Wum: Reaktywacja

No i co wy nie powiecie? Niemal pół roku bez apdejtu minęło nam jak góral nad Morskim Okiem z bicza strzelił.

Po drodze wydarzyło się tyle rzeczy, ale Tyle Rzeczy – że raczej ich wam tu wszystkich nie wypunktuję. Wpis zrobiłby się bardzo długi. Oraz nudny.

Póki co najważniejsze jest to, że poram się z decyzją: zali zostawić tego bloga, niech do reszty zarośnie sitowiem? Dość daleko odbiegłam od tematów, które zajmowały mnie kilka lat temu. Czy może raczej – uległ przesunięciu punkt ciężkości. Obawiam się, iż mogę utracić czytelników, żywo zainteresowanych śledzeniem mego emocjonalnego Bólu i Cierpienia.

Mało ostatnio cierpię, wiecie. Co najwyżej się Irytuję.

Choroba skóry została pokonana; miło byłoby stwierdzić, iż z pomocą Nauki (zawsze tak wierzyłam w Naukę!) – ale nie. Pani dermatolog, która kazała mi Prewencyjnie Schuść, nie miała racji. No shit, Sherlock.

Z własnej inicjatywy odstawiłam cukier tudzież produkty głęboko konserwowane (ciastka, czekoladki, takie tam) i problem sam się rozwiązał. Czy schudłam przy tej okazji? Misiaki. Ja nie chudnę. Moje ciało jest niczym Jarosław Kaczyński; terenów raz zagarniętych nie oddaje nigdy.

Od zeszłej jesieni uczęszczam na terapię i mam na ten temat do powiedzenia tylko tyle: WSZYSCY NA TERAPIĘ. NATYCHMIAST!

To naprawdę rozwiązuje każdy problem.

Okazało się również (werble) iż nie choruję bynajmniej na chorobę dwubiegunową afektywną, tylko na depresję prostą. Pierwszy raz w życiu jestem leczona tak jak trzeba. Efekty też są takie jak trzeba. Sypiam w miarę normalnie. Przetłumaczyłam właśnie siódmą książkę.

Mam do was pytanie; o czym chcielibyście, żeby ten blog był? Po głowie chodzą mi pomysły na szeroko pojęte tematy popkulturowe (ale nie na recenzje, bo internet pęka w szwach od recenzji, gdzie nie spluniesz, tam recenzja) tylko jakieś, ja wiem, eseje? Mam z tyłu głowy pomysł na cykl tekstów o postaciach kobiecych u Pratchetta oraz o bohaterach męskich w popkulturze, którzy mnie kiedyś rajcowali (roboczy tytuł: Mężczyźni, których kochałam.) Jak się zapatrujecie na takie pomysły?

Mogę też palnąć wpis o szyciu stosowanym, czy raczej o przerabianiu tego, co na nas za małe/za duże. Bez wykrojów, aka tych przerażających papierowych płacht, pokrytych pismem Inków. Samo gęste. Żadna ze mnie Marie Kondo, ale na uzdatnianiu szmat naprawdę znam się jak mało kto.

Raczej nie będę już pisać o swoim życiu osobistym, bo wiecie co – utraciłam taką potrzebę. Ale kto wie, może mi się kiedyś odmieni. Zmiana jest esencją życia.

Odkryłam za to nową pasję i cała aż swędzę z ekscytacji; przez ostatnie tygodnie spędzane nad przekładem nie mogłam się doczekać, by się do niej wziąć. No to teraz się wezmę.

Podrzucajcie Ideje. O ile wam się chce, oczywiście.

 

 

Tytuł zastępczy

Koteł jesienny, bo bardzo już tęsknię za jesienią.

Nie bardzo wiem, co by wam tu napisać. Zwaliły się na mnie różne kłopoty. Może pomniejsze w swej istocie, ale ja znam tylko jeden sposób reakcji na przeciwności losu; jest nim strach i silne przygnębienie.

Wumorganizm nie załapał jakoś dotąd, że nie każdy patyk w szprychy losu oznacza od razu zagrożenie życia.  Zapewne już się tego nie nauczy. Continue reading

Strata

Ze stratami to jest tak, że jedna drugiej nierówna. Bywają zupełnie drobne (kiedy pierścionek wpadnie nam do otworu umywalki) i większe, jak wtedy, gdy dowiedzieliśmy się w gabinecie ortopedy, że już nigdy nie pojeździmy na nartach*. Dotyczą wszystkich możliwych sfer życia. Nie mamy na nie wpływu. Można by rzec, że strata jest istotą życia. Continue reading

Napisałabym

Napisałabym coś więcej o prawie do aborcji. Która w cywilizowańszych niż te nasze okolicach jest niezbywalnym prawem człowieka.

O tak zwanym kompromisie, cieszącym serca tak zwanych obrońców życia (czemu tak bardzo interesuje ich czyjakolwiek macica poza własną – o ile ją mają? Nigdy tego nie pojmę.)

O sytuacji, w której się zaraz znajdziemy – ja i miliony innych polskich kobiet. Winnych tylko temu, że los obdarzył je funkcjonującym układem rozrodczym.

Ale byłyby to właściwie same przekleństwa.

Powiem tyle: ewentualnej ciąży obawiam się dziś bardziej, niż raka. Zapłodnienie byłoby dla mnie równie miłą nowiną co rak. A w pozbyciu się raka państwo polskie mi pomoże.

Jeśli uważasz, że twoja religia upoważnia cię do skazywania mnie (ateistki, osoby nie cierpiącej dzieci) na katorgę niechcianej ciąży, nieodwołalnie zrujnowane zdrowie, wykolejone życie i (drobiazg taki) zdeptaną godność osobistą –  to zachowaj swe uwagi dla siebie i sobie podobnych. Nie jestem w nastroju na erystyczne przepychanki. Najlepiej po prostu stąd idź.

P.S. Sprawdziłam – podwiązanie jajowodów jest w Polsce de facto nielegalne. De facto – co oznacza, że lekarze zasłaniają się paragrafem o trwałym pozbawieniu płodności.