18 fryzur Kima, czyli warto być niemodną(-ym)

Witam serdecznie. Dzisiejszy wpis będzie płytki niczym spodek.

W związku z tym uprasza się zapewnić sobie przy lekturze jakieś chipsy, prażynki czy inne piprztycle. Suszony boczek w ostateczności może być.

Właściwym stanem ducha na dziś jest ten towarzyszący pochrupywaniu.

Najukochańszy Przywódca, najmiłosierniej panujący wszystkim mającym pecha urodzić się w Północnej Korei Kim Dzong Un (czy tak się to pisze?) całkiem niedawno oficjalnie zatwierdził 18 Dopuszczonych Do Użytku damskich fryzur. Tak jest. Informację ułowiłam w mętnych odmętach internetu (czytaj: wylazła na wierzch wyborczej, która zapewne wzięła ją np. stąd:http://www.opposingviews.com/i/society/north-korean-women-encouraged-choose-18-official-hairstyles-men-get-10

Zatwierdzenie (omal nie napisałam: zatwardzenie) Najjaśniejszego Przywódcy ma moc urzędową, jak pewnie wszystko zresztą w tym nieszczęsnym kraju. Do fryzjerów rozesłano stosowne pomoce naukowe, zawierające zdjęcia poglądowe i numerki, o:

Powrót do przeszłości, czyli od Lindy Hamilton do Pani na Poczcie.

Powrót do przeszłości, czyli od Lindy Hamilton do Pani na Poczcie.

Cisnące się na usta: „Ciotka Kryśka w osiemdziesiątym szóstym, jako żywa!” oraz: „Aaaarrrrgh!” pozostawiamy bez komentarza.

Na taki widok serca pasjonatów stylowego wyglądu musiały zabić zgodnym rytmem przerażenia i współczucia. Mniejsza o żenującość propozycyj (najwidoczniej Drogi Przywódca ma fetysz ejtisowy.) Ale – t y l k o 18 dozwolonych opcji?  (nie jest tak źle, koreańska płeć brzydsza otrzymała propozycji 10.) Jak można w tak szczupłym przedziale możliwości zawrzeć wielkie i wspaniałe Ja? Toż to kołchoz, panie-tego. Ja bym chyba zwariował/a, itp.

Tak, niewątpliwie Korea Północna jest kołchozem. Jego mieszkańcy mają zaprawdę ważniejsze problemy na (nomen omen) głowach, aniżeli brak możności Wyrażenia Się poprzez wygląd.

A teraz wrócę na nasze rodzime, szczęśliwie jak najdalsze od skołchoźnienia ulice i zadam proste pytanie: Ile typów fryzur damskich najczęściej widuje się na nich na co dzień?

Dla ułatwienia – pod uwagę weźmy li i jedynie tę samą grupę demograficzną, którą widać na zdjęciach z Kimlandii, czyli –  czyli dziewczyny i młode kobiety. Takie raczej przed czterdziestką.

Policzyłam pod nosem i wyszło mi z sześć, może siedem. Tych fryzur. Włosy proste, rozpuszczone. Włosy proste rozpuszczone z asymetrycznym przedziałkiem, sczesane nad jedno oko. Kucyk; warkocz;  buła z włosów, spięta na odczepnego spinką-krokodylkiem. Chwiejący się na czubku czaszki koczek Mimbli ( celują w tym zwłaszcza młodziutkie faszionistki) i hit kilku ostatnich sezonów, asymetryczna fryzura z wygolonym bokiem. Doliczmy jeszcze włosy po prostu bardzo krótkie, zaczesane różnie.  Doliczmy coś, o czym akurat nie pomyślałam. Zaokrąglijmy to i mamy dziesięć. O osiem mniej niż u Kima.

Z kolorystyką jest jeszcze gorzej. Blond typu Sahara, miedziane rudości czy tak zwana czerń granatu to już właściwie kres skali szokujących wyskoków. Znakomita większość współobywatelek wybiera kolor, który udaje, że wcale go tam nie ma. Lub też szlachetny brak koloru.

( Jestem posiadaczką typowo polskiej okrywy włosowej w kolorze mysio-popielatym. A przynajmniej taką ją pamiętam, bo jasny błękit przykrył mysz. Przyznaję szczerze: życie z myszą na co dzień nie mieści mi się w głowie.)

Podobnie ma się rzecz z naszą modą uliczną. Mam tu na myśli konkretną, zalaną błockiem ulicę, np. w warszawskim Śródmieściu.  Przemierzam ją codziennie. Widuję powtarzalność rozwiązań, bezpieczne kolory, zestawy wiejące nudą na milę.

Stonowanie, dyskrecja i zachowawczość. Te najbardziej zasuszone spośród Ciotek Cnót  zdają się przyświecać mojej ulicy. Owszem – blogerki modowe, które zresztą bardzo lubię obserwować, w swoich małych królestwach stają na rzęsach i wyczyniają cuda. Owszem, na każdym rogu, w każdym kiosku można kupić pisemka tzw. shoppingowe, pełne papuzio barwnych i często wcale zabawnych (choć idiotycznie drogich, więc mających zastosowanie tylko jako inspiracja) propozycji. Ale w prawdziwym, pozbawionym glamouru, za to zachlapanym błotem życiu codziennym chyba mało kto z nich korzysta.

Dostrzegam dziwaczny paradoks. Z jednej strony żyjemy w kulcie pompowania marki własnej, co przedłużeniem jest ego. „Niepowtarzalność” to największa zaleta, ponoć.  Szeroka rzesza ludzi wydaje ogromne pieniądze na fatałaszki, buty, torebki i fryzjerów. Po co? No, przecież, żeby Wyrazić Się. Żeby Podkreślić Indywidualność. Żeby zaistnieć.

A mnie najszerszy ziew wygina szczękę, gdy na horyzoncie ukazuje się osoba podkreślona i zaistniała. Otrzaskana w trędowatych trędach. Z daleka można ją poznać, gdyż błyszczy przewidywalną ekstrawagancją żywcem (czy właśnie: nieżywcem) ściągniętą z Zarowego manekina. To jest dopiero powtarzalność.

Dlaczego dążenie do własnego stylu nader łatwo eroduje w mundurek? Czemuż, ach czemuż Polacy w większości tak strasznie nie lubią się odróżniać? Przede wszystkim zapewne z lenistwa. Daleko nie każdemu chce się samodzielnie odkrywać Amerykę, gdy dookoła wszystko już ślicznie wymyślone, pozestawiane i zachęcająco łypie z witryn H&M. Poza tym, jesteśmy generalnie narodem zawistnych, pozbawionych dystansu do siebie oraz miłosierdzia dla bliźniego, zgorzkniałych ponuraków. (Sama w to wierzę i powtarzam przy każdej okazji.) Takiej publice niełatwo wystawić na żer kruchą przecież godność własną. Założy człowiek sznurówki w dwóch różnych kolorach i cały autobus go obcina spojrzeniem.  Mój kumpel ma zazwyczaj obok siebie wolne miejsce, gdyż naród stracha się jego fryzury, glanów i flyersa.  Nie wspomnę tu o takich przyjemnościach, jak bycie gonionym (i/lub pobitym) przez grupkę krzepkich młodych ludzi, co nie lubią, jak kto się odchyla od niezdefiniowanej, acz Świętej Normy.

Lepiej siedzieć cicho, lepiej wciskać nos swój w książkę, gdy kogoś innego poniewierają, zaś w autobusie obnosić bikersy * oraz pastele.

Mam bardzo złą wiadomość dla tych, którzy wierzą, że konwencjonalnie modny wygląd uchroni ich przed wyśmianiem. Lub przed wpierdolem. Każdy szyderca co innego uznaje za śmieszne (pamiętacie białe kozaczki?) zaś wpierdol można dostać doprawdy za wszystko.

Goździkowa poleca.

 

Za bycie modnisią i za bycie ostentacyjnie niezainteresowanym trędami też. Moja serdeczna przyjaciółka od lat nosi się na sportowo; praktyczne bojówki, parka i buty treki.  Okres dojrzewania upłynął jej także na umykaniu przed rozmaitymi grupami, planującymi uczęstować ją specjałem powyżej.

Szczerze mówiąc, nie widzę rozwiązania. Może pomogłoby trochę więcej tolerancji i poczucia humoru w odniesieniu do stylówki bliźnich? Mniej obcinania w autobusach? Mniej przemocy i bicia, więcej radości życia? Nie wiem.

Jedno jest pewne: póki co, różowe włosy widywać będę głównie na blogach. Co mnie bardzo smuci.

 

* Żeby nie było: sama mam bikersy i noszę z zamiłowaniem.  Są wygodne i czuję się w nich prawie jak Syn Anarchii. 😀

15 thoughts on “18 fryzur Kima, czyli warto być niemodną(-ym)

    • Sernik z Pieprzem, witaj w mojej rzeczywistości (smakowite masz pseudo.)
      Miło mi ogromnie. Będę, obiecuję.
      Jam tyż bura, ale Walczę z Tym.
      Pozdrawiam.

  1. Pingback: O normach i nienormach

  2. Ojtam. Jak mi kiedyś odbije na dobre, to sobie przefarbuję włosy na różowo, właśnie dlatego że Osobie #koło40 nie wypada…
    Ale masz generalnie rację. Zapomniałaś dodać jeszcze o „nonkonformistach”, którzy wyglądają dokładnie tak samo jak ich kumple (oczywiście też „nonkonformiści”).

    • Witaj u mnie, Jiima!
      Dawaj z koksem z tymi włosami. Każdemu wypada wszystko, oto moje motto.
      Odnośnie nonkonformizmu odzieżowego – moim zdaniem ten autentyczny jest tak cholernie rzadki, że właściwie nieistniejący. Wszystkie bunty już skatalogowano, pozostaje miksować je dla zwiększenia efektu. Ilekroć widzę grupkę ludzi ubranych mniej więcej w to samo (jakkolwiek by dziwaczne i nieestetyczne owo to samo nie było) zakładam, iż mam przed sobą bandę hipsterów.

      Pozdrawiam!

      • A, tak, kiedyś byli nonkonformiści, teraz są hipsterzy.

        I też witaj, zalągł ci się nowy troll, za to blaszany, więc trudniejszy do usunięcia.

        • Jiima, będzie mi niezmiernie miło, jeśli obejmiesz tę zaszczytną fukcję – wszak blog bez trolla tak jakby się nie liczy.

  3. No ale co jak ktoś po prostu lubi grzeczną fryzurę, pastelowe ciuchy i to właśnie przez nie wyraża swoją osobowość? :c Przecież w sumie nie wiemy dlaczego przypadkowy przechodzień wygląda tak jak wygląda.

    • Witaj, Majek.
      Naprawdę chciałabym wierzyć, że takie osoby istnieją. Że wybierają tę przylizaną grzeczność, świadomie odrzucając wszelkie inne opcje, nie zaś ze strachu przed konsekwencjami wystawania wyżej poziomu trawnika.

      Pozdrawiam!

      • Hmm, let me see…
        Ja ubieram się, tak jak się ubieram, głównie z lenistwa i tego, że jakoś tak nigdy nie przywiązywałom uwagi do wyglądu. (Tzn technicznie nadal nie przywiązuję, w praktyce uważam, że jestem grube i coś z tym trzeba zrobić, może za rok). To, że czasem wygląda to konformistycznie, czasem jak któraś ze „zbuntowanych” grup, to naprawdę nie mój problem, ja się do nich nie zapisywałom, to ONI WSZYSCY mnie małpują. Pewnie kamerę mi w szafie zainstalowali, czy coś.

  4. Tak się uśmiałam z dyrektyw Kima, że aż się niemal herbatą zachłysnęłam. Chipsów nie chrupałam – postanowiłam wdrożyć dietę. Ale na temat; pominęłaś fryzurę, którą ja osobiście od dwóch lat na łbie obnoszę – 160 sztuk warkoczyków afro. Lecz co to są bikersy?

  5. „Widuję powtarzalność rozwiązań, bezpieczne kolory, zestawy wiejące nudą na milę.”
    Może po prostu widujesz ludzi pracujących w miejscach, gdzie fioletowe włosy i wystrzępiona bluza nie są mile widziane lub wręcz zakazane? Aż uwierzyć nie mogę, że autorka, która – sądząc po przeczytanym przeze mnie od deski do deski blogu – z niejednego pieca chleb jadła, sądzi, że naprawdę wszyscy mogą nosić fioletowe włosy i malowniczo wystrzępioną odzież, tylko się boją krzywych spojrzeń w autobusie. Albo pobicia. No więc obawiam się, że jednak większość boi się szefa.

    Plus, nie każdy musi mieć ochotę na bliski kontakt skóry głowy z agresywną chemią. Znam sporo takich osób.

    Pozdrawiam i czekam na kolejne notki o Eulaliach i innych ciekawych osobach. 😉

    • BiurwaSzaroswłosa,

      Ulicą, o której pisałam, raczej nie chadzają stłamszeni firmowymi wymogami pracownicy korporacji, bo też i żadna się tam nie mieści – ale studenci rozmaici (BUW w pobliżu) spece od reklamy (dom mediowy na rogu) oraz oczywiście młodzież, zmierzająca do Czułego Barbarzyńcy. Czy wszyscy oni lękają się szefa? Wierzę głęboko, iż pstre włosy i rozdarcia na odzieży to nie jedyny sposób, by wyskoczyć ponad obowiązujący na ulicach szaro-beżowo-czarny kisiel. Wystarczy odrobina inwencji i pomyślunku. Wystarczy skontrastować w stroju dwa żywe kolory. Niestety, większość rodaków koloru boi się jak wesz mydła.
      Miło mi, że znajdujesz te zapiski interesującymi. Również pozdrawiam.

  6. Odgrzebałam temat.
    Jak znajdujesz ubiór niejakiej Macademian Girl, powszechnie znanej z upodabniania się do kolorowych egzotycznych ptaków? Super, czy „za dużo szczęścia na raz”?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *