Śmierć zakupoholiczki

Kto zgadnie, z jakiego to serialu?

Kto zgadnie, z jakiego to serialu?

Przez całe lata odpowiedź na wszystkie moje prośby brzmiała: nie, nie i nie. Bo nie. Dziwnym nie jest, że gdy wreszcie dostałam do rąk pierwszą pensję – odjebało mi na całego. Drogie matki, teraźniejsze i przyszłe. Odmawiając dzieciowi swemu WSZYSTKIEGO hodujecie nie niezłomnego ascetę, a przyszłego zakupoholika. Mówię jak jest. Mariusz Wum Kolonko.

Uwaga, dziś będzie post z gatunku: rzeczy błahe.

Rzeczy. Bardzo je lubię. Uwielbiam wręcz.

Szaleję za pięknymi przedmiotami. Me obsesyjne rozmiłowanie w harmonii kształtów i barw przejawia się w postaci stale rosnącego zbioru ubrań i butów. (Torebki lekceważę.) Nowa zdobycz do kolekcji przyjemnie winduje mi ciśnienie. Niczym jedna z tych małych, wściekle esencjonalnych kaw, po których wszystko wokół wydaje się nagle bardziej ostre.
Jestem fatałaszkowym ćpunem. Zbieraczem szmat.

Znakomicie zdaję sobie sprawę z freudowskich korzeni mojej, akhem, pasji. Wychowałam się w permanentnym niedostatku. Być może zresztą nie było aż tak źle, a tylko żywiciel rodziny, istota o mentalności dorodnej cebuli – konsekwentnie sępił Środków*. Tego się już nie dowiem. Faktem jest, iż posiadałam swoje rodziców, z których jedno (ojciec) nigdy nie wyszło z bolesnego szoku, iż posiadanie dzieci cokolwiek KOSZTUJE. Drugie zaś (mać moja) nie miało nawet konta w banku. Patriarchat at its kurwa finest.

Więc tak. Przez całe lata odpowiedź na wszystkie moje prośby materialnej natury brzmiała: nie, nie i nie. Bo nie. Doszło do tego, że jako wczesna nastolatka fetyszyzowałam rodzinne niedzielne zakupy w markecie, gdyż istniała szansa, że dostanę przy tej okazji BATONIK. Sknerstwo moich starych przybierało formy tragikomiczne. W trzeciej licealnej nadarzyła się okazja, by wyjechać na parę dni z koleżankami w góry. Jednakowoż w planach były skałki, a ja nie posiadałam ani jednego bawełnianego podkoszulka z krótkim rękawem. Na moją prośbę o zakup rzeczy tak frymuśnej matka odparła: – Przecież możesz wziąć ten ojca.
Wzięłam ten ojca. Wyprany, za to o trzy rozmiary za szeroki. W kolorze burym i z rękawami, które trzeba było podwijać, bo zasłaniały łokcie. Jak widzicie, nigdy tego moim starym nie zapomniałam.

Sęk w tym, iż od od gówniarza kocham piękne rzeczy. Młody Wum wierzgał przeciw dyktaturze legginsów w tęczowy wymiot. Wzdragał się przed ohydnym sweterkiem z półgolfem, w który wciskała go babcia. Godzinami kartkowałam pachnące stronice świetnego niegdyś miesięcznika dla pań „Twój Styl”. Sycąc się powściągliwym blaskiem jedwabi. Krzepiąc splotem szlachetnych wełen. Wciągając opary Estetycznej Harmonii i Niedosiężnego Luksusu.
Dziwnym nie jest, że gdy wreszcie dostałam do rąk pierwszą pensję – odjebało mi na całego.
Drogie matki, teraźniejsze i przyszłe. Odmawiając dzieciowi swemu WSZYSTKIEGO hodujecie nie niezłomnego ascetę, a przyszłego zakupoholika. Mówię jak jest. Mariusz Wum Kolonko.

Moje pobory nie pozwalały na zakup odzieży od wielkich projektantów. Ani od tych całkiem niedużych. Szczerze żałuję. Gdybym w kolekcjonerskim szale rzucała się na produkty z tzw. metką – zostałabym właścicielką lokaty kapitału. Nie zaś kopca chińskiej bawełny i lichych akryli. Które to szmaciarskie skarby skutecznie wchłonęły wiele, wiele moich biednych pensji.
Owszem, bezustannie powiększając zbiór pozyskałam też wiele rzeczy pięknych. Lecz często ginęły mi one w masie całkiem przeciętnych łachów, które radośnie włączałam w swój stan posiadania.
Pierwszą pracę zarobkową podjęłam w roku pańskim 2007. Od tamtego czasu moja szafa (a miewałam różne szafy, maluteńkie-wąziuteńkie albo i szafska Lewiatany) przestała się domykać. Tego, kto drzwi od mebla uchylił, atakowała spadająca na łeb lawina zgniecionej różnobarwnej materii. W tej kolosalnej stercie nie sposób było doszukać się niczego konkretnego. Ciuchy letnie i zimowe, rajstopy i szaliczki kisiły się tam miesiącami, przemieszane niczym w zupie. Ongiś zdejmowane ze sklepowego wieszaka z biciem serca. Dziś zapomniane i wymięte.

Właścicielka tego pierdolnika, teoretycznie koneserka mody – chodziła non stop w tym, co akurat wisiało na sznurku w łazience. Oraz udawała, iż problemu nie ma.

W chwili gdy piszę te słowa problem należy już do przyszłości.

Na pewno każda/y z Was zna tę babkę, która kupuje wszelkie czasopisma o odchudzaniu. A potem przegląda je wciągając pizzę. Być może same/i jesteście taką babką.

Przez dłuższy czas tak miała się sprawa ze mną i z pewną szczególną odnogą minimalizmu, którą na własny użytek zwę pragmatycznym.
Idea, by posiadać tylko tyle rzeczy, ile jest nam niezbędnie do życia potrzebne plus szczupłą pulę artykułów luksusowych (niekoniecznie metką) – przemawia do mnie silnie. Już dawno temu odnotowałam, że prościej jest utrzymać czysty zlew, kiedy się nie ma siedemdziesięciu różnych talerzy. Na nielicznych gościach odwiedzających moją Wumcave robię wrażenie artystycznej bałaganiary. Gdy prawda jest taka, że kocham umiar i ład. Równo poukładane, zewsząd łatwo dostępne przedmioty codziennego użytku, segregowane według praktycznych kryteriów – przyprawiają mnie o mały estetyczny orgazm.

Bardzo chciałabym żyć w umiarze i w ładzie. Tylko, że jakoś dotąd mój zakupoholiczny nerw to uniemożliwiał.

Tydzień temu przystąpiłam do ostatecznej rozprawy z demonem szafska. Kopiec został rozsortowany. Zawartość jego – przejrzana pod kątem użyteczności. Rzeczy a) za małe; b) uszkodzone tak, że nie da się ich naprawić bez niewspółmiernego do wartości ciucha nakładu środków; c)zwyczajnie nietrafione czy to w kolorze, czy w kroju; d) takie, których jakoś nigdy nie miałam okazji/ochoty nosić – poszły WEG. Wszystkie. Nie ma, że „może ktoś kiedyś zaprosi mnie na wesele i będę wtedy mogła założyć tę sukienkę.” Falbaniasty potworze w odcieniu majonezu – YOU. ARE. SO. GOING. DOWN.

O, spokoju! O radości.

Czy wiecie, jaką kosmiczną frajdą jest mieć tylko tyle ciuchów by swobodnie, bez gniecenia mieściły się na wieszakach? Gdy zaglądam w szafowe czeluście, nie doświadczam już frustracji.

Wszystko, co nadaje się do noszenia (teraz, natychmiast – nie, kiedy przyszyję wreszcie ten brakujący guzik) mam pod ręką. Nareszcie mogę rozkoszować się komponowaniem fikuśnych zestawów z posiadanych ubrań. A przecież tak jakby o to chodziło, nie? Na samym początku. Nim nadszedł okres Błędów i Wypaczeń.

O, tak to teraz wygląda. Tyle, że butów jest pięć razy mniej i żadnych na szpilkach. Ani żadnych szaneli. Nie stać mię.

Tak to teraz wygląda. Tyle, że butów jest pięć razy mniej i żadnych na szpilkach. Ani żadnych szaneli. Nie stać mię.

Kosztowało mnie to mnóstwo wysiłku. Fizycznego (dwa i pół dnia sprzątania) oraz psychicznego (Superman miał swój kryptonit, ja mam łachy). Pięć razy się zastanowię, nim przywlokę w domowe pielesze kolejną sztukę odzienia. Nim podejmę ryzyko, iż kawałek szmaty znowu zawładnie moim życiem.

Mówię Wam, coś wspaniałego.

*do dziś uważam skąpstwo za najohydniejszy z grzechów głównych. Łatwiej przebaczę bliźniemu korwinistyczne zapędy niźli kwękanie nad każdą złotówką.

15 thoughts on “Śmierć zakupoholiczki

  1. ja po odchudzeniu szafy do 30tu sukienek, 2 par jeansów, 2 tiszertow i 2 bluzek wprowadziłam zasadę: jedna nowa rzecz in, jedna stara rzecz out. polecam.

    • Errato, a dla mnie oszczędność to dla odmiany bardzo pozytywne zjawisko. Kojarzy mi się z rozsądkiem i opanowaniem. Gdy harpagonizm mam za rodzaj nerwicy, poważnej usterki duszy. Choć przyznaję – zgniłym okiem patrzam na osoby, które oszczędzają nie tylko na np. jedzeniu czy tych łachach nieszczęsnych, ale i na prezentach dla bliźnich.

  2. Serial: Big Bang Theory, oczywiście. 🙂 Co do czyszczenia szafy, to odkryłam to już jakiś czas temu i uważam za dalece wyzwalające, uskrzydlające przeżycie, takie metafizyczne wręcz zrobienie w swoim życiu przestrzeni… np. na coś dobrego, co ma się przydarzyć. Mnie bardzo inspirował blog StyleDigger Joanny Glogazy, a ostatnio również jej książka- „Slow Fashion”- bardzo Ci polecam, bardzo wartościowe treści i dobre porady, mnie osobiście bardzo pomaga w dalszym NIEkupowaniu i NIEzbieraniu. Ogólnie dobrze jest stosować zasadę jakości ponad ilość-w każdym aspekcie naszego życia. P.S. Skąpstwo jest absolutnie najgorszą ludzką cechą… Niewybaczalną, jak dla mnie. Gorszy jest tylko brak poczucia humoru (zauważyłaś, że tajemniczo to często idzie w parze? Polecam takie badanie socjologiczne!;))

    • A., to własnie ta książka skłoniła mnie do Przedsięwzięcia. A bloga Styledigger znałam z dawnych lat, kiedy jeszcze był to blog ściśle szafiarski. Wiesz, zdjęcia kreacji i opisy, gdzie co kupione. Wygląda na to, że autorka wykonała imponującą woltę.
      Brak poczucia humoru w ogóle często cechuje ludzi odrażających. Chyba tylko w filmach akcji Ten Zły potrafi błysnąć zabójczym dowcipem.

  3. Gratulacje! 🙂 Wykonalas kawal dobrej roboty.
    Tylko przemknelo mi przez mysl, czy ta szafa na zdjeciu jest twoja. Ale zaraz potem pomyslam, ze zbyt spokojne kolorki 😉
    Polecam jeszcze simplicite.pl i prostyblog.pl, chociaz mam wrazenie, z gdzies tam mi mignelas 🙂
    Pozdrawiam, J.

    • A dziękuję! J., na Simplicite czasem zaglądam, ale to na zasadzie leniwego kartkowania pisma dla pań. Zbyt pastelowo i gładko tam jak dla mnie. Zaskoczę Cię – jestem typem urody pt. „prawdziwe lato” i w związku z tym najlepiej mi w kolorach zgaszonych, przytłumionych. Oraz w czerni. Z tego typu barw składa się moja garderoba (no i z czerwonego. :D) Prosty Blog uwielbiam od lat. Ajka zainspirowała mnie do wielu pozytywnych zmian.

      • No faktycznie mnie zaskoczylas. Zasugerowalam sie twoimi czerwonymi wlosami (Czerwonowłosa osoba żeńska) i chcialam nawet zapytac jak sobie radzisz z obsluga, gdyz takie kolory blyskawicznie sie zmywaja.

        • Włosy istotnie są czerwone jak wino (zresztą, niedługo wrzucę na bloga jakieś zdjęcia.) A z tak intensywną plamą koloru świetnie komponują się właśnie szarości, sprane błękity, pudrowa lawenda czy mój ulubiony morski we wszelkich odsłonach. Włosy farbuję sama specyfikiem nabywanym na Allegro (zwie się Allwaves) i odświeżam co sześć tygodni. Mam chyba wyjątkowo porowate sploty, bo czerwień trzyma się ich jak dzika. Choć oczywiście na początku jest dużo głębsza niż na końcu.

      • Wumie, a jak doszłaś do swojego typu kolorystycznego? Byłaś na analizie, czy inny sposób to odkryłaś?
        A ja ostatnio zrobiłam czystkę w biżuterii i w garderobie jesienno-zimowej. Już nie mogę się doczekać tego samego w garderobie wiosenno-letniej :).
        Pozbyłam się 3-ch worków, z czego dwa były wypełnione aż po same brzegi. Czystka w szafie rzeczywiście ma w sobie coś oczyszczającego.

        • Szczerze mówiąc, to pewnego razu usiadłam i wypisałam sobie wszystkie kolory, które do mnie mówią, a potem z bólem serca odrzuciłam te, w których wyglądam jak półtrup, względnie – jak niedogotowane jajko. Jakoś zawsze potrafiłam odróżnić te twarzowe od tych wręcz przeciwnie (limonka, nieodwzajemniona miłość) tylko nie zawsze się tym przejmowałam. 😀 Odkąd mam żelazną listę barw, które wprowadzam do szafy i po prostu nie kupuję nic spoza niej – we wszystkim, co posiadam, wyglądam co najmniej nieźle. To działa nawet teraz, gdy przefarbowałam włosie na turkusowo.
          Każdemu polecę też bloga Ubieraj Się Klasycznie – autorka wyłożyła teorię pór roku tak przystępnie i na tak licznych przykładach, że i wizyta u żadnych specjalistek już niepotrzebna.

          • Bywam u Marii regularnie i potwierdzam – jej rady są bardzo przystępnie przekazane. Podoba mi się, że nie segreguje typy wg. koloru oczu i koloru włosów, tylko wg. pasujących kolorów. Zresztą od tamtego procederu się już odchodzi.
            Co do limonki, to na szczęście sprawdza się u mnie – mam kurtkę-przejściówkę w tym bardzo wiosennym kolorze i sobie chwalę :).

  4. Do mojej jasnej karnacji i mysiego blondu pasuje rownie chlodna paleta, moze nieco ciemniejsze odcienie. Wyobrazam sobie twoja szafe i bardzo mi sie podoba. 🙂
    Na glowe fryzjer mi kiedys nalozyl czerwona-rozowa farbe. Wyszedl truskawkowy blond, ale niestety blyskawicznie zmyl sie do ryzego. Tak, ze teraz juz nie robie takich eksperymentow. Za to bardzo chetnie obejrze twoje fotki 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *