Kiedyś Em się buntowała. Nie spędzę życia w próżni społecznej, co to, to nie, przecież takie życie to nie życie, to wyrok. Pierdolone zesłanie do kamieniołomu. Bez paczki znajomych, z którymi można by osuszyć kufelek, bez gromadki roześmianych koleżanek, które zaciągną na tańce. (Tylko jeden znany Em mężczyzna w całym jej życiu próbował zaciągnąć ją na tańce. Tamta ścieżka zarosła trawą po kolana. Za to kilku innych aktywnie opierało się byciu zaciągniętym. Słowem, czynem, wykrętami. Jeden nawet potrafił na zawołanie symulować ostry rozstrój żołądka.)
Wszyscy inni ludzie mają innych ludzi. Mnóstwo. Em odkąd pamięta miała tylko siebie.
To niezupełnie prawda. Udało jej się w ciągu trzydziestu z hakiem lat życia nawiązać aż trzy przyjaźnie. Aż trzy! Pomyślcie tylko. Są to dobre związki, mocne i wypróbowane w ogniu. Kłopot w tym, że każdy z tych trojga ludzi również jest otoczony ludźmi. I zdarza się, że tamci ludzie – o których przewagach i kłopotach Em. słucha z żywym zainteresowaniem, to dla niej niedostępny ląd – czasem miewają pierwszeństwo.
Życie Em upływa bez kilku dobrych mężczyzn, którzy kochali by niezawłaszczająco, pozwalając jej kochać się wzajem. Bez tej gradacji, która wszystkim innym ludziom tak gładko spływa na język: moi przyjaciele – moi koledzy- moi dalsi znajomi. Em gradacji nie posiada. Są trzy bliskie osoby, kilkoro raczej odległych znajomych (nie zawracać głowy bez szczególnej potrzeby, nie mówić szczerze o swoich problemach, pełen Wersal) a poza tym pustka. Zasiedlana złudzeniami, które regularnie topnieją.
Wyobraźcie sobie kobietę (bo już nie dziewczynę przecież), która nigdy w życiu nie siedziała w pubie nad tym cholernym kuflem, otoczona przez ludzi może nie nad wyraz bliskich, ale oswojonych. Takich, którzy ucieszą się na jej widok i ona na ich też. Ponoć znajomości tego rodzaju najlepiej zadzierzgnąć na studiach. Em swoje studia słabo pamięta; była wtedy bardzo chora. Zamknięta pod grubym, szarym kloszem.
Wyobraźcie sobie osobę nad wyraz towarzyską, pełniutką może nie dykteryjek – kto nie ma życia społecznego, ten takowych nie posiada – ale ciekawych rzeczy do opowiedzenia (Em czyta. Kiedyś rzecz jasna czytała znacznie więcej, patologicznie wiele.) Osobę, która nie raz wędrowała przez miasto w jakichś swoich beznadziejnie pojedyńczych sprawach, spoglądając w rozświetlone witryny mijanych kafejek czy pubów tak, jak ulicznicy z Dickensa musieli patrzeć na indyka. Z głodem w oczach. Tam są ludzie. Pogrupkowani, bezpieczni w kokonach swych sieci towarzyskich jak w gęsto tkanym swetrze. Wyglądają na szczęśliwych. Jakie to uczucie, tak się szeroko śmiać i wymieniać krotochwilami z towarzystwem? No pewnie, że muszą być szczęśliwi.
Na 90 procent interesujących ją wydarzeń Em wcale nie poszła, bo nie było z kim. Kiedyś, raz jeden spróbowała wmieszać się w roztańczony tłum. Schować swoją ułomność. Swoją pojedyńczość. Nie dało rady. Oni znali teksty kawałków, które grał DJ. Linijka po linijce. Każdy tam miał jakąś drugą, roziskrzoną od zabawy parę oczu, by spoglądać weń. Znajomą twarz jak wysepka pośród zamglonego morza . Kochanka/i, kolegi, psiapsiuły, bez różnicy, kogo. Każdy oprócz Em.
Teoretycznie łatwo jest poznawać ludzi, kiedy się już zna ludzi. Nie musi ich być wielu. Em nigdy nie wyszła poza fazę pierwszą. Z rozmaitych przyczyn (odległość, brak wspólnego mianownika, inne braki) jest zupełnie wyautowana z kręgów społecznych swoich serdecznych przyjaciół.
Mogłaby przecież zaangażować się w jakieś gromadne aktywności. Kłopot w tym, że nic jej do głowy nie przychodzi, jakby opadła jakaś zapadka i płyta odtwarzała wciąż jeden smakujący rdzą tekst: jestem sama, całkiem sama, tak bardzo sama, nie wypada/nie warto zawracać głowy tym szczęśliwym ludziom, którzy uczęszczają na wydarzenia oznaczone na fejzbuku. Bo co ona im powie: hej, to wygląda interesująco, przyszłabym, ale nikogo z Was nie znam?
Wstyd.
Wstyd być tak przeraźliwie, nieapetycznie samotnym.
Najgorsze jest to, że Em się przywiązuje. Szybko, łatwo i ufnie, jak kociak. Wydaje się sama sobie niezłą babką z ciekawym wnętrzem i całkiem nieodstraszającym zewnętrzem – ale coraz częściej przychodzi jej do głowy, że to nieprawda. Że musi mieć jakiś koszmarny feler, widoczny na mile całe i od razu. Defekt, który zniechęca początkowo zachęconych. I zostawia ją przed litą ścianą, nic nierozumiejącą, za to pełną bólu.
Ludzie przewijający się przez życie Em nie mają dla niej ani tyle czasu, ani tyle uważności, ile ona miałaby dla nich. Czy jest sens mówić komuś: chciałabym, żebyś dzwonił, albo chociaż pisał, codziennie? Ja o tobie myślę codziennie. Ja o tobie pamiętam w każdej chwili. Czy nie mógłbyś spiąć dupy i pamiętać o mnie?…
Nie ma sensu.
Mogę tylko niezręcznie ją objąć. Poczęstować obiadem albo papierosem. Wysłuchać o tych dniach, kiedy rzeczywistość organizuje się w kształt pętli. Em spóźniła się na własne życie i to ją przeraża do szpiku kości, bo przecież następnego nie będzie.
Będzie tylko gorzej. Samotniej.
Słucham jej mimo wszystko. To prawie nic. To mniej niż nic. Nic jej nie pomogę. Em tak bardzo płacze.
Nie warto płakać nad rozlanym mlekiem:). Są tacy ludzie samotni, czyli, jak ja to nazywam, osobni. Tacy już są, trzeba to zaakceptować. Mnie się udało. Choć czasami boli…
Dzień dobry, przepraszam za grube słowa, ale kurwa mać to ja. Dokumentnie opisana.
To o mnie
A wiesz, że można mieć kogoś i być we dwójkę samotnymi? Dziś rozmawialiśmy… ja lubię ciebie, ty mnie, jesteśmy zabawni, rozmawiamy na dowolny temat, mamy swoje zainteresowania, kilka niegroźnych dziwactw… czemu nie mamy przyjaciół do wyskoczenia na piwo, na grilla, gdziekolwiek, grupy ludzi gdy jesteśmy w potrzebie? Tak więc myślę, że samotność to taki objaw, który niektórzy posiadają a przyczyna chyba jest nieznana. Najgorzej jak się takich dwóch zejdzie… 🙂
Ewo, wierzę, że można, widziałam takie pary. Kłopot zaczął się, gdy jedna osoba parła ku rozszerzeniu możliwości, a druga na poziomie deklaracji też, ale tak naprawdę było jej w tej izolacji ciepło i przytulnie.
O, to jakies 80% o mnie… Chic pomija dziwne rzeczy ktore sie robi zeby zamaskowac samotnosc. Nikt przeciez nie chce zeby inni widzieli ze jest sie jakby tredowatym…
gronkowiec, ano. Ale nie wszystko będzie wylewane w publicznych internetach.;)
Mam wrażenie, że Em (i mnie!) dobrze by zrobiło przeczytanie poprzedniego posta na logu, o kreowaniu samego siebie 🙂
Jak zwykle bardzo ciekawy i dający do myślenia wpis.
Nie widziałam Em na żywo, ale owszem, sądząc z opisu, Em może cierpieć na jeden, za to poważny feler – Em nie wierzy, że jest wartościową i ciekawą osobą, i szuka potwierdzenia tego w oczach innych ludzi. Em czuje się gorsza, ma silną potrzebę przynależenia do jakiejś grupy, uważa, że takie przynależenie byłoby lekiem na jej niskie poczucie własnej wartości. Kłopot w tym, że DESPERACJA, odruch wczepiania się w dopiero co poznanych bliźnich, może cholernie odstraszać na zasadzie „ta osoba jest jakaś dziwna, wolę się na wszelki wypadek wycofać”.
Poza tym „Chciałabym, żebyś dzwonił, albo chociaż pisał, codziennie – ja o tobie myślę codziennie” to jest nierealistycznie ustawiona poprzeczka dla bliskiej znajomości, IMHO, a bardzo wysoko ustawiona dla przyjaźni. Bardzo możliwe, że trochę ludzi lubi Em – tak po prostu ją lubi, chętnie się z nią spotka od czasu do czasu – ale Em oczekuje od nich zbyt dużego zaangażowania, chciałaby, aby byli dla niej równie bliscy jak najbliższa rodzina. Em oczekuje, że inni ludzie wypełnią jej pustkę, którą czuje w środku, gdy tymczasem jedyną osobą, która może wyleczyć tę ranę, jest sama Em (ewentualnie z pomocą psychoterapeuty). Swoją drogą, troje bliskich przyjaciół to nie jest mało!
Drugi problem to chroniczny brak czasu, który dotyka osoby w wieku 26+. Na studiach ludzie mają jeszcze czas udzielać się towarzysko tak „po prostu”, nie szkoda im czasu na wieczór spędzony w knajpie nad piwem. Po studiach bywa z tym różnie, ludzie pracują, zakładają rodziny, mają coraz mniej czasu i żeby znajomość była trwała, zwykle potrzebne jest „spoiwo” – jakiś wspólny temat, wspólne hobby albo inna motywacja, żeby się regularnie spotykać. Czy Em ma jakieś zainteresowania, pasje? Udziela się na jakimś forum internetowym? Czy też spędza życie na wzdychaniu, „jak by to było, gdyby…”?
Dlaczego samotne uczestniczenie w wydarzeniach kulturalnych miałoby być powodem do wstydu????? Kto i kiedy wdrukował Em, że „sama” znaczy „gorsza”? Wietrzę tu jakąś traumę wyniesioną z rodzinnego domu 🙁
„Kłopot w tym, że nic jej do głowy nie przychodzi, jakby opadła jakaś zapadka i płyta odtwarzała wciąż jeden smakujący rdzą tekst: jestem sama, całkiem sama, tak bardzo sama, nie wypada/nie warto zawracać głowy tym szczęśliwym ludziom, którzy uczęszczają na wydarzenia oznaczone na fejzbuku. Bo co ona im powie: hej, to wygląda interesująco, przyszłabym, ale nikogo z Was nie znam?”
– no a czemu nie?
Wydaje mi się też, że Em trochę przecenia atrakcyjność grupowych śmichów-chichów nad piwem. Kontakty w większej grupie są płytsze i gwarantuję, że na każdej imprezie, gdzie wszyscy się śmieją, gdzieś w kącie siedzi jakiś wyobcowany introwertyk, który się nudzi, przyszedł na spotkanie tylko z obowiązku i żałuje, że nie siedzi teraz w domu z dobrą książką.
Na koniec jeszcze rzucę przewrotnie, że samotność ma swoje plusy – człowiek sam decyduje o tym, gdzie pójść, co robić, z nikim się nie pokłóci… Pod warunkiem, że dobrze się czuje sam ze sobą. Em nie jest szczęśliwa sama ze sobą i TO jest jej główny problem. Gdyby bardziej lubiła siebie, myślę, że znacznie łatwiej odnalazłaby swoje miejsce wśród ludzi.
Do przemyślenia – czy Em przypadkiem nie cierpi na to?
http://en.wikipedia.org/wiki/Avoidant_personality_disorder
Dokładnie tak. To kolejny post po przeczytaniu którego mogę powiedzieć, Em jak ja Cię dobrze znam 🙂 ale pierwsza odpowiedź, która świetnie opisuje co jest rozwiązaniem dla Em :). To orka, ciężka do bólu robota, ale ponoć bardzo opłacalna – dojść do zrozumienia wartości jaką każdy z nas nosi w sobie, niezależnie od obecności lub nie „potwierdzaczy” na zewnątrz. I prawdą jest, że w momencie kiedy Em to zrozumie, nie będzie widziała problemu w swojej pojedynczości uczestnicząc w życiu dookoła. Bo ta pojedynczość szybko się namnoży :).
„Em nie wierzy, że jest wartościową i ciekawą osobą”
Bo może nie jest? Może jest nudziarą, na przykład, i umie tylko w kółko nawijać o bitwie pod Salaminą, bo nic innego jej nie interesuje. Już tu kiedyś była podobna notka, pod którą usiłowałaś udowodnić, że opisywana tam ofiara depresji wcale-nie-będąca-autorką-bloga-ależ-skąd jest tak naprawdę wrażliwą i niedoceniającą siebie osobą, a ja na to: a skąd wiesz, czy człowiek o niskiej wrażliwości nie może zachorować na depresję?
Zmieniłamksywkę, dla mnie z opisu wynika jak byk, że problemem jest nastawienie Em do samej siebie, bo przekłada się na jej podejście do życia i relacje interpersonalne. Znacznie łatwiej jest lubić człowieka, który lubi siebie – chociażby dlatego, że nie jest przewrażliwiony na punkcie krytyki i sygnałów realnego lub wyimaginowanego odrzucenia.
Posiadanie wąskich i hermetycznych zainteresowań potrafi być bardzo cool, jeśli umiemy się nimi fajnie dzielić. Zdecydowanie lepiej być pasjonatem jednego tematu niż osobą bez zainteresowań, która umie tylko gapić się w TV. Nie wiem, czy Em posiada jakieś zainteresowania, sama spytałam wyżej, czy jest osobą, która ma coś do zaoferowania innym oprócz swojego rozpaczliwego pragnienia bliskości, swojej gotowości do życia ich życiem. Jeśli nie – no cóż, warto byłoby nad tym popracować zamiast tak strasznie płakać.
Nie pamiętam, co konkretnie pisałam pod drugą notką, o której wspominasz, ale mamy prawo wysnuwać z tych samych informacji odmienne wnioski.
Może i Em jest nudziarą. Na to nie wpadłam.
(Za wielu widziałam beznadziejnych nudziarzy, którzy jednakowoż jakieś towarzystwo posiadają, żeby tak gładko odfajkować problem.)
„Wydaje mi się też, że Em trochę przecenia atrakcyjność grupowych śmichów-chichów nad piwem.”
Zależy, jaka grupa. Jeżeli się pójdzie na piwo na przykład z ludźmi z klubu fantastyki, to można takie wyjścia potem latami wspominać z rozrzewnieniem i tęsknotą.
„Kontakty w większej grupie są płytsze i gwarantuję, że na każdej imprezie, gdzie wszyscy się śmieją, gdzieś w kącie siedzi jakiś wyobcowany introwertyk”
Nieprawda.
„Jeżeli się pójdzie na piwo na przykład z ludźmi z klubu fantastyki, to można takie wyjścia potem latami wspominać z rozrzewnieniem i tęsknotą”
– albo się nudzić jak mops 😛 Kwestia spotkania, okoliczności, nastroju. Oczywiście, że na fajnym spotkaniu z fajnymi ludźmi można się świetnie bawić i to JEST przyjemne. Ale można też być szczęśliwym jak koliberek, wędrując przez cały dzień SAMOTNIE po zupełnie obcym mieście, tysiące kilometrów od rodziny i znajomych, mając w perspektywie jeszcze tygodnie i miesiące samotności. Do czego zmierzam – wydaje mi się, że Em niepotrzebnie zafiksowała się na tym, czego jej najbardziej brakuje, na przekonaniu, że „samotny = nieszczęśliwy”, niepotrzebnie traktuje swoją samotność jako stygmat i powód do wstydu. Ale to jej życie.
Agnieszko, Em zawsze podziwiała ludzi, którzy czują się znakomicie sami ze sobą. Jednakże podejrzewa, że mają oni jakiś wybór – mogą przestać się izolować i zanurzyć w towarzyskości, gdy ich (ten raz w miesiącu, przy pełnym księżycu) najdzie potrzeba. Em wyboru nie posiada. Pamiętasz ten głupiutki film „Tangled”? Bohaterka nauczyła się oswajać sobie samotność w wieży, rozwijając liczne hobby. Ale ile można rozwijać hobby, zrodzone z musu?
Filmu „Tangled” nie kojarzę, niestety – wstyd się przyznać, ale bardzo rzadko oglądam filmy.
Ja wbrew pozorom umiem się – tak mi się zdaje – wczuć w to, jak czuje się Em, i bardzo mi dziewczyny żal. Wydaje mi się, że gdyby była trochę mniej zdesperowana i zawstydzona swoją sytuacją, a bardziej nastawiona po prostu na „szukam ludzi, z którymi mogłabym miło spędzać czas”, byłoby jej łatwiej nawiązać kontakty towarzyskie. Bez spiny, jak mawiają co poniektórzy. Myślę, że może być nie tyle nudziarą, co osobą budzącą w innych lekki (może nawet podświadomy) niepokój, właśnie przez to, że kontakty z ludźmi służą jej (tak w każdym razie wynika z opisu) do zapełniania wewnętrznej pustki. Ten sam problem pojawia się czasem, kiedy ktoś bezskutecznie a rozpaczliwie szuka drugiej połówki: odruch desperackiego wczepiania się w każdego, kto okaże delikwentowi odrobinę uwagi, potrafi działać silnie odstraszająco na potencjalnych zainteresowanych/zainteresowane.
Przypomniał mi się blog „Koci świat z ASD”, którego autorka w jednej z notek usilnie przekonywała, że osoby z syndromem Aspergera są bardzo fajne. Bo co prawda nie umieją nawiązać żadnej rozmowy, ale są fajne. No super, to po czym się poznaje fajność kogoś, kto nie jest w stanie wejść w żadne interakcje towarzyskie?
A w kwestii dzielenia się zainteresowaniami: mam wśród dalszych znajomych dwie osoby o naprawdę głębokiej wiedzy na różne tematy, od archeologii po hodowlę świnek morskich, lubiące się tą wiedzą dzielić… może aż zanadto, bo ileż razy od wspólnych znajomych słyszałam na ucho narzekania, że „X się tak mądrzy, że wytrzymać nie można”.
Tak ogólnie to nie ma patentu ani na samoakceptację ani na szczęśliwe życie towarzyskie. Poza tym można mieć jedno i drugie, a potem DUP! przychodzi depresja i wszystko idzie w pizdu. I jeszcze trzeba odpowiadać na pytania, a co „naprawdę” jest nie tak z twoim życiem, bo skądś ci się przecież ta depresja wzięła, na pewno ukrywasz jakiś poważny problem. I tłumacz się potem, że po prostu mózg przestał funkcjonować jak należy.
„Tak ogólnie to nie ma patentu ani na samoakceptację ani na szczęśliwe życie towarzyskie.”
– a tu masz świętą rację.
BTW mam jakieś takie dziwne, nieodparte wrażenie, że my się znamy spoza Internetu 🙂 Pozdrawiam!
Zmieniłamksywkę: ależ to nieprawda, że Asperger nie jest w stanie wejść w żadną interakcję. Jest. Tylko interakcja z Aspergerem wymaga cierpliwości, dystansu do siebie, umięjętności odklejenia się od swojej perspektywy (skoro nie dzwoni, znaczy, że ma w dupie) i paru innych cnót. W skrócie: twardym trzeba być raczej. (Czasem warto.)
Możliwe, ja nie znam takich osób, więc pisałam wyłącznie przez pryzmat informacji pozyskanych z wspominanego bloga.
„Do czego zmierzam – wydaje mi się, że Em niepotrzebnie zafiksowała się na tym, czego jej najbardziej brakuje, na przekonaniu, że „samotny = nieszczęśliwy”, niepotrzebnie traktuje swoją samotność jako stygmat i powód do wstydu.”
Notka jest bardzo oszczędnie i nieco chaotycznie napisana i pewnie każdy czytelnik może ją odbierać inaczej. Ja tu widzę opowieść o osobie, która bardzo CHCE mieć towarzystwo – bo uważa, że to miły sposób spędzania czasu, a nie dlatego, że się wstydzi czy coś tam wyniosła z domu. Oczywiście, że można być szczęśliwym samotnie w Heidelbergu, ale NIE O TYM jest ta notka wg mnie. Bohaterka ma dobrych znajomych, jednak czytamy, że dzieli ich odległość – może mieszkają w innych miastach, przyjaźnią się głównie internetowo i widują sporadycznie. Wkroczenie w „cudzą” grupę może być trudne, w tekście nic nie ma o tym, czy są to osoby dzielące wspólne zainteresowania, a jeżeli w dodatku widuje się tych ludzi po parę razy do roku, to tym gorzej.
Już miałam napisać, że właściwie czemu Em tęskni za tym, czego nigdy nie zaznała, ale pomyślałam o własnym życiu i się zreflektowałam, że to nie jest odpowiedni argument. Natomiast jeżeli dziewczyna jest chora na depresję (a z innych notek o wcale-nie-autorce-bloga-skąd wynika, że owszem), to wyjście do ludzi będzie tym trudniejsze. Błędne koło, niestety.
Nikt, absolutnie nikt, przez całe nasze życie do nas nie należy, oczekując poczucia przynależności i ciągłej obecności/zainteresowania marzymy o utopii, to nierealne, jesteśmy bezgranicznie samotni, częścią dorastania, dojrzewania, czy nawet starzenia się jest to, że uświadamiamy sobie ten fakt i uczymy się jakoś sobie z nim radzić lub nie, Em przeżywa swoją samotność jako odrzucenie, gdzieś utknęła, ale ma 3 przyjaciół, to jest cholernie dużo, to wspaniałe osiągnięcie (czy Em to wie?), zbyt wiele jednak od nich oczekuje, przyczyną smutków Em jest jak sądzę ona sama, czy Em lubi swoje własne towarzystwo, czyli lubi sama być ze sobą? to żaden wstyd iść gdzieś samemu, niech Em zbierze Em gdzieś, gdzie Em chce się udać, nasi przyjaciele nie muszą dzielić naszych zainteresowań ani nawet tworzyć z nami kręgu znajomych, przecież nie za to ich lubimy; z pewnych znajomości i przyjaźni czasami zwyczajnie się wyrasta, do innych się wreszcie dorasta, interakcje się nie kończą, to coś zmiennego, dobrze zatem dać ludziom trochę wolności zamiast wieszać im się na szyjach, a mam wrażenie, że Em tak robi, tak jakby cudza sympatia miała potwierdzić, a nawet ustanowić jej wartość, to odstrasza, bo jest męczące, nie można oczekiwać od innych codziennej uważności i kontaktu to nierealne, ludzie mają swoje życia, swoje prace, rodziny, Em oczekuje, że znajomi czy przyjaciele zogniskują się na niej jak matka na niemowlęciu, nikt jej tego nie da, Em poczułaby się lepiej, gdyby nauczyła się dobrze spędzać czas w swoim towarzystwie i gdyby dała ludziom więcej swobody, a mniej oczekiwań, wszyscy lubią kociaki, tak na chwilę, bo fajne są, ale branie ich do domu to obowiązek, a przyjaźń to wybór, a nie obowiązek; tak sobie myślę (PS. Uwielbiam twój styl pisania Nina)
Jasminnoir, bardzo dziękuję.
Też myślę że problemem Em jest nastawienie do siebie a nie liczba znajomych, bo mimo że mam z kim wyjść a w knajpach zostawiam sporo czasu i pieniędzy czuje się bardzo podobnie do niej. Kiedy spędzam samotny wieczór wydaje mi się że jestem najbardziej żałosną istotą na świecie. Tak samo uważam to za wstydliwe – próbuje się tłumaczyć sama przed sobą i innymi – a to, że bolał mnie brzuch a to, że i tak byłam niewyspana po wczorajszej imprezie. Jednocześnie z najwyższym podziwem patrze na znajomych, którzy jak gdyby nigdy nic mówią „w piątek nie miałem co robić więc czytałam ksiażkę”. Mam nadzieje że kiedyś do nich dołącze ale zupełnie nie wiem jak się tego nauczyć, Jeśli autorka bloga znajdzie kiedyś rozwiązanie tego problemu to bardzo proszę o zdradzenie go w notce:)
Może Em jest nudziarą.
Może ma zerowe poczucie własnej wartości?
Może jest tak straszliwie nieśmiała, że w wieku zaawansowanym nie umie podejść do grupy na zasadzie „fajnie się bawicie, ale ja was nie znam”?
Może jest tak brzydka, że przez całe życie siłowała się z negatywnym odbiorem swojej osoby? Jak bardzo by nie drążyć tego tematu, brzydkim jest trudniej. Chyba że ktoś brzydki ma oszałamiającą osobowość, ale tego, jak wiemy, Em nie ma.
Są ubożsi od Em. Em ma trójkę przyjaciół. Są tacy, którzy nie mają żadnych.
Em zapewne powinna odnaleźć wartość w swojej samotności. Tak, jak powiedziano powyżej. I tak, jak powiedziano powyżej, to ma sens jedynie wtedy, kiedy samotność jest wyborem, a nie koniecznością.
Może Em, mając 40 stopni gorączki, chciałaby mieć do kogo zadzwonić?
I jak ktoś napisał wyżej, nagle Em wpada w etap 26+, 30+ – i ona tam się nie mieści. Ale we wcześniejszych etapach tym bardziej.
Tak łatwo rozkminiać taką Em.
Ja jestem taką Em.