Zamknięta w więzieniu, które sama wzniosłaś

Witam po dłuższej przerwie. Życie się wydarzyło – i oto jestem z powrotem.

Dzisiejszy post sponsoruje grupa The Doors:

Melancholijna perfekcja tego utworu wyciska mi łzy z oczu. Żałuję, iż nagrano go w epoce, gdy śląski węgiel dopiero się formował, pterodaktyle szybowały w przestworzach, mężczyźni nosili obciskające jajka spodnie dzwony i pekaesy (mój osobisty dziadek ma takie zdjęcie, niestety, nie pozwala go upubliczniać) zaś tzw. music video nie było, jak dziś, nostalgicznym wspomnieniem łowionym po jutubach – ale pieśnią przyszłości dopiero.

Innymi słowy – coś mi się wydaje, iż „Unhappy Girl” nigdy nie leciało w MTV.

W związku z tym nie mogę Wam należycie pokazać, jak diabolicznie piękny i rozpustny Jim Morrison zarzuca hajrem, chyląc się do mikrofonu w swych skórzanych portkach. Naści kultowego obrazka:

Jak to ujmuje dzisiejsza młodzież: chędożyłabym.

Kto chciałby zobaczyć, jak Jim mówił, jak się poruszał, jaka spowijała go niesamowita, miękka aura (to pisze hardkorowa fanka, żeby nie było wątpliwości) niechaj obejrzy sobie ten dokument:

(Natomiast sławetnego „The Doors” Olivera Stone’a nie polecam.  Nic nie mam do Vala Kilmera –  ale Jim w jego interpretacji jest pretensjonalnym i szczerze mówiąc, nieco przygłupim typkiem, którego chce się wytargać za kunsztownie rozwichrzone kudły. Tak nie było, czy też raczej – nie było tylko tak.)

Przejdźmy do adremu. W razie gdyby ktoś nie zwrócił szczególnej uwagi na słowa pieśni, uprzejmie informuję, iż to leci tak:

Unhappy girl 
Left all alone 
Playing solitaire 
Playing warden to your soul 
You are locked in a prison 
Of your own device

Ile znacie osób, które w ten sposób spędzają życie? Obserwując jej jak zza pancernej szyby, przez którą wprawdzie wszystko widać i słychać doskonale, lecz wszelka interakcja jest niemożliwa. To jak być świadkiem cudzych losów, nigdy głównym bohaterem. Patrzeć, jak tamte biografie swobodnie dojrzewają w pełnym słońcu. Jak ludziom, którzy posiedli jakiś nieosiągalny dla nas sekret, spełniają się radości i porażki. Oni mają przyjaciół. Miłości. Im przytrafiają się Wydarzenia, pomyślne lub nie, w każdym razie – nurt życia rwie, chlupocząc wartko. Nieszczęśliwa dziewczyna spogląda na to szklanym wzrokiem –  i wraca do swego zakurzonego pokoiku z pluszowym hipopotamem i kolekcją grubych książek.

Rozwodzę się nad tym wylewnie – ale wiem, co robię. Dawno, dawno temu byłam taką właśnie dziewczyną.

Okres dojrzewania jednym ludziom udaje się bardziej, drugim mniej. O tym, że doświadczenie osobiście nie przeżyte nie mieści się w ogóle w personalnym obszarze pojmowania, świat przypomina mi raz za razem – często ustami wysoce inteligentnych ludzi. Ostatnio przypomniała mi Tattwa, pisząc o ciężkiej doli chło..wróć, outsidera w amerykańskim filmiku dla małolatek, o tu: http://addicted-tattwa.blogspot.com/2013/02/dlaczego-piekne-istoty-sa-lepsze-od.html W komentarzach padła teza, iż promowanie młodzieżowego outsiderstwa to w istocie gloryfikacja braku umiejętności społecznych, co dało mi do myślenia.

Gdy byłam podfruwajką, moje umiejętności społeczne były gorzej niż żadne. Były zasadniczo ujemne. Posiadałam zadziwiającą łatwość obrażania i zrażania do siebie często Thorowi ducha winnych osób.

Miałam za sobą lata podstawówki, lata uporczywych i perfidnych prześladowań. Lata spędzone w roli pariasa, którego dowolny troglodyta może sobie dla beki sponiewierać, bo nikt się tym nie przejmie. Rola ta nie przygotowała mnie bynajmniej do współżycia z rówieśnikami na jakimkolwiek cywilizowanym poziomie. Nauczyła mnie co najwyżej milczeć i unikać ludzi.

O wsparciu ze strony rodziny śmiało możemy zapomnieć. Nie tylko nie istniało, ale to rodzice byli pierwotnym źródłem stresu i kłopotów w moim życiu. Ponieważ jednak wpis ten nie jest o dorastaniu w tzw. rodzinie alkoholowej, pozwólcie, iż zgrabnym łukiem wyminę temat.

Do liceum dostała się zatem straumatyzowana jak diabli, skrajnie nieporadna socjalnie dziewuszka o nienormalnym jak na jej wiek zasobie słownictwa (te książki, które zastępowały mi towarzystwo…) tudzież przez lata hodowanym, nareszcie uwolnionym zasobie mentalnego jadu. I ciętym jak bicz języku.

Konsekwencje łatwo sobie wyobrazić.

Szkoła, którą wybrałam, była placówką nobliwą, z tradycjami, ą i ę. Do dobrego tonu należało tam pognębianie przeciwnika błyskotliwym argumentem, nie zaś piąchą. Widząc, że tu bęcki mi nie grozą, po raz pierwszy w życiu zaczęłam się odzywać. Wchodzić w interakcje. Wypadało to zazwyczaj rozpaczliwie, ponieważ – primo) nieprzyzwyczajona do rozmawiania z kimkolwiek, wszystko, co mi przyszło na myśl, mówiłam głośno oraz secundo) przyjęty w mojej rodzinie model komunikacji (wrzaski oraz przemoc) nijak nie przystawał do atmosfery kuźni młodych intelektualistów. Niczego innego nie znałam, nie wiedziałam, że można inaczej. Stosowałam tedy przemoc słowną. Tak to dzisiaj odbieram. Ociekająca witriolem błyskotliwość, niepotrzebne okrucieństwo ripost. Zamiast zjednywać mi sympatię, me występy zrażały i dystansowały do mnie nawet osoby z natury miłe i przychylnie usposobione.

Byłam więc raczej nielubiana. Poza paroma wyjątkami, rzecz jasna. Jednak i tu spieprzyłam sprawę. Jak już wspomniałam, umiejętności komunikacyjne miałam na poziomie piwnicy.

Funkcjonowanie w grupie, nawet tak szczupłej jak kilkuosobowa paczka nastolatek wymaga szczypty taktu. Dyplomacji. Umiejętności słuchania. Zaś nade wszystko – dystansu do siebie i poczucia humoru na własny temat.

Żadnej z tych cech nie miałam za grosz. Gnębiona przez liczne kompleksy, o trwale obniżonym nastroju, który gdzieś tak w połowie liceum przeszedł w ostrą, nie rozpoznaną ani nie leczoną depresję – każdy mało znaczący gest interpretowałam przeciw sobie. Po latach jasno widzę, jak mało atrakcyjnym byłam towarzystwem. Jak nie morderczo złośliwa, to wiecznie naburmuszona, nabzdyczona, nieszczęśliwa, na granicy łez. Nie dziwota, że moje koleżanki nie reagowały najcieplej. Doszło do tego, iż długie przerwy spędzałam z opasłą knigą w oknie. Później mój pierwszy chłopak mi powiedział, że prezentowałam się wówczas jak wzgardliwa outsiderka – „nie zbliżajcie się do mnie, nie potrzebuję was.”

