Od kiedy pamiętam, emocje obcych ludzi wchodzą mi na psychę. Niczym oddział specjalny do willi mafijnego bossa. To jest – z przytupem. Włażę ci ja do tramwaju czy innego środka udręki zbiorowej. Patrzę na twarze wokół, zmięte, skrzywione, tak bardzo po nadwiślańsku niechętne bliźnim. I wcale tego nie chcąc, widzę jednostkowe tragedie. Kakafonia z odłamków cudzego życia wdziera mi się pod czachę, powodując szkody. Nie mogę się skupić na własnym.
Kojarzycie taką serię telewizyjną, co się „True Blood” nazywała? Obejrzałam bodaj trzy odcinki i dałam sobie spokój. Straszliwe to było kiczydło – z tymi plączącymi się w kadrze nadąsanymi, grubo upudrowanymi wampirami. Oraz sierotkowatą kelnerką z podłego diner. Biedulą gotową oddać serce wraz z przyległościami pierwszemu szmondakowi, którego myśli nie będzie w stanie usłyszeć.
O ile wąpierze (potem, jak słyszałam, doszedł jeszcze wilkołak z sześciopakiem) nie obchodzą mnie nic a nic, to dylemat sierotki wydaje się interesujący. Nieszczęsna nie wyróżniała się bystrością ni czarem osobistym, ani nawet urodą (te paciorkowate oczka i diastema Anny Paquin.) Jedynym jej tytułem do wyjątkowości była owa telepatia. Gorąco współczuję dziewczynie. Los zmusił ją, by przyjmowała na obleczoną kelnerskim fartuszkiem klatę wszystkie, jak leci wytwory umysłu otaczających ją bliźnich. Wnętrze głowy co poniektórych jest jak wiadro toksycznych pomyj. Nie trza żadnych bajecznych mocy, by to stwierdzić. Wystarczy empatia.
Człowiek empatyczny to taki barometr. Wchodzi do pomieszczenia i siłą rzeczy dostaje w twarz panującym tam nastrojem. Czy chce, czy nie chce. Cudze frustracje czy smutki czepiają się go jak głodne wszy.
Wiem to, ponieważ sama dysponuję empatią. W nadmiarze.
Być może ma to coś wspólnego z moim domem – a tfu, tfu – rodzinnym. Człowiek wracał ze szkoły urobiony jak perszeron – i musiał pilnie strzyc uchem oraz wszystkim innym. Szaleństwo moich starych krążyło po M-3 niby front atmosferyczny, gotów generować tornada. Od wprawnego zdekodowania Nastroju Na Dziś zależała całość mojej skóry. O chronicznie skopanym poczuciu wartości własnej litościwie zmilczmy.
W efekcie od kiedy tylko pamiętam, emocje innych, często całkiem obcych ludzi wchodzą mi na psychę. Niczym oddział specjalny do willi mafijnego bossa. To jest – z przytupem. Włażę ci ja do tramwaju czy innego środka udręki zbiorowej. Patrzę na twarze wokół, zmięte, skrzywione, tak bardzo po nadwiślańsku niechętne bliźnim. I wcale tego nie chcąc, widzę jednostkowe tragedie.
Przygarbiony, odziany w barwy Legii łysek o spojrzeniu muła jak nic był bity. Mocniej i częściej niż ja kiedykolwiek. Widać to w podświadomie obronnych liniach, w jakie układa się jego ciało. Typ, co ostentacyjnie spluwa pod nogi, zaś od świata nie spodziewa się niczego dobrego. Wodniste ślepia i rozchylone bezmyślnie wargi tchną tępym okrucieństwem. Nie chciałabym go spotkać w ciemnym zaułku.
Oto pani po sześćdziesiątce w pełnym rynsztunku. Dowcipniejsi ode mnie skwitowali by ją słowem „moher.” Istotnie, ten podobny do spęczniałego, włochatego grzyba beret aż się prosi o drwinę. Podobnie jak kołnierz ze zdechłego lisa, który łypie na mnie szklanym oczkiem. Zażywne palce łyskają pierścieniami z tzw. ruskiego złota. Perłowe pazury zaciśnięte na pokaźnej torbie. Zaciskają się także usta damy, powleczone agresywnie jaskrawą szminką. Dwie gorzkie jak rozczarowanie bruzdy wokół nich spływają aż na indyczą szyję. W zmrużonych oczach lśni wrogość. Pani starsza lustruje mnie od stóp do głów i zapowietrza się, jakbym napluła jej na buty. Zapewne widzi złowróżbny dżender. Ja zaś – ostry niczym brzytwa zawód, spiętrzone pretensje do losu i nade wszystko, pielęgnowane latami poczucie własnej nieomylności.
Nie wiem, skąd mi się to bierze. Ale się bierze.
Albo ta dziewczyna stojąca przy oknie. Kołysze się nerwowo w swych zawrotnie wysokich, jakby ortopedycznych butach, podobnych do dwóch kopyści. Wiem, że te paskudy potrafią kosztować i po kilkaset złotych para. Dziewczyna jest bardzo chuda. Spod najmodniejszej parki o pseudoskórzanych rękawach wystaje równie modny miętowy sweterek. Na cienkich nadgarstkach fałszywe perełki i równie złudne kryształy, prosto z działu z dodatkami Top Shopu. Zerkam na jej twarz. Nic specjalnego, tylko usta trochę drżą. Kształtu oczu nie sposób odgadnąć spod kunsztownych zawijasów eyelinera. Nie wiem, czemu pokryła policzki grubą warstwą podkładu. Wszak cerę ma jak wiśnia skórkę – gładką i lśniącą. A raczej wiem. Ona wstaje rano i wprost nie może patrzeć na siebie. Czuje się bezbrzeżnie bezbarwna, prowincjonalna, niewyrazista, prawdopodobnie także brzydka. Może przyjechała właśnie do pracy w korpo, gdzie każdy przed każdego wysadza się ze swym wielkomiejskim obyciem. Jeśli jakiś cwany buc da jej do zrozumienia, że na nic lepszego niż on nie zasłużyła – uwierzy.
Mam tego dosyć. Wysiadam z tramwaju. Mija mnie para młodych ludzi, którzy się sprzeczają. „Nie, najpierw pójdziemy i załatwimy to, co ma być zrobione” wywodzi on apodyktycznym nosowym tenorkiem. Nie muszę na nich patrzeć, by wiedzieć, że ten związek jest w kryzysie.
Naprzeciw nadchodzi matka z wózkiem. Drepczące przy niej dziecko wyje rozgłośnie, smarcze i łka. Być może nie pozwoliła mu właśnie wytarzać się w kałuży czy coś w tym rodzaju. Teraz patrzy na potomka z chłodnym potępieniem. „Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy? Przecież rozmawialiśmy o tym.” Czy naprawdę oczekuje, że załzawiony czterolatek ją zrozumie? Inni być może widzą zabawną scenkę. A ja kobietę, której nikt nie przytulał, kiedy była mała. Nikt nie ukoił jej strachu, gdy zostawała sama na noc w ciemnym pokoju. Własny płacz kołysał ją do snu. Dlatego ma taki wysoki, płaski głos i mówi, jakby stale brakowało jej oddechu. No, ale patrzcie – wyszła na ludzi.
Kakafonia z odłamków cudzego życia wdziera mi się pod czachę, powodując szkody. Nie mogę się skupić na własnym. Chciałabym bardzo, aby to była tylko wyobraźnia tzw. literacka. Względnie, objaw uboczny przedawkowania przygód Sherlocka z jego dedukcją. Facet wyczucia na emocje innych miał wszakże tyle, co brudu za paznokciem, więc radził sobie jakoś inaczej.
Istnieje jeden sposób, by stłumić ten wątpliwy feature. Trzeba się nabombić. Po czwartym piwie uczucia bliźnich znikają mi z radaru tak dalece, że zamieniam się w małego socjopatę. Niedawno będąc w stanie nieważkim spytałam pewnego człowieka słynącego z poglądów przesuniętych raczej na prawo, jakiej właściwie jest orientacji seksualnej. J., jeśli przypadkiem czytasz te słowa, to Cię serdecznie przepraszam.
Nie mogę wszak łazić po świecie pijana. Zresztą wcale nie chcę. Pozostaje wlewać ten nadmiar w historyjki.
Ciekawe,jakbyś zobaczyła teraz w autobusie mnie.Trzydziestoparoletnią,przegraną,zdradzoną,bez pracy,bez nadziei,chyba po raz pierwszy w życiu, i bez WIARY w magiczne KIEDYŚ,w którym będzie lepiej.Ciekawe,domyśliłabyś się?wyglądam jak kupa,bo przestałam o siebie dbać,jestem chuda jak z Oświęcimia (zdrada partnera-dieta cud wszechczasów,-10 kg w 2 miesiące,mimo wszystko nie polecam…),mam koszmarny,zwierzęcy strach w sobie,i pewnie w oczach też.BÓL.ciekawe czy dostrzegłabyś ból,który rozdziera mnie od tylu tygodni…Myślę że zobaczyłabyś to wszystko.Ja też to widzę w ludziach.Tylko co z tego…nie sposób pomóc…nikomu…p.s.piękny tekst,Nino,dziękuję.
A., pare miesięcy temu był taki czas, gdy z przyczyn tzw. obiektywnych czułam się jak coś, co kot przywlókł i co zostawił sobie na potem. Wiem, że to kiepskie i blado brzmiące pocieszenie, ale – wszystko mija. Naprawdę. Tylko czasem trwa to trochę dłużej. Trzymaj się ciepło.
Hej. Na wstępie (bronisławie) powiem, że miło że znów piszesz, a ja znów się zorientowałom, że są jakieś nowe wpisy.
Co do empatii, to chyba są dwa jej rodzaje. Jedna, zaczepno-obronna, którą posiadam i ja, polega na świetnym wyczuwaniu „złych” emocji. Jestem w tym niezłe, choć jako socjopata i krótkowidz broniący/a się przed okularami, kontaktami, operacją wzroku, cyberne.. (wróć, przed tym bym się nie broniło) nie powinnom chyba nic zauważać. Ale jednak. Tak, też dostałom swoją porcję ciosów w łeb, więc można nazwać to przystosowaniem.
Druga empatia to taka, która rzeczywiście każe ci współodczuwać, co podobno pomaga być społecznym, pojęcia nie mam, nie współodczuwam, a mniej społeczny ode mnie jest tylko bunkier z zasiekami i google plus. Tą cechą za to charakteryzuje się jeden z moich pomiotów piekielnych i to naprawdę działa, pytanie tylko ile lat jeszcze, zanim pomiot stwierdzi, że od dziś ma to w d… Póki co ryczy jak mamusia skaleczy się w kolano, a piesek na filmie zgubi drogę do domu (i mówimy o dziecku w wieku szkolnym nie jakimś rozmazgajonym trzylatku).
Na odgadywanie historii życia ludzi w autobusie mam lekarstwo, nazywa się książka. Lub tablet dla bardziej nowoczesnych.