Tadaima.

tadaima-screen

Japończycy wchodzący do własnego domu mają zwyczaj fakt ten głośno anonsować, mówiąc „Tadaima” (Wróciłem/łam”) właśnie.

Tak przynajmniej rzecz wygląda w filmach. Jak  jest naprawdę, nie mam pojęcia. Moja wiedza o świecie jest wiedzą zapożyczoną. Filtrowaną przez grube sita popkultury; mieloną drobno, prawdopodobnie niewiele wartą i pełną złowrogich Tłuszczów Trans.*

Drodzy moi, jeżeli jeszcze tu zaglądacie – jestem z powrotem. Przytrafiło mi się w tak zwanym międzyczasie kilka rzeczy, głównie dobrych i bardzo dobrych. Doświadczyłam kapryśnej rozrzutności losu, który czasem kopie, a czasami obdarza tak hojnie, że oczy wychodzą na wierzch ze zdumienia. Krótko rzecz ujmując: dalej nie wierzę zbytnio w ludzką rasę, lecz wierzę w konkretnych ludzi. W jednostki. Są wykurwiści. Jesteście wspaniali i wiecie o tym, którzy to czytacie.

Jest środek nocy. Obudzona przez atak kaszlu brzmiący, jakby znęcano się nad wiekowym prześcieradłem ślęczę nad klawą owinięta w podbity futrem sweter i dziobię kunsztownie pozwijane japońskie przysmaki. Przez spuchnięty od kataru łeb przemyka myśl, iż skoro najprawdopodobniej i tak nie zasnę, warto byłoby zająć się zleconą pracą.

Ani swetra, ani żarcia, ani tego zlecenia nie byłoby, gdyby nie przyjaciele.

Miłość to jest furda. Przeszacowana wydmuszka. Przychodzi, odchodzi, jest z nami nagle jej nie ma – jakoś tak to szło. Natomiast przyjaźń, o! przyjaźń jest skałą. Opoką. Złotem tej ziemi.

Będę wracać z dłuższymi tekstami, obiecuję.

 

* Czy istnieją cis-tłuszcze? Zagadnienie fascynuje mnie, a z chemii jestem noga. Drewniana i z kornikami.