W rzeczywistości zdychałam na tym parapecie z nudów, skręcając się od przygniatającego poczucia, że to mnie nikt nie lubi i nikomu nie jestem potrzebna.

Podsumowując: tak, poza na smętnego myśliciela-odludka, przybierana przez tak wielu nieszczęśliwych młodych ludzi, to strategia samobójcza. I tak, zaiste, promowanie jej w skierowanych do młodzi filmach, książkach itp. uważam za grzech ciężki.  Nie ma nic fascynującego w byciu społecznie upośledzonym.

Ale proszę, pamiętajmy o tym, że upośledzenie to  nie bierze się z powietrza. Nie jest tak, iż generalnie zadowolona z życia młoda osoba postanawia: w tym roku szkolnym będę ponuro i nietowarzysko snuć się po korytarzu z odwróconą podkówką na gębie. Gdyż To Takie Głębokie & Mhroooczne.

Otóż nie. Dorastanie jest podobno okresem bólu i tumultu wewnętrznego. Nawet w przypadku tych fartownych jednostek, którym przypadli w udziale sensowni ojciec, matka i choć jeden przyjaciel.

Komu los poskąpił choć jednej mądrej, empatycznej osoby, dającej faka za jego równowagę emocjonalną i ogólny dobrostan – temu zda się, iż pręty klatki zaciskają się wokół jego głowy.

Wydobycie się ze stanu ducha opiewanego przez Doorsów zajęło mi lata.Była to droga długa, kręta i najeżona przykrościami.

Dorosłam, w pocie czoła zdobyłam niezbędne do normalnego funkcjonowania umiejętności społeczne. Potrafię  zjednywać sobie przyjaciół. Potrafię także brylować na tłumnym przyjęciu albo z zimną krwią podejść do Bardzo Znanego Artysty i wyznać mu swój podziw.

Ale to trwało. Sprawy, o których piszę, zdarzyły się piętnaście lat temu.

Depresję u dzieci i młodzieży należy dostrzegać, rozpoznawać i leczyć, k’wać. Czy czytają mnie jacyś rodzice?

 

5 thoughts on “Zamknięta w więzieniu, które sama wzniosłaś

  1. Na początek parser error:
    „umiejętności komunikacyjne miałam na poziomie piwnicy” odczytałom jako „umiejętności komunikacyjne miałam na poziomie PRAWICY”, widać, że zaangażowanie ideologiczne zaczyna przegrzewać mi procesor i bity przeskakują nie tam gdzie trzeba.

    Poza tym tak, czyta cię zwichrowany rodzic zwichrowanego dziecka, które pewnie jeszcze nie raz da mi w kość, między innymi dlatego, że odziedziczyło ADHD (chciałobym, by jakakolwiek dobra cecha dziedziczyła się tak ładnie jak skłonność do zaburzeń uwagi), najgorzej pewnie jak już podrośnie, gdyż dziecko z tą przypadłością jest „żywe”, nastolatek „wk*jący”, a dorosły „dziwaczny i nieodpowiedzialny”. To ostatnie to ja. Na szczęście dziecka i nieszczęście moje, aż za dobrze wiem, o czym piszesz. Co ciekawe, ja zawsze miałom jakiś przyjaciół, lepszych lub gorszych, którzy jednak albo byli większymi freakami ode mnie, albo zwyczajnie nie sprawdzali się w roli interfejsu między freakiem a resztą świata, z resztą to też trudna rola dla 12-latka i trudno mieć do nich pretensje o to, że nie podołali. W każdym razie nie pomagało, depresja i popieprzone poczucie wartości towarzyszą mi do dziś.
    Oczywiście, dla rodziców problemu nie było, ja byłom zawsze tym inteligentnym dzieckiem, które sobie w szkole radzi, więc można je olać i zająć się tym młodszym, bardziej pożądanym i lubianym. O ADHD w moich czasach nikt nie słyszał, z resztą nawet dziś jestem gotowe założyć się, że by go u mnie nie rozpoznano, w końcu dziecko z tą przypadłością rozwala klasę i wsadza śmietnik nauczycielce na głowie, a nie siedzi cicho w kąciku, nieprawdaż? Tak więc patologiczna rodzina i kompletny brak przyjaciół nie są konieczne. Bajdełejem, też trafiłom do liceum z tradycjami i tam zaznałom trochę spokoju, ale też na zasadzie „to freak”, tyle, że tam mieli dość kultury by freaka nie kopać. W zamian dostałom w łeb pierwszymi problemami uczuciowymi, zwłaszcza, że orientację mam też dość zdezorientowaną, więc część uczuć musiała pozostać nie wyrażona, a na wyrażenie tych akceptowalnych społecznie albo nie miałom odwagi, albo jak już zebrałom odwagę, efekt był kompletnie odwrotny od zamierzonego.

    Dobra, dość użalania się, podobno moi znajomi mnie kochają, jestem świetne i w ogóle, tylko jakoś nie potrafię w to uwierzyć. Dlatego mam wrażenie, że jestem nieco nawet nadopiekuńcze w stosunku do młodego, jak młode jest źle traktowane, przez rówieśników czy starszych, to mam ochotę urosnąć, zrobić się bardzo męskie, bardzo zielone i SMASH! Póki co powstrzymuję się…

    • Jiima,

      „godne prawicy” – złowrogi cień terlika przemknął chyżo, szepcząc: Karramba! (nie, TAK źle nigdy ze mną nie było.) 😀 Serdecznie zachęcam Cię do poszukania fachowej pomocy. Popieprzone poczucie wartości własnej można wprawdzie na poły okiełznać taką np. obiektywną poprawą warunków życia (czytaj: jak się wyprowadziłam od matki, to wydatnie mi się podniosło) lecz z mojego doświadczenia wynika, iż ta sucz depresja zawsze wraca. I atakuje z niszczącą siłą.

      Trzymaj się – razem z dziecięciem.

      • #fachowapomoc
        Pewnie w końcu, kiedyś się za to wezmę. Jak na razie czas mi pożera praca dla „własnej działalności” w biurze zleceniodawcy w wyznaczonych godzinach na jego sprzęcie, oraz dość czasochłonne dzieci. Zmartwieniami zajmować się będę później, albo jak będzie naprawdę ze mną źle (mam nadzieję, że nie). Póki co gorsze nastroje wyżywam artystycznie do szuflady, a lepsze zużywam na nadrabianie zaległości w pracy i kontaktach z rodziną i jakoś to leci.

        #prawica
        No akurat oni mają sporą zdolność komunikowania światu (choć dużo gorszą komunikowania się ze światem) więc zamieściłom to głównie jako zabawny parser error.

        #dziecko
        Dziecka są dwa, stąd też wspomniane deficyty czasu, zwłaszcza że jedno jest jakie jest, a drugie zalicza co roku kolejny bunt przeciw rzeczywistości, co jest przerażające, gdyż ma raptem cztery lata. Z resztą to, co przechodzimy w lokalnych przedszkolach i innych instytucjach to temat na conajmniej thriller, albo raczej throller.

  2. Za duzo ksiazek ,droga pani.mnie nadal boli czaszka od szklanego klosza a i prince charming failed – ani darcy ani zaden inny nie przybyl i nie uwienczyl szczesciem wiekuistym zywota panny ksiezniczki.trudno miec w malym paluszku social skillsy kiedy zamykasz ksiazke i ci ludzie w realu jacys tacy sa do bani..;)

    sernik xoxo

  3. Jeśli nabycie wzmiankowanych, społecznych umiejętności zajęło Ci TYLKO 15 lat, jesteś prawdziwą szczęściarą. Jest wielu takich, którzy do samego końca nie będą w stanie ich nabyć.

Skomentuj Nina Wum Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *