Nastawienie nie jest czymś, co można przełączyć wajchą.
Kiedy mówisz: „masz złe podejście”, cierpiący człowiek po drugiej stronie słyszy: „sam jesteś sobie winien.”
Dzień dobry. Dziś na tapet wjeżdża temat klasyk. Nigdy za wiele przypominania prawd oczywistych. Zwłaszcza, że spora część społeczeństwa najwyraźniej didn’t get the memo.
Wyobraźcie sobie, że zwraca się do Was kolega/żanka (względnie: znajomy/znajoma), którym los i warunki sypią piachem w oczy. Nalegam, by z podzbioru wykluczyć przyjaciół. Jeśli jakichś mamy, to wiemy dobrze, czego mianowicie im nie mówić.
A zatem – zgłasza się do Was człek, którego życie zglanowało i chce się zwierzać. Być może czyni to od dekad (owo życie.) Być może konkretnie od zeszłego piątku. To bez znaczenia.
Dlaczego właśnie do Was? Przyczyny mogą być mniej lub bardziej irracjonalne. Np.: Krój waszej brody sprawia, iż wyglądacie na osobę empatyczną. Albo po prostu wszyscy bliscy tej osoby smacznie śpią, gdy Wy siedzicie na fejsie o trzeciej rano.
Jakkolwiek osobliwy wydałby Wam się nagły wytrysk szczerości znajomego, proszę: nie lekceważcie go. To może być ostatnia próba nawiązania kontaktu ze światem. Podejmowana przez kogoś, kto właśnie kupił sznur.
Załóżmy jednak, że nie jest aż tak źle. Jeśli siedemnasta tej doby godzinka przy komputerze bije Wam na dekiel i wiecie, iż Absolutnie nie będziecie w stanie poświęcić wyznaniom znajomego uwagi i zaangażowania, na które zasługują, powiedzcie mu tak. Słuchaj, stary, jest trzecia i trochę mi się już mózg lasuje, przepraszam Cię, czy możemy obgadać to jutro o dziesiątej? Ważne: BĄDŹCIE na tym fejsie nazajutrz o dziesiątej. Verbum nobile i tak dalej.
To znacznie lepsze wyjście z sytuacji niż czytanie czyichś intymnych wynurzeń jednym okiem. Naprawdę.
A skoro już postanowiliście kontynuować konwersację – oto ściąga, czego NIE MÓWIĆ. Brought to You by Wum. Specjalistę od rozpaczliwych wyznań, czynionych o trzeciej nad ranem.
Przykład 1.
Osoba: – Po raz (x) przytrafia mi się to i to. Chyba już nigdy nie będę szczęśliwy.
My: – Zią, wszystko przez to, że masz złe podejście.
Mówienie takich rzeczy powinno być zakazane Konwencją Genewską. Primo: co to do diabła znaczy? Pisze do mnie dziewczyna. Jest zdruzgotana. Szalenie pociągający facet, w którym się bez pamięci zakochała – użył jej jak chusteczki higienicznej, po czym sprzedał kopa na rozpęd. Rzecz zdarza się nie pierwszy raz. Co w takim przypadku znaczy „złe podejście”? Czy jest nim (dość naturalny w końcu) pociąg, odczuwany do urodziwych mężczyzn? Czy moja znajoma efektywnie eliminuje przyszłe fakapy, zakochując się odtąd wyłącznie w panach nieatrakcyjnych? Może i tak. Ale jak niby do diabła ona ma to zrobić?
Nastawienie nie jest czymś, co można przełączyć wajchą.
Kiedy mówisz: „masz złe podejście”, cierpiący człowiek po drugiej stronie słyszy: „sam jesteś sobie winien.”
Przykład 2.
Osoba: – Po raz (x) przytrafia mi się to i to. Chyba już nigdy nie będę szczęśliwy.
My: – Gadanie, Zdzisiu. Za młody jesteś, żeby mieć problem tego rodzaju.
Nieważne, ile wiosen liczy sobie Zdziś. Problemy nie będą czekać na pierwszy siwy włos na jego skroni. A człowiekowi młodemu często ciężej jest uporać się z kryzysową sytuacją, gdyż brak mu doświadczenia i dystansu. Nie dołączajmy do tych zadufków, co zachowują się, jakby przyszli na świat będąc od razu po czterdziestce.
Przykład 3.
Osoba: – Po raz (x) przytrafia mi się to i to. Chyba już nigdy nie będę szczęśliwy.
My: – Swoją drogą, wspominałam ci, jak świetnie idzie mi w moim nowym wspaniałym związku? Rozamunda i ja z dzióbków sobie pijemy. Reeewelacja.
NIE, KURWA. Po prostu nie. Kim my jesteśmy? Szeryfem z Nottingham, co lubił wydłubywać ludziom serca łyżką?
Przykład 4.
Osoba: – Po raz (x) przytrafia mi się to i to. Chyba już nigdy nie będę szczęśliwy.
My: – Spoko Maroko, z każdej sytuacji jest wyjście! Uśmiechnij się! Policz do dziesięciu i z powrotem, weź głęboki oddech, ukochaj przyrodę, alleluja i do przodu!
Właśnie wyszliśmy na buca o empatii klamki u drzwi. Gratulacje.
Przykład 5.
Osoba: – Po raz (x) przytrafia mi się to i to. Chyba już nigdy nie będę szczęśliwy.
My: – Słuchaj, ja cię rozumiem, jak ja cię Stefan doskonale rozumiem. Też siedziałam w tym gównie po uszy. I wiesz, co mi pomogło? BIEGANIE. Zaczęłam wstawać o szóstej rano – to wcale nie jest takie trudne, spodoba Ci się, zobaczysz!(…)buty do biegania (…)krokomierz(…) skumbrie w tomacie pstrąg.
Odwiedziłam raz lekarza ortopedę. Specjalista ów wejźrzał na mnie a skwaszone oblicze moje, dokonał błyskotliwej konstatacji (-MA PANI DEPRESJĘ! -NO SHIT, SHERLOCK) i przez następne dwadzieścia minut wizyty mandrolił odnośnie zbawczego wpływu Tropików na zdrowie psychiczne jednostki. Tak, dobrze czytacie. Lekarz od więzadeł klarował mi, jak to wyprostuję swe zwichrowane życie wewnętrzne, pozyskując czerniaka gdzieś na plażach Goa. Łaknęłam rozmowy o więzadle, lecz jemu plaże Goa nie schodziły z ust. Zamykałam już za sobą drzwi gabinetu, a typ wciąż nie mógł paszczy zamknąć.
Nie bądźcie jak ten lekarz.
Przykład 6.
Osoba: – Po raz (x) przytrafia mi się to i to. Chyba już nigdy nie będę szczęśliwy.
My: – Wiesz co, zdaję sobie sprawę, że jesteś ateistą…ale myślałeś czasem, żeby się pomodlić?
„No wiem, jesteś weganinem. Ale myślałeś, coby wpieprzyć steka?”
Przykład 7.
Osoba: – Po raz (x) przytrafia mi się to i to. Chyba już nigdy nie będę szczęśliwy.
My: – Nie obraź się, ale czy troszeczkę nie dramatyzujesz? Są ludzie, co mają większe problemy.
Wyjątkowo wredne zagranie. Najpierw pasywnoagresywnie ubezpieczamy tyły (na „nie obraź się” głupio zareagować obrazą, czyż nie?) by następnie sprzedać rozmówcy kopa w goleń. ZAWSZE będą ludzie, co mają większe problemy. W porównaniu z dolą przysłowiowego dziecka z Afryki los mój jest losem królewskim. Pędzę życie na piernatach wypchanych pralinami. Mego subiektywnego cierpienia to nie zmniejsza. Zaręczam.
Jakie były najgłupsze, najbardziej szkodliwe rzeczy, jakie usłyszeliście, szukając pocieszenia? Chętnie powiększę swój katalog.
Miałam blisko trzyletni okres w życiu, gdy wykoleiła mi się kompletnie jedna wizja przyszłości i pomysł na siebie, poczucie własnej wartości, nigdy szczególnie wysokie, zaliczyło lot koszący i poszorowało po dnie oraz (teraz wiem, że z powodu zawirowań hormonalnych) bałam się, że mam początki depresji. Kiedy zwierzyłam się z tych lęków bardzo niegdyś bliskiej osobie, usłyszałam: wymyślasz sobie problemy, musisz się tylko rzucić w wir pracy, a zaraz przestaniesz mieć takie czarne myśli. Yep, I shit you not. Kurtyna, pozamiatane, od tamtej pory rozmawiam z tą osobą miło, ale bliska relacja się skończyła.
Niesamowite, jak to zmienia optykę, prawda? Aż słyszysz ten brzęk spadających punktów przyjaźni.
Punkty przyjaźni… well, osobą tą była siostra mojego ojca, która pomogła mnie wychować i której naprawdę bardzo wiele zawdzięczam. No ale przytoczona historia pokazała mi dobitnie, że po pomoc i pociechę to już nie pod ten adres, niestety.
Zoś, tym bardziej przykre. Wiesz, pomyślałam o przyjaźni, bo mnie do głowy by nie przyszło, żeby szukać oparcia u członków własnej rodziny – to nigdy nie był ten adres.
Jak mi kto mówi „nie obraź się”, to informuję go chłodno, że na te słowa już się obraziłam. Co zazwyczaj nie przeszkadza takiej osobie w niczym, bo ludzie, którzy zaczynają w ten sposób wypowiedź, zazwyczaj tak bardzo chcą powiedzieć ci, na czym polega twój problem, że nic ich nie powstrzyma.
„There is no such thing as someone’s humble opinion” – Pratchett <3
Zosiu (pamiętam Cię z Polconu w Bielsku, w sukience Tardis :)) – jakże ja się z Twoim komentarzem identyfikuję. Nie wiem, co to u Ciebie za hormonalne zawirowania. U mnie niedoczynność tarczycy udająca depresję przeczołgała mnie po podłodze (mentalnie, a czasem i dosłownie), w momencie życia, kiedy powinnam szukać pracy albo ogarnąć jakiś biznes. I ze swoją mizerną pewnością siebie nawet się nikomu nie zwierzałam. Najpierw nie miałam siły wyjść z domu i rozmawiać z ludźmi, do tego czując się wciąż nie najlepiej, nie chciałam im zawracać głowy. Zapewne błędnie rozumując, że skoro nie pytają, co się dzieje, to ich to nie obchodzi – a sama wcześniej sobie ich „wychowałam”, żeby nie pytali, dopóki sama nie powiem, a nie mówię o problemach, które nie wymagają pomocy innych. No to pewnie pomyśleli, że jak będę czegoś potrzebować, to przyjdę. Tyle że tym razem nie bardzo. I pewnie trudno komukolwiek, kto tak nie miał z żadnego powodu, zrozumieć, że nie jest człowiek w stanie wstać i zrobić herbaty, mimo że nic fizycznie nie byli, i że nie ma się na to absolutnie żadnego wpływu. No i w tej chwili wszystko, co mogło być w moim życiu parę miesięcy temu poukładane, jest w tej chwili raczej schrzanione. A jak powiem wszechświatowi, że to nieuczciwe, nie odpowie nawet „A to bardzo przepraszam”.
P.S. Nino, uwielbiam Twój styl i poczucie humoru.
Hej. ^-^
Wszechświat ma nas wszystkich w jelicie, to prawda. Dlatego właśnie byłoby miło, gdyby chociaż bliźni się nie dokładali. Znam, jak to jest mieć życie zawodowe w kawałkach z powodów, które aż wstyd tłumaczyć. Powodzenia ze zbieraniem swojego do kupki.(Sama właśnie zbieram.)
W mojej wersji to jest: „bliźni nie muszą kopać leżącej, wystarczająco skopie się sama” 😉 I w ogóle to zbieranie i ogarnianie byłoby mniej stresujące i bez zbędnych głupot po drodze, gdyby nie konieczność płacenia czynszu. No ale spoko, damy radę.
(ojej, bardzo mi miło, nie sądziłam, że aż tak rzuciłam się w oczy i pamięć :D)
U mnie też była/jest to niedoczynność tarczycy, przy czym naprawdę rollercoasterowe zjazdy nastrojów to miałam przez źle dobrane pigułki anty na wyregulowanie babskich hormonów w trakcie diagnozy. Dni takich, że byłam w stanie tylko leżeć i płakać miałam na szczęście niewiele, częściej po prostu chodziłam jak martwe w środku zombie, na zewnątrz zachowując się pi razy drzwi normalnie. Miałam natomiast ogromnego farta przekonać się, że tam, gdzie zawiodła rodzina (której explicite mówiłam, że potrzebuję psychologa, a oni jechali tekstami w stylu „idź do roboty, to ci fumy przejdą”), tam na wysokości zadania stanęli przyjaciele i nawet dalsi znajomi. Dlatego jeśli mogę cokolwiek doradzić – nie zgrywaj siłaczki, nie zawsze da się/nie zawsze warto cierpieć w milczeniu i przyzwyczajać ludzi, że nie prosisz ich o wsparcie. Jeśli ktoś naprawdę jest Twoim przyjacielem, to nawet męczony po raz setny opowieścią jak ci smutno, źle i żyć się nie chce zdobędzie się na to, by Cię mentalnie przytulić i pogłaskać. No, a przede wszystkim zdiagnozuj sobie porządnie swoje ustrojstwo hormonalne – jeśli jesteś z Krakowa lub masz możliwość dojechania do Krakowa, mogę dać Ci namiar na świetną endokrynolożkę.
Piękny wpis, no po prostu piękny. Przerobiłam wszystkie podane przykłady „pacz, ale cię zaraz pocieszę, no normalnie kutwa jestem wspaniały//a!” *tudzież głosem Bogusia „a co ty wiesz o zabi…eee…życiu”*
Chyba nie mam nic do dodania, albo przynajmniej nie przychodzi mi do głowy. Może poza „a dlaczego JA nie mam takich problemów?! Wszyscy się tobą przejmują przez te problemy, a JA ICH NIE MAM ŚWIAT JEST STRASZNY”
Yep, bo ciężka choroba to coś o czym marzy każdy z nas 😛
Pandorzaste, być może trafiłoś na osobowość narcystyczną. Oni są – interesujący. Za to przynajmniej szczerzy. 😀
Subiektywnie – weź się w garść, weź tak nie rozpaczaj, bo to nie jest aż tyle warte i są rzeczy ważne i ważniejsze (a spier… Co sobie wypłaczę, to moje, dziękuję bardzo, a jeszcze mi mówi, że moje uczucia nie są zasadne), zrób coś z tym…
Dzięki za post.
Abe
PS. Był to może ortopeda duszy, a Ty się nie zorientowałaś!
Abe, to był niespełniony terapeuta jak nic. Pewnie oblali go na którymś roku psychologii za przerywanie wykładowcy. 😀
Albo na przykład taki komentarz: „Bo w sumie to ty się nie starasz i za co się weźmiesz, to wszystko spieprzysz. Weź się zastanów nad sobą” – usłyszany od „przyjaciółki, kiedy sypało mi się całe życie i nie było opcji, żeby się coś poprawiło…
Szpadel się w kieszeni otwiera.
Ja dostałam połączenie kilku powyższych :).
Mialam okropny rok, beznadziejny, przekładał się na każdą dziedzinę mojego życia, także blogowanie. Zamykałam bloga, myślałam o likwidowaniu, otwierałam, znow zamykałam, wreszcie pod koniec roku otworzyłam i napisałam dłuuuugiego posta z wyjasnieniami, czemu było, jak bylo, że przepraszam, ale było mi tak źle.
Dostalam cudowny odzew, masę życzliwych maili, mnóstwo komentarzy, a między innymi ten (w skrócie):
Jak mogłaś, przesadzasz (przykład 1) moja siostra ma gorzej, czy ty w ogóle wyobrażasz sobie, ze bys mogla miec jak ona (przyklad 7 minus „nie obraź się”), popatrz na piekny świat (przykład 4) oraz, creme de la creme, „ROZCZAROWAŁAŚ MNIE, malo brakowalo, a bym na zawsze opuściła twego bloga”!!!!!
Jak Bozię kocham, miesiąc minął, a mnie nadal trzęsie, jak sobie tylko przypomnę!
Anutku,
bywają sytuacje, w których jedyną możliwą odpowiedzią jest: Wypierdalaj. 😀
Anutek, dostałabyś jeszcze trochę wspierających komentarzy, tylko niektórym się nie chce walczyć z systemem logowania. 🙂
No ja o BIEGANIU też słyszałam,i to wielokrotnie,będąc w momencie,kiedy codzienne zmobilizowanie się do wzięcia prysznica było dla mnie jak wejście na Mont Everest.Ale hitem mojego życia jest tekst w chwili,gdy posypało mi się całe życie,prywatne i zawodowe:”A nic myślałaś żeby mieć DZIECKO?Ja też byłam kiedyś POGUBIONA,ale odkąd urodziła się Oliwka,wszystko mi się PRZEWARTOŚCIOWAŁO i WYPROSTOWAŁO.Od tamtej pory wiem,co jest ważne i mam w zyciu CEL.”
Nie ma to jak być jedyną przyczyną, dla której matuś (jeszcze) nie obwiesiła się na żyrandolu, c’nie? Oh, the fun. A znajoma od tej porady cierpi chyba na ostrą postać odpieluszkowego zapalenia mózgu.
Uhh jak ja kocham wszelkie „weź się w garść”… po raz kolejny w krótkim czasie wykrzaczyło mi się zdrowie więc usłyszałam, że jestem egoityczna, myślę tylko o tym żeby było mi wygodnie, że nie mam poczucia obowiązku (za to obwiniam się w głębi duszy za całe zło świata i mam tendencję do tłumaczenia się i przepraszania za wszystko), że powinnam zastanowić się nad sobą, że przynoszę komuś wstyd, że jestem niepoważna… a w ogóle to manipulatorka ze mnie. Od różnych osób.
Łączę się w bólu.
D listy dolozylabym:
Osoba: – Po raz (x) przytrafia mi się to i to. Chyba już nigdy nie będę szczę…
My: – A mi plomba wypadla i wiesz, musze teraz czekac 2 dni na lekarza, a jutro mialam jechac…
Ooooo, tak! Bo zawsze ktoś musi mieć gorzej… I w tym temacie jeszcze bardziej hardkorowe – przypomniało mi się, skojarzyło:
Ja: I wiesz, od września zostaję bez pracy i nie wiem, co zrobić, bo nie mam pomysłu i nie mam też oszczędności…
Koleżanka: Ani mi nie mów! Co ja mam powiedzieć? Ja nie będę miała nadgodzin i muszę zrezygnować z pewnych wydatków! I co, mam sobie jakiś krem za 70 złotych kupić? A co mi taki krem pomoże???
To jest autentyczny zapis…
No faktycznie hardcore. Moje doswiadczenia ze znajomymi lubiacymi sie licytowac bledna przy twoim przykladzie.
K., wykopyrtłam się i leżę.
Oraz mam refleksję: czasem niepotrzebnie zwierzamy się ludziom. Gdy więcej zrozumienia okazałby nam, ja wiem? Uliczny hydrant?
No dobra, K, to już była MISZCZYNI XD. Zapiszmy to w jakiś annałach ludzkiej głupoty, definitywnie zasługuje.
Tuż po rozpadniętym (z niejakim hukiem) paroletnim trójkątnym związku, z którego nikt z nas chyba nie wyszedł niepoobijany, przez parę miesięcy słyszałem od znajomych głównie „wiesz, ja wiedział(a|e)m że to się tak skończy”, „to i tak nie mogło się udać” albo „to i tak dziwne że to tyle trwało”.
Powinni na wos’ie mówić w szkole – jak nie wiesz co powiedzieć to przytul 🙂
Zawiść to zaiste paskudna rzecz. (Powinni. Ja przytulać ludzi – tak w ogóle, u mnie w domu się tego nie praktykowało – nauczyłam się po dwudziestce.)
Przykład-combo. Mamy tu podejście „to nie było do mnie”, sytuację szczególną typu „kontrola czy opieka”, i coś, co sama nie wiem jak nazwać, chyba „to twoja wina że masz problem”, może można to podciągnąć pod „masz złe podejście”.
Sytuacja: przychodzi dziecię licealne do tego z rodziców, z którym aktualnie na mniej konfliktów a więcej porozumienia.
Dziecię: Tato, martwię się. Wiem, że powinnom się uczyć, ale jakoś w ogóle nie mogę się za to zabrać. Próbuję, planuję, myślę o tym, ale mam straszny opór i w sumie to najchętniej bym tylko książki czytała cały dzień. I to nawet mogą być książki związane z przedmiotami ale jak chcę je czytać z myślą że to mi pomoże w nauce to mi się odechciewa. To się robi niepokojące. Tato, doradź coś.
Tata: Uhm, okej, pomyślimy.
Akt pierwszy zakończony, dziecię nieznacznie uspokojone wraca do swego pokoju. Kwadrans później odwiedza je drugi rodzic.
Mama: Słuchaj, bo mi ojciec mówi, że się nie uczysz. Weź się zabierz za to, bo matura za pasem, a przecież wiesz że bez wyniku nie dostaniesz się na studia.
Dziecię, niemo: [Dafuq???]
Mama: … Bo wiesz, jak nie możesz się skupić, to możemy Ci pomóc. Na przykład możemy Ci książki zabrać i schować pod kluczem, chcesz? Zawsze uważałam że ta fantastyka to tylko szkodzi. W ogóle pokaż, co za książkę masz w ręku? Skąd to w ogóle masz, z biblioteki? A, i wczoraj znowu do nocy na komputerze siedziałoś, dziecię, to nie dziwne, że nie masz kiedy się uczyć. Ale wiesz, trzeba. Znowu Ci hasło na wieczór założymy, to się lepiej skupisz.
Dziecię: …Nie, spoko, dziękuję, dam radę. Patrz mamo, już siadam z podręcznikami.
Dziecięcia dialog wewnętrzny: Mieszkamy za nisko, nie da się umrzeć skacząc z czwartego piętra. Nie mam gdzie uciec. W zapasowym schowku podręcznym mieszczą się tylko trzy książki. Które trzy ukryć?
Mamy dialog wewnętrzny: Pomogłam!
Hmm. Może dałoby się przydybać ojca w miejscu ustronnem i rzec mu jakoś tak:
– Tata, kiedy ja do ciebie z czymś przychodzę, to dlatego, że do mamy nie mogę. Bo mama mi tylko robi gorzej tym co mówi i tym, co robi. Więc kiedy przekazujesz sprawę mamie, to sprawiasz, że już w ogóle nie czuję, że mogę bezpiecznie ci się z czegoś zwierzyć. Jest mi z tym bardzo źle.
Tak tylko kombinuję, wiesz. Nie mam doświadczenia w tej kwestii.
Na zagajenie, że życiowo to cienko, sama jestem, czas leci i w ogóle to sensu nie widzę w dalszym życiu od bliskiego kolegi usłyszałam, że „oesu, znowu coś sobie wymyśliłaś… „.
Tak następuje selekcja kolegów. 😀
Nasłodsze z najsłodszych:
„A czy pomyślałaś, że innym też robisz przykrość swoim skwaszeniem? Nie patrz tylko na siebie.”
„Nie będę cię pocieszać tak, jak to sobie wymyśliłaś, tylko tak jak umiem.”
„Przestań się tak przejmować, pomyśl o czymś przyjemnym.”
„Oj bo ty nie masz depresji, tylko jest zima. Wszystkim wtedy jest źle.”
Shiraishi, mistrzowie empatii są wśród nas.
To byłoby komiczne, gdyby nie było tak kurewsko smutne.
” Poradzisz sobie ” i ” Może nie jest tak źle „
Jedni ludzie wykazują kryminalny brak empatii, innym, cóż, zdarza się komunikat szczerej troski czy (w zamierzeniu) pocieszenia i wsparcia ująć w niezbyt dyplomatyczne słowa. Kilka razy chyba niestety zdarzyło mi się „zgrzeszyć” i powiedzieć komuś coś nieodpowiedniego mimo najlepszych chęci. Człowiek, który nie jest psychologiem, odruchowo osądza innych swoją miarą i w dobrej wierze sugeruje rozwiązania, które sprawdziły się u niego samego lub bliskich, co może się skończyć tak, jak z tym namawianiem na bieganie 🙂 (ja akurat nie biegam i innych nie namawiam, ale zdarzało mi się namawiać na inne rzeczy).
Jako osoba w permanentnym dołku egzystencjalnym od kilku lat powiem tyle: jak dołek jest naprawdę duży, to po prostu NIE MA dobrych słów i można się przykładami złych przerzucać ad mortem defecatam. Jedyne, co jako tako działa, to realna chęć działania w wykonaniu tej drugiej osoby. Może to być działanie praktyczne, autentyczna pomoc w rozwiązaniu dołującej sytuacji, albo po prostu pogłaskanie. Słowa, wszelkie słowa, są złe.
PS. Zoś, też pamiętam sukienkę Tardis z Bielska.
Ja nie piszę „zobaczysz, będzie lepiej” , nie mówie „inni mają gorzej” ani „czas się wziąć w garść. Bo ja sam kurwa tego nie znosze, a choruje na depresje. Zamiast takiej głupiej gadki, która tak naprawde gówno pomoże dla osoby przygnębionej, lepiej zapytać o sytuacje i porozmawiać. Głównie zadawać pytania. Taka osoba często nie musi słuchać rad. Taka osoba często wie co ma robić, ale potrzeba jej motywacji. Rozmowa powinna choć troche ulżyć. Ja osobiście wole jak powiem „jestem na dnie” usłyszeć od kogoś „o kurwa, taka z Ciebie pokraka że pływać nie umiesz ? „. DLa mnie to jest zabawne i prawdziwe. I szczere. A „pokraka” w zabawnym tonie wcale nie jest obraźliwa. Chociaż pewnie tylko ja tak myśle. Nie można rozmawiać z osobą chorą litościwym tonem, takim dziecinnym. Trzeba go traktować jak równego sobie bo wtedy on ma porównanie z drugą osobą. Nie czuje się inny, ani gorszy, ani lepszy, tylko normalny.
Jest jeszcze jedna piekna odpowiedz na wszystko, zaczynajaca sie od „to jeszcze nic, ….
a dalej mozna wstawic rozne perelki, w zaleznosci od sytuacji.
Najlepsza jaka uslyszalam padla po tym, jak powiedzialam ze wczoraj byly moje urodziny.
– „To jeszcze nic, dwa miesiace temu byly urodziny siostry brata mojej sasiadki”. Cos w tym stylu.
– Mam dosc zycia
– to jeszcze nic, u nas wczoraj nie bylo przez 10 min wody.
Itd…
„A nie próbowałaś się pomodlić” to przynajmniej delikatniejsza wersja (nie żeby to zmieniało przekaz, ale jakoś tam świadczy o tym, że rad udzielający próbuje być taktowny). W wydaniu mojej rodzicielki to brzmi: „jakbyś wróciła do boga, to może by się coś zmieniło”, tudzież: „a wszystko przez to, że się od boga odwróciłaś”.
Inna dobra rada: „Jakbyś miała dzieci, to nie miałabyś czasu myśleć o pierdołach”, ewentualnie „miałabyś ważniejsze rzeczy na głowie”.
Uwielbiam też tekst „wyjdź do ludzi, uśmiechnij się, to ci się nastrój poprawi” w sytuacji, kiedy dosłownie nie jesteś w stanie wstać z łóżka, a co dopiero wyjść z domu i rozmawiać z ludźmi.
A potem rodzicielka sie dziwi, że się nie odzywam, nie dzwonię, i w ogóle nie wie, co się u mnie dzieje. I zupełnie nie rozumie, dlaczego.
Dobrze, że potrafisz się odseparować od tego, co dla Ciebie toksyczne. Miałam taki okres, że nie rozmawiałam z matką przez rok – potem stała się znacznie milsza.
Czasem potrafię, czasem nie do końca. Po tym, jak wyniosłam się z domu do Wawy (jakieś 200 km, czyli wystarczająco daleko, żeby móc powiedzieć, że za daleko na cotygodniowe wizyty), przez ładnych parę lat pojawiałam się u matki maks 3 razy do roku, mniej więcej na większe święta – albo i nie, jeśli się tuż przed pożarłyśmy. Pomogło o tyle, że nauczyła się mnie traktować jak dorosłego człowieka z własnym życiem. Do pewnego stopnia. Dopóki rozmawiamy rzadko i przez telefon (zawsze można się rozłączyć) albo od czasu do czasu skrobniemy maila, jest w miarę ok. Zwykle.
Co nie zmienia faktu, że nikt cię tak nie dobije, jak własna rodzicielka. Jakoś tak człowiek ma głupio zakodowane, że to osoba, która powinna bezwarunkowo wspierać, być po twojej stronie… Cholera, już w okolicach przedszkola wiedziałam, że nie ma co na to liczyć, że jak tylko odsłonię jakąś słabość czy przyznam, że mam problem, to dostanę w najlepszym razie wzruszenie ramion (no bo co to za problem, że inne dzieciaki cię nie lubią, nie? wystarczy się zachowywać jak inni – cytuję: normalnie, jak wszyscy – i polubią). Teraz też nie jest lepiej, nigdy nie było, a mimo to dalej nie mogę sobie tego na dobre wbić do głowy i zdarza mi się powiedzieć o jedno słowo za dużo i za bardzo odsłonić. I na przykład przyznaję, że trudno mi się do czegoś zmobilizować (ostatnio do wyjścia do ludzi i szukania pracy – bo się zwyczajnie nie czuję pewnie w nowej sytuacji, bo w obcym języku jeszcze nie mówię zupełnie swobodnie, bo pierwsze wrażenie możesz zrobić tylko raz, a ja akurat jestem w fazie „do niczego się nie nadaję” i nie ma szans, żebym wypadła na pewną siebie), a słyszę „to po cholerę wszystko rzuciłaś, zamiast szukać byle jakiej pracy tutaj, jak i tak nic z tego wyjazdu nie wyjdzie”. Jak się można domyślać, coś takiego rewelacyjnie motywuje do działania :/ Jak bejsbol przez łeb.
Hm.
Mi mocno pomogło, gdy zrobiłam świadomy wysiłek, by zacząć patrzeć na matkę jak na obcą osobę. Bez żadnych oczekiwań. Jak na taką panią w kolejce na poczcie. Traktuję ją uprzejmie, jak każdego obcego człowieka, ale też i chłodno (jak każdego obcego człowieka.) I przenigdy nie opowiadam o swoich kłopotach (poza tymi najtrywialniejszymi.) Primo – nie zrozumiałaby, secundo – dobiła mnie swoim gadaniem. Nie jest szczególnie toksyczna (zrobiła w dalszej części życia wielkie postępy) po prostu żyjemy na dwóch różnych planetach i nic tego nie zmieni. Nie przeszkadza mi to z wdzięcznością przyjmować od niej drobnych przysług (ciepły obiad np.) Z wdzięcznością proporcjonalną do wymiaru tychże przysług, oczywiście. Od zwierzania się mam bliskich przyjaciół oraz psychiatrkę.
Właściwie robię dokładnie tak samo, po prostu czasami, kiedy chwilowo akurat się dobrze dogadujemy (w mniej istotnych sprawach, ale to czasem wystarcza, żeby stworzyć złudzenie porozumienia), zdarza mi się zapomnieć. Coraz rzadziej na szczęście.
Po roku od poronienia, na kolejne serdeczne i troskliwe pytanie, czemu się nie rozmnażam dalej (jedno dziecię już mam), z nadzieją, że rok żałoby i ciężkiej pracy nad sobą jednak uspokoił rozhuśtane emocje, odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Czyli prawie że się rozmnożyłam, tylko maleństwo nie wychyliło nosa poza 11. tydzień egzystencji i leży na cmentarzu w postaci sponiewieranych w zakładzie patomorfologii szczątków. Niekoniecznie tymi słowami.
Cóż usłyszałam? „Ooo, jak przykro. Ale wiesz, moja koleżanka była w ciąży i w ostatnim miesiącu okazało się, że dziecko umarło, ty sobie wyobrażasz, co ona przeżyła? Na samym końcu ciąży? Dobrze, że ty się jeszcze nie zdążyłaś przyzwyczaić, pewnie zresztą to była wada genetyczna, lepiej, że sobie Matka Natura w ten sposób poradziła.”
Nie, rok żałoby nie wystarczył, natomiast wyciszył mnie na tyle, że wytrzymałam do końca spotkania bez okazywania emocji.
Inną pomocną reakcją była reakcja mojej teściowej, której niestety mój dumny mąż zwierzył się przedwcześnie z maleństwa rosnącego w brzuchu. „Poroniłaś? A ja tak bardzo chciałam być znów babcią!”, po czym nastąpiła próba przesłuchania: „Pewnie coś podniosłaś, na pewno coś zrobiłaś. No, a co ci robili w szpitalu? A jak to w ogóle wyglądało, krew ci poleciała? Coś cię pewnie bolało? Mnie to bolało, jak dzieci rodziłam, oj, okropnie bolało, i nikt mi nie pomagał, sama musiałam rodzić! Teraz to wam mężowie we wszystkim pomagają, a nam nikt, my musiałyśmy sobie same radzić, pampersów nie było, ile ja się pieluch naprałam, ile ja się namęczyłam!”
Teściowa wykazała się podobnie silną empatią po śmierci mojego dziadka, kiedy naprawdę ciężko przechodziłam żałobę, fantastyczny był z niego człowiek. Skwitowała to płacząc rzewnie po pogrzebie: „Twoja babcia to ma dobrze, bo dziadek umarł i ona jest wdową, a ja to co? Mnie mąż porzucił i z inną sobie żyje!”
Niedawno trafiłam na Twoje zapiski, czytam je od kilku dni. Do tej pory powstrzymywałam się od spóźnionych komentarzy, ale ten wpis pewne rzeczy otworzył. Dziękuję Ci. I bardzo, bardzo życzę nam wszystkim, abyśmy spotykali ludzi, którzy potrafią pomilczeć, gdy nie wiedzą, co powiedzieć.
Dmuchawcu,
ja również dziękuję. Oraz serdecznie życzę teściowej, żeby ją siarczysty szlag trafił (powinna być zadowolona, wreszcie to ona będzie w centrum uwagi i troski.)