Deadpool. Coś jakby recenzja

deadpool1Spoilery będą na jasnożółto. Proszę je podświetlać w celu przeczytania.  O, tak.

Szanowni, zacznijmy od najważniejszego i miejmy to z głowy: „Deadpool” jest filmem świetnym.

Czy oryginalnym? Na Jowisza, nie. To klasyczna (ładniejsze określenie na „sztampowa”) historyjka o szczęściu, które zmorfowało w nieszczęście. O krzywdzie, zadanej przez los i złych ludzi. Oraz pomście.  Historyjka opatrzona nader holiłódzkim szczęśliwym zakończeniem.

Były żołnierz Wade Wilson wiąże koniec z końcem w fachu, jak sam to ujmuje: „drobnego kolesia od brudnej roboty.” Zdarza mu się postraszyć stalkera jakiejś nastolatki w potrzebie. Ale domyślamy się, iż przeważnie są to „roboty” grubszego kalibru.

Wade nie jest osobnikiem miłym. Ani szczególnie uspołecznionym. Ma niewyparzony jęzor i wąską definicję empatii. Zachowuje ją dla jednej, jedynej osoby, o którą w życiu dba: Vanessy, cud dziewczyny (prywatnie damy lekkich obyczajów.) Tych dwoje dorównuje sobie tak w psychicznym pokręceniu, jak i w temperamencie. Dawno nie widziałam w kinie rozrywkowym tak przekonująco odmalowanego związku, opartego na fizycznej fascynacji. Cała kraina, odkryta przed widzami za sprawą znaczka „film kategorii R.” Powinni robić takich więcej.

„Życie to festiwal bezustannej chujozy, przerywany kwadransami szczęścia, po których wracamy do stałego programu” prawi z offu Deadpool, opowiadający nam, jak przestał być Wade’em. Naszego bohatera spotkała miłość życia? A zatem czas, by spotkał go rak. Oraz banda specjalistów od super-mutacji, obiecujących takim jak on uleczenie. De facto – łowców niewolników. Oraz miłośników zadawania tortur. 

"Have you seen this man?"

„Have you seen this man?”

Bohater przejdzie przez piekło. Wiem, co mówię – spotkają go rzeczy tak paskudne, że cyniczny stary popkornożerca (to ja) trzymał się krzesła. Wade Wilson utraci twarz, w wyniku mutacji zyskując powierzchowność pizzy Trzy Sery. Pożegna poczytalność (już przedtem było z nią u niego krucho.) Oraz kobietę, którą kocha. A my będziemy kibicowali jego walce o remis. Brzydkiej, pozbawionej zasad walce.

Czy ten film jest ambitny? Ależ skąd. Deadpool (bohater) porodził się jako satyra na ładniejszych, gładszych supergierojów, co mają mars na czole i wieczny kij w odbycie. Produkcja stoi krwawą rozpierduchą, żenującym licealnym humorem tudzież wulgaryzmami. Podkreślam: jeśli ktoś nie lubi widoku krwi, nie cieszą go grube dowcipasy ani słowo „chuj” – to raczej się na projekcji nie rozerwie. Żeby nie było, że nie ostrzegałam.

Jeśli więc ani oryginalny, ani ambitny, to jaki ten „Deadpool” jest?

Niegłupi. Szalenie zabawny na swój socjopatyczny sposób. Zajmujący. Angażujący. Czy wspomniałam już, że niegłupi?

Wiecie, nie byłam miłośniczką komiksów o superbohaterach. Wysokooktanowe kino na motywach zaczerpniętych stamtąd łykam jak gąsior gałki, owszem. Lecz materiał źródłowy mało mnie obchodzi. Będąc niewinnym dziecięciem podczytywałam pod ławką zeszyty o Dusznym Jeźdźcu („Ghost Rider”), o którym tak pięknie śpiewa Henry Rollins. Ale i to raczej z nudów; wokół trwała fizyka. (Poza tym Ghost Rider nie jest superbohaterem. Jest współczesną Erynią. Taką w ramonesce i z płonącą czachą miast głowy, która nie gaśnie mu nawet w ulewie. Typ przemieszcza się po krajobrazie motocyklem, co Takoż Płonie –  i sprawia łomot różnym popałęszeńcom, rycząc przy tym: „Pomsta! Pomsta!” Wydawało mi się to wtedy na swój obłąkany, komiczny sposób wspaniałe –  i takież wydaje mi się teraz.*)
Moja niechęć do wydawnictw Marvela przetrwała kilkanaście dobrych lat. Odstręczał mnie grubo sadzony kicz i śmiertelna powaga. Dziwaczna budowa zarówno bohaterek (kuliste cyce na torsie pięcioboistki) jak i bohaterów (uda niczym Ursynów w obwodzie.) Tudzież fabuły tak pokręcone, że trza być mongolską gimnatyczką, by się w nich odnaleźć.

Czułam się Ponad To. A potem technologia ruszyła z kopyta i przyszły filmy o dzielnych Awendżersach. Zaś Wum odkrył, że jakaś część jego genomu jest nieodwracalnie naznaczona popcornem.
Nie warto być Ponad To, powiadam wam. W ten sposób traci się kupę frajdy.

Film wziął mnie tak bardzo, że poważnie planuję przynajmniej przekartkować wszystko, co jest o Deadpoolu do przeczytania. Memy z pyskatym najemnikiem krążą na obrzeżach internetu od dobrych paru lat. Bohater bez krzty taktu wyszydzający wszystkich i wszystko (lecz w pierwszej kolejności siebie) najwyraźniej wielu ludziom był potrzebny.

Bohater nadrabia brak mimiki wyrazistą mową ciała.

Facet nadrabia brak mimiki wyrazistą mową ciała.

Przejdźmy do adremu. Dlaczego „Deadpool” (film) jest tynfa wart?

Bo Deadpool (bohater) proszę Państwa, bierze ów kicz straszliwy, przyrodzony gatunkowi – i serwuje nam go backhandem, łamiąc beztrosko zasadę czwartej ściany. Chłopak wie, że jest kukiełką scenarzysty, zalewającą się juchą ku frajdzie zjadaczy popcornu. Figurą z wesołego miasteczka. Bez krępacji podkreśla fakt, że w uniwersum Marvela jego pozycja jest niewysoka. Budżet filmu, w którym przyszło mu wystąpić – skromny. Że Ryan Reynolds jako taki nie jest żadną gwiazdą. Zaś widzowie woleliby oglądać przystojniaka Wolverine’a. Ba, bohater zakłada, że nawet jego własna narzeczona by wolała. Co prowadzi do najabsurdalniejszej sceny zdjęcia maski w historii kina. Znosi to wszystko z królewskim wdziękiem.

Nigdy nie ceniłam aktora Reynoldsa, spiritus movens tego projektu. Ale zaczynam myśleć, iż facet coś w sobie ma. Trzeba nielichych jaj, by publicznie wrzucić do śmietnika własną (niezbyt udaną, dodajmy) karierę filmową. Nieugaszona głupawka bohatera ślicznie kontrastuje z sieriożną postawą zarówno dwojga pomagających mu X-manów („Studia nie było stać na trzeciego” – przyp. sam Deadpool) jak i ekipy Złoli. Naprawdę ciężko jest stroić demoniczne grymasy, gdy ma się pod bokiem takiego typka jak nasz Wade.

Film, jako się rzekło jest w kategorii R. Uważam, że słusznie – choć trochę szkoda. Młodzież licealna może się od Deadpoola czegoś nauczyć.

Powaliło cię, Wumie – myślą teraz ci z Was, którzy go widzieli. Jakaż nauka moralna wypływa z faktu, iż nasz odziany w szkarłatne spandeksy anti-hero nawleka ludzi na katany jak na szpadki do szaszłyków? Że mieszka z niewidomą starszą panią, z której kalectwa po chamsku drwi? Że udziela taksówkarzowi, wiozącemu go na pojedynek ze Złolem – najgorszych możliwych porad sercowych? Wreszcie – że zabija zdeprawowanego okrutnika, mimo, iż tradycyjnie szlachetny X-man Colossus zaklina go, by tego nie czynił?

Widzicie, rzecz w tym, by odrzucić szatki konwencji. Wyglądający spod nich goły tyłek mógłby należeć do  każdego z nas. Szansę na zmutowanie w socjopatycznego badassa z mieczami oceniam jako zerową. Szansa na to, że spotka nas w życiu (które już zdążyliśmy sobie w pocie czoła poukładać) jakieś grube nieszczęście, a potem następne, a potem jeszcze jedno – jest wysoka.

Tak działa wszechświat.

Deadpool wojuje z okrucieństwem wszechświata bronią dostępną nam wszystkim: śmiechem. Drwijmy z siebie każdego dnia. Im mniej gustownie, tym lepiej. Śmiejmy się do łez. Bo inaczej musielibyśmy się powiesić.

Jeszcze jedno: facet nie daje faka za stan zdrowia padalca w gatunku „taki ładniejszy doktor Mengele.” Jako, że zgrzytam zębami za każdym razem, gdy Batman puszcza Jokera żywcem – powitałam to uznaniem.

*Ma ktoś koszulkę z Dusznym Jeźdźcem? Nosiłabym.

Tego typu obrazeczki krążą po sieci. Nie jestem wybredna, więc mnie rozśmieszają.

Tego typu obrazeczki krążą po sieci. Nie jestem wybredna, więc mnie rozśmieszają.

4 thoughts on “Deadpool. Coś jakby recenzja

  1. Nino,chciałam Cię tylko podziękować za ten wpis.Powiedzieć,że nieświadomie stałaś się bardzo ważną osobą w moim życiu…Że kilka razy dziennie wchodzę na Twój blog,żeby sprawdzić czy nie ma nowego wpisu.Tak,jestem nołlajfem,u którego od dawna jest chujowo i nic się nie zmienia.Ale chcę żebyś wiedziała,że dodajesz mi sił w najgorszych momentach.Że każdy Twój wpis daje mi radość.Dziękuję…I życzę Ci dużo szczęścia.

    • A., nie ma za co. Mnie ten blogasek bardzo często służy za wentyl. 🙂
      Nie mogę zrobić nic więcej, niż tylko życzyć, żebyś poczuła się lepiej. Zatem życzę. Trzymaj się, dziewczyno.

  2. Uspokajam, młodzież licealna (a także gimnazjalna i późnopodstawówkowa) na Deadpoola poszła tłumnie. Jeśli kogoś mi żal, to rodziców którzy poszli z ową młodzieżą do kina i musieli tłumaczyć dowcip o Dniu Kobiet. Żartuję, tak naprawdę wcale mi nie żal, zabrałeś jedenastolatka na film z R, to cierp! A na drugi raz poczytaj o filmie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *