie zaczęłam zawłaszczać wyrządzaną mi krzywdę, przekuwać obracać ją przeciw dawnym i nowym dręczycielom, nieść jak zbroję, jak sztandar, koronę. Patrzcie, oto idę ja, którą próbowaliście poniżyć, ale nawet to wam nie wyszło, co teraz czujecie? Wkradł się już jakiś dyskomfort? Ustalcie zasady swoich okrutnych gierek, a ja je wypaczę, bez litości wykorzystam, będę kąsać, manipulować, wpędzać w poczucie winy. Jestem jadowita i jestem trująca -i wyłącznie tym, czym mnie nasączono.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *