Co on ma na myśli, kiedy mówi, że…czyli zagubione w przekładzie

Lost_In_Translation_by_londra (1)

Nie wierzę w te wszystkie pierdoły rodem z pokupnej pop-psychology: że mężczyźni są z Marsa, zaś kobiety ze Snickersa. Że niby chłop to konkretne jest stworzenie, wicie, z natury małomówne i jak już paszczę otwiera, to w jakimś praktycznym celu. Zaś my, nieszczęsne nosicielki żeńskich gonad – świergolimy jak nakręcone od świtu do zmierzchu, o wszystkim i o niczym zgoła. Bez miłosierdzia i bez chwili przerwy. Po prostu aby myśleć, musimy jednocześnie kłapać różanymi usty. Nie. Nie. Zbyt wielu spotkałam panów tkniętych przez tzw. goniosłowomatyzm*, żeby dać wiarę tym prymitywnym rozróżnieniom.

*siedzi taki i prawi, ględzi, nadaje, klepie, mieli bez ustanku; przestaje tylko po to, by zaczerpnąć tchu (lub piwa.) Popiwszy rozpoczyna na nowo.

Niemniej, problem z komunikacją międzypełciową występuje i jest dotkliwy. Zaryzykuję twierdzenie: to nie pełć jest tu problemem. Zwróćmy uwagę, że im cieplejsza relacja, im większy kaliber emocjonalny jej, im bujniej rozkwitłe nadzieje (niekoniecznie zaraz na Miłość, po prostu na cokolwiek, co potrwa dłużej niż jeden wieczór) w niej pokładamy – tym częściej zdarzają się przykre nieporozumienia. Zatory na linii.

Kiedy zaczynamy kogoś choć trochę lubić – przestajemy słyszeć, co mówi.

Włącza nam się sufler. Taki Janusz Szydłowski o tembrze głosu niczym dno żwirowni. Podobnie jak zacny ten pan, wewnętrzny podpowiadacz nasz deklamuje swoje kwestie tak głośno, że skutecznie zagłusza oryginalnego wykonawcę. Reagujemy nie na to, co zostało powiedziane, ale na to, co nasz wewnętrzny Szydłowski z tego zrobił. Wiecie, jakiej jakości bywają polskie listy lektorskie zagranicznych filmów, prawda? No. Usłyszawszy, co zapodał Janusz, rzecz jasna najeżamy się wewnętrznie i puls nam skacze. Impas, albo i kollaps relacji gotowy.

Oto kilka najpowszechniejszych przykładów:

My: – Hej, może byśmy się spotkali w (tu wstaw dzień)? Upiekę muffinki.
Chłop, Którego Polubiłyśmy (w skrócie CKP): – Wiesz co, nie wiem jeszcze, co będę robił w (tu wstaw dzień), dogadamy się, okej?
JANUSZ SZYDŁOWSKI (w tym samym czasie): – Słuchaj, nie powiem ci tego w nos, bo mi się tu popłaczesz, ale mam lepsze propozycje niż twoje kiepskie muffinki. Spierdalaj.

My: – Hejjj, long time no see! Jak miło Cię widzieć. Właściwie to czemu nie dawałeś znaku życia przez ostatnie sześć miesięcy?…
Inny CKP: – Hej, mnie tez jest miło. Wiesz, co, miałem Sajgon w robocie. No i matka mi w szpitalu wylądowała.
JANUSZ SZYDŁOWSKI: – Jezu, to znowu ty? A tak świetnie udawało mi się ciebie unikać aż do teraz. Nie odzywałem się, bo nie lubisz przyjmować na twarz, a poza tym masz brzydkie nogi. Spierdalaj, okej?

My: – Fajnie by było Cię zobaczyć.
Jeszcze inny CKP: – (pomija tę uwagę milczeniem, za to przysyła nam jakąś grafikę porno z figlarną a dowcipną adnotacją)
JANUSZ SZYDŁOWSKI: – Po dojrzałym namyśle odszedłem do wniosku, że to już wszystko, do czego się nadajesz. Nie spierdalaj póki co, być może będę jeszcze potrzebował cię przelecieć.

CKP: – Chyba za dużą wagę do tego (pod „to” wstaw cokolwiek, o czym rozmawialiście) przywiązujesz.
JANUSZ SZYDŁOWSKI: – Laska, to, co zapodałaś właśnie, było słabe. Było tak słabe jak lewa strona twarzy człowieka po wylewie. Ty drętwa nudziaro.

Inny CKP: – No w czwartek (piątek, kiedykolwiek, data przykładowa) niestety nie mogę. Ale się odezwę.
JANUSZ SZYDŁOWSKI: – Hahahahaha, musiałbym znaleźć się na Saharze i czołgać w desperacji po piasku, żeby poważnie myśleć o spotkaniu z tobą. A i to tylko dlatego, że masz w domu czynny kran. Nara!

My: – Myślę o Tobie ciepło.
CKP – (brak reakcji)
JANUSZ SZYDŁOWSKI: – Kurwa, zaraz powie, że mnie kocha i będzie chciała się wprowadzić czy coś. Taki pech! a ja tylko chciałem sobie pogrzmocić niezobowiązująco. Lepiej udam, że mnie nie ma w domu.

Widzicie już, jak to działa? Szydłowski rozpieprza w powiciu każdą niezobowiązującą relację, jaką jego ofiara nawiąże. Owszem, istnieją kreatury, charakteryzujące się tokiem myślenia zademonstrowanym powyżej. Wiem, bo miałam z nimi nieprzyjemność osobiście. Ale nie warto paranoicznego myślenia rozciągać na całokształt męskiej populacji.

Co jednak zrobić, gdy lektor w naszej głowie uzyskał meldunek prawem zasiedzenia i ani myśli zamknąć twarz? Panowie dobrej woli i dobrego serca. O ile zależy Wam na równowadze psychicznej obranej niewiasty – możecie trochę pomóc. Nie zostawiajcie kobitki w niepewności, jesli tylko jesteście w stanie tego uniknąć. Mówcie: tak, tak, albo: nie, nie. Uczęstowani wyznaniem: „lubię cię”, „tęsknię za tobą” – rewanżujcie się podobnym a jeżeli nie możecie tego zrobić nie kłamiąc, to mówcie: „Ja za tobą nie, ale i tak dziękuję.” Naprawdę, brutalna szczerość jest lepsza niźli wewnętrzny dygot i nadinterptetacja. Nie mówcie: być może, jeszcze nie wiem, zdzwonimy się.

Bo ona za każdym razem słyszy gromkie: spierdalaj.

To nie Wasza wina. Życie ją tego nauczyło.

8 thoughts on “Co on ma na myśli, kiedy mówi, że…czyli zagubione w przekładzie

  1. Nie inaczej! I myślę, że można to potraktować szerzej. Nie potrafimy słuchać drugiej osoby (niezależnie czy ją lubimy czy nie). Nastawieni jesteśmy na nadawanie. Stąd nagminne przerywanie gdy ktoś do nas coś mówi. Chcemy natychmiast podzielić się naszymi wrażeniami. Nie interesuje nas to co ktoś ma do powiedzenia, lub zatrudniamy do tłumaczenia tego naszego wewnętrznego Janusza Szydłowskiego. Sztuka słuchania i czytania ze zrozumieniem zanika! Dzięki za ten tekst!

  2. Innymi słowy, jak ja to zawsze mawiam, problem z czytaniem między wierszami polega na tym, że cholernie łatwo jest przeczytać coś, czego tam nie ma.

    Nie to żebym samo nie czytało między wierszami, albo nawet zamiast wierszy, zanim zaczekam na odpowiedź…

  3. Ninuś, przesadzasz, mówisz, że nie lubisz generalizacji: kobiety takie, faceci tacy, Wenus, Mars, Saturn i inne takie, po czym sama takie uogólnienia i generalizacje tworzysz, oczywiście śmiałam się czytając, podziwiam twoje błyskotliwe poczucie humoru i podchodzę do tekstu z dystansem, ale…. tak żeby być uczciwym, to, czy nie jest po prostu tak, że ludzie generalnie – niezależnie od płci – mówią nie zawsze to, co myślą? tak mamy, czasami tak trzeba (wypada?) nawet; rzecz druga, jeśli ktoś nas unika, to po cóż stawiać go w niezręcznej sytuacji dociekając przyczyn, cokolwiek nieszczęśnik odpowie zabrzmi źle: WERSJA 1: szczerość (np. Bo nie miałem ochoty cię widzieć) – czy naprawdę jej chcemy? (Nina, a gdyby facet bez owijania w bawełnę zaleciał ci tym Szydłowskim to co? to byłoby lepsze, nie poczułabyś się zdepnięta? nie uznałabyś go za obcesowego prostaka? Brutalna szczerość lepsza? także w wersji „spierdalaj”? oj, nie wierzę…); WERSJA 2: dyplomacja, cóż, szyta grubymi nićmi bywa i dla wyczulonego ucha też pobrzmiewa fałszywie, czyli źle – zatem tu się zgadzam z tobą, ale wierzę, że za takim komunikatem nie wprost mogą stać dobre intencje, przynajmniej czasami; czy sama nigdy nie udzieliłaś wymijającej odpowiedzi, co by oszczędzić czyjeś uczucia? bo ja wiele razy (nie ma się czym chwalić, po prostu tak bywa); WERSJA 3: milczenie, traktuję je jako odpowiedź, bo nią jest, może nie zawsze to najlepsze, najzręczniejsze wyjście, ale jakoś tam bywa szczere, jednak;
    mówimy nie to co mówimy z przyczyn różnorakich i faceci, i my, babeczki, remis jest (a poza tym… czasami, te niedopowiedziane słowa i wszystko, co między słowami, ta cała niepewność, to czasami bywa flirt, i to fajne jest bardzo); tego mnie życie nauczyło 😉

    • jasminnoir, dla mnie osobiście brutalna szczerość zdecydowanie lepsza. Lubię czyste sytuacje. Być to może, że jestem w mniejszości.
      Fajne – być może dla Ciebie, okej. Ja przetrzymywania ofiary w oczekiwaniu na telefon, coby skruszała – nie uważam za formę flirtu, ale za formę sadyzmu. Tak już mam.
      P.S: Jeśli po pierwszym spotkaniu nie czuję potrzeby organizowania drugiego, informuję o tym danego kolegę szczerze i uprzejmie. Nie widzę powodu, by dowolny kolega nie mógł sobie wyhodować pary jaj, zwanych też asertywnością.

  4. Nina to jest gra dla dwojga, on ją bierze na przetrzymanie, a ona jest ofiarą? matko, czemu ofiarą (cóż za toksyczna relacja, po co w niej tkwić?)? jeśli nawet jest ofiarą, to dlatego, że się godzi być na takiej pozycji, niech sama zadzwoni i w krótkich słowach rozwiąże problem, zamiast marnować czas i życie krążąc wokół niedzwoniącego telefonu, czemu ona nie zadzwoni, skoro czuje się torturowana? czyste sytuacje wymagają obustronnej inicjatywy, co jest czystego w tym,że siedzi się i czeka, choć ci to kompletnie nie odpowiada (w ogóle sam pomysł, żeby czekać na telefon od faceta wydaje mi się, no cóż, bezsensowny, jest tyle innych rzeczy do zrobienia, zadzwoni – ok, nie zadzwoni – też ok, życie toczy się dalej); ja też wolę czyste sytuacje, wbrew pozorom gramy do jednej bramki;)

    • Jeśli pierwsze siedem razy dzwoniłaś pierwsza, to w końcu czujesz coś na kształt zmęczenia i bardzo chciałabyś, żeby dla odmiany ktoś do Ciebie zadzwonił.

      Tak, uważam wszelkie otwarte na interpretację niedopowiedzenia i inne społeczne gierki, które tak bawią niektórych – za narzędzie kontroli. A ten, kto jest kontrolowany, staje się owej kontroli ofiarą. Niekoniecznie musi to być kobieta. Facet, któremu zależy – też.

      Strona, której zależy zawsze, zawsze przegrywa. I to mnie mocno smuci.

      Ale to miło, że masz to wszystko tak poukładane.

      • siedem razy do jednej osoby? po co? siedem do różnych? skąd ta ósma ma wiedzieć o tych poprzednich, które nadużyły twojej cierpliwości?

        jeśli relacja jest uczciwa (czysta?), to nie jest gra, nie ma ofiar, kontrolerów ani przegranych, tak mi się wydaje; osoba, której nie zależy przegrywa tak samo, a może bardziej czasami, nieodwzajemnione zainteresowanie jest bardzo smutne faktycznie, ale nie móc odwzajemnić czyichś uczuć, to tez nic fajnego, wrażliwy człowiek zawsze czuje się, no cóż, winny

        nie mam poukładane, po prostu nie czekam

        jeśli cię uraziłam to przepraszam, widzę, że to wszystko jest dość osobiste i naprawdę nie chciałam cię krytykować ani oceniać, jeśli gdzieś nie wyszło, to przykro mi, serio

  5. Niestety coś w tym jest, że często słyszymy tylko to co chcemy. I nie chodzi tu nawet o fakt, że nie chcemy pewnych rzeczy przyjąć do wiadomości, bo nas ranią, smucą czy cokolwiek. Zdarza się, że mamy po prostu tak utarte poglądy na jakiś temat, że niby to pytamy kogoś o zdanie, niby wdajemy się w dyskusję i wydawałoby się nawet, że słuchamy tego co ta druga osoba do nas mówi, jednak wcale to do nas nie dociera. Jak mówił Orson Scott Card „Co in­ne­go słyszeć, a co in­ne­go słuchać… ” 🙂
    __________
    Natalia, http://www.pieceofsimplicity.blogspot.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *