Z dna grajdołka

Grajdołek to nie przepaść. Nie żaden wodospad Reichenbach, nic ostatecznego. Ale ściany ma usypane z luźnego piasku i wyleźć zeń ciężko. Człowiek siedzi na tym wilgotnym dnie, patrzy, jak mrówkolew morduje swoją ofiarę i melancholijnie wspomina lekturę Kobiety z wydm. Kojarzycie Kobietę z wydm? Taki Kafka, tyle, że po japońsku. Tamten facet nie wylazł do samego końca – nawet, gdy oprawcy lekkomyślnie zostawili mu drabinę.

Nienawidzę swojego ciała. Zawsze miałam dlań sporo czułości; wychodząc z założenia, że i tak jesteśmy na siebie skazani, a nic śmieszniejszego – i bardziej jałowego – niż żrący się galernicy skuci jednym łańcuchem.
Zresztą, lubiłam je dosyć. Ale ostatnio czuję się tak, jakby ktoś, kto latami symulował przyjazne intencje, ukazał wredny pysk sabotażysty. Bolą mnie plecy w czterech miejscach. Ciało rozrosło się do rozmiarów, uniemożliwiających mi uchodzenie w społeczeństwie za osobę atrakcyjną. Zrobiło to pod wpływem leków, które muszę brać, bo muszę i już. Leki wymieniłam na inne; dwadzieścia kilo zostało. Pani psychiatra subtelnie wyśmiała moje drżące pytanie, czy teraz schudnę.

Jestem istotą pragmatyczną. Do bólu. Gdybym cieszyła się żywotnym zainteresowaniem płci przeciwnej, to mogłabym sobie ważyć i pół tony. Sęk w tym, że możesz mieć fascynującą osobowość, piękną twarz, kopę uroku osobistego. Ale jeśli kości nie sterczą, to następuje tak zwany no sell.
Osoby chude od urodzenia uprzejmie proszę o powstrzymanie się od przekonywania mnie, iż jest inaczej. Albo, że przecież wystarczy znaleźć Tę Jedną Prawdziwą Miłość. Ta Jedna Prawdziwa Miłość najwyraźniej zachlała i spóźniła się na pociąg. Wierzę w wasze dobre chęci, ale nie macie pojęcia, jak jest.

Od paru miesięcy męczę się nad zleceniem. Nie wiem, czy mam first world problems, czy po prostu nie potrafię – organicznie nie potrafię – skupić się nad czymś, co nie jest ani trochę interesujące. Więcej kalorii zużyłam, zamartwiając się czekającą mnie pracą, niż pracując.
Z drugiej strony, nic innego robić nie umiem, a wspólnota mieszkaniowa co miesiąc rozwiera zębatą paszczę i toczy ze mnie krew.

Nie wiem, po co to piszę właściwie. Chyba żeby dać znać, że jeszcze nie umarłam.

Mam nadzieję, że wam lepiej się wiedzie. Bo własnej sytuacji nie życzyłabym nikomu.

47 thoughts on “Z dna grajdołka

  1. Cmoki i tule – to jest najgorszy rok wszechczasów i Ciebie też nie ominął. Chcę wierzyć, chociaż nie mam dowodów, że 2017 będzie lepszy – pod każdym względem.

    • Kocham was obojga! (jakkolwiek to brzmi) 😉 Tzn Ciebie Nino i Ciebie Ray! Ściskam mocno. Wielu wielu liter do napisania życzę.

  2. Wiesz co, Ty serio piszesz jak zakompleksiona nastolatka (a nie jesteś zakompleksiona nastolatką). „Jestem gruba, bo coś, a że jestem gruba, to nikt mnie nie chce i świat się kończy”. Też tak kiedyś myślałam, ale to standardowe i pozbawione cienia subtelności oraz indywidualności użalanie się nad sobą.
    Też jestem gruba – choć 7 kilo chudsza od siebie w ostatniej klasie gimnazjum, co lubię wspominać, bo jest bardzo mile :). Też zażywałam leki, zresztą rodzice mnie jako dziecko upaśli i zostało. Długo przyjmowałam postawę (wobec innych), że ja to jem jak ptaszek, ale tyleż nieszczęść się na mnie skrupiło, i to takie niesprawiedliwe, że akurat ja jestem gruba. Przed sobą samą stałam w przeświadczeniu, że tłusta świnio, jakbyś naprawdę chciała i próbowała, to byś schudła. I schudłam – w nastolęctwie jeszcze. Dieta 500 kalorii, przemieszana z głodówkami i tyloma ćwiczeniami, na ile jeszcze się wtedy ma siłę. Nie ma bola, organizm musi coś spalać, więc się chudnie niezależnie od wszystkiego. Ale czy warto? W końcu uznałam, że nie ma co się mordować (zwłaszcza że pewnie bym się wykończyła w ten sposób), trzeba zaufać organizmowi i pokochać siebie, a także spojrzeć na swoją matkę (geny to wielka siła). Teraz jem mało, staram się zdrowo, ale z przyjemnością, trzymam wagę, choć stosunkowo wysoką, ale nikomu się nie tłumaczę, dlaczego tak wyglądam.
    Po co, Nino, ludzie mają wiedzieć na pewno, że to przez leki? Żeby Ci współczuć? Żeby nabrać poczucia winy, że sami nie biorą leków i są chudzi? Żeby zawsze pamiętać, że gdyby nie to, czy tamto, to byłabyś chuda, więc właściwie to jesteś chuda i tak Cię trzeba traktować? Bądź sobą, co? Ból kręgosłupa to już faktycznie straszne nieszczęście, ale słyszałam o większych.
    No i faceci. „Żywotne zainteresowanie płci drugiej” naprawdę nie jest takie super. Ważne, żeby znaleźć tego jednego. Albo najpierw jednego, potem drugiego, a potem kolejnych, tylko nie jednocześnie. A on się albo znajdzie, albo się nie znajdzie, to zależy od wielkiej liczby czynników, także tego, czy szukamy. Dobrze wiesz, ile gigantycznych dziewczyn ma chłopaków. Prawdaż?

    • Takiej ilości besserwisserstwa i pasywnej agresji w jednym komciu nie widziałam już dawno. Otrzymujesz order z ziemniaka.

      • No cóż, na Twoim fejsbuku to już nie bierna agresja, tylko zwykłe hejterstwo i zwykła agresja się odprawia.

        Dla ścisłości.
        Nie napisałam, że schudłam na diecie 500 kalorii i to jest super (to było głupie i przestałam), tylko że robienie z siebie ofiary pod hasłem „Ja nic nie jem prócz leków i tyję” i jednocześnie gieroja pod hasłem „Mam gdzieś, co o mnie myślicie, ubieram się ekstrawagancko, maluję ostro i jestem wyzwolona, tylko błagam, nigdy, ale to przenigdy nie pomyślcie, że za dużo jem” nie jest super. Bo schudnąć można zawsze, ale nie zawsze trzeba, żeby się czuć ze sobą dobrze, a już klasyfikowanie sióstr grubasek na te lepsze (po lekach) i te gorsze (nie po lekach, więc same sobie winne) jest supersłabe. W ogóle pojmowanie odchudzania jako walki o siebie – które się uwidacznia w komentarzach na fejsie – jest skrytym hejtem wobec tych dziewczyn, które są grube i się nie odchudzają (bo sugeruje, że one o siebie nie walczą).

        PS. I nie piszę bezpośrednio na fejsie nie dlatego, że się wstydzę, tylko dlatego, że wolę rozbudowane wyjaśnienia od skrótowych przepychanek i szpileczek, a to się lepiej robi tu. Ale komentarze o moim uszkodzonym mózgu chętnie poczytam wszędzie – może się nauczę eleganckiej, zgodnej z linią władzy, oczekiwanej tu konwersacji :).

        Nino, świetnie piszesz, o wielu rzeczach bardzo mądrze i myślałam, że będzie tu miejsce na dyskusję, wymianę doświadczeń i opinii niekoniecznie zbieżnych, a tu klops. Jak nie głaszcze, nie chwali i nie schlebia, to już troll i uszkodzony mózg?

        • A ja myślę, że nie objawiasz się na fejsie, bo nie masz dość jaj, żeby swoje małoduszne uszczypliwości i wnioski ciągnięte z anusa* firmować własnym nazwiskiem i twarzą. Idź być trollem gdzie indziej.
          * Gdzie napisałam, że dzielę ludzi na lepszych i gorszych w zależności od powodu utycia? Otóż nigdzie.

    • Jesteś zajebiście miłą osobą, Twój komentarz z pewnością wszystkim tutaj pomógł. Może napisz książkę, jak Pawlikowska? Tytuł mógłby brzmieć „Jak przezwyciężyć standardowe i pozbawione cienia subtelności oraz indywidualności użalanie się nad sobą”.

    • Słuchaj kobieto… czasami każdy ma dół. Czasami potrzebuje wyrzucić to z siebie. Na przykład pisząc bloga. I jak sądzę, raczej liczy na dobre słowo i wsparcie, taki ludzki odruch. A nie na opierdol. Myślę że Autorka doskonale wie że nie jest nastolatką. A ja ją rozumiem. Okresy złego samopoczucia zdarzają się i nie należy kopać leżącego udzielając dobrych rad, cholernie „odkrywczych”. Kiedyś w bardzo katolickim środowisku w którym się obiecałam dość popularna była taka „złota myśl”, że człowiek ma prawo patrzeć z góry na drugiego tylko wtedy, kiedy pomaga mu wstać. Myślałam że to truizm ale widzę, że jednak warto przypominać. Pozdrawiam i życzę więcej empatii i życzliwości.

  3. Mama piekła schab na święta, pierwszy raz przyjrzałam się jak oplatała to mięso sznurkiem, zafascynowało mnie to bo to jednak nie że okręcisz i poleciało, tylko taki większy system tu przełóż, tam ściśnij, do pieczenia to trzeba ciasno i sznurek wbija w mięso.
    Dzisiaj ściśnięta biustonoszem jako żywo w lustrze zobaczyłam ten schab. Faken szit.

    • Znam Ten Uczuć. Jeśli obwód biusthaltera wbija się tak, że pozostawia czerwone pręgi, to polecam z doświadczenia nabyć tzw. przedłużkę. W pasmanteriach mają – różne kolory i szerokości.
      P.S. To mogło zabrzmieć sucho. Przede wszystkim pragnęłam zaznaczyć, że I feel U, sis. 🙂

  4. Dawno temu w odległej galaktyce ważyłam 55kg, potem stały się sprawy, leki i… jakoś się zrobiło 80. Odstawienie leków co prawda przestaje nadmuchiwać ludzia niczym balonik, ale niestety nie pomaga zgubić tego, co zostało – wzięłam się za to samemu. Z mozołem. Teraz jest 70 i walczę dalej, choć do stanu 55 już pewnie nie dojdę. Właściwie, to mi się do niego nie spieszy – dziś na zdjęciach z okresu 55 widzę atrakcyjną dziewczynę, ale wtedy czułam się jak ostatni pasztet. Coś istotnego w postrzeganiu samej siebie mi wtedy umknęło. Coś związanego z poczuciem własnej wartości i sympatią do siebie I suppose. Ten coś dziś wydaje mi się znacznie ważniejszy niż waga, fryz, ogólne zadbanie itd. Żebym tylko ja go jeszcze umiała zdefiniować. Ale nie umiem.
    Nie wiem, czy Ci to w czymkolwiek pomoże, ale uważam Cię za bardzo atrakcyjną kobietę. Lubię patrzeć na Twoje zdjęcia. W moich oczach jesteś piękna.

    • Ha, muszę kiedyś napisać o tym czymś dłuższy tekst. 55 kilo to ja ważyłam w wieku lat kilkunastu 😀 – potem już nie. Fascynującym znajduję, że jako dziecko czułam się jak flak pasztetowej, jako małolata – podobnież, jako dwudziestolatka – jak Jabba the Hutt, w wieku lat dwudziestu ośmiu zaczęłam poddawać własną jabbowatość w wątpliwość, a jako trzydziestolatka przez pewien czas czułam się jak młoda bogini. A teraz znowu jest flak. Przy czym waga stale rośnie. Jak żyję nie schudłam ani grama. 😀
      Dziękuję! Wiesz, sobie to ja się ogromnie podobam. Frustracja moja wynika ze zderzenia własnego samopoczucia z rzeczywistością. Która jest taka, że co i rusz słyszę/jest mi dawane do zrozumienia, iż „nie jestem w czyimś typie.” Przy czym ten typ = ilość tłuszczu na kościach. Ciekawe, czy tak się czują Afroamerykanki – wszystkie sprowadzane do „typu.”

      • Jeśli ktoś sobie dobiera partnerów/partnerki wg „typu”, to polecam pracownie biologiczne w liceach, tam mają szkielety. W sam raz do „typu”.

        Piękno ni chuja się w typach nie mieści. Ani seksualność. Ani człowiek. No nic się tam nie mieści, więc może czas przeanalizować, czemu zdanie osób korzystających z „typu” ma być ważne?

        • Oj, Lisie. Pytasz jakbyś nie wiedziała. Bo innych osób prawie nie ma (a jak są, to wprawdzie deklarują zachwyt, ale żona cokolwiek kwaśno się odnosi do tego zachwytu?) 😀

          • Gdyby zdanie większości było rozstrzygajace, to do dziś chodzilibyśmy po płaskiej ziemi, bo Kopernik trzymałby gębę na kłódkę.Ja doceniam wagę argumentu, ale sama wolę inną drogę.

    • Waga to się w ogóle nie mieści w kanonach samopoczucia. Niezależnie od tego jak bardzo wystawały mi wszystkie kości, czułam się skrajnym pasztetetm, grubasem i generalnie najbrzydszą jednostką ludzką na planecie. Choć nie powiem, dużo w tym było ciężkiej pracy najbliższego otoczenia, żebym czasem się nie przestała czuć pasztetem XD. Na rodzinę zawsze można liczyć… we wszystkim, co najgorsze, rzecz jasna.

      Ale jedno jest pewne. Samce muszą być ślepe, biorąc pod uwagę jak piękny jest Wum @.@. Wstyd przyznać, ale każdym zdjęciem Wuma zawsze się zachwycam. Na szczęście nie każą mi płacić za obślinianie monitora :D.

      • Do Pandorzaste (nie wiem, w którym miejscu wyświetli się ten komentarz) – och, w mordę jeża, w kwestii czucia się najbrzydszym pasztetem świata miałam w pewnym momencie życia DOKŁADNIE tak samo. Tak, to jest zupełnie niezależne od wagi i faktycznego wyglądu. Mnie się tak zrobiło, bo mama i babcia oczekiwały, że stanę się Piękną, Elegancką, Zadbaną Kobietą, a ja miałam trądzik, łojotokowe zapalenie skóry głowy (włosy wypadają garściami, więc ścinałam się na jeża) i wyłącznie w bojówkach czułam się jak człowiek, a nie jak Rozdeptane Coś. Przytulam bardzo mocno!!!

  5. Auć. U mnie nie lepiej, jak sobie zdążyłam pomyśleć, że tym razem aż dziwne, że hormony nie dopieprzyły depresją, jak wcześniej, to wszechświat postanowił naprawić niedopatrzenie i w gratisie dodał migrenę. Choć problemy mam inne niż Twoje z wagą, równie subiektywnie poważne i równie dla otoczenia niezrozumiałe, to wiem, jak może być chujowo, choć niby wszystko powinno być dobrze. Więc śle wirtualne uściski, tyle mogę zrobić.

    • Dziękuję. 🙂 Wiesz, uważam, iż nie ma czegoś takiego jak subiektywnie poważny problem. Jeśli coś nam dolega, to znaczy, że jest poważnym problemem. Inni ludzie nie muszą tego ani rozumieć, ani akceptować – w końcu empatia to nie jest towar, który sprzedają na wagę. Ściskam zwrotnie!

  6. „Gdybym cieszyła się żywotnym zainteresowaniem płci przeciwnej” pisze osoba, której co czwarty wpis na blogu to opisywanie swoich licznych związków byłych i obecnych. Aha.

    • No niestety, w ostatnim roku statsy mocno spadły. Nic stałego w tym interesie, obawiam się. 😀

      Słuchaj, dzięki temu blogaskowi znamy się już parę lat. Mam poważne pytanie: czemu większość zostawianych przez Ciebie tu uwag to zjadliwości? Jeśli mnie zwyczajnie nie lubisz, to po co wracasz regularnie? A jeśli lubisz – to dlaczego starasz się sprawić mi przykrość?

  7. W takich chwilach przypominam sobie zawsze ciotkę Atanazego Bazakbala, która mówiła: „Weźcie się do jakiejś pożytecznej pracy!” – a potem się biorę. I nie, wcale nie imputuję ci lenistwa, tylko życzę zajęcia myśli czymś miłym i bezmyślnym właśnie – choćby łupaniem laskowych orzechów (prace fizyczne przynoszą ulgę szybciej). Bo życzę ci jak najlepiej nie tylko na nowy rok, ale w trybie ciągłym. Poskrob trochę cierpliwie ściany grajdołka, a piasek zagarnij pod siebie i po nim, jak po drabinie, wywinduj się na górę. Wiele razy byłam w dole – pokażcie mi osobę, która nie była! – i jedyne, czego się nauczyłam, to że siedzieć tam dłużej nie wolno za żadne skarby. Sama wiesz, jakie masz możliwości i zobowiązania, gotowych rozwiązań nikt nie daje. Ale można przynajmniej po troszeczku w którąś stronę zacząć brnąć. Głównie z miłości własnej. Wumie, ściskam najmocniej wirtualnie na przełomie czasu. Pogańsko wierzę w nowe początki – niechże i na Twoje (obolałe) barki spadnie słodki ciężar szczęścia. Całusy!

    • Dziękuję z serca. Okrutnie miło coś takiego przeczytać. ^_^ oby nowy rok był lepszy niż ten. Albo chociaż dał odetchnąć.

  8. Nino serdeczne uściski i… uważam, że jesteś piękna 🙂 życzę rychłego wyjścia z grajdołka. Niech Ci los sprzyja w nowym roku – zawsze to nowe, zawsze można zamknąć stare bolączki. Trzymaj się :)))

  9. Nino, też uważam, że jesteś piękna i bardzo fotogeniczna – te oczy!! Chciałam Ci coś napisać w kwestii doła, ale Polly już ujęła to znacznie lepiej. A prozaicznie się upewnię – sprawdzałaś ostatnio, czy nie masz niedoczynności tarczycy? Jak nie, to dobrze by było sprawdzić, niektóre leki potrafią zaszkodzić na tarczycę. Ściskam Cię mocno i życzę wszystkiego najlepszego i najwumiejszego w Nowym Roku!

  10. Droga Nino,
    Samce są pozbawione gustu. Chociaż ja z tych co bardziej lecą na kości niż krągłości to dla mnie jesteś chodzącym, wirującym seksem i w ogóle pięknością. A w nowym roku życzę Ci płomiennego romansu z masażystą cudotwórcą. Aż się zirytowałam tymi samcami, a od niektórych komentarzy tu flaki mi się wywracają.

    • Masażysta to byłby hicior. Muszę zacząć odwiedzać kliniki. 😀
      Dziękuję za serdeczność. W lepsze dni przypominam sobie, że wielbiciele miłych miękkich krągłości przecież gdzieś tam są, tylko być może moja facebookowa banieczka ich nie ogarnia. 😉

  11. Szanowna Nino! Lubię, jak piszesz. Jestem w połowie i podoba mi się przynajmniej ta przeczytana połowa. Chciałabym Ci coś miłego wrzucić do grajdołka, jeśli mogę. Czy nie uchybię przestrogom z tekstu ,,Czego nie mówić osobie w dołku” z 30 stycznia 2016 r., jeśli Ci powiem, że jak widzę Twoje zdjęcia na blogu, to sobie myślę #borzejakaonajestpiękna (myślę z hasztagiem, ale szczerze) – najpierw przy sesji balkonowej, a ostatnio przy zdjęciach z zeszłorocznych grzybów? i że Ci życzę mądrych facetów w nowym roku?

  12. Rozważałaś inną opcję?

    Może chodzi nie o twoją wagę ale o aurę aktualnego dołka i kiedy uda ci się już wrócić na górkę wróci twój sell? Aura człowieka bezproblemowego przyciąga ludzi, bo szukają oparcia, aura problemu odstrasza, zwłaszcza słabych, którzy sami nie mają siły nosić swoich problemów.

  13. Nino, prosiłaś, żeby osoby chude nie przekonywały cię, że brak chudych kości=no sell. Nie będę cię więc przekonywać, tylko przybliżę moją sytuację – osoby od urodzenia szczupłej (żadne anoreksje, diety 500 kalorii, takie geny, taki klimat). Otóż wcale nie jest tak, że osoby chude mają aż takie rwanie, naprawdę. Znasz takie powiedzonko jak „facet nie pies, na kości nie leci”? Okrutne, chamskie, ale jest w tym trochę prawdy, bo płeć brzydka jednak lubi krągłości, nieprawdaż? I oczywiście, nie będę kłamać, fajnie jest być chudym, ubrania na tobie ładnie leżą, jesz, co chcesz, ale cycki i biodra fajnie by było mieć. Hm.
    Od 4 lat nie byłam w związku, nie chcę wyrokować, czy to przez brak kształtów Marilyn Monroe, może przez moją nerwicę. Kuź wie. Przez ten post przeziera twój smutek i życzę Ci, Nino, aby ten 2017 był lepszy. Zwracam tylko uwagę, że osoby po chudej stronie mocy wcale nie mają też tak kolorowo.

  14. Osoba szczupła od urodzenia, której w internecie kadzą, że ma fascynującą osobowość i piękną twarz, jako żywo nie była ani razu w związku. W sumie nikt nigdy nie kadził o kopie uroku osobistego, może to o jego brak się rozchodzi. Ty bez wystających kości masz no sell, ja z wystającymi mam no sell – no i jak z tego wyciągnąć regułę? Różnica taka, że ja permanentny, a ty tymczasowy – bo ja charakter mam chujowy, a Wum ma magnetyczną osobowość, ino na jakiś czas zakopało go w grajdole, a te jakoś tak instynktownie oddziałują na ludzi dookoła, że tam nic ciekawego nie ma. Grajdoły depresyjne takie są, że będą cię przekonywać, że to własną masą zarwałaś podłoże pod sobą, że to twoja wina i że twój chujaszczy stan to norma, a nie że to choroba naniosła piasek wokół ciebie jak spałaś.
    Trzymaj się, Nino. Jak ci od tego ulży, to pohejć świat więcej. Ino publicznie. Bo dobrze się ciebie czyta. A przy okazji może podsiać hejterów.

    • O, cześć Ra. 🙂

      Tak, grajdoły takie właśnie są. Nie wiem, jak długo posiedzę w tym, ale to miłe, że komcionauci zasyłają na dół prowizje. 🙂

      Wychodzę z założenia, że trolle są efektem ubocznym posiadania bloga, choćby i kameralnego. Zdecydowana większość moich czytelników to ludzie sensowni.

    • A co do tej osobowości… też nie mam łatwej; przekonania wykute w skale i kręgosłup, który się nie zgina, choćby nie wiadomo jakimi socjologicznymi dźwigniami nań oddziaływać. Niektórzy bardzo źle to przyjmują.
      Natomiast posiadam też bogate zasoby czułości, ciepła, uważności na drugiego człeka – ale te uruchamiam w stosunku do ludzi bliskich i zaufanych, a nie, żeby tak szastać gdzie popadnie. 😀

  15. Moja Droga! Sprawdź krzywą cukrową i INSULINOWA koniecznie. A przynajmniej cukier i insulinę na czczo. Wypisz wymaluj być może masz ten sam problem, co ja. Insulinoooporność. Pozdrawia TA Urban 🙂

  16. Fakt, Nino. Babeczki cie kochaja. Moja homoseksualna czesc aprobuje i bardzo potwierdza wypowiedzi komenratorek o twojej urodzie na fociach. Patrz, ile tracisz na tej heteroseksualnosci!

    Poza tym dzieki za polecona lekture. Wiecej takich polecanek i magistra skoncze za dziesiec lat.

    PS: NareszcieNociaNociaNocia<3

  17. Wyjdę z odmętów zaglądania tylko na bloga. Mogę mówić tylko za siebie, ja bardzo lubię większe dziewczyny. Jakoś zawsze takie na mnie bardziej działały. Oczywiście musiało być to połączone w czymś konkretnym w głowie. Sam po swoich przejściach (śmierć żony) i braniu wiadomych leków przybrałem 15kg, z którymi teraz walczę. Na razie średnio mi to wychodzi, więc rozumiem ból. Jeśli mogę trochę podpowiedzieć, to jeszcze na tarczycę trzeba spojrzeć, bo może mieszać Hashimoto lub stan zapalny.
    Trzymaj się ciepło,
    Haji

Skomentuj Joanna Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *