Co to jest poliamoria (2). Z czym to się je?

No właśnie, z czym?

No właśnie, z czym? (Obczajcie tę wykwintną brytfannę, w której podano mi – znakomitego zresztą – burgera. Na papierze. Papier był do pieczenia, but still.)

W poprzedniej audycji musnęliśmy kwestię tego, czym jest poliamoria. Dzisiaj będziemy wgryzać się w temat. A jest w co. Zagadnienie ma wydatny zadek.

Podstawą poliamorii jest proste i optymistyczne założenie, iż miłość się mnoży, kiedy się ją dzieli.

Mój przyjaciel R. opowiadał mi ze zgrozą, jak w Holandii wyglądają przyjęcia. Otóż hodowcy tulipanów są oszczędni w stopniu dla przeciętnego Słowianina niewyobrażalnym. Pani domu obchodzi zaproszonych z puszką biszkoptów. Niepisany obyczaj każe wziąć tylko jednego. Uczęstowawszy gości, holenderska gospodyni zamyka puszkę i odstawia ją w bezpieczne miejsce.

Czasami tak właśnie widzę miłość w tradycyjnym związku monogamicznym. Mogłabym nawijać makaron na uszy, że przykro mi z tego powodu. Prawda jest taka, iż raczej mi do śmiechu. Ktoś (król Holandii?..) dawno temu zadekretował, że przypada tylko po jednym jedynym pieprzonym herbatniku na łba. Niech ręka boska broni, by kto miał zamarzyć o drugim. O trzecim już nie wspominając. To byłby Skandal. Czy słyszycie ten straszliwy trzask łamiących się Norm?

Z drugiej strony, w codziennym życiu obserwujemy bezustanne potrząsanie puszką. Pary mono spacerują po mieście przytulone i objęte, publicznie zajmując się wymianą płynów ustnych. Partner/ka (o ile się go/ją ma) staje się dla wielu osób kolejnym z tysiąca sposobów, by podbić sobie samopoczucie na fejsbuku. Zaś niesparowanym frajerom sypnąć precyzyjnie odmierzoną szczyptę soli w oczy.  Piszę tu o statusach takich jak ten:

„Mój mąż wychodzi z domu bez obrączki, a że przystojny to on jest, różne takie zaginają na niego parol. (…)Ale on ma dla nich zawsze jedną odpowiedź: – Nie, nie jestem gejem. Zwyczajnie mi się nie podobasz.”*

Przeczytałam – i pomyślałam o tej kobiecie, tryskającej spastycznym zadowoleniem z siebie. Bo Ja Mam Męża I On Mnie Kocha. A was to nie. Wygrałam w życie, typiary, gdy wy zdechniecie z uszami obgryzionymi przez psa cziłałę. (Potrząsanie biszkoptem w puszce.)

Manifestacja szczęśliwości małżeńskiej nie zawsze przyjmuje tak kabaretowe formy. Ale myślę sobie, że w tym przypadku skrajność wiele mówi o statystycznej średniej. Z mojego punktu widzenia owo potrząsanie, idylli demonstrowanie, bębenka podbijanie, demonstrowanie głodnym zamkniętej puszki za pancerną szybą – jest bardzo, ale to bardzo dziecinne. Mój ci on, mój tylko! Moja! Nie dam!

Żeby była jasność: nie twierdzę, że sama koncepcja miłości ekskluzywnej, unii dwóch dusz i ciał – jest dziecinna. To jedna ze szczytniejszych koncepcji, jakie wyprodukowała ludzkość. Nawet, a może dlatego – że podszyta złudzeniem.

Ale szczytna nie znaczy: jedyna słuszna.

Nie uważam się za jakiegoś Eneferca tylko dlatego, że nie potrzebuję do szczęścia szczelnie zamkniętej puszki. Każdy ma prawo chcieć czegoś własnego, głęboko prywatnego, niedostępnego wszystkim innym. Pożądanie wyjątkowości to cecha bardzo ludzka. Wielu realizuje tę potrzebę za pośrednictwem związku.

I to jest dobre. Tak długo, jak służy obojgu zainteresowanym. Tak długo, jak nie nazywa się miłości mono jedyną prawdziwą.

To, że jakiś model funkcjonowania jest w użyciu od tysiącleci – nie znaczy w gruncie rzeczy nic poza tym, iż…jest w użyciu od tysiącleci. Nie ma ciaśniejszego myślenia niż to oparte na „tak było zawsze i tak jest dobrze.” Zawsze – to po wodę popylało się do studni. Zawsze – to produkowało się dzieciaki jak dziś statusy na fejsie. Bez namaszczenia i bez opamiętania. Wiadomo było, że choroby i tak skoszą większość z nich. Zawsze – to uważano, że dziewczynek nie warto uczyć czytać ani pisać. Absurdalny luksus. Czy to było dobre?

Wierzysz, że miłość z definicji jest przeznaczona dla dwojga i szlus? Powiedz mi zatem, kogo kochasz. Matkę czy ojca? Siostrę czy brata? Swoje pierwsze dziecko czy swoje drugie dziecko?

No właśnie.

To naprawdę jest prostsze niż się wydaje. Ludzkie serducho ma krzepiąco dużą pojemność.

Post przerywany będzie zdjęciami kotów (courtesy of Godryk.)  Karmel oraz Parmezan zapodają do kamery serdeczne "Czego?"

Post przerywany będzie zdjęciami kotów. Karmel oraz Parmezan (z prawej) zapodają do kamery serdeczne „Czego?”

Z moich prywatnych obserwacji wynika, że stuprocentowi monogamiści owszem, istnieją. Są jednak w mniejszości. Natomiast wielu, zaskakująco wielu ludzi, którzy zdążyli już dorosnąć i pozakładać podstawowe komórki społeczne – pewnego dnia odkrywa, że chcą czegoś więcej. Kogoś więcej.

Bywa, że pragnienie to manifestuje się chroniczną niezdolnością do utrzymania trąbki** w spodniach. Z daleka nie da się odróżnić niezrealizowanego poliamorysty od zwykłego ruchacza pokątnego. Sam delikwent musi wykonać tę robotę. A wykonać ją warto, o ile zamierzamy przeżyć życie w jakim takim kontakcie z samym sobą.

Co myślę o zdradzaniu naszego mono partnera – pisałam w poście niżej. W skrócie: Nie polecam tego.

Pisałam także, że w związku poli zdrada jest kwestią złamania powziętej uprzednio umowy. Co jeszcze podlega umowom? Odpowiedź Was ucieszy. WSZYSTKO.

Począwszy od formy związku.  Z pewnością nie ma dwóch identycznych związków poli, ale dla tzw. naprzykładu przyjrzyjmy się kliku możliwym wariantom takiej relacji. Nazwy, które im nadałam są moje własne, nieoficjalne. Żadna Wysoka Polikapituła ich nie zatwierdzała.

Związek typu rodzinnego (AKA W Kupie Raźniej)

Rodzina, plemię, wioska. Nazwijcie to sobie jak chcecie. Kilka osób płci dowolnej postanawia zamieszkać razem i prowadzić wspólne gospodarstwo domowe. Odtąd dzielić będą nie tylko łóżkowe uniesienia i chwile czułej tkliwości, ale i osad w wannie oraz rachunki za prąd. Dzieci – jeśli już jakieś są lub się pojawią – wychowuje cała grupa zgodnie z zasadą, że co kilka głów (par rąk do tulenia, par nóg do nauki gry w piłkę etc.) to nie jedna. Kojarzy się to z hippisowską komuną i zapewne słusznie; ten wariant polizwiązku wynaleziono w Stanach w bujnych latach sześćdziesiątych. Dla wielu poliamorystów jest to niedosiężny ideał. Na polskim gruncie raczej nierealizowalny. Choć oczywiście głowy nie dam za to, czy właśnie teraz grupa zapaleńców nie żyje sobie w ten sposób.

Czy wszyscy członkowie Kupy muszą być powiązani uczuciem? Czy wszyscy obowiązkowo sypiają tu ze wszystkimi? Ależ skąd. Ale zapewne im więcej miłości, tym lepiej uczestnicy związku typu rodzinnego się w nim czują. Ja po trzech dniach gryzłabym tynk ze ścian. Z powodu tłoku. Tego metaforycznego i tego całkiem dosłownego.

Związek typu mgławica

Mgławica, wicie, to takie kałużowate coś, w czym pływają sobie gwiazdy. Wisi toto na niebie i świeci. Niektóre gwiazdy są większe i cięższe, inne malutkie. Wokół części gwiazd kołuje planeta lub dwie. Inne obdarzają swym blaskiem tylko sąsiednie gwiazdy. Wszystkie te ciała podlegają tym samym prawom fizyki (don’t get me started on fizyka, nie rozmawiamy ze sobą od lat.) Ale relacje między nimi są nieporównanie luźniejsze niż w wariancie powyżej.

To dobry model dla grupy ludzi, którzy nie chcą lub nie mogą uczynić poliamorii fundamentem swojej codzienności. Ktoś kocha kogoś, a ten ktoś jeszcze kogoś innego. Ale to nie powód, by kupować naprawdę dużą chałupę. Powiedzmy, że Bubuś i Tunia odkryli w sobie skłonność do poli. Są parą i mieszkają pod wspólnym dachem. Bubuś jest także chłopakiem niejakiego Arystypa, faceta mieszkającego w innym województwie. Panowie spotykają się regularnie. Raz Bubuś jeździ do Arystypa, raz odwrotnie. Kiedy Arystyp przyjeżdża, Tunia pakuje małą walizkę i udaje się do swojej – na co dzień nie zamieszkanej – kawalerki, by chłopaki mieli przestrzeń i sposobność pielęgnować więź. Tunia równolegle jest w związku z Sobiemysłem,*** który wprawdzie mieszka kwadrans od niej – ale woli spotykać się we wspomnianej kawalerce. Fela, dziewczyna, z którą żyje pod jednym dachem -nie przepada za obcymi ludźmi w jej domu. Nie, żeby była zazdrosna o relację Tuni i Sobiemysła. Zwyczajnie, myśl, że ktoś słabo jej znany korzystał z tego samego łóżka budzi w Feli dyskomfort.

Wspomniałam coś o planetach krążących wokół gwiazd, prawda? Fela jest gwiazdą dla Sobiemysła i wzajemnie (łączy ich miłość.) Ale prócz tego związku angażuje się też w luźniejsze relacje. Dwa piątki w miesiącu spędza z niejakim Medardem. To nie romans, ale relacja typu friends with benefits. Lubią sobie regularnie skoczyć pod pierzynę, coś wspólnie ugotować, a potem obejrzeć głupi film. Raz na parę tygodni do Feli dzwoni Mszczuj, kolega jeszcze ze studiów. Chłopak pasjonuje się shibari – japońską sztuką wiązania erotycznego – i jest w tym naprawdę dobry. Trenuje także na Feli, która bardzo lubi tę przyprawę do codzienności. Seks z Mszczujem Fela uprawia względnie rzadko.

Z punktu widzenia Feli Sobiemysł jest gwiazdą najbliższą, Tunia – dalszą. Zaś Bubuś, chłopak Tuni – już bardzo odległą. Taką, o której się tylko słyszy. Natomiast panowie Medard i Mszczuj są Feli planetami. Oczywiście cała konstelacja wygląda zupełnie inaczej zależnie od tego, czyj punkt widzenia przyjmujemy.

Tak, wiem, że to baaardzo luźna metafora. Ale daje jakiś pogląd na sprawę i nie wymaga użycia diagramów. A o to nam chodzi. (Wybaczcie, jeśli zamotałam ponad miarę. Starałam się nie.)

Wszyscy ci ludzie są połączeni. Ale nie ma między nimi bliskości. Nie spędzają razem wakacji ani przerw świątecznych. Wiedzą o swoim istnieniu, ale nie są siebie nawzajem przesadnie ciekawi. Arystyp mało się interesuje Tunią. Tuni zupełnie nie frapuje życie osobiste Feli. Aczkolwiek znają swoje numery telefonów. Na wypadek, gdyby komuś coś się stało.

Z mojego punktu widzenia to układ marzenie. Sama funkcjonuję w bardzo podobnym.

To chyba dobry moment, by postawić pytanie:

Czy bycie poli wyklucza równoległe nawiązywanie mniej zobowiązujących relacji o charakterze erotycznym? Czy można mieć i polipartnera i kochanka, z którym łączy nas tylko seks? Czy wolno ruszać w miasto na jednonocny podryw?

WOLNO. Tylko trzeba to wcześniej ustalić z partnerem. Przez „wcześniej” rozumiem „na samym początku związku, nie na kwadrans przed wyrwaniem Ciacha Tygodnia.” Ja tak zrobiłam.

Istnieją zamknięte i otwarte polizwiązki. Tak, jak istnieją zamknięte i otwarte związki mono. Wiem, iż prawdopodobnie przynudzam, ale – WSZYSTKO, NAPRAWDĘ WSZYSTKO ZALEŻY OD KONSENSUALNIE POWZIĘTYCH USTALEŃ. Nikt poza osobami bezpośrednio zaangażowanymi nie ma prawa o tym decydować.

Karmel nie jest największym intelektualistą wśród kotów. Ale za to jest piękny.

Karmel nie jest najostrzejszym nożem w szufladzie. Ale za to jest Piękny.

Związek typu gałązkowego

Jeszcze luźniejsza polirelacja niż ta poprzednia. Opiera się na zasadzie „don’t ask, don’t tell.” Uczestnicy polikuły znają tylko osobę, z którą łączy ich uczucie. Nie znają sytuacji osobistej partnera/mają o niej mgliste pojęcie. Np. Jonasz zdaje sobie sprawę, iż jego dziewczyna Zyglinda ma męża, ale nie wie, jak facet się nazywa ani jak wygląda. Zyglinda wie, że nie jest jedyną partnerką Jonasza, ale dokładna ich liczba jej nie interesuje.

Model najlepszy dla ludzi, którzy naprawdę, ale to naprawdę nie dają faka. Osobiście nie przepadam. Widzę tu takie pole do nadużyć i krętactw („przecież nie spytałaś!”) że można by je obsiać po horyzont. Ale ja jestem zcyniczniała do kości.

WAŻNE. Żaden typ polirelacji nie jest obiektywnie lepszy ani gorszy. Jego wartość mierzy się w praniu. Jeśli wybrany model wybornie służy wszystkim zainteresowanym, to społeczeństwo może wziąć swoje Skrupuły Moralne (a ja swoją subiektywną niechęć) i się nimi wypchać.

Primary i secondary

Jak wiadomo, człowiek się nie rozerwie. Miłość miłością, a doba ma tylko 24 godziny. I do roboty chodzić trzeba.

Marzyłabym o takiej polikule, w którym każdy z uczestników otrzymuje tyle samo uwagi i bliskości. Ale to niemożliwe. Na przeszkodzie stają względy bardzo przyziemne, jak choćby odległość geograficzna. Odmienne tryby zatrudnienia. Jeśli Jonasz pracuje od ósmej do siedemnastej, a Zyglinda w tygodniu głównie leniuchuje, zaś w weekendy zażyna się pod nawałem zleceń – to niewiele będą mieli czasu, by cieszyć się swoim towarzystwem. Natomiast relacja Jonasza z Dobrusią, koleżanką z działu nie napotka takich trudności. W efekcie związek Jonasz+Dobrusia wysunie się na czoło listy priorytetów. A związek Jonasz+Zyglinda zajmie na niej niższe miejsce.

Bywa, że elementem polikuły jest małżeństwo z dzieckiem. Albo po prostu para dzieląca wspólny dach. Dla takich dwojga małżonek/współrodzic zawsze będzie ważniejszy niż ktokolwiek inny.  Osoba poli może mieć kilku partnerów, ale tylko jednego narzeczonego.

Nasz najważniejszy partner – ten, z którym dzielimy kubek na szczotki do zębów w łazience albo i dzieciaka czy dwa – zwie się primary, zasadniczy. Wszyscy pozostali ludzie, których wszak też szczerze kochamy dzielą tytuł secondary (drugorzędni.) Czy bardzo źle jest być czyimś „drugorzędnym”? Powiem tak: jak w każdym związku, wszystko zależy od naszych potrzeb i oczekiwań.

Jeśli Zyglinda marzyła, by zostać żoną Jonasza i urodzić mu dzieci, dozna srogiego rozczarowania. Jeśli natomiast w pełni odpowiada jej rola partnerki z doskoku, raz na jakiś czas spędzającej z kochanym mężczyzną intensywny weekend – to zadowoleniem powita pojawienie się Dobrusi.

Mądry secondary powie tak: „Nie chcę rezygnować z naszej relacji. Nie mogę dać Ci tyle swojego czasu i zaangażowania, ile potrzebujesz do szczęścia. Ale cieszę się, że jest ktoś, kto może.”

Czyż to nie jest zajebiste? W monogamicznej narracji Jonasza i Zyglindę czekałoby bolesne rozstanie.  Jonasz zmagałby się z wyrzutami sumienia wielkimi jak główka dziecka. Toż głaszcząc stopę zaczytanej Dobrusi, melancholijnie wspominałby szalone wieczory z Zyglindą.

Poliamoria sprawia, że tego rodzaju gówno, niszczące ludzi jak świat długi i szeroki – zwyczajnie przestaje istnieć.

kociamorda5

Cała rzecz wspiera się na dwóch filarach. Pierwszy to

POROZUMIENIE.

Polizwiązki nie mają tradycji (wielożeństwo Mormonów to zupełnie inna rzecz.) Nie mają swoich świętych ksiąg ani klasyków literatury pięknej. Brak wyżłobionych przez społeczeństwo i kulturę kolein, w które można bezrefleksyjnie sobie wdepnąć. Jeśli jesteś poli, funkcjonowanie na autopilocie jest niemożliwe.

Ludzie, którzy decydują się na tego typu relację muszą – po prostu muszą – wszystko ze sobą omówić. Nie mają wyjścia. Tak, zabiera to masę czasu i może być męczące. Zwłaszcza, gdy do dyskusji przystępuje większa grupa. Z drugiej strony – dostajesz właśnie od losu najlepszą możliwą okazję, by przewietrzyć wszystkie swoje na wpół uświadomione lęki, przesądy i ograniczenia tyczące związków. To jak wiosenne porządki pod czerepem.

Rzetelne porozumienie wymaga odwagi cywilnej i dobrych umiejętności komunikacyjnych. Poli nie jest dla ludzi, którzy lubią kopać bliźnich pasywną agresją, karmić się pobożnymi życzeniami albo chować głowę w piasek.

Drugim filarem poliamorii jest

 DOBRA ORGANIZACJA.

Serio. Żonglowanie powinnościami natury zawodowej i osobistej staje się jeszcze trudniejsze, gdy masz zobowiązania wobec dwóch ukochanych. Przeczytałam gdzieś, że najlepszym przyjacielem polikuły jest kalendarz Google. Coś w tym jest.

Da się funkcjonować w sieci związków poli, będąc jednocześnie rozlazłą stertą kiepskich nawyków. Ale to level hard. Wiem o tym, bo moja rozlazłość należy do stworzeń legendarnych. (Czyt.: paru Szkotów widziało jej głowę i szyję, ale nikt – nóg.)

Aha: raz powzięte zasady i reguły organizacyjne nie są wykuwane w żadnym głazie. Życie – jak sama nazwa wskazuje – jest żywe i niejednego psikusa może nam wykręcić. Ktoś emigruje. Ktoś zajdzie w ciążę z osobą, z którą nie planował nawet przyszłego tygodnia. Ktoś inny dojdzie do wniosku, że nie po drodze mu z resztą polikuły. Wszystkie te sytuacje zmuszą nas do ponownego rozpatrzenia powziętych postanowień.

Warto. Bo wiecie – poli to jedyna w swoim rodzaju okazja, by żyć świadomie. Pozostając w ciągłym kontakcie z własnymi emocjami.

A jutro napiszę o zazdrości. Oraz o cwaniaczkach i podróbkach, czyli o tym, czym poliamoria zdecydowanie nie jest. No i z czym jem to ja. Będzie prywata. Dużo.

Skończyłam pisać ten post kwadrans po trzeciej w nocy. Wyglądam teraz o, tak.

Skończyłam pisać ten post kwadrans po trzeciej w nocy. Wyglądam teraz o, tak.

 

*cytat został solidnie przekształcony i zawiera śladowe ilości cytatu, ale sens pozostaje bez zmian.

** Wiadomo, nie wszyscy mają trąbkę. Niektórzy mają maciejkę.

*** To imię naprawdę istnieje. I shit you not.

34 thoughts on “Co to jest poliamoria (2). Z czym to się je?

  1. Polizwiązki mają długowieczną tradycję, tylko tak odległą i zdominowaną obecnie przez wynaturzoną „kulturę” kato i mono, że nie przystającą do teraźniejszych czasów. W historii ludzkości poza znaną nam kulturą euroamerykańską ponad 80% znanych nauce RODZAI kultur i społeczności było poligamiczne.

    • Xellos, poligamia a poliamoria we współczesnym rozumieniu to dwie różne sprawy. W historii mieliśmy owszem, sporo przykładów typu: jeden mężczyzna i wiele podległych mu kobiet. Mnie interesuje sytuacja, w której wszyscy uczestnicy polikuły mają równe prawa.

      • Nie zgodzę się, że są to dwie różne sprawy. Poligamia ma swoje różne odmiany, identycznie jak monogamia. Podległość o której mówisz dotyczy obu rodzajów relacji czy mono, czy poli. Poliamoria natomiast to kolejna, współcześnie powstała odmiana poligamii wg mnie stworzona ponieważ, w naszej kulturze słowo poligamia nie ma pozytywnego PR. No chyba, że znany jest komuś termin monoamoria? Nie przeczę, że to coś nowego z uwagi na równorzędność, ale nie odcinałbym jednego od drugiego, bo jest to tylko nowa forma. Niemniej czemu do nędzy nie mogłem urodzić się normatywny w normalnym = naturalnym społeczeństwie :/

  2. >>poli to jedyna w swoim rodzaju okazja, by żyć świadomie<<
    – jak rozumiem, pominięcie tutaj zdania "według mnie" jest tylko pomyłkowym pominięciem? Czy może uważasz, że monogamia nie daje w ogóle takich wyżyn, a jeśli nawet, to one takie są…. słabiuuuutkie (że zacytuję pana aktora Pazurę z filmu "Dzieci i ryby")?

    • Cieszę się, że zapytałaś/eś. Nie uznałam za stosowne wstawiać tam owego „według mnie.” Uważam tak: w związku monogamicznym można funkcjonować na autopilocie. Kultura i społeczeństwo suflują Ci, co masz czuć czy robić – i kiedy. Istnieją jednostki, które z tej suflerki nie korzystają, ale większość – jak to większość – idzie na łatwiznę. W związku poli pójście na łatwiznę także jest możliwe, ale kończy się szybko i boleśnie.
      W skrócie: tak, uważam, że POD PEWNYMI WZGLĘDAMI poliamoria to model relacji dla zaawansowanych.

      • według mnie zaś, pod pewnymi względami – z tego li i jedynie wnioskując, co wyciągnęłam z Twojego tekstu – jest model relacji lekko nierealny. Natura ludzka bowiem nijak nie jawi mi się aż tak prostą, a zarazem zaawansowaną, jak Ty to oceniasz. Tym bardziej w świecie, gdzie bogiem naczelnym stał się radosny a bezrefleksyjny konsumpcjonizm.
        I, być może, osoby zaawansowane i zafascynowane poliamorią nie są w stanie dostrzec piękna i bogactwa związku mono. W myśl zasady „każda pliszka swój ogonek chwali”, nie da się ukryć.

  3. Wkraczasz, piękna dziewczyno na temat niemiły Polakom:)
    Jak juz Ci pisałam lubię Cię bardzo. W wielu kwestiach jesteś „ponad to” i nie wstydzisz się tego ujawnić. Zgadzam się z Tobą, to jest kwestia umowy. U nas panują pewne zasady kulturowe, ale i tak większość ich nie przestrzega, chwila prawdy…
    Bardziej jest tolerowane ukywanie się i robienie pewnych rzeczy po cichaczu niż coming out.
    Tak z gejami, księżmi pedofilo itp Tak samo poliamoria. Nie bez przyczyny wymyślono białe małżeństwa, społeczeństwo potrzebuje żyć w ułudzie. Powoli się to zmienia. Baaaardzo Pooooowoli. Biorąc pod uwagę zapędy naszych wyborców, (ich wybory) długo nie znajdziesz zrozumienia:) mam tylko nadzieję, że nie ocenzurują Twych wypowiedzi , albowiem są one dla mnie radością w tym padole:) Pozdrawiam !!!

  4. Droga Nino, to, o czym piszesz, wydaje mi się bardzo niezrozumiałe i nieco… KRIPI (w moim subiektywnym odczuciu, of korz), natomiast kimże jestem, aby oceniać kogokolwiek- od zawsze przyświeca mi zasada „żyj i daj żyć innym.” Mojemu sercu bliska jest raczej opinia Tiganzy- wydaje mi się, że ludzkie uczucia i emocje są dużo bardziej skomplikowane, i próby okiełznania ich umowami i uzgodnieniami nie odniosą skutku- myślę, że w takiej relacji ktoś prędzej czy później oberwie mocno, i w przeciwieństwie do relacji mono, nawet nie będzie mógł się poskarżyć. Ale- każdy żyje tak, jak chce. Natomiast jako Twoja wierna i życzliwa czytelniczka, odczuwam pewien dysonans i zakłopotanie. Bo z jednej strony, z Twoich poprzednich tekstów wyłaniała się samotność, tęsknota za bliskością i taka, zrozumiała jak najbardziej, zazdrość o szczęście tych, którzy mają szczęśliwe związki. Natomiast obecnie odczuwam z Twojej strony dużą ilość jadu i wręcz próbę deprecjonowania tych, którym wydawało się zazdrościłaś. Naprawdę nie widzę nic złego w tym, że (…) (cytat nie został przekształcony aż tak solidnie;)) cieszy się z tego, że jej facet jest jej wierny. I ona nie życzy tym „innym dziewczynom”, żeby je znaleziono w pustym mieszkaniu nadgryzione przez owczarka alzackiego. Ona nie uważa, że są brzydkie i głupie, bo nie mają faceta. Ona się po prostu cieszy, że dla swojego faceta jest jedyna na świecie. Ma do tego prawo. Ja też bym się cieszyła. Członek dowolnej polikuły również cieszyłby się, że inny jej członek nie zdradza go z kuzynem, bo ich umowa definiuje to jako zdradę. Nie rozumiem Twojego jadu i złości. Opinii, że monogamia jest dziecinna (mimo, że w tekście zaprzeczasz, ewidentnie to z niego wynika), a poliamoria „zaawansowana”. Można by wdać się w wielogodzinne dyskusje na temat tego, czy poliamoria nie jest po prostu egoizmem, rezultatem zagubienia i pomieszania kryteriów, dziecinną potrzebą „mania wszystkiego” i problemem pierwszego świata- zawsze można chcieć więcej, bardziej, lepiej, i Dżordż Klunej może spowszednieć i słabo wyglądać w wyciągniętych gaciach, no a przecież dzisiejsze czasy nakazują być SZCZĘŚLIWYM, non stop naćpanym euforią, więc nie możemy z niczego rezygnować, musimy biec za każdym impulsem, podoba mi się blondyn? biegnę do niego, mam prawo być szczęśliwa, I JUŻ. Ale naprawdę, moim celem nie jest wykłócanie się z Tobą i udowadnianie Ci, że nie masz racji. Każdy ma swoje racje. Natomiast nie podoba mi się Twoje umniejszanie i ocenianie związków „tradycyjnych”- ja naprawdę nie uważam, że one są lepsze, ale nazywanie cierpienia z powodu zdrady „gównem” wydaje mi się po prostu niegrzeczne. A to, że ktoś jest szczęśliwy w monogamicznym związku nie jest wymierzone przeciwko samotnym ludziom, nie jest wymierzone przeciwko nikomu- więc naprawdę nie ma sensu kpić i się wyzłośliwiać.

    Powyższe nie zmienia jednakże faktu, że ogromnie podziwiam Twoją odwagę i samoakceptację. Niesamowity jest dla mnie Twój coming out, bardzo Cię za to szanuję. I życzę Ci, żebyś w swoim modelu relacji międzyludzkich odnalazła szczęście.

    • >>czy poliamoria nie jest po prostu egoizmem, rezultatem zagubienia i pomieszania kryteriów, dziecinną potrzebą „mania wszystkiego” i problemem pierwszego świata<< – hu, hu, w punkt trafione, z klawiatur-ś mnie to zdjęła.
      Dokładnie takie mam wrażenie, gdy czytam o tym zjawisku. Kojarzą mi się w tym ludzie, którzy mają problemy z podjęciem decyzji, tak nakręceni marketingowo, że MUSZĄ mieć wszystko, więcej, lepiej, i tak, będą patrzeć z góry na "innych", bo z jakiejś przyczyny wyrobili w sobie mniemanie, że są lepsi.
      A nie są. Są tylko – i aż – inni.
      I czy naprawdę chcemy się licytować, kto fajniejszy/lepszy? jeśli tak, to dla mnie lepsza i fajniejsza jest ta osoba, która potrafi trzeźwo ocenić, czy jej zachcianki są rzeczywiście sensowne i warte rozpieprzania życia na kawałki. Bardziej wartościowi dla mnie są ludzie, którzy na przekór pokusom potrafią trwać w monozwiązku i pielęgnować go. (Owszem, oczywiście jeśli nie ma czego już pielęgnować i podtrzymywać, lepiej się rozejść.) I też uderza mnie ton wyższości we wpisach autorki. Jesteśmy oh-jacy-zajebiści, bo mamy związkowy multitasking. Czy ja wiem? mnie to ani z zajebistością, ani z czymś wyjątkowym czy wyrafinowanym kompletnie się nie kojarzy..
      no i taka to garść moich zastanowień na ten temat.

      • „I czy naprawdę chcemy się licytować, kto fajniejszy/lepszy?”
        „Bardziej wartościowi dla mnie są ludzie, którzy na przekór pokusom potrafią trwać w monozwiązku i pielęgnować go.”
        „I też uderza mnie ton wyższości we wpisach autorki.”

        Pot, meet kettle.

        • znaczy co, że przylazła konserwa z betonem i będzie Ci teraz suszyła głowę, że źle aśćka czynisz i zaniechaj???
          eeee…. bez yay.
          czknęło mi się jedynie w kwestii odczuwanej/odczytywanej między wierszami i nieco wprost także tej wspomnianej gdzieś wcześniej wyższości.

          • Lubię, gdy projektujesz na mnie swoje przekonania i wkładasz mi w usta rzeczy, których nie powiedziałam Uwielbiam, kiedy ludzie to robią. 😀 Od razu jest zabawniej. Jako rzekłam: kontynuuj.

        • mhm. Zatem odczyt – indywidualny rzecz jasna – Twoich wpisów oraz jego skomentowanie jest według Ciebie projekcją cienia? oh well. To nie wróżę szczęścia tej relacji „jedna ruda drugiej rudej skomentowała wpis”.
          Poza tym, odnośnie „wkładania w usta czegoś, czego się nie powiedziało” – witaj na pustyni rzeczywistości: otóż gdy publikuje się swój tekst z możliwością komentowania go przez innych, dąsy, że oto nie zareagowano tak, jak sobie życzyłam i niepobasowano mi są takie, no jakby Ci to rzec…
          dziecinne.
          Ale nie zakłócam Ci już zabawy, jakże bym śmiała, taka niskopienna zwolenniczka monogamii.
          Buziaczki, papatki, eot.

    • Dzięki, A. Słuchaj, to jest tak – albo się ma do tego inklinacje, albo nie. Jeśli z tekstu wyciągnęłaś wniosek, że uważam ludzi solennie monogamicznych za jakichś gorszych i mniej ciekawych – to nie chciałam tego. Napisałam wszak wyraźnie: mono jest piękną rzeczą. ale nie jedyną, jaką mamy do wyboru.

      Natomiast swojego zdania o wymowie załączonego cytatu (najwyraźniej nie poprzekręcałam go należycie, my bad) nie zmienię. Ale to może być kwestia tego, że nie pierwszy i nie sześćdziesiąty raz widzę/słyszę tego typu przechwałki („patrzcie, jakie ja mam zajebiste życie!!!”) i mi się ulało.

      „ktoś prędzej czy później oberwie mocno, i w przeciwieństwie do relacji mono, nawet nie będzie mógł się poskarżyć” – o tym będzie mój następny wpis. 🙂

      • Tak, oczywiście, że wkurwiają mnie ludzie reklamujący* wszem i wobec swoje szczęście w związku. Tak, oczywiście, iż wkurw ten wynika najczęściej z zazdrości (a zaraz potem z mocnego przekonania, że reklamowa wersja ze stanem rzeczywistym maleńko ma wspólnego.) Nie jestem ponad złośliwość i małoduszność. 😀

        *Mocno wierzę, iż można zwyczajnie Być Szczęśliwym z konkretną osobą (osobami) i nie chwalić się tym na prawo a lewo. Jak napisała bodaj Poświatowska: „powodzenie jest zawsze dla innych – szczęście jest bardzo ciche.”

        • Mnie denerwują dziewczyny machające w moją stronę zdrowymi jajnikami (znają się na polityce/teatrze/zdrowiu/whateverze, bo mają dzieci A JA NIE MAM), ale wiem, że można mieć dzieci normalnie, bez zadęcia i lubić z nimi być. Te machające panie zwykle mają jakieś grubsze kłopoty ze sobą albo w związku.
          Naprawdę, monogamia polega na tym, że człowiek się w niej wygodnie mości. Powstaje team, they fight crime i tyle. Nie ma unikania pokus, bo prawdziwy monogamista przestaje widzieć inne okazje (widzi inne ładne ciała, i że są ładne, ale po prostu nie ma ochoty zaraz lecieć realizować). Widziałam w akcji monogamistę podrywanego, aż skwierczało, rozmawiał z podrywającą rzeczowo i biznesowo i nie widział, co się wokół niego odczynia. Spławiwszy nie poświęcając temu pół minuty, zadowolony, że biznesowe sprawy załatwił, wraca rozmawiać z żoną…

          I weź tu mi tłumacz, że to jest wersja dla mało zaawansowanych. Budowa dobrze działającego, zżytego związku nie jest prosta, oprogramowanie trzeba aktualizować. A z komunikacją wcale nie jest u nas, ludzi, Polaków, tak bezproblemowo.

          Mam też taką zżytą grupkę przyjaciół a’la rodzina/komuna/stado, można tak mieć nie plątając w to seksu i nie będąc poli.

        • Dodam tylko od siebie, że lubię jak ludzie cieszą się i chwalą swoim szczęściem, ale jest zasadnicza różnica między „cieszę się, że go mam” a „cieszę się, że wy go nie macie”.

  5. Absolutnie nie mam natury poli, ale jestem autorką powiedzenia, które wzbudziło nie raz jeden szacun: ” zupełnie nie interesują mnie kobiety moich mężczyzn”, jestem chyba więc obo ( obojętniakiem).
    W praktyce wyglada to tak, że zazdrość wszelaka o mężczyznę objawia się u mnie ukłuciem bez możliwości przeniesienia czegokolwiek do krwi. Potem amnezja. Są takie zjawiska, jak obo?
    Piękne to zdjęcie znad smakołyków!

    • Devo, z pewnością istnieje takie zjawisko, jak człowiek niedający faka. Ładniej rzecz ujmując: niezdolny do zazdrości 🙂 To świetna cecha, która wiele w życiu ułatwia i aktywnie dążę do tego, by ją posiąść. (Zdjęcie – dziękuję, przekażę autoru. Żarło było pyszne – mimo tej brytfanny.)

      • Kiedyś też tak myślałem. Wielokrotnie próbowano mnie ucywilizować stwierdzeniem, że zazdrość zazdrość świadczy o tym, że się kogoś kocha. Śmiałem się temu w twarz. Walczyłem aktywnie z przejawami jej u ludzi. Teraz ubodło mnie samego. Lęk przed stratą tego, czego i tak nigdy nie miałem. Cholerny. Nadal nie jest on spersonalizowany, ponieważ podziwiam chłopaka za odwagę, że rzucił wszystko w cholerę i przeprowadził się przez pół Europy, bo tak mu mówiło serce. Z drugiej strony jestem pokonany stwierdzeniem, że on po prostu był szybszy 🙁 Teraz jestem w stanie zrozumieć zazdrośników, choć nadal uważam, że okazywanie tego uczucia to najgorsza rzecz jaką widziałem. Zabójcza.

        • O, Xellos, tak bardzo jestem w tym z Tobą. Odczuwam zazdrość wyłącznie w bardzo konkretnych sytuacjach – gdy zmuszona jestem patrzeć, jak ktoś inny dostaje to, czego mnie odmówiono. Jakiś czas temu wpakowałam się w wieczorek towarzyski z udziałem faceta, który mnie spławił i jego nowej dziewczyny. Zawładnęły mną ciemne moce. Powiem tylko tyle: nigdy wcześniej w życiu nie zrobiłam porządnej SCENY. Tamtego wieczoru okazało się, iż mam do tego przejebutny talent.
          P.S: Zazdrość jest wieloma rzeczami, ale jeśli wyrazem miłości – to co najwyżej tej zadraśniętej do krwi miłości własnej.

          • Trochę lat już żyje, ale nigdy wcześniej nie doznałem takiego, nie skierowanego w kierunku nikogo uczucia straty. Jak to mówią „And it hit me that love is a game, like in war no one can be blamed”.

          • Przykro mi. Z powodu tego, przez co przechodzisz Ty – i z powodu tego, przez co będzie niechybnie musiała pewnego dnia przejść Twoja żona także. Mam nadzieję, że mimo wszystko ocalicie to, co dla Was ważne.

            Mnie przychodzi do głowy inny cytat. O, ten:

  6. Czytam i czytam i przypomina mi się film dokumentalnt na temat rewilucji seksualnej w USA. Ludzie nie takie rzeczy tam robili. Kres idylii położyła btutalna rzeczywistość w postaci HIV. Przykro mi, ale nie zaryzykowałabym mojego zdrowia i życia oraz zdrowia i życia moich partnerów biorąc udział w polikule. Wystarczy, że jedna osoba zachowa się nieodpowiedzialnie a może ucierpieć cała polikuła. Nie mam aż takiego zaufania do ludzi. Nie twierdzę że monogamia daję taką gwarancję ale pole rażenia ewentualnej infekcji jest wielokrotnie mniejsze.

  7. Zgadzam się z tym, co piszesz. Do tej pory nazywałam „swoją przypadłość” raczej wyzbywaniem się ego, chęci „posiadania” kogoś na wyłączność (w moim odczuciu to niestety iluzja, którą ludzie żyją, ale jeśli są mono i tak chcą, to jest to ich wybór i jest to w porządku 🙂 ), braku oczekiwań i akceptację kogoś łącznie z jego wyborami. To miłość, ale taka która cieszy się szczerze szczęściem czyimś i nie oczekuje niczego.
    Osobiście nie wyobrażam sobie, aby ktoś miał mi ustalać „bariery” i tak samo ja nie chciałabym, aby ktoś z mojego powodu miał jakkolwiek ograniczać siebie. Ograniczanie niszczy, myślę, że przekształca nasze potrzeby w coś bardziej „pato”, a tego bym nigdy nie chciała dla kogoś, kogo kocham (to chyba logiczne). 🙂

    Tak sobie myślę, bo ile razy starałam się komuś wytłumaczyć tą moją multilove (tak sobie to nazywam, dzisiaj przeczytałam o poliamorii), to słyszałam, że to ciekawe, ale innym naprawdę ciężko pojąć rzeczywistość tego zjawiska (no bo jak pozwolić na to, aby MÓJ chłopak spotykał się z kimśtam?).

    Dziękuję za ten post, naprawdę przyjemnie mi się czyta takie słowa. 🙂

    • Ah no i przede wszystkim chciałabym podkreślić, że mówię o emocjonalności, o miłości mocno emocjonalnej, a nie relacji/jach bazującej na seksie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *