Witam serdecznie.
Dzisiaj to się naprawdę wkurzyłam.
Instygatorem* wkurzu mego był mianowicie list, który przyszedł do redakcji Wyborczej:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,13997092,Paradoks__straconego_pokolenia_.html
List jest najświeższym kamyczkiem dorzuconym do ogródka znanej Wam być może sprawy „Niechcianej” (chodzi o młodą dziewczynę po studiach, która nie mogąc znaleźć w ojczyźnie przyzwoitej pracy, postanowiła emigrować i rozgłośniła swą decyzję – jak również implikacje tejże – medialnie. Oryginalny artykuł tu: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,13923635,Niechciana.html Polecam.)
Autorką polemiki ze stanowiskiem Sandry Borowieckiej jest również młoda, za to nierównie entuzjastyczniej nastawiona do życia i realiów tegoż osoba (a przynajmniej za takową się podaje.) Osoba zapytuje:
Dlaczego moje pokolenie, tak bardzo pokrzywdzone przez system, nie spróbuje poszukać jakichś (bezpłatnych – przyp. ja) praktyk czy staży, zdobyć doświadczenia i spróbować, może na pozór niemożliwego, ale jednak? Dlaczego tutaj nagle brak odwagi i walki o swoją przyszłość i lepsze perspektywy?
Oraz wyznaje:
Sama jestem studentką dwóch kierunków humanistycznych(…)Od pierwszego roku zaczęłam podejmować wszelkie wolontariaty, szukać praktyk(…) Przekonanie, że warto coś czasem zrobić za darmo, przyniosło mi wiele znajomości i kwalifikacji, których nie zdobędę, siedząc w domu przed komputerem.
Na koniec zaś życzy rozżalonym równieśnikom:
Większej pokory i wiary w siebie. Własną determinacją i uśmiechem można zdobyć świat. To nic nie kosztuje, a tak dobrze rokuje na przyszłość.
Ja zaś wykonuję dynamiczny, rozgłośny facepalm. Taki z plaskaczem. Mogę go wykonać oburącz, a co mi tam.
Że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – to wiem już od bardzo, bardzo dawna. Syty głodnego nie zrozumie. Gdyż głód to jest taki stan, który póki trwa, zawłaszcza postrzeganie świata, zaś gdy minie, to się już o nim nie pamięta i nawet przekonująco przywołać to wrażenie jest trudno. Taki lajf. Niemniej, ilekroć natykam się – w prasie, czy gdziekolwiek – na kolejny głos sytej, zadowolonej z siebie jednostki, beztrosko dezawuujący problemy tych, co się niestety szczęściarzami nie urodzili, a i później mieli pod górę coś we mnie pęka. Pękło i tym razem.
Autorka listu podpisała się zuchwale całym imieniem – jako Kinga. Zwrócę się więc do niej bezpośrednio.
Kingo. Pierwsze moje pytania brzmią: Czy masz oboje rodziców? Oraz czy zarabiają oni dostatecznie dużo, by długo i cierpliwie gościć Cię pod swoim dachem, karmić, opierać tudzież asygnować środki na Twój bilet miesięczny, książki, inne tego typu drobnostki? Jeśli odpowiedź brzmi „tak” – gratuluję, wyciągnęła Pani na loterii losu długą słomkę. Proszę sobie studiować, równolegle podejmować kolejne bezpłatne staże, zdobywać cenne doświadczenie zawodowe oraz cieszyć się życiem.
Jeśli jednak odpowiedź brzmi „nie” – to jak Ty to sobie Kingo właściwie wyobrażasz?
Dach nad głową i jedzenie (nie wspominając już o bilecie miesięcznym) kosztują konkretne sumy. Na żywieniu można przyoszczędzić, gdy kto zdeterminowany (patrz mój wcześniejszy post pt. ” Jak przeżyć miesiąc za 1600 zł„) niemniej czynsz i podstawowe świadczenia (prąd, gaz, niezbędny w naszych czasach internet) generują niestety koszty tzw. sztywne.
Jest to wiedza, którą szczęśliwe córki pełnych rodzin poznają dość późno. Niefarciarze stykają się z nią wcześniej, niż by chcieli. Nos w nos.
Wyobraś sobie, Kingo, że od najmłodszych lat towarzyszyła Ci bieda. Nie taka piszcząca, tzw. patologiczna, z malowniczo cieknącym dachem. Taka dyskretniejsza i nie mniej przez to dotkliwa, bo skrzętnie ukrywana. Twoi niemądrzy, niezaradni rodzice od maleńkiego nałożyli na Cię przerastający siły dziecka obowiązek ukrywania żałosnego stanu swych finansów.
Musiałaś obywać się kanapką, gdy Twoi rówieśnicy dostawali w szkole obiad. Udawałaś, że nie jesteś głodna. Na szkolne wycieczki raczej nie jeździłaś. Udawałaś, że cię one nie interesują. W liceum zostałaś wezwana na dywanik do dyrektorki. Zadano Ci pytanie – dlaczego Twoi rodzice notorycznie nie płacą składki na komitet? Udałaś, że nie wiesz.
To udawanie skończyło się gwałtownie, gdy zmarł Twój ojciec. Niewiele było z niego pożytku, przyznajmy – pił ,bił i upokarzał latami. Niemniej, przynosił do domu jakieś pieniądze. Gdy go zabrakło, w dorosłość – rozumianą także jako egzamin na studia – wkroczyłaś z kawalerki z osypującą się z sufitu farbą. Na 33 metrach stłoczeni Ty, Twoja przerażona, skrajnie niezaradna matka oraz zalękniony niedorosły brat. W lodówce pustawo. Nie ma przy Tobie nikogo dojrzałego, mądrego, ktoby Ci poradził , jak masz się wydźwignąć z finansowej zapaści. Ty nie masz żadnych pomysłów. Nie zostałaś wychowana, by mieć pomysły. Zostałaś wychowana, by siedzieć cicho, bo przez łeb dostaniesz.
Wyobraż sobie, Kingo, że w tej sytuacji udajesz się na kilkumiesięczny, oferujący jakże pożądane na dzisiejszym rynku zatrudnienia kwalifikacje, niemniej darmowy staż.
Co będziesz jadła? Za co kupisz sobie buty? (Zimowe. Wypadałoby mieć choć jedne.) Determinacja i uśmiech wuja są warte, kiedy przeciekają Ci podeszwy.
Powiem Ci, co zrobisz. Powiesz sobie: „Do diabła z tym” i zostaniesz recepcjonistką. Za całe 1400.
Z takiej pensji niczego nie odłożysz, więc za rok czy dwa tego typu pracy nadal będziesz w tym samym miejscu.
Owszem, zdobędziesz w końcu doświadczenie, na którym Ci tak zależało. Jeno – jako wykwalifikowana pomoc biurowa. Takie doświadczone pomoce dosiągają niekiedy do 2000, ale na kilkumiesięczny bezpłatny staż nadal nie mogą sobie pozwolić.
I tak mijają lata, mijają studia, toczy się życie – a Ty maszerujesz dziarsko naprzód po to tylko, by wciaż tkwić w tym samym miejscu.
P.S: Czy ktoś ma jakiś pomysł, jak wyjść z zaklętego kręgu? Pomysły chętnie przyjmę.
* Instygator – piękne, niemalże zapomniane już słowo, mogące z powodzeniem zastąpić wszechobecny „trigger.” Spróbujemy?
Dzień dobry, Nino! Chciałem tylko spontanicznie napisać, że jestem absolutnie i niesamowicie zachwycony, że trafiłem do Ciebie!
A poza tym to podpisuję się pod każdym słowem Twojego posta wszystkimi płetwami. Najłatwiej jest się mądrować, jak się ma rodziców, którzy ci dadzą żreć i zapewnią dach nad głową- wtedy można się dokształcać, rozwijać i stażować bezpłatnie do bólu, nazywając to inwestowaniem w siebie (pieniędzy tatusia, rzecz jasna.) Gorzej, jak człowiek musi sam na siebie zarobić, jeszcze gorzej, gdy, z wiekiem, pojawiają się zobowiązania i kredyty… Jeśli chodzi o pomysły na to jak się wyrwać, to pracuję nad tym 😉 Póki co jedynie mogę Cię prosić, żebyś nie zapominała o swoich marzeniach.
P.S. Instygator- wyśmienite słowo! 🙂
Witaj Dżejms, miło mi. (Staram się nie zapominać, ale rozmaite zaszłości wczepiły się niczym głodne bullteriery w obie nogawki i ciągną w dół. To jest walka na całe życie, obawiam się.) Pozdrawiam!
Ja też zachwycam się Twoim, Nino, zdroworozsądkowym (do tematów wszelkich) podejściem. Nie od rzeczy będzie tu jeszcze zauważyć, że, że takie drugie, czy trzecie studia tudzież kolekcje „bezpłatnych” stażów żerują nie tylko na budżecie tatusiów. W systemie naczyń połączonych obciążają kieszeń Twoją, moją, Dżejmsa Delfina i całej reszty.
W ostatnich „Wysokich Obcasach” jest rozmowa z jakąś psycholożką o pokoleniu dwudziestoparolatków i tam pada stwierdzenie, że jeżeli ktoś ma skończone studia i pracuje w Biedronce, to znaczy, że jest to jego podświadomy bunt przeciwko studiom wybranym przez rodziców, bo przecież gdyby tylko chciał, to zamiast „tkwić w oswojonym bagienku” znalazłby lepszą pracę, a „każda prawdziwa pasja w końcu zaczyna przynosić pieniądze”. O bezpłatnych stażach chyba nic nie było, ale tak czy siak, naiwność wypowiadających się jest równie wielka, co tej Kingi.
Link:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,127763,17791475,ZDALNIE_STEROWANI.html
O, dzięki, ominęło mnie, gdyż nie mam Pianino.
„w większości przypadków dzieje się tak, że jeśli ktoś naprawdę ma jakąś pasję, poświęca jej czas, zaangażowanie, to prędzej czy później ona zacznie przynosić pieniądze. Ponieważ to, w co inwestujemy energię, zwykle rośnie, rozwija się. Wielu, niestety, sobie na to nie pozwala, traktują swoją pasję jak fanaberię i nie dostrzegają jej potencjału dla siebie”
Ho, ho, ho, ja pasji miewam tyle, że mogłabym nimi obdzielić ze 3 osoby, jest tylko mały problem: inwestycja w ich rozwój również wymaga inwestycji finansowych. Chyba, że moi znajomi zrzucą się dla mnie na kurs, ukończenie którego sprawi, że moje talenty będą mogły rozkwitnąć w pełni niczym pąki kwiatów na drzewach w miesiącu maju, a wraz z nimi stan mego konta. Aczkolwiek nie mam śmiałości ich o to poprosić. Taka skromnisia ze mnie. Albo za mało we mnie wiary we wspaniałość moich talentów.
Jeszcze co do tego stwierdzenia, że ludzie uważają, że pasją jest fanaberią: ja uważam, że mają rację. Pasja to taki dodatek do życia. Często nadaje mu smak, koloryt, ale sama w sobie nie jest podstawową potrzebą którą trzeba bezwzględnie zaspokajać, tak jak sen, głód czy higiena osobista. Jest w pewnym sensie fanaberią i mówię to niekoniecznie w pejoratywnym sensie. Po prostu realizowanie pasji często wymaga nie tylko dużo czasu, ale i pieniądzy, które w pierwszej kolejności wydajemy przecież na jedzenie czy rachunki.
Ludzie się ostatnimi czasy zafundowali na punkcie pasji i myślą, że to magiczne panaceum na brak sensu życia czy recepta na karierę. Czasem bywa, że pasją zaczyna przynosić konkretne mierzalne zyski, ale w bardzo wielu, jeśli nie w większości przypadków, pozostaje tylko w sferze hobby. I nie ma w tym nic złego, bowiem człowiek dobrze jak ma odskocznię od codzienności.