Trzeba mieć fantazję i pieniądze, synku czyli „Secondhand Lions”

Film ku pokrzepieniu serc. Krzepi naprawdę, i to jak!

Film ku pokrzepieniu serc. Krzepi naprawdę, i to jak!

Nici, którymi w „Secondhand Lions” zszyto rzeczywistość i fantazję do subtelnych nie należą. Litry słodyczy, kapiące z kluczowych scen mogą zniechęcać co wytrawniejszego konsumenta kinematografii.
A jednak warto. Zdecydowanie warto. Ponieważ Duvall oraz ponieważ Caine. Starsi panowie dwaj w rolach ekscentrycznych, stroniących od ludzi braci McCannów (którzy, jak szepczą sąsiedzi, skrywają w piwnicy fortunę) lśnią najpierwszym blaskiem.

Szanowni, uwaga. Dzisiaj będzie coś wesołego.

Może pamiętacie (a może i nie) jak wymieniałam swoje sprawdzone sposoby na rozproszenie depresyjnej chmury nad głową. Na liście znalazł się podpunkt: „obejrzyj głupi (czyt. lekki, łatwy i przyjemny) film.” Moje typy to – nie da się ukryć – nieskomplikowane akcyjniaki, względnie science-fiction. Nie każdemu smutnemu człowiekowi szukającemu pociechy tego typu potrawa wyda się strawną.
Dla tych w potrzebie, którzy nie tolerują robotów, kosmitów ni fabuł pędzących na złamanie karku stworzono właśnie „Secondhand Lions.” Rodzimi dystrybutorzy z właściwym sobie polotem przechrzcili film na „Wakacje Waltera” (Kto rozsądny zainwestowałby w bilet na coś, co zwie się „Wakacje Waltera”? No, serio.)
Tymczasem tytuł oryginalny uroczo nawiązuje do treści produkcji, będąc jednocześnie zgrabną metaforą. Gdybym ja o tym decydowała, polskie kina nawiedziłyby „Wyleniałe Lwy.” A tak, „Wakacje Waltera” przemknęły przez ekrany w roku pańskim 2003 i chyba nie narobiły przy tym większego huku. Chyba. Ja w każdym razie w ogóle nie zauważyłam, że taki film wyszedł.
Niesłusznie.

Fabuła jest prosta i w tym jej wdzięk. Pewnego lata małoletni Walter zostaje przez trzpiotowatą matkę-mitomankę dosłownie podrzucony dwóm starym wujom. Wujowie są ludźmi wyrzeźbionymi z dobrej, mocnej amerykańskiej gliny. Ich tryb życia obejmuje m.in. łowienie ryb z użyciem broni palnej. Hub i Garth McCann w ogóle rzadko wypuszczają giwery z rąk. W ich rozłażącym się domostwie próżno szukać radia czy telewizora. Po podwórzu gania sfora półdzikich psów oraz jedna całkiem zdziczała świnia.

Rodziny McCannowie unikają jak morowej zarazy. A to dlatego, że niosąca się szeroko plotka o ukrytych bogactwach naraziła ich na najazdy interesownych krewnych. Początkowo burkliwi wujaszkowie traktują Waltera jak irytujący balast, a chłopak zwyczajnie się ich boli. Wkrótce jednak nastąpi ocieplenie stosunków.

Straszliwi wujkowie.

Weranda Posępności (Nowhere, Texas.)

Posłuchajcie tylko. Ta scena Was kupi:
Pośród amerykańskich pustkowi (stan Teksas) wznosi się rozklekotany dom z wieżyczką. Każda jego deska zdaje się obłazić z farby. Na ponurej werandzie siedzą dwaj ponurzy starsi panowie w portkach z szelkami. Skojarzenie z klimatami rodem z „Chojraka, tchórzliwego psa” jest jak najbardziej na miejscu. Patriarchowie przyodziali swe rzednące czupryny – jeden w kapelusz słomkowy, drugi w czapeczkę wielorybnika. Prezentują się niczym wycięci z obrazu „American Gothic.” Na nogach mają solidne człapaki do łażenia w błocie, na twarzach spokój. Ciągną piwo imbirowe i patrzą przed siebie.

Jeden z tych ponuraków nazywa się Robert Duvall. Drugi (ten w kapeluszu) to Michael Caine.
Na werandzie znajduje się jeszcze jedna postać. To siostrzeniec. Przycupnięty niekomfortowo, chuderlawy chłopak lat 12-13, popatrujący na wiejskich pierników ze źle maskowaną trwogą. Imię jego Haley Joel Osment. Ten film jest być może ostatnim, w który mieliśmy okazję obserwować ów niewiarygodny talent, nim zrzucił dziecinną skorupę. Ale o tym później.

Nagle cisza teksańskiego bezludzia rozerwana zostaje rączymi tonami silnika. Pod posępną chałupę zajeżdża z rozmachem prześliczny Chevrolet. Wiecie, to ten rodzaj bolidu, który nieomylnie daje nam znać, iż trwają właśnie lata pięćdziesiąte. Jest cały obły i pastelowy i chromowany i lśniący. Z wozu wyłazi facet z krzykliwym krawatem i przylepionym do gęby kurczowym uśmiechem. To domokrążca. Nawiedził naszych staruszków z jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną ofertą.
Gdy tylko gość wykrzyczy pierwsze zdanie – Duvall oraz Caine zgranym, wypraktykowanym ruchem sięgają po shotguny i oddają w jego kierunku podwójną, ostrzegawczą salwę. Facet w popłochu ucieka. Młodzieniec wytrzeszcza oczy. Kurtyna.

Wujowi Hubowi świetnie idzie w walkach na pięści.  Wujowi Garthowi lepiej idzie z ludźmi.

Wujowi Hubowi (z prawej) świetnie idzie w walkach na pięści. Wujowi Garthowi (z lewej) lepiej idzie z ludźmi.

„Secondhand Lions” jest takim właśnie filmem. Gruboziarnisty realizm względnie konkretnego czasu i miejsca (czas: sweet fifties, sądząc po pojazdach, ciuchach i fryzurach. Miejsce: Wygwizdowo, Teksas) łączy się w nim z iście dziecięcą fantazją. Efekt jednocześnie urzeka, bawi i wzrusza.

Ponoć każdy szanujący się student reżyserii ma rozkminione, co to jest ten cały „realizm magiczny”. A jednak żeniąc ze sobą codzienność i wyobraźnię można się grubo przejechać. Reżyser Tim McCanlies (to on dał nam inny rasowy wyciskacz łez, czyli animowanego „Żelaznego Giganta”) przystąpił do pracy z twardym założeniem, iż zrobi film familijny. To znaczy – głównie dla dzieci. W efekcie nici, którymi w „Secondhand Lions” zszyto rzeczywistość i fantazję do subtelnych nie należą. Litry słodyczy, kapiące z kluczowych scen mogą zniechęcić co wytrawniejszego konsumenta kinematografii.

A jednak warto. Zdecydowanie warto. Ponieważ Duvall oraz ponieważ Caine. Starsi panowie dwaj należą, jak wiadomo do aktorskiej ekstraklasy. Każdy z nich z palcem w nosie jest w stanie dać popis, od którego przewracają się drzewa. Każdy też potrafi przetrwać dowolną rolę na autopilocie. Być może zadziałał tu efekt współzawodnictwa. W każdym razie obaj aktorzy w rolach ekscentrycznych, stroniących od ludzi braci McCannów (którzy, jak szepczą sąsiedzi, skrywają w piwnicy fortunę) lśnią najpierwszym blaskiem.

Robert Duvall rzuca się głową naprzód w brawurowo pomyślaną rolę Huba McCanna, nad-mężczyzny ulepionego z maskulinistycznych fantazji, kogoś larger than life. Michael Caine z werwą mu partneruje jako Garth, ten rozważniejszy, bardziej flegmatyczny z braci. Ten, który przejmie dowodzenie, gdy potrzebne będą empatia i wyczucie.

Nieletni Osment w roli zagubionego siostrzeńca świadomie ogrywa swą niezgrabną młodzieńczą sylwetkę i łamiący się głos. To świetne aktorstwo całej trójki winduje tę poczciwą historię ku pokrzepieniu serc na artystyczne wyżyny.

Role wspierające też są nie od parady (Kyra Sedgwick jako pozbawiona kręgosłupa, lekkomyślna, toksyczna matka bohatera robi spore wrażenie.)

Straszni Mieszczanie, czyli ta gałąź rodziny Gartha i Huba, która nie może się doczekać  mitycznych Pieniędzy.

Straszni Mieszczanie, czyli rodzina Gartha i Huba, która nie może się doczekać mitycznych Pieniędzy.

W miarę, jak mijają letnie dni, wujek Garth opowiada zasłuchanemu młodziakowi o szumnej i dumnej młodości (swojej i brata.) Według jego gawęd dwudziestoparoletni MacCannowie trafili do Legii Cudzoziemskiej, zaś ich udziałem stały się egzotyczne przygody w stylu „Indiany Jonesa.” Te baśniowe sekwencje sfilmowano tak, by przypominały stare filmy w technikolorze. Ukochana Huba jest piękną księżniczką. Złowrogi szejk szczerzy zęby do kamery, zaś złoto w jego skarbcu hipnotycznie lśni.

Tymczasem w realu bracia McCann sprawiają sobie lwa. Tak – lwa. Co prawda używanego, bo z cyrku i dość posuniętego w latach, ale zawsze. Ewidentnie stać ich na lwy. Czy też na taki samolot z pierwszej wojny światowej, który Hub po godzinach składa. Scena wprowadzająca lwa (a właściwie lwicę) do fabuły należy do najśmieszniejszych w całym filmie.

Miało być polowanie na grubego zwierza, a wyszło...zresztą, zobaczcie sobie sami.

Miało być polowanie na grubego zwierza, a wyszło…zresztą, zobaczcie sobie sami.

Nasz dorastający bohater waha się między bardzo dziecinną wiarą w sensacyjną przeszłość wujów a brzydkim dorosłym sceptycyzmem. „Ci faceci obrobili kiedyś bank i dlatego siedzą na forsie” wyszepcze doń sąsiadka.  Ufność w słowa wuja Gartha dodatkowo podkopie powrót matki, obciążonej problemami finansowymi – i nowym lowelasem. Oboje zrobią co w ich mocy, by dobrać się do mitycznej fortuny. Co jest faktem, co zmyśleniem? Oraz: czy Walterowi potrzebna jest prawda, czy raczej krzepiący mit? W co wolałby uwierzyć widz?

„Chcesz w coś wierzyć, no to wierz. Nie pytaj, czy warto. Są takie rzeczy, w które wierzyć trzeba, nawet, jeśli nie są prawdą” – szorstko stwierdzi wuj Hub. Już po tym, jak stłukł na kwaśne jabłko napastującą go w barze bandę małolatów. By następnie zawieźć pobitych do domu, obdarować każdego opatrunkiem ze steku i swoją sławną mową: „Jak Wyjść Na Porządnego Człowieka”. Walter z racji płochego wieku usłyszał jak dotąd tylko część tej mowy, ale bardzo chciałby poznać całość. To jego determinacja uświadomi depresyjnemu, nękanemu przeczuciem schyłku Hubowi, iż nadal jest komuś bardzo potrzebny.

"I'm Hub McCann. I've fought in two World Wars and countless smaller ones on three continents. I led thousands of men into battle with everything from horses and swords to artillery and tanks. I've seen the headwaters of the Nile, and tribes of natives no white man had ever seen before. I've won and lost a dozen fortunes, KILLED MANY MEN and loved only one woman with a passion a FLEA like you could never begin to understand. That's who I am. NOW, GO HOME, BOY!"

„I’m Hub McCann. I’ve fought in two World Wars and countless smaller ones on three continents. I led thousands of men into battle with everything from horses and swords to artillery and tanks. I’ve seen the headwaters of the Nile, and tribes of natives no white man had ever seen before. I’ve won and lost a dozen fortunes, KILLED MANY MEN and loved only one woman with a passion a FLEA like you could never begin to understand. That’s who I am. NOW, GO HOME, BOY!”

Nie znam wielu filmów tak otwarcie afirmujących starość. W „Secondhand Lions” zaawansowany wiek jest źródłem nie tylko fizycznej, lecz umysłowej krzepy. Mądrości i dystansu do świata. Cech, których innym dorosłym wokół Waltera boleśnie nie dostawało. Wujowie nachylą się nad chłopakiem tak, jak nigdy nie zrobiła tego jego własna matka. Film z wdziękiem wykłada nam prostą zasadę: nastolatek dramatycznie potrzebuje wzorca męskości. Starzejący się mężczyźni potrzebują kogoś, komu mogliby przekazać swoją bogatą wiedzę o życiu.

Efektem jest rodzina. W najlepszym tego słowa znaczeniu.

Poza tym w pewne rzeczy naprawdę warto wierzyć. Nawet, jeśli nie są prawdą.

 

7 thoughts on “Trzeba mieć fantazję i pieniądze, synku czyli „Secondhand Lions”

  1. Jestem złym człowiekiem, bo jedyna rzecz, która jako-tako potrafi poprawić mi humor (powiedzmy, z -10 na -7) to czytanie reportaży o kobietach samotnie wychowujących upośledzone dzieci. Też kiedyś miałam swoje sposoby na chandrę: spacer, malowanie, słuchanie włoskiego popu. Przestały działać wiele lat temu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *