Nie jestem szczególnie konfrontacyjnym lewakiem. Zbyt wielki leń we mnie drzemie, bym pilnie przeglądała coraz to nowe urocze cudności z natemat czy innej Frondy. Czasem jednak nawet takiemu misiowi koala (kojarzycie: wisi toto cały dzień na gałęzi i żuje alkaloidy) żyłka pęknie. Są momenty, gdy należy chwycić za mentalny szpadel. By ogarnąć gnój. Który ktoś niefrasobliwie rozlał w imię dniówki.
Szanowni,
potraktujcie tekst poniższy jako interwencję. Temat podrzucił mi Ray, który zresztą już się odniósł. Są jednak chwile, gdy dwie pały lepsze od jednej, if you catch my drift.
Mój stosunek do głupoty ludzkiej być może nie jest Wam znany. Pozwólcie, iż go wyłożę.
Żyję na tym świecie już jakiś czas. Poczynione obserwacje doprowadziły mnie do wniosku: działający mózg nie jest bynajmniej cechą premiowaną przez ewolucję. Urządzenie pod czerepem nie jest nikomu niezbędne. Osobnicy (i osobniczki) o czaszkach wypchanych owsianką, względnie wypełniaczem do kołder…żyją jakoś. Chodzą i żują gumę jednocześnie. Wbrew pozorom nie wpadają przy tym co i rusz do każdej mijanej studzienki kanalizacyjnej.
Gadka o trzcinie myślącej nie stosuje się do bardzo wielu ludzi, odnoszących relatywne sukcesy. Można mieć intelekt, doświadczenie życiowe i horyzonty godne paczki drożdży – i wykonywać zawód publicysty. W poczytnej ogólnopolskiej gazecie.
Panie i Panowie, przed Wami Konrad Kołodziejski.
Dowód rzeczowy: tekst (bo artykułem to ja tego – z nie zdechłego jeszcze całkiem szacunku dla profesji dziennikarskiej – nie nazwę) pt. „Single kontra rodziny”, opublikowany w serwisie internetowym dziennika Rzeczypospolita. O, tu: http://www4.rp.pl/artykul/1185694-Single-kontra-rodziny.html
Nie jestem szczególnie konfrontacyjnym lewakiem. Zbyt wielki leń we mnie drzemie, bym pilnie przeglądała coraz to nowe urocze cudności z natemat czy innej Frondy. Czasem jednak nawet takiemu misiowi koala (kojarzycie: wisi toto cały dzień na gałęzi i żuje alkaloidy) żyłka pęknie. Są momenty, gdy należy chwycić za mentalny szpadel. By ogarnąć gnój. Który ktoś niefrasobliwie rozlał w imię dniówki.
To jest właśnie taki moment.
Tekst zalinkowany powyżej powstał metodą badawczą, opisywaną już przez dżentelmenów z MakeLifeHarder. Należy mianowicie wsadzić głowę w dupę* i tam poszukać odpowiedzi na ważkie, nurtujące społeczeństwo zagadnienia. Następnie triumfalnie wynurzamy się z anusa i zdobyte prawdy publikujemy na łamach.
Tekst Konrada Kołodziejskiego jest tak obfity w perły intelektu, że będę rozdziobywać go po kawałku. Żeby na dłużej starczyło. Wszystkich tu obecnych zapraszam do zabawy.
> Z singlami jest trochę tak jak – nie przymierzając – z gejami. Pożytku dla państwa z nich raczej nie ma, ale domagają się wszelkimi sposobami, aby uznać ich za szczególnie cenne dobro społeczne.
Jeśli ponawiane apele o udostępnienie osobom niepozostającym w związku małżeńskim TAKICH SAMYCH praw obywatelskich, jakimi cieszą się wszyscy żenni – zdefiniujemy jako „domaganie się uznania za szczególne cenne dobro społeczne”, to skłonna jestem się z panem Konradem zgodzić.
„Wszelkimi sposobami”? Naprawdę, panie Konradzie? Pomnik jakiś ostatnio single podpalili? Cegłówkami w wóz telewizyjny rzucali? Palili opony pod Sejmem? Chyba nas pan z kimś pomylił.
A propos tego Pożytku. Wie pan może, Konradzie, że single (i geje, i geje też! Oraz lesbijki, ale o nich jakoś pan zapomniał) płacą podatki? Tudzież – wnoszą składki do ZUS zupełnie tak samo, jak pan? Nie? No to się pan właśnie tego dowiedział.
> Ciekawy paradoks. Według różnych statystyk mamy dziś w Polsce od 2,5 do 5 mln dorosłych ludzi żyjących poza stałym związkiem (skądinąd interesująca rozbieżność w statystykach – czyżbyśmy ciągle wstydzili się przyznawać do samotności?).
Podaj pan źródła. Dopóki pan tego nie uczynisz, moja teoria o danych zaczerpniętych z dupy pozostaje w mocy.
> Jednocześnie gwałtownie zmalała nam w ostatnich latach liczba starych kawalerów i starych panien. Wyjaśnienie tej pozornej sprzeczności jest proste. Stara panna i stary kawaler to życiowe ofermy szukające pocieszenia w rodzinie. Gatunek całkowicie na wymarciu.Bo dziś samotność to nie piętno, lecz przywilej. Stare panny i starzy kawalerowie przeistoczyli się w szczęśliwe single, które nie muszą dzielić z nikim życia, nie przejmują się tradycją ani opinią innych, są prawdziwie wolne. To bohaterowie i władcy nowych czasów.
TEN SINGIEL —> CI SINGLE/TE SINGIELKI. Nie: „te single” jak „te bułki”, panie Konradzie. Moja polonistka z liceum zakreśliła by to panu czerwonym długopisem. Domyślam się jednak, iż gramatyczną dezynwolturą demonstruje pan swą Niechęć oraz Niesmak. Bardzo frymuśny ruch, milordzie.
Ponadto: „Bo dziś samotność to nie piętno, lecz przywilej„. Rozumiem, że pana to boli. Zawsze będą ludzie, mówiący: „Po co nam kolej żelazna, skoro dyliżansy konne są takie wygodne i w ogóle, a już to wpuszczanie kobiet na uniwersytety to naprawdę w złym guście jest.”
> Mieliśmy już w przeszłości wielu apologetów niczym nieskrępowanej wolności. Problem zaczynał się wtedy, gdy z nadmiarem wolności trzeba było coś zrobić. Markiz de Sade proponował wyżywanie się w morderczych instynktach. Bolszewicy wolność od rodziny i tradycji zamieniali na służbę partii i państwu. A na co zamieniają swoją „odzyskaną” wolność współczesne single? Na zaspokojenie materialnych pragnień? Na spełnienie seksualnych fantazji? Tak twierdzą kolorowe magazyny dla pań.
Nieobciążony piętnem singiel = markiz de Sade (bohater negatywny tak znany, że nawet pan Konrad go kojarzy). Ewentualnie = BOLSZEWICY. Brzmi totalnie legitnie, jak by to ujęła młodzież. Toż jak wszyscy wiemy, single zajmują się głównie napaściami na tle seksualnym (markiz) oraz strzelaniem do posiadaczy ziemskich (Lenin et consortes.)
Takoż: MAGAZYNY DLA PAŃ jako źródło solidnego researchu. A wiec nie tylko własny anus, panie Konradzie?… Nie doceniłam pana.
> Jednak kolejnych samochodów, mieszkań oraz partnerów, których kolekcjonowanie jest jakoby głównym zajęciem singli, nie dostaje się za darmo. Dlatego też wolność singli zamieniana jest na służbę karierze, pieniądzom i korporacji, w których najczęściej pracują (tak przynajmniej wynika ze statystyk).
Jestem singlem. Znam paru singli. Wykonałam pobieżny risercz. Ze smutkiem stwierdzam: żadne z nas (próba sztuk 5) nie kolekcjonuje domów ani samochodów. Dwie osoby z próby posiadają po mieszkaniu (sztuk 1 na głowę.) Reszta wynajmuje, względnie mieszka kątem. Jeśli idzie o samochody, to wszyscyśmy spieszeni, niestety. Czego mocno żałuję. Pokolekcjonowałabym sobie motoryzację. Niestety, samochody, które mnie się podobają, z reguły nie mają dachu. A pojazd bez dachu w kraju, w którym deszcz, śnieg, deszcz ze śniegiem i ogólna piździawka potrafi trwać do 6 miesięcy w roku – kupują tylko ludzie obdarzeni figlarnym poczuciem humoru.
„Służbę karierze, pieniądzom i korporacji, w których najczęściej pracują” . Podaję wyniki mojej pięcioosobowej próby: freelanców – dwoje, budżetówka – dwoje, zatrudniony w małym prywatnym zakładzie – jeden. Zdaję sobie sprawę, jak szczupła to reprezentacja zjawiska. Ale i tak szersza, niż ta, z którą zetknął się pan Konrad, poszukując materiałów do tekstu (przypominam: zajrzał w tym celu do własnej dupy. Względnie na Demotywatory.)
> Kilkadziesiąt lat temu wolność – przynajmniej w demokratycznym świecie Zachodu – ujmowano jako formę zobowiązania. Mężczyzna (bo zwykle był to mężczyzna) zarabiał pieniądze, które potem przeznaczane były na potrzeby całej rodziny, a kobieta (bo zwykle była to kobieta) odciążała w zamian mężczyznę w bieżących sprawach domowych.
ODCIĄŻAŁA MĘŻCZYZNĘ. Nie: harowała od świtu do nocy, piorąc, gotując, prasując, pucując, podcierając usmarkane nosy, karmiąc piersią i ręcyma, generalnie – kręcąc się w kołowrotku nigdy nieukończonych powinności niczym oszałały chomik, bez choćby kwadransa dla siebie – ale ODCIĄŻAŁA MĘŻCZYZNĘ. Gdy ten bohatersko zarabiał na całą rodzinę. Którą to rodzinę widywał trochę, w niedzielę. Bywało, że odstresowywał się wtedy przy pomocy butelki wódki tudzież rękoczynów. A jeśli nawet nie, to czasem ów bohaterski mężczyzna dostawał pylicy, gruźlicy/zawału z przepracowania i bezradna kobieta z kupą nieletnich lądowała na bruku, ale co tam. GOOD TIMES, GOOD TIMES.
Żeby nie było wątpliwości: przytoczone przykłady nie pochodzą ani z du…, ani z literatury typu „Nasza szkapa.” Doświadczyłam matki niepracującej, acz zaharowanej do imentu, ojca despoty, alkoholizmu w domu, przemocy psychicznej, fizycznej, ekonomicznej – tudzież skrajnej biedy (na granicy bezdomności). Osobiście. A pan, Konradzie?
> Podobnie było w pracy. Pracodawca płacił pracownikowi (zwykle mężczyźnie) tyle, by wystarczyło mu na utrzymanie całej rodziny, a pracownik gotów był w zamian związać się na długie lata ze swoim pracodawcą. Mówiąc inaczej, wolność opierała się przede wszystkim na współpracy. I choć ta forma wolności miała swoje wady – nie zaspokajała na przykład aspiracji kobiet – dość powszechnie ją na Zachodzie akceptowano.
Oj, bo też te kobiety z ich aspiracjami. Tak dobrze było, a głupie baby wszystko komplikują.
> O ile kiedyś wolnym człowiekiem nazywano kogoś, kto dzielił się swoją wolnością z innymi, o tyle dziś wolnym człowiekiem jest ten, kto gotów jest zniewolić siebie i wszystkich innych, byleby tylko zagarnąć jak najwięcej.
Święta racja. Jak tylko wstanę rano i spożyję moją jajeczniczkę na salami (polecam – ten aromat, mmmm!) natychmiast biorę się ochoczo do zniewalania wszystkich dookoła. Zniewalam sąsiada wynosząc śmieci. Panią kasjerkę w spożywczym – nabywając trzy bułki i pomidora. Zniewalam listonosza, odbierając polecony. Oraz doręczyciela pizzy ( jakoś tak pornosowo troszkę się zrobiło, zauważyliście? Niestety, doręczyciel nie jest zbyt przystojny.)
Zagarniam też jak najwięcej…eeee – tlenu z powietrza? Oddycham tak zachłannie i łapczywie, że dla pani Ziuty z naprzeciwka (mężatka, troje dzieci) już nie starcza.
> Ale wolność egoisty nie jest prawdziwą wolnością, bo w jego świecie nie ma miejsca dla innych.
W moim świecie są ludzie, których kocham i którzy kochają mnie. Mężczyzna, z którym nie muszę wiązać się oficjalnie, by wiedzieć, że zawsze stanie przy mnie. I ja stanę przy nim. Sprawdzeni przyjaciele. Serdeczni znajomi. Oraz rodzony brat, świetny chłopak. A w twoim, Konradzie? Zrezygnowałam z pana, ty ewidentnie jesteś jeszcze nieletni. Tylko nastolatki sadzą podobne bzdury z takim namaszczeniem.
> Postępowa nowomowa nie pierwszy raz próbuje nazwać niewolę wolnością i odwrotnie.
Jak napisał nieodżałowany Marek Hłasko: „Inteligencji nie da się zastąpić wiedzą o tym, jak należy myśleć.”
> Patriarchalna przemoc ma znacznie mniej wspólnego z rodziną, niż mogłoby się wydawać. Przeciwnie, można próbować dowieść, że jest dokładnie odwrotnie. Że tylko silna rodzina może skutecznie zapobiegać patologiom i że to właśnie brak bliskiej więzi częściej sprzyja przemocy.
Jedyna poważna (czyt. poważnie zagrażająca zdrowiu jednostki) przemoc jakiej w życiu doświadczyłam miała miejsce w rodzinie. Konkretnie – autorami jej byli tata z mamą. Takich jak ja są w Polsce setki tysięcy. Wiem, bo uczęszczałam na terapie dla dorosłych dzieci alkoholików, ludzi tak połamanych i skrzywdzonych, że serce pęka. Trzeba było czekać w kolejce, żeby się na jakąś dostać.
> To przecież oczywiste. Oto prosty test: czy łatwiej byłoby nam skrzywdzić osobę bliską czy zupełnie obcą? Tylko człowiek chory lub idiota mógłby mieć problem z właściwą odpowiedzią na to pytanie.
Tylko idiota rozciąga własne (zakładam, iż pozytywne) doświadczenia rodzinne na 100% populacji. Wyjmij wreszcie głowę z dupy, Konrad i rozejrzyj się dookoła.
> Nawet zobojętniali wobec siebie małżonkowie mają wspólny cel, jakim jest wychowanie i pomyślność ich dzieci. Siłą rzeczy będą się starali współpracować, aby ten cel osiągnąć.
Małżonkowie są tylko ludźmi. Często bywają ludźmi głupimi, samolubnymi i toksycznymi ponad wszelkie wyobrażenie. Jak dorośniesz, to sam zobaczysz.
> Można nazwać to miłością do najbliższych osób, jakimi są dzieci, ale – specjalnie dla postępowców – nazwijmy to instynktem. A z instynktem żaden postępowiec dyskutować nie powinien, bo jeszcze, nie daj Boże, wyszłoby na to, że polemizuje z naukowymi ustaleniami.
Nauka ustaliła, iż rodzony ojciec w żadnym wypadku nie będzie aktywnie dążył do zrobienia z własnych dzieci zastraszonych psychicznych wraków? Że nie będzie ich bił, lżył, zaś w najgorszym wypadku – molestował seksualnie? (Musiałam to przegapić. Dawaj tu te dowody naukowe, Konradzie, a chyżo.)
> A jaki wspólny cel mogą mieć single? Jako osoby samotne z natury rzeczy nie mają wokół siebie bliskich.
Czy ja czytam jakieś pierdolone wypracowanie ucznia klasy ósmej podstawowej, jak pragnę zdrowia.
> Pozostają zatem koledzy ze studiów, znajomi z pracy, przelotne miłości.
Jak Powszechnie Wiadomo, singiel jest organicznie niezdolny do nawiązywania bliskich relacji z ludźmi. Upośledzenie to rozwija się już w singla życiu płodowym. I JEST NIEULECZALNE. (No, może egzorcyzm by pomógł.)
> Czy to są bliscy? Czy wspólnym celem łączącym dwoje samotnych ludzi może być praca nad projektem kampanii sprzedażowej lodówek? Nawet gdy trwa ona dniem i nocą, wymuszając w ten sposób pewną intymność relacji?
Powtarzałam już nieraz, ale powtórzę kolejny: czerpanie pomysłów na to, jak żyją nieznani nam (choćby pobieżnie) ludzie z głębin własnego odbytu z reguły kończy się fiaskiem. Zamiast przenikliwej analizy społecznej wychodzi nam kiepski fanfik na motywach „jak mały Kazio wyobraża sobie świat.”
Moja teza jest taka: Konrad Kołodziejski ma od 14 do 17 lat. Jest synem/siostrzeńcem/dzieckiem kuzynki naczelnego portalu rp.pl. Tekst powyżej omawiany spłodził w zamian za Splendor. Tudzież za dwa browce i paczkę podłych fajek.
Innego wyjaśnienia kuriozalnego poziomu tej publikacji nie widzę.
Tekst jest jebczo długi, a ja właśnie zrobiłam się głodna. Pozwólcie zatem, iż się oddalę. W końcu te małżeństwa same się nie pouciskają.
Ciąg dalszy nastąpi.
* chłopaki napisali tak o blogerze Kominku. Przyznam, że moim nieskromnym zdaniem utrafili w punkt.
„Nie da się ukryć, że sekularyzacja jest paliwem napędzającym kryzys rodziny. Wolność od religii być może sprzyja zakładaniu związków, ale wyłącznie krótkotrwałych, a przez to kalekich.Hedonizm okazuje się paradoksalnie wcale nie taki odległy od ascezy”.
Toż lepiej by było, gdyby kalectwem uatrakcyjnić długotrawały, porządny związek, a nie tak, o! hedonistycznie spierdzielić, kiedy pierwszy raz w pysk dostajesz. Hedonizm, cholera, czekaj aż kaleką zostaniesz, a samotności i grzechu się ustrzeżesz. A jak trafi przemoc i potencjalne kalectwo ( czy psychiczne, czy fizyczne) na twoje dziecko – to też na dupie siedź, bo jak się rozwiedziesz, dziecko na niepełną rodzinę narazisz, to statysyki rozwodników – katolików popsujesz, hedonisto jeden. Amen.
Julio,
do tego fragmentu jeszcze nie doszłam, aaaargh. Ale w sumie: jaka gra wstępna, takie i finale, że tak powiem. 🙂
Przepraszam, poniosło mnie 🙂
Na rany koguta, jakim cudem taki stek bzdetow ujrzał światło dzienne? Chyba redaktor naczelny/a też zapił czy cuś..
Ewo, może autor ma jakieś haki na naczelnego?…
Ojtam, ojtam. Evil Corporation notorycznie prenumeruje ten cień dawnej Rzepy, więc czasem z nudów w kuchni zerknę. Jeszcze nigdy nie było tak, bym nie żałowało że zamiast tego nie pograłom w Angry Birds czekając aż woda się zagotuje. Bo to o wiele bardziej pożyteczne i mniej stresujące.
Jestem osobniczką przykładnie zaślubioną przed ołtarzem, co prawda pewnie wg panów tego typu za późno i za mało chętnie się rozmnażam, ale kurczę, facet powinien się leczyć na nogi, bo na głowę za późno.
Ina, nie ma, że boli, Mnóż Się. OR ELSE. 🙂
Nino, uwielbiam Twój sarkastyczny język i Twoją szczerość 🙂
A dziękuję. 🙂
Siedzę w pojeździe transportu publicznego i zaśmiewam się do rozpuku.Juz wczoraj czytałam jakaś zalajkowana przez Ciebie na fb krytykę tego kretynizmu o wciąż trwam w szoku, że ten tekst istnieje. Jest niewiarygodny. To musi być fejk!
To byłby bardzo pracochłonny dowcip.
Proponuję poczytać częściej tę parodię gazety. Albo jeszcze lepiej Ówarzam Rze. Wtedy wyjdzie na to, że tekst może nienajlepszy ale w sumie po linii i ujdzie.
Ech, aż się Tuwin przypomniał:
Ledwo słoneczko uderzy
W okno złocistym promykiem,
Budzę się hoży i świeży
Z antypaństwowym okrzykiem.
Zanurzam się aż po uszy
W miłej moralnej zgniliźnie
I najserdeczniej uwłaczam
Bogu, ludzkości, ojczyźnie.
Komunizuję godzinkę,
Zatruwam ducha, a później
Albo szkaluję troszeczkę,
Albo, gdy święto jest, bluźnię
Zaśmiecam język z lubością,
Znieprawiam, do złego kuszę,
Zakusy mam bolszewickie
I sączę jad w młode dusze.
No kurdesz, jak ja lubię Cię czytać!
Notka dobra, tylko szkoda, że jest to przekonywanie przekonanych. Czytelnicy prasy mającej w tytule polskość, naszość czy rzeczpospolitość raczej tu nie przyjdą…
Mnie osobiście masakrowanie prawaka…ahem, polemika z tekstem załączonym sprawia dużą przyjemność – i to jest dostateczny powód.
Nie wiem, czy nie szkoda zdrowia na polemizowanie z farmazonami takiego kalibru 🙂 Acz może facet wcale nie jest taki głupi, tylko świadomie wygenerował prowokację, a Rzeczpospolita jest zadowolona, że nabiło im dużo wejść (chociaż jestem zaskoczona, że zniżyli się do takiego poziomu).
W tym cytowanym przez Ninę tekście jest jeszcze jedna bzdurna klisza myślowa – że w/dla korporacji pracują tylko panie/panowie w biurowych mundurkach i koszą grubą kasę. Otóż nie jest winą naszego pokolenia, że weszliśmy w dorosłość w gospodarkę opartą w ogromnym stopniu o wielkie, międzynarodowe koncerny. Na dobre czy na złe – taka jest rzeczywistość. Dla korporacji pan kierowca TIR-em rozwozi płatki śniadaniowe, pan przedstawiciel sprzedaje soczek marchwowy, państwo kasjerzy zczytuja kody z towarów, pani „na słuchawce” wysłuchuje pretensji, że jakiś pan źle zamontował antenę satelitarną, programista im wszystkim zlicza jakieś abstrakcyjne dla siebie liczby, ochroniarze chronią, sprzątacze sprzątają. Oczywiście moglibyśmy nie mieć korporacji, przejściowo wysylać do siebie zamiast sms-ów listy gołębiem, ale jak powiedzialam – nie nasze pokolenie takim ten świat stworzyło i proszę się od nas w tej kwestii elegancko odstosunkować. Do tego taka zabawna okoliczność: o wiele łatwiej być freelancerem jeżeli nie ma się zobowiązań finansowych wobec potomstwa. Jednym słowem, jak Nina słusznie twierdzi – opinie tego pana są, ekhm, niczym niepoparte.
Bo w kwestiach rodzinnych, to nawet szkoda gadać właśnie
O, widzisz, o tym aspekcie nie pomyślałam.:)
O Matko Naturo, a ja poważałam do dzisiaj to pisemko jeszcze….
Dołączam się do świętego gniewu, oby nie brakowało nam amunicji…Dla mnie ten temat smutny jest jeszcze z innego powodu…oprócz wszystkich tu wymienionych. Nie dlatego , że samotność jest moim wyborem wewnętrznym, a smutek światopoglądem,odcinam się od sekt zwanych rodzinami. „Mój indywidualny dramat singlowy” jest też o tym, że wszyscy panowie z podwórka kondrada – mężowie, ojcowie, dziadkowie niestety też, smolą cholewy i trzaskają ostrogami pod moim progiem. Nie inaczej… zaspokojeni, nażarci, w wyprasowanych przez żony koszulach, może nawet z kanapką w teczce, między śniadaniem a obiadem… preparowanym przez żony. Nasłuchałam się od przykładnych głów rodzinnych takich tekstów, że zamarzłam. Jestem empatką i kobietą i od razu wskakiwałam w buty tych pań. Jeśli owa wychwalana rodzina generuj takie stwory, to ja rodzinie dziękuję. A jeśli na wypadach poza dom korzystają korporacje od podstawowego grzechu- grzechu wobec bliskości z drugim człowiekiem, to pan kondradek , cz jak tam, właśnie się tej korporacji przysłużył. Dostanie prowizję i nawet nie mam odwagi myśleć w jakiej postaci. Jeśli ktoś umieścił ten artykuł, by chłopy zaobrączkowanie mogły robić to wszystko co robią z jeszcze większym poczuciem bezkarności… Oto na łamach poczytnego pisemka pojawia się laurka dla tego co zawsze było i nam dobrze służyło! Może single są zagrożeniem dla tego systemu. Nie wiem kto po takich wyblikacjach śpi spokojnie. Ale twierdzę, że to nie single mają powód do obaw o swoje, z trudem wypracowane, prawo do życia bez kłamstw i hipokryzji…
P.S
Konrad ,się pisze, nie przyuważyłam.
Konrad doczytałam, no chyba ,że to nie ten, nie ma nastu lat, niestety. Problemem Konrada jest to że ma czterdzieści +, tylko tego nie zauważył, albo ktoś nie ma śmiałości mu uświadomić…ciekawe kto??? Mama, babcia, ciocia, wujek, dziadek, tata, teściowa, żo
Borze stuletni! Wychowałam się w takim „przykościółkowym” trochę środowisku – co sobie chwalę, ale jak żyję, takich bredni nie słyszałam nawet z ambony. Wierzyć mi się nie chce, że serio ktoś taki stos bzdur można napisać zupełnie serio… Powalające. Ale widocznie długie lata singlostwa zryły mi zupełnie czerep i nie rozumiem tych szlachetnych pobudek, które autorem tego wybryku kierowały. W końcu mym, single, mamy jakieś zaburzenia, czy cuś.
Nic dodać nic ująć.
Nie chcę i nie będę nikogo tutaj obrażał, lecz wszystkie te artykuły mówią same za siebie. Luz, swawola, p… wszystko przecież żyje się tylko raz – PORAŻKA !!!