Nie każdy, kto wprowadzi was w błąd musi kierować się podstępnymi zamiarami. Bywa, iż chęci ma dobre. Lecz co z tego, gdy nie potrafi odróżnić własnych pobożnych życzeń od rzeczywistości. Nikt nie zasługuje na to, by na samym początku drogi w Nowe wdepnąć w wielkie, wonne gówno.
Witajcie. Dzisiejszą audycję sponsoruje admirał Ackbar.
Z tą poliamorią to jest tak: niezorientowanemu łatwo pomylić ją z czymś innym. Nie istnieją w końcu żadne regulaminy, które zainteresowany mógłby przekartkować punkt po punkcie. Strony wypełnione rzetelną wiedzą przytajone są po niszach. Ciężko na nie natrafić, jeśli się nie wie, czego szukać. (Ja w każdym razie przez ostatnich parę lat trafiłam może na dwie.) Autorzy przybliżających zjawisko publikacji prasowych nonszalancko podchodzą do tematu. Zdarza im się zamieszczać wywiady z fachowcami, co podciągają fakty pod własne uprzedzenia. Bądź też przedstawiać patologię jako stan prawidłowy.
Jedyne wyczerpujące informacje, jakie pozyskamy – pochodzić będą bezpośrednio od innych ludzi.
Początkujący natknie się na ludzi bardzo różnych. Jedni powiedzą mu, że poli równa się związek otwarty. Inni, że poliamoria i poligamia to w gruncie rzeczy to samo. Jeszcze inni – że polirelacja polega na trójkącie łóżkowym (najlepiej takim typu: jeden basza i dwie obsługujące go niewiasty.) Jeszcze całkiem inni – że nie możecie przystąpić do związku poli, skoro nie interesuje was życie w komunie pod jednym dachem.
Im dalej tym mgliściej.
No dobrze, powiecie. Czymże różni się Wum -jako-źródło-wiedzy od wszystkich innych osób, wspomnianych powyżej? Będę brutalna. Tylko jedną rzeczą. Nie mam żadnego interesu w sprzedaniu wam chały. Gdyż albowiem nie planuję uwodzić was, ni zaciągać do łóżka.
Ludzie deklarujący się jako poli to wciąż są tylko ludzie, wiecie. Nie anioły. Niektórym zdarza się – jak to ujmowała moja mać – „kłamczuszkować.” Słuchajcie – nie ma zbyt misternych łamańców logicznych, by nie podjął się ich umysł natchniony pościelową motywacją.
Ważne: nie każdy, kto wprowadzi was w błąd musi kierować się podstępnymi zamiarami. Bywa, iż chęci ma dobre. Lecz co z tego, gdy nie potrafi odróżnić własnych pobożnych życzeń od rzeczywistości. Względnie – z jakiegoś powodu uważa, iż zasady współżycia społecznego go/jej nie dotyczą.
Nie musi was obchodzić, co to mianowicie za powód. Nikt nie zasługuje na to, by na samym początku drogi w Nowe wdepnąć w wielkie, wonne gówno.
To powoduje urazy uczuć miękkich. Oraz zraża do idei poliamorii jako takiej. A idea jest mi droga, więc będę jej bronić. Siłom i godnościom osobistom.
Post ten kieruję głównie do singli, poszukujących polizwiązku. Ale chciałabym teraz powiedzieć coś osobom w relacji monogamicznej, którym zaproponowano przejście w poli tryb.
Szanowni – słuchajcie swojego brzucha. Serio. To tam znajdują się emocje, których często nie potrafimy nazwać. Jeżeli partner/ka proponuje otwarcie związku na innych ludzi, a w was odzywa się lęk zabarwiony ekscytacją, to – chociaż wysłuchajcie go/jej do końca. Kto wie, może to jest wyjście właśnie dla was.
Ale jeśli odczuwacie tylko gniew, zranienie, ogólny wewnętrzny sprzeciw…nie brnijcie w to. Poliamoria nie jest jakąś egzotyczną potrawą, której trzeba spróbować, by móc twierdzić, że się jej nie lubi. Nie. Poliamoria to naturalna skłonność. Można rozbudzić coś, co było w was uśpione od lat. Ale stworzyć tego od podstaw się nie da. Nawet z wielkiej miłości.
Broń Thorze nie pozwólcie sobie wmówić, że od waszej zgody na otwarcie związku zależy przyszłość tegoż. To nie jest żadna propozycja. To emocjonalny szantaż. W sytuacji, gdy jedno z partnerów odkrywa w sobie potrzeby poli, a drugie nie – przerzucanie odpowiedzialności za los relacji na to drugie jest zwyczajnie nieuczciwe. Inna sprawa: wierzę głęboko, iż czasem satysfakcjonującego kompromisu między kolidującymi potrzebami dwojga ludzi – nie ma. Że lepiej zakończyć całą sprawę, niż bezsensownie dręczyć siebie i partnera. (Ale to inna historia i opowiemy ją innym razem.)
Uff, to było trudne. Okej. Lecimy z tym koksem.
Poniżej cztery przykładowe sytuacje, na które możecie się natknąć w kontekście potencjalnego polizwiązku. Każda z przytoczonych posiada z pozostałymi jedną cechę wspólną: jest lewa. Tzn. od powicia szkodliwa.
PLĄCZĄCY SIĘ W ZEZNANIACH (also known as „ruchacz pokątny”)
Eufemia spotkała w internecie fascynującego mężczyznę. Wymienili kilkanaście maili. Względnie – przesiedzieli godziny, przerzucając się iskrzącymi one-linerami na czacie. Pewnego dnia Kryspin zaproponował Eufemii przeniesienie spraw na Wyższy Poziom.
– Nie powiem nie – odrzekła. – Ale zdajesz sobie sprawę, że ja jestem poli?
– Och, wyśmienicie! – ucieszył się on. – MY Z ŻONĄ także!
– W takim razie chętnie poznam twoją…- zaczęła prostolinijna Eufemia.
– Nie no, coś ty. Co ty. Po co. Ja jej o nas powiem.
– Wolałabym jednakowoż mieć pewność, że twoja żona wie o naszym małym flircie – Eufemia nie dawała się zbić z tropu. – Może więc ja do niej napiszę?
– Ani mi się waż z nią kontaktować, słyszysz? NAWET NIE PRÓBUJ.
(Dwa miesiące później Eufemia wpadła na Kryspina i Kryspinową na jakiejś imprezie. Jak się już wszyscy domyślacie, ślubna naszego bawidamka nie znała nawet słowa „poliamoria”, które nasza dociekliwa bohaterka mimochodem wplotła w small talk.)
P.S: Pamiętacie może, jak kiedyś pisałam, że uścisnę dłoń sukinsynowi, co nie kręci i nie udaje świętoszka? Podtrzymuję to. Mężczyzna*, który zaczyna znajomość od zwięzłej deklaracji: „Jestem zajęty, kocham swą połowicę i tak pozostanie, mogę ci dać chwilę przyjemności od czasu do czasu, reflektujesz?” – ma mój niechętny szacun. Natomiast cwaniacy za pięć groszy sprawiają, iż dłoń szuka szpadla.
POLIAMORYSTA SCHRODINGERA
Zenon poznał Teofila w kafejce. Zakochał się już w chwili, gdy tamten wylał mu swoje latte macchiato na świeżo upraną bluzę. Po obowiązkowym kontredansie („Tak strasznie przepraszam”,”Nic się nie stało, nigdy nie lubiłem tej szmaty”) panowie wdali się w pogawędkę. Wzajemne przyciąganie ruszyło z kopyta.
Lecz nawet będąc zakochanym po uszy, Zenon nie mógł nie dostrzec, jak powikłana jest Teofilowa sytuacja osobista.
– Widzisz, ja jestem poli – parę miesięcy później tłumaczył mu Teofil. – Zawsze byłem, czuję to w sobie, to moja prawdziwa natura! Ale Agłai pękłoby serce, gdybym jej powiedział. Ona jest tak doszczętnie monogamiczna. Chce wziąć ślub, mieć tłuste niemowlęta, takie tam.
– Okej – rzekł Zenon, zbity z tropu. – Wytłumacz mi proszę, dlaczego zatem właściwie jesteście parą?
– No wiesz…kochałem ją. Nadal kocham! I się bałem, że jak jej powiem prawdę, to ona nie będzie chciała ze mną być.
– Ale twierdzisz, że mnie też kochasz – odparł Zenon bezradnie.
– Oczywiście, kocie. Kocham was oboje. Bądź cierpliwy, proszę. Ja jej w końcu powiem, jak z nami jest. Powiem, no. Kiedyś na pewno.
Wiecie, Teofil niekoniecznie musi być wyrachowaną świnią. Być może pobożne życzenia mylą mu się z rzeczywistym stanem spraw. W każdym razie dla Zenona radę mam jedną. Uciekaj, chłopie. Uciekaj naprawdę szybko. Albo pewnego dnia ockniesz się samotny – podczas, gdy twa miłość będzie zapychać fejsa fotkami bliźniaków.
TAKTYK SCICHAPĘK
Gryzelda poznała parę Łucja + Dzierżko na jakimś konwencie. Kilka litrów podłego alkoholu później (i parę przegadanych godzin później) całe trio w nastroju frywolnym udało się do hotelu. Gdzie nastąpiła gromadna próba wytrzymałości sprężyn lokalnego łóżka.
Nazajutrz Gryzelda czuła się dość skrępowana. (Nie podejrzewała się o Takie Rzeczy.) Lecz Dzierżko przygarnął ją do łona i radośnie zapewnił o chęci kontynuowania znajomości. Łucja milcząco przytaknęła.
Jak się okazało, Dzierżkowie mieli tak duży dom, że Gryzelda bez większego problemu została w nim stałą rezydentką. Dni spędzali na luziku, w miłej pararodzinnej atmosferze. Freelancer Dzierżko raźno bębnił w klawiaturę, Łucja takoż. A Gryzelda po powrocie z pracy siadała z nimi przy kuchennym stole i opowiadała, jak jej minął dzień.
Tygodnie przepływały. Gryzelda zaczęła dostrzegać subtelne ochłodzenie relacji z Łucją. Dziewczęce chichrajki coraz częściej ustępowały miejsca terytorialnym posykiwaniom. Dzierżko nadal był tak samo czuły i pomysłowy. Jeno czasem zamyślał się i milkł.
Pewnego deszczowego popołudnia Łucja z Dzierżkiem zaprosili Gryzeldę do stołu. Jak się okazało, po raz ostatni.
– Musisz się wyprowadzić – oznajmili.
Zszokowana Gryzelda zdołała tylko bąknąć: – Ale…dlaczego?
– Nie bierz tego do siebie – odparła Łucja spokojnie. – Dzierżko ma swoje potrzeby i ja je jak najbardziej respektuję. Ale to trwa już jakiś czas i sorry, ale zrobiło się ciut męczące. Chcemy teraz skupić na naszym związku. – Dzierżko milcząco przytaknął.
Słówko od cioci Wum. Stosunek do dołączania „na trzeciego” do istniejącej pary mam, jaki mam, tzn. wysoce Nieufny. Nie wykluczam, że gdzieś za górami istnieją takie poliduety, które traktują trzecią osobę w swym łóżku i życiu z należytym szacunkiem. Ale na wszelki słuczaj upewnijcie się, że oba składniki pary was w tym związku chcą. A nie tylko – roztropnie milczą. Oraz czekają, aż mężowi przejdzie.
GWIAZDA I JA
Jowita była fanką popularnego webkomiksu, rysowanego przez rzutką, ekstrawertyczną Halszkę. Panie poznały się na wieczorze autorskim tej ostatniej. Zadzieżgnęła się między nimi nić sympatii. Przebojowa Halszka już przy drugim winie jęła całować Jowitę. Co ta ostatnia przyjęła z zadowoleniem. Na czwartej oficjalnej randce zaproponowała rysowniczce stały związek.
– Tylko wiesz, ja jestem poli, więc mam jeszcze kogoś. Ale to nic poważnego. Zresztą, na pewno się dogadamy – odparła radośnie Halszka.
Dziewczyny uznały, że nie warto się wygłupiać z jakąś Rodzinną Atmosferą, więc nadal będą mieszkały osobno.
Jowita szybko przekonała się, jak to jest być partnerką osoby rozchwytywanej. Halszka całe dnie spędzała na fejspupku („Anioł, ja mam produkt do wypromowania, a tu jest mój networking„). Wyciągnąć ją na nieśpieszny spacer było niemożliwością. Znaczący kęs randek artystka spędzała z nosem w telefonie. Od czasu do czasu chichocząc pod nosem. Osowiała Jowita żuła swe crème brûlée, zastanawiając się, co za networking tak znowu Halszkę rozśmieszył.
„Dogadać się” z drugą dziewczyną Halszki nasza bohaterka jakoś nie miała okazji. Napięty plan zajęć rysowniczki wykluczał przeznaczenie paru godzin na poznanie ich ze sobą.
Halszka zaczęła promować swój papierowy komiks. W związku z czym Jowita nie mogła się do niej dostukać przez trzy tygodnie. W końcu, zdesperowana i dość już wściekła, przyszła na wieczór promocyjny. Na którym ujrzała swą miłość w objęciach smukłej blondynki.
– A, to ty – rzekła blondynka wyniośle. – Hal wspomniała mi, że kogoś ma.
– No i co ty na to? – zgrzytnęła Jowita.
– Ja? Nic – piękność wzruszyła szczupłymi ramiony. – Mówiła, że to nic poważnego, więc się dogadacie.
Chwilowo nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Podsyłajcie najbardziej grząskie sytuacje, na jakie natknęliście się w kontekście poli. Niech Słowo się Niesie.
Ogłoszenie parafialne: od paru miesięcy jestem de facto w jednym tylko stałym związku (równoległy mi się wykruszył.) Wobec czego nie sądzę, by kontynuowanie tego cyklu miało sens. Życie przyniesie mi nowe miłości i nowe wyzwania, to będę o nich pisać. Obecnie czuję się kompetentna li i jedynie w kwestii związku otwartego, tudzież niezobowiązujących relacji o charakterze rozrywkowym. Jakie jest Wasze zdanie w tej kwestii?
* Zapewne istnieją też całe legiony kobiet, operujących na tej zasadzie. Nie znam żadnej, bo jestem hetero.